Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Anakin i Vader

Siedzę właśnie w komorze medytacyjnej. I myślę. To jedyne miejsce gdzie mogę być sobą.

Coraz częściej zastanawiam się nad moją przeszłością. Nie żałuję niczego. Nie mogę żałować. Ale to przeklęte "co by było gdyby...?" ciągle siedzi mi w głowie.

Takie rozmyślania nie podobają się mojemu mistrzowi. Ciemna strona pozwala jedynie na negatywne uczucia. Na szczęście obecnie jestem na statku, gdzie wpływy Palpatine'a nie sięgają. To mój mistrz i jestem mu posłuszny, jednak czasem nawet ja, ten potwór i morderca potrzebuję samotności.

Lecę na misję, na jakąś małą planetę na zewnętrznych rubieżach. Mój mistrz wykrył tam anomalię Mocy i mam sprawdzić o co chodzi. Tym razem żadnych szturmowców. Rozwiążę sprawę osobiście.

Jednak nie to zaprząta moje myśli. Tylko on. Mój syn. Luke Skywalker. Tak niedawno dowiedziałem się o jego istnieniu. I tak niedawno on mnie znienawidził.

Jednak ja się nie poddam. Przeciągnę go na ciemną stronę Mocy, razem obalimy Imperatora i będziemy rządzić światem. Jednak mój syn jest silny, na pewno silniejszy ode mnie. Nie podda się tak łatwo. Ale muszę go przekonać. Muszę.

Moje rozmyślania przerywa dźwięk dobywający się z komlinka.
- Darth Vader, znajdujemy się nad orbitą planety.
- Doskonale. Proszę przygotować mój prywatny wahadłowiec. - odpowiadam szorstko. Nienawidzę tej przeklętej zbroi, którą będę musiał założyć. Jednak nienawiść dodaje mi sił. Daje potęgę. A ta potęga wyzwoli mnie od żałosnych przywiązań, które krępują mój umysł.

Tylko czy aby na pewno? Czy potrafię nienawidzić syna? Nie umiem tego wytłumaczyć, ale mam obsesję na jego punkcie. I tego nie zmienię, choćby Imperator miał mnie zabić.

Maszyna zakłada na mnie zbroję. Znowu staję się Darthem Vaderem, postrachem całej galaktyki. Tak, tego pragnę. Ten strach, to przerażenie moich ofiar daje mi potęgę. To błędne koło, w którym morderca zdobywa a ofiarami stają się kolejni słabi.

Idę korytarzami, spokojnie, bez pośpiechu. Każdy, kto na mnie spojrzy odczuwa strach. Chcę tego. Powinienem chcieć.

Docieram do wahadłowca i siadam za jego sterami. Patrzę w przestrzeń i znów w moje myśli wkrada się mój syn. Odrzucam to natychmiast i skupiam się na zadaniu. Planeta, na którą lecę jest czarno czerwona, całą jej powierzchnię pokrywają skały oraz lawa. Ląduję tam, gdzie wskazują współrzędne. I o dziwo, na tej niezamieszkałej planecie stoi platforma lądownicza. Ustawiam na niej statek i wychodzę na zewnątrz.

Moim oczom ukazuje się ciemny, ponury las. Wielkie, nieznane mi gatunki roślin pną się ku niebu. Ich korony tworzą nieprzeniknioną warstwę, przez którą ani jeden promyk światła się nie przebije. Ogromne chaszcze poniżej zagradzają mi drogę w którąkolwiek stronę. Chociaż puszcza tych rozmiarów powinna aż huczeć od dzięków zwierząt tutaj słychać tylko ciszę. Złowróżbną i przerażającą ciszę.

Anomalia Mocy jest teraz bardzo dobrze wyczuwalna. Znajduje się w samym centrum tego lasu.

Ruszam na przód, wyjmuję miecz i siekam rośliny na drobne kawałki. Nie będzie mi żaden chwast przeszkadzał w wykonaniu misji. Jednak ten sposób przemieszczania się wymaga dużej ilości czasu. Znowu moje myśli kierują się w stronę przeszłości. W głowie pojawia mi się głos. Głos kogoś, kto powinien zginąć już dawno temu.

Co by było gdybyś nie zabił Obi-wana? - zadaje pytania, które nie powinny istnieć.
Co by było gdybyś lata temu nie wybrał ciemnej strony Mocy?
Gdybyś nie walczył na Mustafar z Obi-wanem?
Gdybyś uratował Padmé?
Gdybyś nie uległ wpływom Imperatora?
Gdybyś wtedy, w kluczowym momencie poparł Windu a nie Palpatine'a?
Czy historia galaktyki wyglądałaby inaczej?
Czy byłbyś szczęśliwy?

Nieee! - krzyczę. On powinien zostać unicestwiony dawno temu! Ten kawałek żałosnego Rycerza Jedi, którym kiedyś byłem. Część Anakina Skywalkera, której nigdy do końca nie wypleniłem.

Ciemna strona daje mi potęgę! To jedyne czego potrzebuję! Jedyne czego pragnę! - wrzeszczę w odpowiedzi do niego. Mój głos rozchodzi się po pustym lesie.

Ale czy na pewno? - znowu w mojej głowie odzywa się nieproszony głos.
- Zamknij się. - krzyczę znowu. Wiem, że on staje się we mnie silniejszy, że spotkanie z Lukiem obudziło go z letargu. Ale już nim nie jestem. Stałem się Lordem Vaderem, potężniejszym od każdego Rycerza Jedi.

Po kilku godzinach marszu dochodzę do podnóża góry, na której stoi zamek. Ogromna, potężna i majestatyczna budowla, zbudowana z szarej durastali, całkowicie pozbawiona kolorów, złowróżbnie góruje nad okolicą. W centrum zamku stoi wysoka iglica. Na jej szczycie góruje pomieszczenie, szersze od podstawy. To właśnie stamtąd rozchodzi się zburzenia w Mocy.

Ta sceneria przypomina mi pewne miejsce, jednak odpycham te myśli. Jeśli teraz wrócę do przeszłości znowu ten żałosny Anakin odezwie się i zasieje kolejne ziarno wątpliwości. Nie mogę na to pozwolić.

Wspinam się, chociaż zbroja nie ułatwia mi tego zadania. Znajduję bramę, podobnie jak cała budowla potężną i majestatyczną. Porażająca cisza aż dźwięczy w uszach.

Wychodzę na pusty dziedziniec, który szybko przemierzam i podchodzę do wieży. Wspinam się po schodach dobrych kilka minut. Zajmuję swoje myśli nadchodzącą misją.

Nie wiem co to za anomalia. Nie mam żadnych danych. To aż niepodobne do imperialnej misji. Jednak wspinam się po schodach zamku, o którym istnieniu nikt nie wie. Zaniepokojony wyczulam wszystkie zmysły. Zaburzenia rosną z każdym moim krokiem przyprawiając o potężny ból głowy.

Wreszcie docieram do szczytowej komnaty. Jest w kształcie okręgu. Po lewej stronie ściana została utworzona ze szkła, a za nią rozciąga się widok na całą puszczę. Po prawej stronie stoi tron, na nim zasiada pomarszczony starzec, z długą srebrną brodą i szarą, spiczastą koroną. Przez witraże, które znajdują się za nim, przebija odrobina światła. Mozaika, która powinna być pięknym świetlistym śladem jest jedynie lekkim odbiciem na ziemi, całkowicie pozbawionym siły blasku i świetlistości.

Włączam miecz świetlny i podchodzę do starca. Emanuje od niego znajoma aura. To on jest tą anomalią. To jego muszę zniszczyć. Jednak nim dokonam egzekucji mężczyzna odzywa się.
- Witaj ponownie Anakinie Skywalkerze. Czy może raczej Darthie Vaderze. - mówi mężczyzna. Jego głos brzmi, jakby mówiło kilka osób naraz. Ten dźwięk porusza zakopane gdzieś głęboko wspomnienie. Orientuję się gdzie się znajduję i kim jest ta osoba. Mortis. Syn, Córka, Ojciec. Niebiańscy. Władcy Mocy.

- Tak. - stwierdza Ojciec, jakby wiedział co siedzi mi w głowie. - Pamiętasz nas. Pamiętasz mnie.
- Czego chcesz? - pytam agresywnie, kierując miecz świetlny w jego stronę. - Po co mnie tu sprowadziłeś?
- Równowaga, którą tworzyliśmy jako Władcy Mocy została zachwiana. Mój Syn sprowadził na tę galaktykę ciemność. Twoja wizyta tutaj nic nie zmieniła, wręcz pogorszyła sytuację. Teraz mam szansę naprawić to, co zniszczyłem, nieopatrznie sprowadzając cię tutaj.

Czyli nie mylę się. To ta planeta. Tutaj dowiedziałem się, że jestem Wybrańcem. To tutaj zginęła Córka i to tu oddała swoją energię, żeby Ahsoka mogła żyć.

Nie. Stop. Znowu zagłębiam się w przeszłość. Muszę zostawić ją za sobą, inaczej nigdy nie osiągnę potęgi, która stała się jedynym sensem mojego istnienia.

- Czego chcesz? - ponawiam jeszcze bardziej agresywnie pytanie,  podchodząc bliżej do starca.
- Zmiany. - odpowiada lakonicznie. Wstaje z tronu i  podchodzi do mnie. Kieruję w jego stronę miecz, jednak nie uderzam od razu. Coś mnie powstrzymuje. Daje to czas mężczyźnie, który łapie mnie za rękę. Świat wiruje i się zmienia. Tracę grunt pod nogami i lecę w dół. Otacza mnie ciemność, która pochłania wszystko. W nieskończoność opadam, całkowicie pozbawiony kontroli.

Po chwili, gdy wszystko się stabilizuje okazuje się, że stoję w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Patrzę na swoje ręce, które okazują się być ludzkie. Prawa dłoń jest zastąpiona protezą, jednak cała reszta mojego ciała wygląda normalnie, jak sprzed Mustafar. Pierwszy raz od dawna biorę głęboki wdech bez pomocy maszyny. Jednak nie pozwalam sobie na rozproszenie. Ta sztuczka jest niczym, w porównaniu do potęgi ciemnej strony Mocy.

Dopiero teraz rozglądam się. Zauważam siebie, jednak w czarnej zbroi, klęczącego przed Lordem Sidiousem. Nie słyszę słów, jednak po chwili Darth wstaje i wychodzi. Przenosimy się na jakąś planetę. Pośród pokrytych śnieżną warstwą drzew stoi on, czyli ja, walcząc z rebeliantami. Zabija ich po kolei, czerpiąc siłę z ich cierpienia. Jednak widzę, że w ten sposób jedynie próbuje zasklepić ranę, która jest głęboko w nim ukryta. Widzę w niej Anakina Skywalkera, który krzyczy, próbując zwrócić na siebie uwagę. I  jak ciemność stara się go zdławić. Widzę przyszłość. Widzę wnętrze gwiazdy śmierci, widzę Lorda Sidiousa rażącego błyskawicami mojego syna. Widzę jak Anakin krzyczy, chcąc mojego nawrócenia. I widzę, jak ignoruję ten głos, ostatecznie go niszcząc. Widzę śmierć syna, gdy wycieńczone ciało opada na podłogę, bezwolne i nieżywe.

Wizja się kończy, a ja stoję po środku sali na Mortis. Mój oddech znów doprowadza maszyna. Czuję chłód metalu na całym ciele. Choć miraż trwa chwilę już zdążyłem przyzwyczaić się na powrót do ciała sprzed walki z Obi-wanem. Choć nie powinienem przypominam sobie dawne czasy, gdy nie ograniczała mnie zbroja. Jednak szybko powracam do teraźniejszości, nie chcąc budzić, już i tak zbyt aktywnego, Anakina Skywalkera.

Niebiański patrzy na mnie spokojnym wzrokiem.
- Nie musi się to tak skończyć. Możesz wybrać. - mówi. I ponownie mnie dotyka, wprowadzając mnie w alternatywną przyszłość.

Tym razem, po zawirowaniach, które doprowadzają mnie do silnego bólu głowy, stoję na pięknym tarasie, ponownie w moim starym ciele. Za balustradą widzę lśniące jezioro. Rozpoznaję Naboo. Planetę, która tyle znaczyła dla Anakina Skywalkera. Nic nie znaczy dla mnie. Jednak obraz tej rodziny musi poruszyć nawet moje serce.

Padmé. Trzyma dwuletniego synka na kolanach i mówi mu coś. Po chwili obydwoje wybuchają śmiechem. W tym momencie wbiegam ja. Znaczy on, Anakin Skywalker. Trzyma na barana malutką dziewczynkę i uśmiecha się szeroko. Mała też jest wniebowzięta. Zdejmuje ją z ramion i robi samolota, a kruszyna piszczy z radości. W końcu Anakin siada na krześle obok pani senator i uśmiecha się do niej. W jego oczach widzę uwielbienie i bezgraniczne oddanie, które przechyliło świat ku ciemnej stronie. Mężczyzna przenosi wzrok na dziewczynkę siedzącą mu na kolanach. I wtedy słyszę jak mała mówi.
- Kocham cię tatusiu.

Wizja się kończy, i znowu powracam do swojego ciała na Mortis. Jednak teraz w głowie tkwi mi jedna myśl. Mam córkę. Nie tylko syna, ale także córkę. Jeśli żyje, muszę ją odnaleźć. Za wszelką cenę.

- To może być prawda. - słyszę głos Niebiańskiego. Dopiero teraz naprawdę powracam do rzeczywistości. Jednak misja przestaje mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Jeśli ten mężczyzna potrafi odnaleźć moją córkę jestem gotowy go zmusić, byleby mi pomógł.

- Gadaj, jak mogę ją odnaleźć? - wyciągam miecz świetlny i kieruje do w stronę starca. Ten zupełnie nie przejmuje się klingą i najspokojniej w świecie odpowiada.
- Mogę zabrać cię do nich.

Wykonuje gest i nagle, po bokach tronu ukazują się dwa świetliste portale. Ten po prawej emanuje ciemnością, widzę, że prowadzi w świat ukazany w pierwszej wizji. Ja, mający potęgę i władzę, pozwalający umrzeć dziecku.

Portal po lewej niesamowicie jaśnieje, pokazując drugi świat. Padmé, ja, dzieci. Miłość, o którą walczyłem. Miłość, która może być moim udziałem.

Znowu stoję na rozdrożu. Znowu muszę wybrać. Czy tym razem wygra Anakin? Czy tym razem wygra Vader? Przez całe życie przepychają się, starając się zająć lepszą pozycję. Skywalker zapadł w tak głęboki sen, że myślałem, że umarł. Jednak on żyje i znowu się odzywa. Więc co wybiorę? Anakina czy Vadera? Dobro czy zło? Gdzie tym razem pójdę?

                      **********
Całe życie musimy wybierać między dobrem a złem. Tylko od nas zależy jaką decyzję podejmiemy, i jeśli będzie ona zła, to czy w porę się wycofamy. Ja mam nadzieję, że każdy wybór, który podejmę będzie podyktowany głosem dobra i miłości, nie zła i nienawiści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro