Rozdział 3
Szczupły młodzieniec szybkim i zdecydowanym krokiem przemierzał korytarze, wchodził w zakręty i wspinał się po schodach. Jego spojrzenie ujawniało, jak bardzo nie skupiał się na drodze tylko na własnych myślach. Musiał wyjaśnić całą sprawę. Czuł, że musiał to zrobić.
Znalazł się parę kroków od miejsca, w które zmierzał i poczuł jak cała odwaga i determinacja go opuszczają. Widząc uchylone drzwi damskiej toalety, zwolnił stawiając niepewne kroki. Z boku mógł wyglądać jakby się skradał, tylko intensywnie zielone oczy zdradzały prawdziwe emocje młodzieńca. Wszedł wreszcie do pomieszczenia i zatrzymał się nasłuchując oraz rozglądając się z podejrzliwością. W łazience jednak nikogo nie było, a unoszący się w powietrzu zawodzący i płaczliwy głos należał do Jęczącej Marty, która zapewne kolejny raz usłyszała niemiłe plotki o swojej osobie. Próbował być cicho, tak aby płacz go zagłuszył.
Był już przed umywalką, gdy stwierdził, że to zły pomysł. To był tylko sen i tylko stary portret. Nic wielkiego.
" A jednak stoisz tu. Przed wejściem do miejsca, o którym chciałeś zapomnieć. " pomyślał z roztargnieniem. " Tylko sprawdzę moje przeczucia, bazyliszek nie żyje i Komnata jest pusta. Co może być nie tak? "
- Otwórz się. - wysyczał, koncentrując się na grawerunku węża.
Kran natychmiast rozjarzył się białym blaskiem i zaczął się obracać. W następnej sekundzie poruszyła się cała umywalka po chwili zniknęła, ukazując szeroki otwór. Wszystko wyglądało tak samo jak w czasie jego drugiego roku. Wziąwszy głęboki oddech podszedł do krawędzi dziury i spojrzał w nieprzeniknioną ciemność.
- Lumos... - szepnął, a następnie wskoczył do otworu. I tym razem czuł się dziwnie, gdy mknął ciemną rurą w dół, jak na osobliwej zjeżdżalni pokrytej szlamem. Skrzywił się, gdy nieznane substancje przyklejały się do jego szaty i opryskiwały jego twarz. W końcu wyleciał z impetem na pokrytą brudem ziemię. Blade światło rzuconego wcześniej zaklęcia rozjaśniał upiorny tunel, przyprawiając chłopaka o dreszcz. Musiał przypomnieć sobie, które tunele prowadzą do Komnaty, nie było to łatwe, ponieważ odkąd z niej wyszli Harry nie chciał pamiętać takich rzeczy. Minął miejsce gdzie trzy lata temu ich nauczyciel obrony sam pozbawił się pamięci, przechodząc przez dziurę, którą udało się utworzyć Ronowi, gdy on ratował Ginny. Szedł kolejnym upiornym korytarzem, nim stanął przed kolejnym wejściem.
- Otwórz się - powtórzył. Węże wyrzeźbione na drzwiach poruszyły się i ukazując wejście, Harry wszedł do środka po krótkiej chwili zawahania.
Zatrzymał się prawie od razu, gdy tylko znalazł się w głównej sali Komnaty Tajemnic. Ze swojego aktualnego położenia miał idealny widok na martwe ciało bazyliszka. Zwierze wydawało się w nienaruszonym stanie, Harry nie uwierzyłby, lecz czując przeszywający chłód, który wypełniał całe pomieszczenie nie zdziwił się, że zwłoki nie uległy rozkładowi. Nie sprawiło to jednak, że poprawił mu się humor. Zadrżał wpatrując się w stworzenie, które prawie go zabiło.
Zbierając całą swoją gryfońską odwagę, ruszył środkiem, a jego kroki roznosiły się po komnacie. Zimna, ciemno szara posadzka była zalana wodą z pysków węży, które niczym cisi strażnicy wciąż nieruchomo śledzili każdy jego ruch. Przyprawiało go to o delikatne drżenie, wspomnienia powoli nawiedzały jego umysł, im bliżej znajdował się środka sali gdzie zniszczył dziennik i rozmawiał z Riddle'm, tym większe odczuwał wątpliwości i strach przed tym co jednak może tu odkryć.
Czarnowłosy czuł jak jego umysł wrzeszczy na niego, by stąd uciekał i porzucił swoją ciekawość. Uczucie jakby go ktoś obserwował nie znikało, a wręcz przybierało na sile. Na nic jednak było nieufne zerkanie przez ramię, zielone oczy nie potrafiły niczego ani nikogo wypatrzeć w najciemniejszych kątach Komnaty. Stojąc pod pomnikiem jednego z największych czarodziei, a może i czarnoksiężnika, czuł respekt przed postacią, której kamienne spojrzenie nieruchomo wpatrywało się w przeciwległą ścianę. Harry pomimo obaw przed tym miejscem uniósł głowę, przyglądając się posągowi, rejestrując więcej niż ostatnim razem.
Prawie pisnął, słysząc dźwięk kamienia, odbijającego się o podłogę. Odwrócił się gwałtownie w stronę wejścia, rozglądając się nerwowo po całym pomieszczeniu. Odczuwał powoli jak oplatają go macki strachu. Każdy ciemny kąt wydawał się teraz pochłaniać drobiny światła, rzeźby nabrały mroczniejszego wyglądu, a cienie poszerzały się, wyciągając swoje ramiona w stronę samotnej postaci.
Harry zbladł cofając się przerażony bez żadnego konkretnego powodu. Po prostu poczuł, że w jednej chwili traci resztki opanowania i całą gryfońską odwagę. Dreszcze przybrały na sile, a on bezsilnie zacisnął powiek, nie było może to najrozsądniejszym co mógł zrobić, ale potrzebował chwili, by spróbować się odciąć od negatywnych emocji i wziąć się w garść. Nagłe uczucie, że nie jest sam sprawiło, że bał się otworzyć oczy do momentu, gdy poczuł jak coś muska jego policzek. Odskoczył w tył z piskiem przerażenia, grawitacja jednak przestała mu w tym momencie sprzyjać, więc boleśnie wylądował na mokrej podłodze.
Uniósł spanikowany wzrok i wstrzymał oddech na widok niewyraźnej postaci przed nim. Uczucie grozy ogarnęło jego umysł, gdy powoli do niego docierało, że przed nim stoi, jakby nigdy nic, Tom Riddle. Młodzieniec przyglądał mu się z chłodną kalkulacją we wzroku i kpiącym uśmieszkiem na wargach.
- N-niemożliwe... - szepnął z trwogą zielonooki. - To nie jest możliwe! Zabiłem cię, umarłeś!
Tom tylko mu się przyglądał, nie ruszył się nawet o milimetr. Stał patrząc na przerażonego chłopaka, który leżał na podłodze cały przemoczony od wszechobecnej wody. Nie wiedział ile czasu minęło od zdarzenia, które jak to Harry nazwał, "zabiło go", ale widział różnice w wyglądzie chłopaka. Wydawał się bardziej poważny, to już nie było gryfiątko, które nie wiedziało co robi. Można by było nawet stwierdzić, że Harry stał się przystojny. Bezruch młodego Voldemorta chyba zirytował Wybrańca, gdyż podniósł się on i stanął naprzeciw Toma z wyciągniętą różdżką.
- Zabiłem cię. Byłeś tylko wspomnieniem, a ja zniszczyłem d-dziennik, w którym żyłeś. Zniszczyłem go!
Chłopak był przerażony. Nie wiedział co myśleć i co robić. Poczuł na swoich policzkach spływające łzy spowodowane stresem. Nie chciał pokazywać słabości przy kimś kto był jego wrogiem, ale nawet nie wiedział czy to nie jest tylko jego wyobraźnia. Osoba przed którą stał była martwa. Powinna być. Komnata miała być pusta, a on miał z niej wyjść przeświadczony o tym, że sen i gadanie portretu było fikcją, wymysłem.
- Harry... - zaczął łagodnie Tom. Nie chciał go przestraszyć. Zemdlałby, a on nie wiedział co w takiej sytuacji powinien zrobić. Przybliżył się o jeden krok do chłopaka. Ten, pewnie z szoku, dalej stał w tym samym miejscu, ściskając mocno różdżkę przed sobą.
- Nic... nie mów. - Głos Harry'ego drżał, jego całe ciało drżało, trochę z zimna, a bardziej z przerażenia. - Gdy nic nie mówisz jesteś tylko halucynacją. Nie istniejesz. Nie ma cię tu, a ja mam tylko schizofrenie. Przecież czasami ujawnia się ona wcześniej, prawda? Nie odpowiadaj mi, jesteś moją halucynacją.
Majaczył. Mówił cicho sam do siebie, próbując wytłumaczyć to co widzi. Powoli opuścił ręce i przestał się trząść. Nie zatrzymując swojego słowotoku uspokajał się coraz bardziej. A Tom tylko na to patrzył. Lekko rozbawiony zachowaniem chłopaka. Widział to jak wypiera jego obecność, tłumaczy ją chorobą, której nie znał. Rozśmieszyło go to. Myślał, że zostanie obrzucony serią zaklęć, jednak Harry schował już swoją różdżkę i chodził po Komnacie przypominając pijaka lub narkomana, cały czas powtarzając wszystkie wyjaśnienia dlaczego zobaczył zmarłego. Obraz Harry'ego rozmawiającego z pomnikiem Slytherina rozbawił czarnoksiężnika, zaśmiał się on lekko pod nosem. Harry natychmiast przerwał swój monolog i odwrócił się z powrotem do niego.
- Nie śmiej się. Nie istniejesz.
Mina Harry'ego gdy to powiedział rozbawiła Tom'a do tego stopnia, że zaśmiał się jeszcze raz. To był absurdalny widok dla chłopaka do tego stopnia, że już wiedział, że Tom nie jest tylko jego halucynacją. On nigdy sobie nawet nie wyobraziłby sobie śmiejącego się Voldemorta.
- Istniejesz?
- Tak Harry. Istnieję. - Uśmiech nie schodził z twarzy młodego czarodzieja. Czuł się dziwnie. Nie planował w żaden sposób spotkania z Harry'm. Wiedział, że zejdzie on do Komnaty. Czuł to. Po prostu nie spodziewał się, że nastąpi to teraz. - A ty popadasz w histerię.
- Ja nie... no może. To normalna reakcja! Powinieneś być martwy. A Żyjesz.
- Dlaczego sądzisz, że powinienem być martwy?
- Przecież zniszczyłem dziennik... żyłeś w nim. Prawda? I dlaczego nie chcesz mnie teraz zabić? To chore.
- Harry... - głos młodego Voldemorta miał w sobie coś co przyprawiało o dreszcze. - Od wielu miesięcy mam nowy cel, a jest nim... jesteś nim ty. *
Harry wzdrygnął się na słowa, które dobrze pamiętał. Już je słyszał z ust Riddle'a. I wcale mu się nie podobało, że młodzieniec kolejny raz ich użył. Ich brzmienie, przyprawiało go o dreszcze i złe wspomnienia z drugiego roku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro