rozdział 14
Następnego ranka było to samo co poprzedniego. Szybkie śniadanie i droga do studia. W momencie, w którym mieli wysiąść z limuzyny, Phoebe coś się przypomniało. Stwierdziła, że musi zapytać o to teraz, później może zapomnieć, a to dla niej ważne.
- Czekaj. - pociągnęła Michaela za rękaw koszuli w kwiecisty wzór. - Mam pytanie.
- Dobrze, a więc pytaj.
- Zrobiłeś sobie operację nosa? - zapytała bez żadnych ogródek. Chłopak lekko spojrzał na nią jakby lekko smutnym wzrokiem i spuścił głowę. - Ej, przecież nic nie mówię! Po prostu chciałam... nie ważne. To naprawdę nie ważne...
- Nie. W sensie, hmm, to przez pewien wpadek. Złamałem nos na próbie.
- Oh. - Phoebe westchnęła. Ta "drobna" sprawa wypadła jej z głowy.
- Musiałem przejść operację, a kiedy lekarz powiedział, że można coś z tym zrobić - po prostu się zgodziłem. Nigdy nie lubiłem swojego nosa, zawsze był taki wielki, a teraz... teraz jest lepszy. - wyjaśnił. - Chociaż nadal...
- E, ee, nie. Jesteś idealny. Twój nosek jest uroczy. Zostaw go w spokoju. Dobra, a tak na poważnie, wstydzisz się tego trochę? W sensie, że zrobiłeś sobie operację plastyczną?
- Trochę. - odparł smutno.
- Nie masz do tego powodu! Ja powiększyłam sobie usta, i co? Nikt nie zwraca na to uwagi, a w świecie, w którym żyjemy te wszystkie poprawki nie są niczym dziwnym. Każdy chciałby coś w sobie poprawić, ale nie każdego na to stać. Proste.
- Serio powiększyłaś usta? Nie musiałaś... byłabyś piękna i bez tego. - spojrzał na nią z nadal widocznym smutkiem w pięknych oczach. Blondynka zarumieniła się na komplement od przyjaciela.
Przeczysz sam sobie, mój drogi. Ty też byłeś piękny bez tej operacji. - powiedziała bawiąc się srebrną bransoletką zawieszoną na nadgarstku. - Tak swoją drogą, mogę dotknąć twoich włosów? To afro zawsze mnie kręciło! - zaśmiali się. Dziewczyna włożyła smukłe palce we włosy Michaela i pogładziła je. - Też takie chciałam, och, kiedyś sobie takie sprawię! Zobaczysz.
Reszta dnia mijała radośnie, lekcja emisji głosu, a później nagrywanie backgroundu. W między czasie Quincy poszedł przesłuchać demo nagrane przez przyjaciół minionego wieczora. Gdy wrócił przekazał im dobrą wiadomość:
- Postaraliście się, zostawiamy tą wersję. Jest bardzo, bardzo dobra. - oznajmił. Blondynka rzuciła się na szyję Jacksonowi, a on poklepał ją po plecach w przyjacielskim geście.
- Tak się cieszę! - powiedziała Phoebe.
- Masz prawo, wyszło genialnie. Zróbcie sobie teraz przerwę, ale widzę was za pół godziny. Z tego co wiem, musicie dziś wrócić wcześniej.
Michael i Phoebe zdecydowali się pojechać po coś do jedzenia, ponieważ oboje niemalże umierali z głodu. Kiedy zatrzymali się pod niewielką kawiarnią Phoebe powiedziała:
- Zostań, ktoś mógłby cię rozpoznać, a wtedy oboje mielibyśmy kłopoty. Wezmę coś i zaraz wracam. - powiedziała szybko i już po chwili jej nie było.
Kiedy wyszła z samochodu uważnie rozejrzała się dookoła. Szybkim krokiem podążyła w stronę wejścia do kawiarni i już po chwili była w środku. Gdy tylko weszła poczuła piękny zapach cynamonu i świeżej kawy. Już dokładnie wiedziała co weźmie. Podeszła do lady, przy której stała miło wyglądająca kobieta w średnim wieku.
- Dzień dobry. Słucham, kochanie?
- Dzień dobry, poproszę... - po dosłownej chwili w ręce trzymała papierową torbę z pysznościami.
- Dziękuję, do widzenia!
- Smacznego, moja droga! Do widzenia! - ta kobieta jest na prawdę miła - pomyślała dziewczyna i kontynuowała drogę do samochodu.
Dzięki swojemu szczęściu prawie wpadła pod samochód. Uratował ją głośny dźwięk klaksonu. Natychmiast otrząsnęła się i przebiegła na drugą stronę ulicy gdzie już czekał Michael.
- Phoebe! Oh, nie ci nie jest? Wszystko dobrze? Tak się wystraszyłem! Musisz bardziej na siebie uważać. - przygarnął ją do siebie.
- Jest ok. Nic mi nie jest. Wsiądźmy do samochodu, dużo ryzykujesz w tym momencie. - odsunęła się delikatnie od Michaela i ruszyła w stronę drzwi na miejsce pasażera.
- Na pewno wszystko dobrze? - ciemnooki zapytał jeszcze raz kiedy już spokojnie zajadali się słodką przekąską kupioną przez przyjaciółkę.
- Tak, na pewno. Widzisz teraz jak niezdarna jestem, muszę zacząć się pilnować, bo następnym razem... kto wie?
- Nawet tak nie mów! Od dzisiaj będę cię pilnował, nie wyobrażam sobie cię stracić. - westchnął chłopak. Po chwili natomiast zdał sobie sprawę co powiedział i zawstydził się.
- Och, Michael. To... naprawdę bardzo miłe, że tak myślisz! Ja... teraz też już nie wyobrażam sobie nie móc chociażby z tobą porozmawiać. - wyznała Rossiter.
- Jesteś jedną z naprawdę niewielu bliskich mi osób, czuję, że rozumiesz mnie jak nikt inny. Może nie znamy się długo, ale wiem, że jesteś wyjątkowa. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
Gdy wrócili, w budynku kręciło się znacznie więcej osób niż rano. Phoebe z zaciekawieniem oglądała się za różnymi twarzami. Po drodze do studia, w którym nagrywali spotkali producenta, razem, z którym Michael zaczął omawiać aranżację jakiejś piosenki. W tym momencie blondynka wyłączyła się. Zaczęła rozmyślać. O niesamowitej przyjaźni, wyjeździe do LA i poznania rodziny Jacksonów. W Mieście Aniołów czuła się dobrze, nawet lepiej niż w rodzinnym Nowym Jorku. Właśnie tak, gdzieś w odmętach jej mózgu zrodził się pomysł by przenieść się do słonecznego Los Angeles. Nikomu o tym nie mówiła, to miał być sekret. Wiedziała, że to będzie ciężkie, żyć tu bez rodziców, Jade, ale czuła, że tak musi być.
Około godziny 15:00 Michael stwierdził, że pora się zbierać, ponieważ fotograf ma być w Hayvenhurst już za godzinę. Pożegnali się z Quincy'm i kilkoma innymi osobami, które im pomagały. Michael przedstawił ich jako "swój skład". Dziś, tak samo jak wczoraj, Phoebe prowadziła Rolls Royce'a w drodze powrotnej. Kiedy już byli na miejscu i mieli zamiar wejść do willi, z tyłu domu wyłoniła się La Toya.
- Chodź, Michael. Przyjechali wcześniej. - dziewczyna zawołała brata, który szybko popędził za nią. Phoebe pokręciła głową i zaśmiała się cicho. Zdecydowała, że da Jacksonowi trochę spokoju i pójdzie do swojej sypialni. Pchnęła białe drzwi i weszła do przyjemnie chłodnego przedsionka. W domu była cisza. Pewnie wszyscy są na zewnątrz - pomyślała. Rozejrzała się po kuchni i jadali po czym zdecydowała, że idzie już do siebie, ale jej uwagę przykuła osoba siedząca w ogromnym salonie. Był to mężczyzna, ciemna skóra i charakterystyczne rysy pozwoliły Phoebe w sekundzie rozpoznać kim jest owa postać. Joseph Jackson. Odchrząknęła cicho by zwrócić uwagę mężczyzny.
- Uh, Pan Jackson... miło poznać. - te słowa ledwo przeszły jej przez gardło. - Ja jestem Phoebe Rossiter i...
- Jesteś przyjaciółką Michaela, słyszałem. - powiedział z kamienną twarzą. Phoebe czuła, że to dotychczas najgorszy moment w jej życiu.
Podczas gdy Michael był przygotowywany do sesji, podeszła do niego Rebbie.
- Michael, czy Phoebe... czy ona weszła do domu? - Mike odwrócił się do siostry z przymrużonymi oczami.
- Tak, chyba tak... a co? Chyba nie boisz się, że...
- Nie, głuptasie! - uderzyła brata lekko w głowę. - Ojciec wrócił. - powiedziała cicho. Michael natychmiast zerwał się z krzesełka i popędził do willi. Psychicznie już go zniszczył, ale nie pozwoli mu wmówić głupot jego najlepszej przyjaciółce. Wbiegł do salonu jak torpeda i kiedy zobaczył zdenerwowaną Phoebe siedzącą naprzeciw Josepha, serce prawie mu pękło. Dziewczyna wyglądała na okropnie przestraszoną. Nie dziwił jej się, sam nienawidził zostawać sam na sam z tym facetem, zbierało mu się wtedy na wymioty.
- Joseph. - powiedział zdenerwowany. - Zostaw ją w spokoju.
- Aj, aj. Mój mały synek... jesteś ślepy, Michael? Ta dziewczyna... - wskazał na wystraszoną blondynkę. - sprowadzi na ciebie kłopoty, zapamiętaj sobie, w tym biznesie nie ma czasu na przyjaźń czy miłość! Sam zacząłeś dalej podążać tą ścieżką, osiągasz sukcesy, nie pozwól nikomu by to zniszczył. - Michael z nienawiścią patrzył na ojca.
- Nie znasz jej, nie masz pojęcia kim jest! Zawsze patrzysz na wszystkich tak samo! Zawsze! Phoebe jest moją przyjaciółką, nie pozwolę żebyś to zniszczył! Żebyś wmówił mi te głupoty! Ona jest inna, jest dobra...
- Heh, kiedyś wspomnisz moje słowa! Kiedy już zostawi cię bez ćwierćdolarówki w kieszeni! Zarobi na tobie i porzuci jak kundla! Jeszcze się przekonasz.
- Wynoś się stąd! Mam cię dość, nienawidzę cię! - wykrzyczał młodszy Jackson w furii. Nagle w pomieszczeniu zebrała się cała rodzina. - Albo nie, ja się wyprowadzę! Wszystko byleby być jak najdalej od ciebie i twojej podłości! - La Toya podeszła do Phoebe i razem z Janet i Rebbie poszły do jej pokoju.
Dziewczyna była cała roztrzęsiona. Nigdy nie była świadkiem takiej kłótni, nigdy nie słyszała w czyichś głosach tyle wzajemnej nienawiści.
- Jeszcze nigdy przedtem nie widziałam Michaela tak wściekłego. On zawsze był taki spokojny... pomijając to, że już czasem stawiał się ojcu, ale to było dawno temu. Myślałam, że dali sobie spokój. - powiedziała Rebbie siadając na fotelu.
- Ojciec... on przegina! - odparła oburzona Toya. - Phoebe, jak się czujesz? Co on ci powiedział? - blondynka zawiesiła wzrok na ścianie i westchnęła łapiąc się za głowę.
- Ja... powiedział żebym zostawiła Michaela bo jestem zbędna... żebym dała mu spokój i...
- Zapomnij o tym. Ojciec nie będzie decydował za Mike'a. Jeżeli on naprawdę chce się wyprowadzić... przecież nie poradzi sobie sam! Zacznie płakać w środku nocy i będzie dzwonił do Janet lub do mnie żebyśmy do niego przyjechały. Już raz się "wyprowadzał"... no, ale cóż póki co znowu i nadal tu jest. - opowiastka La Toyi w pewnym stopniu poprawiła wszystkim humory. Dziewczęta usłyszały ciche pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wszedł Michael. Janet odrazu do niego pobiegła i mocno przytuliła.
- Hej, Dunk, już wszystko dobrze. - powiedział do siostrzyczki.
- Mike, dlaczego... dlaczego on na ciebie krzyczał? Przecież nie zrobiłeś nic złego!
- Po prostu nie potrafi uszanować tego, że mam własne życie i to ja o nim decyduję, a nie on... ale już jest okay... naprawdę. Phoebe... tak bardzo cię przepraszam! Nie miałem pojęcia, że tu jest, że... - przyjaciółka mu przerwała gestem dłoni.
- Daj spokój, to nie twoja wina. Nic się nie stało. - powiedziała cicho.
- Rebbie, Dunk, Full Moon...
- No chyba żartujesz?! Miałeś przestać! - zganiła go La Toya. Michael wiedział, że nie lubi tego przezwiska, ale nawet w tej chwili nie mógł się powstrzymać.
- Po prostu chciałem powiedzieć, że się wyprowadzam... tak na poważnie. Teraz wynajmę coś na obrzeżach, a później wracam do Karoliny Północnej, do Wilson. - oświadczył.
- Myślałam, że sprzedałeś ten dom. - powiedziała Rebbie krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie, czułem, że kiedyś może mi się przydać więc tylko wynająłem... nie ważne, przeprowadzę się tam po skończeniu trasy. Toya, Dunk, chciałbym żebyście nadzorowały przewóz zwierzaków... Nie chcę żeby coś im się stało. - siostry pokiwały zgodnie głowami. - Phoebe, zrozumiem jeśli będziesz chciała już wrócić do Nowego Jorku, gdyby jednak nie...
- Masz rację, chciałabym wrócić, ale z innego powodu. Po prostu... postanowiłam się tu przeprowadzić. - powiedziała na jednym wydechu. Obecni w pokoju Jacksonowie popatrzyli na siebie i po chwili wydali radosne okrzyki. - Jest sporo rzeczy do załatwienia, ale dam radę. Ty będziesz kończył pracę nad albumem, a ja postaram się wrócić tuż przed wydaniem. Poproszę w agencji o przeniesienie mnie na wydział w LA, kupię mieszkanie...
- Nie! To znaczy... możesz zamieszkać ze mną, jeśli tylko chcesz... ten dom w Wilson jest naprawdę ogromny i bycie tam samemu jakoś mi się nie uśmiecha.
- Och, Michael, to cudowna propozycja, ale nie wiem czy mogę ją przyjąć...
- Lepiej przyjmij, ten dom jest genialny. - powiedziała z powagą Janet. Wszyscy uważnie na nią popatrzyli. - No co? Tam jest większy basen!
- No dobra, umowa stoi, panie Jackson, ale...
- To wspaniale, Phoebe! Tak się cieszę. - przytulił lekko przyjaciółkę. Naprawdę kamień spadł mu z serca kiedy trafiło do niego, że nie będzie musiał mieszkać sam w tej pustej willi. Byłoby mu naprawdę smutno.
- Ale nie będę mieszkać tam twój koszt. Mam na myśli to, że będę dokładać się do wszelkich rachunków i... nawet nie próbuj mnie od tego odwieść bo już zadecydowałam! - dodała kiedy zauważyła, że Michael już ma zamiar się odezwać. - Nie zarabiam mało, serio. Nawet nie wiesz jak źle bym się czuła gdybyś musiał za to wszystko płacić z własnej kieszeni! Nie ma mowy!
- Okay, bylebyś tam była.
- Będę.
Kilka godzin później, po skończonej sesji dla magazynu Ebony Michael i Phoebe pakowali swoje rzeczy. Marlon pozwolił im zamieszkać u siebie, póki jego brat nie znajdzie jakiegoś apartamentu. Mike był mu wdzięczny, nie potrafiłby spędzić w tym domu więcej czasu niż potrzeba na zabranie większości swoich rzeczy. Przykro mu było zostawiać mamę i siostry, ale nie miał wyjścia. Nie mógł mieszkać z Josephem pod jednym dachem.
- Jak tam, Mike? Spakowany? - Rossiter zajrzała do pokoju.
- Tak, myślę, że tak. Wiesz, zanim wyjdziemy chciałbym ci coś pokazać. Chodź. - poprowadził ją za sobą na najwyższe piętro willi. - To takie specjalnie miejsce, inspiruje mnie i przywraca wiarę w siebie i swoje możliwości. - otworzył małym kluczykiem dębowe drzwi, które ukazały chyba jedno z najwspanialszych miejsc jakie kiedykolwiek widziała. Cały pokój obklejony był plakatami promującymi koncerty Jackson 5 i The Jacksons. Na specjalnych regałach poukładane były wszystkie dotychczas wydane przez braci płyty, a także te solowe, należące do Michaela. Na biurku leżały sterty prostokątnych kwadracików - bilety na koncerty.
- Wow. - na tylko tyle było stać dziewczynę. Po chwili dodała - Magiczne. I ty... ty to zbierasz? Te wszystkie plakaty, bilety, płyty winylowe...
- Przypominają mi o moich, właściwie to o naszych osiągnięciach. Patrzę na to wszystko i przypominam sobie jak daleko już zaszedłem i że nie mogę się teraz poddać. Mogę być najlepszy.
- Możesz... będziesz... - Phoebe powiedziała bardzo cicho. Wiedziała, że będzie, kim będzie i jak wiele osiągnie. Rzeczywiście, nie często o tym myślała, ponieważ teraz ma szansę przeżyć to wszystko całkowicie od nowa i nieco zmienić bieg historii.
- Chciałbym zdobyć nagrodę Grammy, pojawić się na okładce Rolling Stone'a, chciałbym zrobić coś, przez co zostałbym zapamiętany na wieki! Jak... jak...
- Jak grecy. - powiedziała dziewczyna wzruszając ramionami. Przyjaciel spojrzał na nią nie mając pojęcia o co jej chodzi. - Oni praktycznie wymyślili matematykę! Przecież cały czas stosujemy te wszystkie skomplikowane obliczenia Pitagorasa czy... no tych wszystkich innych gości od matmy i nie tylko. Było ich dużo i patrz, to co wymyślili tysiące lat temu nadal jest powszechnie stosowane! Jesteś geniuszem, uwierz mi na słowo. Świat cię zapamięta.
- Dziękuję, właśnie nabrałem ochoty na pracę w studiu! Tak bardzo chciałbym już wydać ten album. Jadę do Westlake Studio, jedziesz ze mną?
- Jasne, oczywiście, ale co z... - Jackson machnął lekceważąco ręką.
- Powiem Marlonowi żeby to zabrał kiedy będzie wracał do domu. My wrócimy... jeszcze nie wiem jak, ale jakoś sobie poradzimy. - uśmiechnął się.
- Dobra. Nie marnujmy czasu i twoich chęci, jedziemy. - Michael przytaknął. Powiedział, że jeszcze tylko powie mamie i Marlonowi o planach i wtedy będą mogli pojechać.
Dziś dla odmiany zostali podwiezieni pod studio przez szofera.
- Jak mam być szczera, to brakowało mi takiej spokojnej jazdy. Ty nie nadawałbyś się na szofera, wszyscy po kolei by cię zwolnili. Jeździsz bardzo... nieostrożnie.
- Jestem Michael Jackson. Wystarczy mi to, że umiem śpiewać i tańczyć. Nie potrzebuję umieć prowadzić samochodu.
- W sumie prawda. - Phoebe wydęła usta. - Zdolny człowiek jesteś to możesz się tłuc po drogach. - spojrzeli na siebie w tym samym czasie i wybuchnęli śmiechem.
- Ok, ok. Stop, chodźmy już.
Siedzieli w studiu do 3:00 w nocy. Phoebe mimo zmęczenia nadal pracowała zawzięcie z Michaelem, aż w końcu zaproponował powrót do domu.
- O tej godzinie? Chcesz wszystkich pobudzić? Ja bym cię chyba udusiła! Z tego co się orientuję to przecież niedawno urodził mu się kolejny dzieciaczek, tak? Chcesz go obudzić? - argumentowała dziewczyna. Naprawdę sama nie chciałaby żeby ktoś przychodził do niej o tej godzinie.
- Malutką Brittany i Valencie? Nigdy, są takie urocze i kochane... ojej, tak bardzo chciałbym się teraz z nimi pobawić.
- Wujek Mike, słodko. Jutro się pobawicie, teraz... nie możemy po prostu zdrzemnąć się tutaj. - wskazała na dwie sofy. - Może nie będzie najwygodniej, ale jak mam być szczera to po prostu chcę już się położyć. Jestem tak bardzo zmęczona... - ziewnęła przeciągle. - No, zresztą sam widzisz.
- Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko. To co? Dobranoc?
- Dobranoc, Mike.
- Dobranoc, Phoebe.
--------------------------
Małe wyjaśnienia, nie patrzcie na zachowanie Josepha w tym rozdziale jako na coś w stylu moich poglądów na jego osobę. Te kwestie, zachowanie itd. są wymyślone na potrzeby opowiadania.
Drugie mini ogłoszenie. Ostatnio pisanie idzie mi naprawdę opornie, nie wiem, mam po prostu blokadę twórczą, totalny brak weny, więc nie wiem jak to będzie z rozdziałami, ale mam nadzieję, że wszystko szybko wróci do normy i znów zacznę z radością pisać rozdziały.
Komentarz i gwiazdka motywują!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro