Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 15

- No, no. Wstawać śpiochy! - czyjś donośny głos natychmiast obudził Michaela i Phoebe. Jeszcze lekko nie przytomni spojrzeli na siebie, a potem na osobę, która ich obudziła. 

- Quincy... co ty tu robisz? - zapytał Michael przecierając oczy. 

- A jak myślisz? Jest po 9:00, przyszedłem pracować. Oj, Smelly. - przyjaciele wytrzeszczyli oczy. Była już ta godzina, a oni nadal jakby nigdy nic smacznie spali w studiu nagraniowym. - Tak jakbyście chcieli wiedzieć to już wam zrobili zdjęcia. 

- Co? - mruknęła dziewczyna przeciągając się. - Jakie zdjęcia? 

- Ludzie tutaj bardzo lubią dokumentować... różne rzeczy. - wyjaśnił Jackson. Phoebe pokiwała głową. 

- Tak w ogóle, co wy tu robiliście? - producent zadał pytanie. 

- Uh, pracowaliśmy do 3:00 nad I Can't Help It. Wreszcie wyszło tak jak chciałem. Dograłem kilka głosów na końcówkę. Zresztą zaraz ci to pokażę i ocenisz. 

- Sam to sprawdzę, a wy w tym czasie wracajcie do domu. Podejrzewam, że odwaliliście kawał dobrej roboty. Phoebe, muszę przyznać, że od początku mi zaimponowałaś swoimi zdolnościami. Kiedyś może nawet poproszę cię o współpracę. - powiedział Jones do dziewczyny. 

- To zaszczyt, dziękuję. - uśmiechnęła się ciepło. Naprawdę cieszyła się, że ktoś tak dobry ją docenił. 

  Reszta dnia minęła Phoebe na obijaniu się. Oczywiście kiedy tylko pojechali do Marlona zdążyła poznać jego żonę i urocze dzieci. Od razu dogadała się z Carol i połowę popołudnia spędziły na rozmowie o typowych babskich sprawach. Kiedy natomiast małżeństwo musiało gdzieś na chwilę pojechać, Michael i jego przyjaciółka z radością zajęli się ich córeczkami. 

- Wiesz, wcześniej kiedy byliście w ogrodzie, ja zadzwoniłam i załatwiłam sobie bilet lotniczy do Nowego Jorku. - przyznała dziewczyna. 

- Na kiedy? - zapytał Jackson. 

- Na jutro, na 12:00. 

- Co? Czemu ju... - wypowiedź Michael przerwał telefon. - Eh, zaraz wracam. - poszedł odebrać zostawiając malutką Brittany w ramionach przyjaciółki. Po praktycznie 15 minutach Michael znów wrócił do pokoju. 

- Co jest? 

- To był mój rzecznik prasowy, w gazecie jest nasze zdjęcie. - oznajmił wzdychając. 

- Jakie zdjęcie? Aa, to z wtedy kiedy prawie wpadłam pod auto... zgadłam? - chłopak pokiwał smętnie głową. 

- Chciałem cię przed tym uchronić. Choć na chwilę! Ale... wtedy się zapomniałem i teraz nie dadzą ci spokoju, no wiesz, fanki... i ogólnie brukowce. 

- Dam sobie radę. Jestem modelką, i tak już od dawna wystawiona jestem na opinię publiczną. Myślisz, że nigdy nie słyszałam obraźliwych słów kierowanych w moją stronę? Słyszałam, nadal słyszę, ale sobie radzę. Trzeba być twardym, nie dać poznać po sobie, że można cię jakoś zniszczyć. Tym bardziej nie błahostką. Media zawsze będą rzucać nam kłody pod nogi, ale trzeba być silnym i przestać zwracać na to uwagę. Mogą pisać co chcą, ale my znamy prawdę i to najważniejsze, mam rację? - Michael przytaknął. - Ja wyjadę na trochę i coś pewnie ucichnie. Będzie dobrze, nie dam się zniszczyć tym hienom. 

- Wiem. Jesteś bardzo inteligentna i odważna, serio. Wiem, że już to mówiłem, ale ogromnie cieszę się, że jesteśmy przyjaciółmi. 

- Najlepszymi. - dodała blondynka uśmiechając się szeroko. 

- Najlepszymi. - powtórzył Michael zabawiając bratanice. 

  Była 10:30 kiedy Phoebe pojawiła się na lotnisku. Ciężko było przekonać Michaela aby nie jechał razem z nią, ale w końcu się udało. Pożegnali się z uśmiechami na twarzach i zapewniając sobie, że codziennie wieczorem będą dzwonić. Jeszcze zanim wyjechała zdążyła zatelefonować do reszty rodziny Jacksonów, żeby podziękować im za ciepłe przyjęcie i gościnę. La Toya i Janet zapewniały, że nie mogą się doczekać następnego spotkania. Rossiter to zdziwiło, ale w ciągu tych kilku dni zdążyła się przekonać do La Toi. Może rzeczywiście nie jest taka zła jak mi się wydawało - pomyślała Phoebe kiedy skończyła z nią rozmawiać. 

  Z lekkim smutkiem żegnała słoneczne Los Angeles, ale wiedziała, że już za niedługo znów tu wróci. Ogromne zdziwienie wywołało u niej to, że kiedy tylko weszła na halę odlotów niemalże w sekundzie rzuciło się na nią pięciu mężczyzn z aparatami i dwie kobiety, które zaczęły zadawać pytania. 

- Kim pani jest? Co łączy panią z Michaelem Jacksonem i jego rodziną? - Phoebe machnęła ręką i zasłoniła twarz dłonią. Po chwili podszedł do niej ochroniarz, a za nim jeszcze kilku innych, którzy wygonili zbędnych gości. 

- Jesteś sławna? - zapytał mężczyzna niskim głosem.

- Można tak powiedzieć. Jestem modelką, ale im chodziło raczej o to, że znam Michaela Jacksona. - odparła dziewczyna. Facet natychmiast się rozchmurzył i w sekundzie zniknął jego profesjonalizm. 

- Uuu, uwielbiam Michaela i jego braci! Don't blame it on sunshine, don't blame it on moonlight don't blame it on good times, blame it on the boogie... - zaczął nucić czarnoskóry. Rossiter zaśmiała się. 

- Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy to może nawet załatwię ci autografy od wszystkich Jacksonów, jeśli chcesz. Obroniłeś mnie przed paparazzi. 

- Ja tylko wykonywałem swoją pracę... - powiedział już poważnie. - ... ale oczywiście, że bym chciał ich autografy! - dodał wesoło. 

- Jak masz na imię, mój nowy przyjacielu? 

- Oh, jestem Bob. Bob McKinley. - przedstawił się. 

- Phoebe Rossiter, miło mi. - podałam mu rękę. - Zaraz muszę iść, ale mam dla ciebie propozycję. Ostatnio zwolniłam swojego ochroniarza, ponieważ stwierdziłam, że i tak go nie potrzebuję, ale ostatnio sprawy trochę się zmieniły. Więc tak, jeśli byłbyś zainteresowany pracą dla mnie, zadzwoń. - podała mu swoją wizytówkę. - W razie czego daj mi numer swojej firmy i wtedy wszystko załatwimy z twoim przełożonym. Byłabym wdzięczna gdybyś dał mi odpowiedź w ciągu tygodnia. 

- Nie potrzebuję tygodnia, zgadzam się. Nic mnie tu tak naprawdę nie trzyma. - powiedział. 

- Naprawdę? Wow, ogromnie się cieszę. Za jakieś dwa tygodnie wracam do LA, ponieważ się tu przeprowadzam. W ciągu tych kilkunastu dni wszystko załatwię z menadżerką, a szef na pewno dać ci znać co i jak. Już się cieszę z naszej współpracy. 

- Ja również, proszę pani. - odpowiedział.

- Daj spokój, po prostu Phoebe. Nie lubię tej formalności, ok, Bob? - zaśmiała się. 

- Oczywiście, Phoebe. O, bramki zostały otwarte, to chyba do twojego samolotu. 

- Masz rację, dziękuję za wszystko, do zobaczenia za dwa tygodnie, Bob. - pomachała mu odchodząc, mężczyzna odwzajemnił gest. 

  Po ośmiu godzinach, niemalże cały czas w drodze była tak zmęczona, że od razu padła sofę w salonie i zasnęła w ciągu nie całej minuty. Musiała mieć siłę na jutro, by móc zacząć już wszystko planować. 

~*~

Huhu, niespodzianka, jednak coś dodaję. Był pomysł, więc powstał rozdział i to chyba nie najgorszy. Mam nadzieję, że się podoba. 

Komentarz i gwiazdka motywują! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro