śledztwo
(Mateusz)
Wystawa obrazów, w galerii sztuki.
Wkurzony, chowałem się w zakątkach szkoły, by mnie nie widzięli. Wyszliśmy ze szkoły, więc miałem problem by się za czymś schować, wokół mnie było miliony aut nauczycieli i pracowników szkoły, uklękłem i przeszedłem na pozycję czworaka.
Było ciężko się czołgać, w dodatku na brudnym dziurawym chodniku. Wreszcie wchodziliśmy w strefę drzew klonowych, wtedy łatwiej było mi pozostać niewidzialnym.
Jak nic na razie się nie działo, im słyszałem głośniejszy śmiech, tym byłem bardziej zazdrosny.
W tym momencie mój telefon zaczął dzwonić, więc schowałem się w pobliskim krzaku. Zatrzymali się i zaczęli się rozglądać, wszystko ucichło słysząc powolne kroki zbliżające się w moją stronę, serce waliło mi jak młot.
Musiałem zachować ciszę by mnie nie nakryli, wsłuchiwałem się tylko w ich rozmowy.
Jugo: słyszałeś to?
Jurek: tak, to może jakiś telefon!
Jugo: w krzakach?
Jurek: mógł komuś wypaść, albo bezdomny zostawił. Sam wiesz ilu ich jest.
Jugo: dobra, to chodźmy dalej, bo spóźnimy się na wystawę.
O jakiej oni wystawie mówili?
Próbuję sobie przypomnieć, lecz nie pamiętam aby cokolwiek mówił.
Dobra mniejsza z tym, ruszyliśmy w dalszą drogę. Zmierzaliśmy w stronę jakiegoś wielgachnego budynku, tak jak widniał na dachu napis Galeria Sztuki.
Hmmm.... on i sztuka nie sądzę by się tym interesował, no ale dobra nie ważne.
Wchodząc do galerii ukryłem się pod ladą recepcji, wiem że to głupie ale nie było nic, za czym mógłbym się schować. Serce mnie kóło gdy wpatrywałem się ciągle w Juga i Jurka, był to naprawdę wielki ciężar, tak jakbym nosił kamienie na plecach.
Zacząłem się chować za plecami obcych mi ludzi, wiem jestem mistrzem kamuflażu, dla innych musiało to wygląda komicznie.
Obcy facet łażący za innymi haha, jest jak na początek śledztwa spoko, żadnej wtopy. No chyba, że jest mowa o krzakach no to tak troszkę, ale w sumie....
Śledzę ich już tak od godziny, robię się straszliwie głodny ale nie mogę teraz wyjść. Może mnie jeszcze coś ważnego ominąć.
Nic ciekawego... same nudy, oglądanie samych obrazów. Jakiejś Lizy nad rzeką, poprostu mnie rozwalało... co Ci ludzie w tym widzą.
A może to ja jestem taki zjebany, że nawet sztuki nie rozumiem.
Zaraz...zaraz co on mu robi, przecież jak to..... ughhh.
Gdy zobaczyłem jak jurek zaczyna łapać Juga za rękę, oraz jak z nim flirtuje. Wpadłem w szał nie dawałem juz rady.
Nie mogłem poprostu na to już dłużej patrzeć, czułem w głębi serca, że go tracę. Zacząłem biec w ich stronę przepychając się przez tłum tej spierdolonej dziczy, obalając i depcząc co kilka osób.
Wtedy wstąpił we mnie demon, zamiast śledzić ich dalej postanowiłem dać mu w mordę.
Gdy Jurek mnie ujrzał zaczął przede mną spierdalać, dogoniłem go i kopnąłem go w jaja. Widok zwijającego się z bólu tego dupka zadowolił mnie bardzo.
Haha Szmato masz to na co zasłużyłeś. Było mi jeszcze mało, więc postanowiłem się jeszcze bardziej zabawić i skopałem dupę temu draniowi.
Krzyczał piszczał i jęczał, wtedy dobiegł z krzykiem i płaczem do nas Jugo, cały zdyszany jakby przebiegł cały maraton.
Jugo: co tu się dzieje!!! Mateusz przestań.
Mati: niby dlaczego mam przestać obijać mordę gościu, który cię podrywa !!!
Jugo: kto znowu podrywa?, jesteś nienormalny gościu!
Mati: od początku on chce mi cię odbić widzę to, nie daruję mu tego!
Jugo: wyjdź poprostu mi z oczu!
Powiedziałem spierdalaj!
Mati: Jugo....
Jugi: co Jugo!.... co Jugo! Zejdź mi z oczu
Ale ja.... Nie... chciałem zrobić mu krzywdy. Byłem tak zazdrosny, że nawet byłem gotowy zabić tego skurwysyna, by być tylko z moim Jugo.
Co! Czy ja już postradałem zmysły. Spoglądając na płaczącego Jurka który zwijał się z bólu, który krwawił i płaczącego misiaczka.
Zorientowałem się, że nie tylko wyrządziłem krzywdę temu debilowi, ale także mojemu misiowi.
Naprawdę nie chciałem tego zrobić dominowała we mnie piekielna złość,
Czułem się jak skończony kretyn, a dla ludzi wokół wywoływało to wielką sensację, widowisko. Ostatni raz spoglądając na ich dwojga uciekłem z tamtąd jak najszybciej, nawet ich nie przepraszając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro