Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 5

04. 07. 1979 r. 

  Phoebe i Michael znów rozstali się na kilka długich lat. W ciągu tego czasu wymienili pięć lub sześć listów by pozostać w jakimkolwiek kontakcie, ale oboje wiedzieli, że nie mają czasu na skrobanie czegokolwiek na kartce papieru. Spotkania twarzą w twarz byłyby znacznie wygodniejsze, lecz istniały setki czynników, które nie pozwalały na to dwójce jeszcze-nie-do-końca przyjaciół. 

  Od kilku dni Phoebe nawet na chwilę nie ruszyła się ze swojego apartamentu w centrum Manhattanu. Mimo iż nigdy nie miała dużego zapotrzebowania na spędzanie czasu w towarzystwie, dzisiaj samotność zaczęła jej doskwierać. Całe dnie spędzone na słuchaniu muzyki i czytaniu książek sprawiły, że totalnie straciła rachubę czasu. 

  W końcu po może pięciu minutach rozmyślania zdecydowała się zadzwonić do Jade i zaproponować wyjście na miasto. Miała wyjątkową ochotę na spędzenie reszty dnia w Studio 54*. 

- Hej Jade, masz ochotę zabawić się dzisiaj na mieście? - entuzjastyczny ton przyjaciółki zdziwił kobietę. 

- Co ci jest? Przecież to ja zawsze musiałam cię wyciągać z domu! Nawet nie pytaj ponownie, dziewiętnasta w pobliżu Studio 54.

- Czytasz mi w myślach! Do zobaczenia, skarbie. 

  Spojrzenie w lustro było najgorszą rzeczą jaką Phoebe mogła zrobić. Tłuste włosy i blada skóra nadawały jej wyglądu bezdomnej, a przecież nią nie była. W ciągu godziny - no, może trochę ponad - była gotowa do wyjścia. Czarny kombinezon ze złotymi elementami idealnie pasował do złotych butów na słupku. Do tego kilka złotych elementów biżuteryjnych i włosy wystylizowane zgodnie z trendami lat 70. 

  Chwilę później podróżowała już taksówką po zatłoczonych ulicach Nowego Jorku. 

- Dziękuję! - powiedziała szybko podając kierowcy odpowiednią sumę i wysiadła z auta. 

  Już z daleka widziała Jade stojącą przed wejściem do klubu ze skwaszoną miną. Skwaszona mina przyjaciółki nie była nowością. Chodziło raczej o to, co ją wywołało. Zazwyczaj zatłoczone wejście do klubu, dziś było całkowicie puste. Tylko wokoło cały czas kręcili się ochroniarze. 

- Co jest? - Rossiter zapytała podchodząc bliżej do rudowłosej. 

- Został wynajęty na jakąś prywatną imprezę! Akurat dzisiaj! Kiedy dobrowolnie wyszłaś ze mną się napić! - wyrzucała z siebie słowa jak karabin maszynowy przy czym śmiesznie gestykulowała rękoma. 

- Spokojnie, może uda się coś załatwić. Pogadamy z tymi miłymi panami i może... o cholera! - krzyknęła nagle i zaraz potem zakryła twarz dłońmi. Na szczęście stały kawałek dalej od wejścia do klubu, bo inaczej musiałaby uciekać. 

- Co? - zapytała Jade patrząc na blondynkę z podniesioną głową. 

- Spójrz na wejście. Tylko dyskretnie! - szepnęła Rossiter. Rudowłosa powoli rozejrzała się i odwróciła by spojrzeć w miejsce, które wskazywała jej przyjaciółka. Przymrużyła lekko oczy przyglądając się postaci stojącej, wręcz ukrywającej się za jednym z ochroniarzy. 

- Czy to jest... cholera, to ten twój Jackson. No i super! Idź do niego, poproś ładnie i może wejdziemy do środka. 

- Cii, nie. Mam inny plan. Chodź. - Phoebe pociągnęła kobietę za sobą. Idąc tłumaczyła jej plan. Będą udawały, że po prostu szły gdy blondynka nagle zauważyła Michaela. I tak właśnie zrobiły. 

  Kiedy były niecały metr od wejścia koło, którego zaczęło już kręcić się kilka osób Phoebe udawała, że rozgląda się by nagle niby niespodziewanie dostrzec Jacksona. Nie chciała się do tego przyznawać nawet przed samą sobą, ale tęskniła za nim. Bardzo. 

- Michael? - chłopak gdy tylko usłyszał swoje imię natychmiast się odwrócił. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. 

- P-Phoebe? - wychylił się trochę za barczystego mężczyznę, za którym stał. Dziewczyna pokiwała głową. - Mark... - Michael poklepał mężczyznę po ramieniu. - Wpuść je, proszę. 

- Czy na pewno, panie Jackson? - chłopak entuzjastycznie pokiwał głową. Ochroniarz spojrzał jeszcze raz to na niego, to na przyjaciółki i w końcu wpuścił dziewczyny za bramki. 

  Phoebe niemalże od razu podbiegła do Michaela i mocno go przytuliła. Chłopak był nieco skrępowany, ale odwzajemnił uścisk. 

- Minęło trochę czasu, prawda? - zapytała retorycznie Phoebe kiedy już "odkleiła" się od Jacksona. 

- Tak, Phoebe. Trochę minęło. Chcecie wejść? Chyba miałyście taki zamiar... 

- Nie jestem pewna... pewnie będziemy przeszkadzać... - Rossiter powiedziała cicho. - Przyjdziemy kiedy indziej...

- Nie! To znaczy... mój znajomy zorganizował to dzisiejsze spotkanie, ale ja jakoś nie mam ochoty bawić się z resztą... moglibyśmy porozmawiać albo coś... - odparł Michael unikając wzroku blondynki. 

- Jeżeli nalegasz... - zaczęła Phoebe, ale Jade jej przerwała. 

- Jak jest alkohol to wchodzę, a ty się zamknij. Mam ochotę się zabawić. - powiedziała rudowłosa w żartach. Phoebe i Michael wzruszyli ramionami i razem weszli do klubu by uniknąć ciekawskich spojrzeń osób gromadzących się pod klubem. 


Snobizm dało się wyczuć na kilometr. Takie 'imprezy' nie leżały w guście Michaela, wiedział, że powinien się cieszyć, bawić z innymi, ale po prostu nie mógł się przemóc. Nie miał najmniejszej ochoty na picie alkoholu czy tańce. Zdecydował się wyjść na świeże powietrze. Ochłonąć i pomyśleć. Może to dobra chwila na rozmowę z Phoebe? Może wreszcie wyjaśni mi o co z tym wszystkim chodzi? Poszukam jej! - jak pomyślał tak zrobił. Już po chwili zauważył dziewczynę siedzącą ze znudzoną miną na kanapie w loży. Podszedł do niej i najzwyczajniej w świecie złapał za rękę i pociągnął za sobą. 

- Hej, hej! Zwolnij Mike. Gdzie idziemy? - dziewczyna zapytała rozglądając się po wąskim korytarzu, w którym się znajdowali. Na jego końcu widać było stalowe schody. - Aaa, domyślam się gdzie idziemy. Dach to dobre miejsce żeby porozmawiać. 

- Też tak uważam, zatem chodźmy. 

  Dach klubu znacznie różnił się od dachu budynku, na którym znaleźli się ostatnim razem. Ten był jakby idealnie stworzony do podziwiania wschodów i zachodów słońca. Pędzących aut i spacerujących ludzi. 

- Ładnie, chciałeś o czymś porozmawiać? 

- Nie... w zasadzie to tak, ale nie wiem czy... - chłopak zaczął się jąkać. 

- Chcesz znać prawdę, tak? Mam wyjaśnić ci o czym gadałam kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? 

- Tak, właśnie o to chodzi. - Rossiter pokiwała głową i spojrzała na gwiazdy, które zdążyły pojawić się na wieczornym niebie. Westchnęła głęboko i schowała twarz w dłoniach. 

- Nie mam pojęcia od czego zacząć, i nie mów mi, że najlepiej od początku bo to nie jest takie proste. - zaśmiali się. - Może najpierw przeproszę, wtedy... no wiesz kiedy, musiałeś pomyśleć sobie, że jestem jakaś opętana lub chora psychicznie, ale ja sama byłam zdziwiona moim zachowaniem. Tym gdzie się znalazłam, kogo spotkałam. Wiesz, dużo wrażeń jak na jeden dzień, ale wracając... okay, wyjaśnię o co mi chodziło, ale nie mogę powiedzieć ci całej prawdy. Jeszcze nie teraz. 

- Strasznie dużo mówisz. - stwierdził Michael ani trochę nie zastanawiając się nad tym co właśnie powiedział. - Przepraszam... 

- Nie masz za co, wiem, że jestem denerwująca, ale obawiam się, że będziesz się musiał ze mną męczyć jeszcze przez pewien czas. Zapamiętaj tę chwilę, to dzień, w którym wreszcie stajemy się przyjaciółmi. - uśmiechnęła się lekko i oparła głowę na ramieniu swojego nowego przyjaciela. - No więc wszystko zaczęło się od... 


  * Studio 54 to najpopularniejszy i najbardziej ekskluzywny klub w Stanach Zjednoczonych. W Studio 54 w latach 1977 - 1986 bawiły się największe gwiazdy ówczesnej popkultury.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro