Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 9

Smaczną drzemkę przerwał Phoebe Michael, który delikatnie szturchał ją w ramię. Dziewczyna uchyliła oczy i rozejrzała się dookoła.

- Jak długo spałam? - mruknęła.

- Wystarczająco, by przespać cały lot. Za chwilę lądujemy, więc uznałem, że powinienem cię obudzić. - odparł Mike.

- Racja, dzięki. Wiesz może, która godzina jest teraz w Los Angeles? Nie ogarniam stref czasowych.

- Jasne. - spojrzał na zegarek. - Jest 12:30. W domu będziemy około 15:00 więc idealnie na obiad. Oh, nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię za obiadami mojej mamy. - Phoebe zaśmiała się cicho na słowa przyjaciela.

- Ja też tęsknię za jedzeniem, które przyrządza moja mama. Niestety, dzieli nas kawałek drogi, a rodzice mają dużo pracy i nie mamy jak się spotkać.

- To przykre, rozumiem cię. - Jackson uśmiechnął się pokrzepiająco do przyjaciółki.

Los Angeles przywitało ich piękną pogodą. Phoebe ciągnęła za sobą swoją walizkę i z uśmiechem rozglądała się dookoła. Kawałek za nią szedł Michael, a za nim dwaj ochroniarze. To musiało być uciążliwe. Już od najmłodszych lat, przez całe życie towarzyszą mu praktycznie obcy ludzie, którzy czasem nawet nie raczą się uśmiechnąć! Jasne, to ich praca - czuwać nad bezpieczeństwem, ale od czasu do czasu mogliby pokazać, że jednak mają uczucia.

Przeszli kawałek płyty lotniska do miejsca, w którym już czekała na nich limuzyna. Szofer włożył ich walizki do bagażnika gdy ci wsiadali do samochodu. Phoebe odczuwała coraz większe zdenerwowanie w związku, ze spotkaniem rodziny Michaela. Bała się. Po prostu. Wcale nie musiała im się spodobać ich relacja i to, że się przyjaźnią. Nie musieli jej polubić, mogli sprawić, że te dni, które z nimi spędzi zamienią się w piekło. W głowie Rossiter pojawiały się coraz to gorsze scenariusze, przygryzła wargę. Chciała przestać o tym myśleć, przecież najwyżej zakupi bilet powrotny i tyle. Wróci, a przygoda życia się zakończy. Jackson zauważył jej zdenerwowanie.

- Wszystko ok, Phoebe? Coś się stało? - zapytał zaniepokojony.

- Po prostu... trochę się denerwuję. Wiem, że moje zachowanie może wydać ci się absurdalnie niezrozumiałe i dziwne, ale kiedyś zdążyłam poznać twoją rodzinę od jednej strony. Strony mediów i brukowców. Poznanie ich naprawdę, zobaczenie jacy są w rzeczywistości prawdopodobnie będzie dla mnie lekkim szokiem. Nawet nie wiesz jak dziwnie czułam się gdy spotkałam cię po raz pierwszy. To było... nawet nie umiem tego wyrazić. Wy wszyscy, cała twoja rodzina; jesteście niezwykli, niesamowicie utalentowani i ogromnie was podziwiam. - dziewczyna już nie czuła tego napięcia, wyrzuciła to z siebie. - Uff, już jest ok.

- Podziwiasz moją rodzinę?

- Naturalnie. Co w tym dziwnego? Tak jak powiedziałam, zdążyłam już ją poznać w tym małym stopniu. Wiem co nieco o stosunkach łączących cię z mamą czy Janet. Wiem też, jaki jest twój ojciec. Bił was... to prawda? - Michael spuścił wzrok, nie chciał o tym mówić. Kiedy tylko sobie o tym przypominał, czuł strach.

- Joseph to nawet nie mój ojciec. Nigdy nie zachowywał się tak, jak prawdziwy ojciec powinien w stosunku do swoich dzieci. Phoebe, ja... ja nadal się go boję.

- Oh, Michael. - blondynka objęła chłopaka. Chciała dodać mu otuchy, sama nie wyobrażała sobie takiego traktowania przez własnego tatę. Wycierpiał już tyle, a może go czekać tysiąc razy więcej bólu i rozpaczy jeśli Rossiter nie uda się wypełnić planu. - Będzie dobrze, będę przy tobie zawsze by cię przed nim ochronić, dobrze? Będę z tobą zawsze, gdy tylko będziesz tego chciał czy też potrzebował. Będę zawsze byś mógł ze mną porozmawiać lub po prostu pomilczeć w towarzystwie. Nigdy nie będę cię do niczego zmuszać, razem przejdziemy przez wszelkie niedogodności losu bo jesteśmy silni. Jesteśmy silni i nikt i nic nie jest i nie będzie w stanie nas pokonać.

- Dziękuję, cieszę się, że cię poznałem. Bardzo.

- Ja też Michael, ja też... - westchnęła. - Dobra! Teraz koniec smutku! - wytarła kilka mokrych kropli z jego policzków. Widząc jego łzy jej serce łamało się na tysiące malutkich kawałeczków, nie zasłużył by uronić ze smutku nawet jedną z nich. - Opowiedz mi... opowiedz mi o waszej trasie! Macie teraz przerwę, prawda?

- Tak, do końca września. Muszę skończyć płytę, zostało nam naprawdę niewiele czasu, a chcę żeby była dopracowana idealnie. To dla mnie ważna sprawa... wiesz pierwszy naprawdę solowy album... nie to co w Motown.

- Ej, ja uwielbiam chociażby Got To Be There. Twój głos już wtedy zabijał. - powiedziała dziewczyna śmiejąc się cicho. Spostrzegając dziwne spojrzenie Michaela zapytała: No co? Człowieku, wydając tą płytę miałeś czternaście lat! Nikt w takim wieku nie robił takiej kariery! Co racja, to racja... Może Forever, Michael nie sprzedała się najlepiej i nie zyskała ogromnej popularności, ale jeszcze wszystko przed tobą! Uwierz mi, nic nie przebije twojego sukcesu, a dla mnie zawsze będziesz najlepszy.

- Nawet lepszy od Beatlesów? - zapytał z cieniem uśmiechu.

- Nawet od nich. - uśmiechnęła się uroczo. - Czeka cię przyszłość o jakiej nigdy nie marzyłeś, a ja sprawię żeby była jeszcze lepsza niż może się wydawać. Przeżyjesz dużo, ale bez zbędnego cierpienia. Pozbędę się go... może nie całkowicie, ale zrobię wszystko by było go jak najmniej.

Phoebe nie mogła uwierzyć własnym oczom kiedy ich limuzyna wjechała na posesję rodziny Jacksonów w Encino. To nie wyglądało jak zwykły dom, raczej jak pałacyk z przepięknym dworkiem, ogrodem. Wszystko było zachwycające. No... i na pewno mało nie kosztowało, ale przecież ich stać - pomyślała dziewczyna i uśmiechnęła się pod nosem.

Szofer zaparkował, a przyjaciele wysiedli z auta. Phoebe nadal oczarowana posiadłością, cały czas rozglądała się wokół siebie, natomiast Michael z lekkim uśmiechem - cieszył się na spotkanie z rodziną - pomógł wypakować szoferowi walizki i pożegnał się z nim.

- Możemy iść? - zapytał nieśmiało Jackson.

- Jasne, po prostu... bardzo tu ładnie. Nigdy nie widziałam tak pięknego domu, ogrodu... - kontynuowała swoją gadaninę dopóki nie doszli do ogromnych drzwi wejściowych. - Okej, trochę się stresuję...

- Będzie dobrze, chodź. - powiedział chłopak i pociągnął za klamkę mosiężnych drzwi. To co kryło się za nimi zaskoczyło nie tylko jego, ale i mocno zdezorientowaną Phoebe. Żadne z nich, najwidoczniej się tego nie spodziewało.

***
Szybko dodałam ten rozdział, mam nadzieję, że ktoś cię z tego powodu cieszy.
Gwiazdka motywuje (ale do niczego was nie zmuszam)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro