{8}
Rano dzieciaki wskakują im do łóżka. Jane i Marcus są bardzo związane z rodzicami, nawet jeśli tata dużo pracuje. Jest dobrym ojcem, robi wszystko, co może, żeby jego dzieciaki czuły się kochane i wartościowe. Luke odsuwa się od Ellie, do której pleców przytulił się w nocy i uśmiecha do dzieciaków. Ciągnie Marcusa za nóżkę, póki nie upada na niego.
– Dzień dobrek – Luke łaskocze go jedną ręką i wyciąga drugą, żeby połaskotać Jane, która od razu zaczyna się rzucać po łóżku – Szybko wstaliście.
– Obiecaliście nam wycieczkę po wyspie! – krzyczy Marcus – Zawsze obiecujecie!
– To zależy od mamy – Ellie układa głowę na jego klatce piersiowej. Są dobrą rodziną, szczęśliwą rodziną, niczego więcej im nie trzeba.
– Chcecie wycieczkę? Będzie wycieczka – Ellie przytula do siebie Marcusa, a Jane wskakuje Luke'a.
– Popływamy w oceanie? – pyta mała.
– Popływamy – Luke łaskocze jej małe ciałko. Uśmiecha się do niego, ukazując wszystkie brakujące ząbki.
– Jestem głodna, tatusiu – jego córka zawsze jest głodna.
– Kto robi śniadanie?
Cała trójka krzyczy, że 'tatuś', Ellie przysuwa się do niego i daje mu buziaka w policzek.
– Mam nadzieję, że zejdę na dół, a tam będzie czekało śniadanie mojej mamy.
– Babci Liz? – pyta mała.
– Nie chcesz mi pomóc, aniołku?
– Nie! – krzyczy roześmiana i rzuca się na swojego brata – Tatuś gotuje.
– Za bardzo was kocham, żeby wam odmówić – całuje każdego z nich w czoło i wychodzi z łóżka.
Marcus nie był planowanym dzieckiem. Ellie wpadła. Luke nie był przygotowany na takie życie, dlatego po prostu zabrał ją ze sobą do Kalifornii i sprawił, że wszystko nabrało dla niej sensu. Podjął się wyzwania i stworzył im rodzine. To nie było tak trudne, jak wydawało mu się na początku. Wszyscy wiedzieli, że jest facetem do tego stworzonym.
Jego mamy nie było jeszcze na dole, co znaczyło, że albo jest bardzo wcześnie albo położyła się późno spać.
Przygotował śniadanie dla swojej rodziny i zostawił też coś dla reszty, wraz z karteczką.
– Byłeś wolniejszy! – zna ten głos bardzo dobrze, dobiega z tylnych drzwi.
– Dałem ci fory!
– O Luke! – są ubrani w stroje do biegania, więc to jednak nie jego rodzina wstała pierwsza. Jack kieruje się do lodówki, ale zauważa kanapki i sałatkę – Ty to zrobiłeś?
– Zabieramy dzieciaki na wycieczkę po wyspie.
– Och, super! – krzyczy Gemma – Tu jest tyle ekstra miejsc, możemy jechać?
Luke patrzy na nią, Jack patrzy na nią.
– Kochanie, to ma być rodzinny wyjazd.
Gemma nie odpowiada, znowu się zapędziła. Gdy Luke jest już na schodach, krzyczy za nim.
– Bawcie się dobrze! – Luke czuje, jakby to było podszyte sarkazmem, jakby tak naprawdę nie chciała udanego dnia dla jego rodziny.
Dwie godziny później, gdy w końcu cala jego rodzina jest gotowa, wskakują do wynajętego samochodu. Jane i Marcus prowadzą bardzo głośną rozmowę, której on i Ellie tylko się przysłuchują.
– Wziąłeś ze sobą kamerę? – pyta go żona.
– Cholera, chyba zapomniałem.
– Oczywiście, że zapomniałeś! Ale patrz o czym pomyślała twoja wspaniała żona – wyjmuje jego torbę z kamerą z pod swojego siedzenia – Co byś be ze mnie zrobił? – ciepło się do niego uśmiecha, a Luke to odwzajemnia.
– Dziękuję, Ellie – w rodzinie z małych rzeczy, robi się wielkie rzeczy, a z wielkich małe. Wszystko jest postawione na głowie, gdy spędzasz z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę..
– Buzi – stuka palcem swoje usta – Tak rzadko dajesz mi buzi – to nie jest prawda, ale Luke się już nauczył, że żoną jest zawsze mało bliskości, ilekolwiek by jej nie dostały.
Luke pochyla się do niej i daje jej szybkiego buziaka, co ją satysfakcjonuje, a dzieci zaczynaja krzyczeć.
– Fuj! – Luke wyciąga rękę do tyłu i czochra im włosy.
– Co chcecie zobaczyć najpierw?
– Oceanarium! Proszę! – krzyczy Jane. Marcus nie protestuje, więc po prostu się z nią zgadza.
Gdy docierają na miejsce. Luke bierze Jane na ręce, a Marcus idzie obok mamy. Twierdzi, że jest już za duży, żeby trzymać ją za rękę. Z kolei Luke i Ellie mają zawsze zajęte ręce, żeby chociaż czasem wykonać taki gest.
– Tatusiu, a będą koniki morskie?
– Zaraz się przekonasz – całuje ją w czoło.
Ellie idzie po bilety, a on zostaje ze swoimi dzieciakami. Marcus unosi głowę, żeby na nich spojrzeć.
– Mógłbym być marynarzem – mówi – Lubię wodę, lubię pływać, a może żeglarzem? Z własnym statkiem! O!
– Nie chcesz jak tatuś nagrywać filmów?
Marcus nieco się krzywi. Lubił spędzać godziny na planie, ale twierdził, że to zbyt nudne, żeby robić to codziennie. On chciał przygody, a nie pseudo przygody ze scenariuszem.
– Za mało akcji – mówi uczciwie – O! Mógłbym też zostać żołnierzem!
– A ja mogłabym zostać syrenką! – mała Jane przebija wszystko i rozbawia całą rodzine.
– Z czego się tak śmiejecie? – pyta Ellie, gdy wraca z biletami.
– Twoja córka chce zostać syrenką.
Mała robi naburmuszoną minę, ale po chwili się uśmiecha.
– Kochanie, rozmawiałyśmy już o tym – Jane wyciąga ręce do mamy, a ta odstawia ją na ziemie.
– To tancerką! – robi obroty, w swojej wielkiej różowej spódniczce.
– Chodźcie, miłośnicy zwierząt, czas popatrzeć na trochę zwierząt.
– Mogę mieć rybki? – pyta Marcus – Rybki? Albo psa?
– Tylko nie kradnij ich stąd, kolego, wrócimy do domu i pomyślimy.
– Psa? Dostanę psa? – krzyczy podekscytowany.
– A może kota? – proponuje Ellie – Pies to za dużo zachodu w Los Angeles. Miałabym trójkę dzieci.
– Psy wcale nie srają tak dużo – gdy Luke to mówi, jego dzieci od razu wybuchają śmiechem – Przepraszam, Ellie.
– Koty z kolei srają w domu – Ellie też jest rozbawiona.
– Wolę szczeniaczka!
– To będzie mój pies! – krzyczy Marcus – Nie twój!
– Tato! – wszyscy nazwali Jane córeczką tatusia, on tego nie lubił, bo Marcusowi tak samo nigdy nie odmówił i dbał o niego. Gdy nabił sobie guza, wrócił z drugiego końca kraju, żeby po prostu przy nim być.
– Musicie zapytać mamę, bo dwa szczeniaczki to dużo roboty. Czwórka dzieci! – Luke był to w stanie dla nich zrobić.
– Pomyślimy w domu – to była odpowiedź Ellie, gdy później zamierzała powiedzieć nie. Dzieciaki biegną do przodu, podziwiając zwierzęta, a Luke przyciąga Ellie do siebie. Pochyla się do jej ucha.
– Będziemy mieli szczeniaki – mówi stanowczo.
– Nie będę się nimi zajmować, Luke. Dwójka tych urwisów to już praca na pełen etat, a dwa małe psy, które osikają wszystko...
– A gdy kupię jednego, to będą się o niego bić. To mały szczeniaczek, już długo o tym myślałem.
– Nie, Luke – zastanawiał się, po co w ogóle się z nim kłóciła.
– Będę spędzać więcej czasu w domu i się nimi zajmować.
– Zawsze tak mówisz! A potem zostawiasz mi wszystko na głowie! – nigdy nie zabronił jej pracować, jej po prostu nie zależało na karierze. Wolała siedzieć w domu i narzekać na nadmiar obowiązków, mimo, że mogła się z niego wyrwać. Luke nie rozumiał, w szczególności, że dzieci były już całkiem duże i chodziły do szkoły.
– Zwierzaki to zawsze dobry pomysł w domu – mówi stanowczo – Jeszcze muszę pomyśleć jaki pies, ale tak, zwierzątka dla moich dzieci!
– Rozpuścisz je, Luke.
– To moje dzieciaki, powinny być trochę rozpuszczone, po to jestem rodzicem – przyciąga ją do swojego boku – No nie złość się na mnie, Ellie – ściska jej bok – Kochasz zwierzęta. Hau hau.
– Głupek – tracą biodrem jego bok.
– Będziemy mieli psy.
– Nie, Luke – próbuje być stanowcza.
– Tak, Ellie, będziemy mieli pieski. Jaką rasę lubisz?
– Ty w ogóle nie liczysz się z moim zdaniem! – krzyczy.
Luke pochyla się, żeby ją pocałować.
– Kocham cię, pozwól mi kupić im szczeniaki.
– I tak zrobisz, co chcesz, prawda? – nie odsuwa się od niego, przytula się do niego bardziej.
– Jeszcze będziesz mówić, jaki to był fenomenalny pomysł – skrada jej jeszcze jednego buziaka.
– Mamo! Musisz to zobaczyć! – No i skończyła się chwila dla małżeństwa. Jane bierze mamę za rękę i ciągnie. Luke idzie przypilnować Marcusa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro