25.
Bardzo dużo dialogów :') od razu mówię, że praktycznie wszystko było zaplanowane w ten sposób od sierpnia 2016r. I tu też polecam piosenkę, była moją główną inspiracją i od niej wzięłam tytuł opowiadania. ;)
Każdy człowiek reaguje inaczej na sytuacje, które stawiają go pod ścianą. Jedni panikują, inni wpadają w furię, kolejni są sparaliżowani przez doznany wstrząs. Pojawia się natłok emocji, który stara się przejąć kontrolę. W ciągu sekund przez głowę może przemknąć co najmniej tysiąc myśli. I jedna stanie się tą decydującą. W moim przypadku było to wyparcie.
— W-W-William? — wyjąkałam. — Wszystko dobrze? Nic ci... nic ci nie zrobił?
William uśmiechnął się lekko.
— Brianno...
— Nie za... nie związał cię mocno, więc...
— Bree, nie ma sensu wypieranie się tego, co widzisz.
Zamknęłam oczy i potarłam je pięściami. Wciąż zaprzeczałam rzeczywistości. Kiedy z powrotem podniosę powieki, William będzie związany. Nie będzie się uśmiechać. Powie, żebym uciekała. Powie, żebym się ratowała.
— Ale... ale... — wydusiłam z siebie.
Nogi ugięły się pode mną i prawie upadłam. William w ostatniej chwili złapał mnie za ramiona.
— NIE DOTYKAJ MNIE!
— Spokojnie, nie krzycz, bo się tynk osypuje.
Niemal panicznie odsuwałam się od niego, aż uderzyłam plecami w ścianę.
— N-n-nie... — jąkałam się.
— Efekt gorszy od tego, czego się spodziewałem — powiedział William, patrząc na mnie spokojnie. — Siadaj tu, na tym krześle. — Pokazał na prosty, drewniany mebel niedaleko mnie.
Na drżących nogach podeszłam do niego i usiadłam.
— William... dlaczego? — wyszeptałam. — Dlaczego ty?
— Nikt inny nie był godny podjęcia się tego zadania — odparł, opierając się o kolumnę naprzeciwko mnie.
Przełknęłam ślinę, bojąc się spytać o ciąg dalszy. Moje ręce zaciskały się na udach.
— Boisz się? — spytał William. — Przecież nic ci nie zrobię.
Boże. Boże, jak to miło zabrzmiało. To tak cholernie bolało.
— Już to zrobiłeś.
— Masz rację.
I te słowa były dla mnie ostatecznym dowodem. I ciosem.
To William był tym stalkerem od samego początku.
Zalałam się łzami. Ukryłam twarz w dłoniach, żeby tego nie widział. Szlochałam nad wszystkim, co się stało. Nad tym, że mu zaufałam. Nad tym, że dałam mu się wrobić. Podejrzewałam wszystkich. Stałam się nieufna wobec rodziny.
— Teraz to do ciebie całkowicie dotarło... i zareagowałaś wybuchem emocji — powiedział cicho William. — Ciekawe. Szybko przestałaś się wypierać, różne emocje zaczęły nad tobą przejmować kontrolę. Psorek mówił o czymś takim.
— Mówisz o mnie jak o eksperymencie — wyrzuciłam mu z goryczą.
— Bo nim jesteś, Bree.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Powoli podniosłam oczy do góry, na niego. Nie uśmiechał się. Kucnął przede mną i pogłaskał moje kolano. Zaczęłam się trząść.
— Byłaś obiektem badań od samego początku — mówił cichym, łagodnym głosem. Pozbawionym wszelkich emocji. Ten brak emocji uderzył mnie najbardziej. — Przyznam, że tutaj było mi ciężej. Nigdy bym nie pomyślał, że się do kogoś przywiążę aż tak. Prawie się wycofałem. Ale wtedy Malcolm musiałby zostać schwytany, a przyjaciół nie można wystawiać, czyż nie?
— Skąd taka pewność? — spytałam z goryczą. — Skąd możesz wiedzieć, jak traktować przyjaciół? Masz ich? A może nimi również się bawisz?
— Mam ich bardzo niewielu, a oni bawią się ze mną. Miałaś rację, kiedy mówiłaś, że stalker może mieć pomocnika. To był Mal.
Zrzuciłam jego rękę z kolana i wstałam.
— Zostaw... zostaw mnie — warknęłam.
— Nie chcesz poznać całej prawdy? — spytał, ponownie opierając się o kolumnę. Uśmiechał się zagadkowo. — Przecież nie bez powodu cię wybrałem.
Szłam w stronę schodów, ale zatrzymałam się. Drzwi na górze z pewnością były zamknięte. Nie miałam drogi wyjścia. Musiałam... sweter. Musiałam czekać na wsparcie.
Poczułam dym. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak William odpala skręta.
— No co? Muszę jakoś się rozkręcić — powiedział niewyraźnie. Zaciągnął się. — Siadaj, Bree.
— Nie mów tak do mnie — warknęłam.
— Brianno. Siadaj na tym krześle, albo ja cię posadzę i przy okazji zwiążę. Widziałem, jak zaciskasz ręce w pięści. Podejdziesz, a ja dostanę w twarz. Wolę tego uniknąć. Tamte zadrapania bolały.
Ciągle dygotałam, ale posłusznie usiadłam na krześle. Kaszlnęłam przez unoszący się w powietrzu słodki dym.
— Dlaczego? — spytałam cicho. — Dlaczego uwziąłeś się na mnie?
— To w sumie nudne.
— Chcę wiedzieć.
— Okej, jak tam chcesz. Jedziemy z tym od początku. Pamiętasz, że moja matka nie chciała, abym opowiadał o czymkolwiek przy stole na pierwszej kolacji? Przerywała mi. Nie chciała się chwalić tym, że jej syn na studiach bawi się psychiką ludzką, sprzętem szpiegowskim, a do tego jest popieprzony.
— Powiedziała, że jesteś aspołeczny.
— Generalnie to nie stwierdzono tego u mnie, ale wszyscy mnie za takiego uważają. Siedzę w domu, nie gadam z ludźmi, mam blokadę, jeśli chodzi o kontakty. Zabrałem się za trawkę kilka lat temu, a po niej mówiłem chamskie rzeczy, dopóki się nie przyzwyczaiłem. Nic fajnego, co? Wstyd dla dobrej rodzinki. Zostawiali mnie w domu, chowali. Ogólnie przypominam im dawno zmarłego krewnego, więc mnie nie znoszą. Oczywiście przy wszystkich udają przykładnych.
Zmarszczyłam brwi. Czy było możliwe to, że William robił coś takiego przez odosobnienie? A może mścił się na nich?
— Poszedłem na studia, których nie chcieli. Ale przynajmniej się dostałem. To była kwestia czasu, aż mnie wyrzucą z domu. I powiedzą, że sam uciekłem. — Uśmiechnął się zimno.
— Ale...
— A potem, w połowie drugiego semestru, pojawił się profesor psychologii, który od razu zauważył we mnie kilka tików — kontynuował. — Zaprosił mnie do swojego gabinetu i zaczął badać. Wkurwiało mnie to, ale miał kilka haków w postaci kontaktu z rodzicami, więc nie skakałem. Wiesz, w którymś momencie go polubiłem. Był totalnie popaprany. Zaproponował mi eksperyment, w którym miałem poznać wpływ emocji na osobę zdradzoną przez kogoś bliskiego. Nikt inny nie miał o tym wiedzieć. Zgodziłem się. Mieliśmy pracować nad tym od października, a przez wakacje miałem szukać ofiary.
— I znalazłeś. — Mój ton był pozbawiony wszelkich emocji. Wszystkie fakty zaczęły mi się układać w głowie. Wciąż miałam pełno luk, ale zaraz miały być zapełnione.
— Ciebie. Byłaś niepewna, zakompleksiona, nie miałaś wielu przyjaciół poza rodziną, ale przy okazji byłaś ambitna i bystra. Wiesz, jak mi teraz żal, kiedy patrzysz na mnie ze łzami w oczach?
Zamrugałam, żeby odpędzić te łzy. Owinęłam się ramionami i wzięłam głęboki oddech.
— Wszędzie nosisz małe podsłuchy? — zapytałam.
— Zazwyczaj noszę ten jeden. Wiesz, na wszelki wypadek. I wtedy się przydał. A dalej jak z górki. Podłączyłem się do kamer w waszym domu, wykorzystałem kilka sztuczek, żeby widzieć inne rzeczy. No i zacząłem z tobą rozmawiać. Może i jesteś inteligentna, ale nie zawsze mądra. Byłem z tego zadowolony, w końcu łatwo zdobyłem twoje zaufanie. Kilka razy popełniałem błędy, ale nie zauważyłaś niczego. Całe szczęście. Inaczej nie bylibyśmy tutaj.
W uszach słyszałam swój własny puls.
Byłam eksperymentem. William na mnie sprawdzał, jak reaguje osoba nękana przez kogoś bliskiego. Wszystko, co się działo, było przez niego.
— Nie narzekam na rezultaty — powiedział po chwili milczenia. — Ale wkurwiał mnie profesor, który dzień w dzień kazał mi wysyłać swoje obserwacje. I chciał szybciej doprowadzić do rozwiązania tego... eksperymentu. Ja wolałem poczekać. Ostatni dzień. Ty, pozbawiona nadziei na to, że kiedykolwiek się uwolnisz. Potem poznajesz tożsamość stalkera. A na koniec jesteś złamana przez to, że jest to osoba, której zaufałaś i w której się podkochujesz.
Krwisty rumieniec zalał moją twarz. Podniosłam głowę do góry. Nie było sensu ukrywać tego. W końcu William doskonale czytał ludzkie zachowania i psychikę, prawda?
— I co, może ci się to podoba? — warknęłam impulsywnie. — Bawienie się uczuciami?
— Nie podobają mi się uczucia. — Wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni telefon. Przypomniałam sobie, że sama mam ze sobą swój. — I jestem zły, że zacząłem tracić przy tobie kontrolę. Pocałowałem cię kilka godzin temu i miałem ochotę zrezygnować ze wszystkiego. Chciałem cię uszczęśliwić, a nie martwić.
Byłam jak sparaliżowana. Serce waliło mi jak szalone. Nie wiedziałam, czy powinnam traktować te słowa jako jakąś deklarację. I tak nie miałoby to żadnego znaczenia przez sytuację, w jakiej byliśmy.
— Ale miałbym wtedy przekichane. Profesor i Malcolm nie byliby zadowoleni. Przykro mi, Brianno. Niektórzy ludzie muszą być egoistami. Jak Blair, która próbowała cię ostrzec.
Do diabła, Blair też w tym siedziała? W takim razie Derek także musiał wiedzieć.
— Blair... co? — osłupiałam. Nie mogłam uwierzyć w te słowa. Blair Hartman, TA Blair Hartman, która całe życie mieszała mnie z błotem, miała mnie ostrzec?
— Nie widziałaś, co? Brak zaufania tak poskutkował. Patrzyła na ciebie, ostrzegała wzrokiem. Raz czy dwa kazała ci uważać. Nie chodziło jej o swoje durne zapędy. Nawet w nocy próbowała.
— Była pijana — odparłam, przypominając sobie wiadomości od Blair.
— Wiesz, czym jest akrostych? — zapytał, pokazując mi telefon.
Były tam moje wiadomości.
— Skąd ty... — urwałam. Był przecież zdolnym informatykiem. Nie miał problemów z włamaniem się na czyjeś konto. Już to kiedyś zrobił.
— Przeczytaj pierwsze litery każdej wiadomości.
Zmrużyłam oczy i zaczęłam czytać.
Blair Hartman (2:18): Uważaj, prosiaczku
Blair Hartman (2:19): Chyba jesteś zbyt pyskata
Blair Hartman (2:19): I zbyt odważna
Blair Hartman (2:20): Ew chodzi o to ze jesteś daleko
Ja (2:20): Daj mi spokój
Blair Hartman (2:20): Kochanie za dobrze się bawi\
Blair Hartman (2:21): Aaa lochy dwa
Blair Hartman (2:22): Ja cie proszę, teraz
— Uciekaj... — wyszeptałam. Akrostych. Pierwsze litery tworzą ukryte hasło. I wiadomości także były pełne ostrzeżeń.
„Uważaj". „Zbyt odważna". „Jesteś daleko".
„Kochanie za dobrze się bawi". Nie „bawię". Chodziło o niego, o Williama. Nazwała go „kochaniem", bo z pewnością domyślała się moich uczuć.
„Lochy". „Uciekaj, ja cię proszę, teraz".
Dlaczego chciała mi pomóc?
— Ona też w tym była?
— Niekoniecznie. Dowiedziała się przypadkiem i została wtajemniczona. I nie mogła pisnąć ani słowa, bo kilka osób dowiedziałoby się o jej nieładnym sekreciku. — William schował telefon do kieszeni. — Wysyłanie pewnych zdjęć do nauczyciela nie przystoi młodej damie. Może było za późno na ostrzeżenia, ale jednak złamała warunki naszej... umowy, więc została ukarana.
— To znaczy?
— Te zdjęcia poszły w różne miejsca. Z porządnym podpisem. Będzie uroczo. Ty jako osoba nękania i Blair jako osoba, która skrzywdziła się swoją własną głupotą. Dwie pieczenie na jednym ogniu. No i szóstka do końca studiów gwarantowana.
— Jesteś... — zaczęłam.
— Jaki, Bree?
Podniosłam się z krzesła i stanęłam naprzeciwko niego.
— Chory — wycedziłam, czując ogarniającą mnie wściekłość. — Jesteś totalnie popierdolony. Mam nadzieję, że zostaniesz gdzieś zamknięty, pozbawiony wszystkiego, zniszczony. Mam nadzieję, że będą bawić się tobą tak, jak ty mną.
— Nie bawiłem się tobą, Bree — powiedział poważnie William, wyciągając rękę w moją stronę. Wzdrygnęłam się. — Nie byłaś moją zabawką. Byłaś eksperymentem, który mnie oczarował. Twoja energia, twój upór... nie zdajesz sobie sprawy, ile razy pisałem do profesora, że chcę się wycofać, aby tylko cię do siebie nie zrażać. — Z absolutnie obojętnym wyrazem oczu podchodził do mnie coraz bliżej, a ja cofałam się wzdłuż ściany, byleby mnie nie dotknął.
— Nie dotykaj mnie. Nie dotykaj, zabierz te ręce... nie dotykaj...! — krzyknęłam, ale Williamowi udało się zapędzić mnie w róg i zatrzymać ramionami.
— Jeszcze nie skończyłem kilku rzeczy, Bree — szepnął. — Nie musisz krzyczeć i uciekać.
— Nienawidzę cię — syknęłam, nie przejmując się tym, że łzy znowu płyną mi po policzkach. — Nienawidzę się tak bardzo i chciałabym, żebyś... żebyś... — załkałam.
Czego chciałam? Jego krzywdy? Jego śmierci? W ciągu ostatnich minut cały mój świat runął. Poczułam się jak niepotrzebny śmieć.
— Czego chcesz? Ja także tego chcę. — Zbliżał się do mnie coraz bardziej. Czułam od niego słodki zapach. — Chcesz, żebym cierpiał? Cierpię całe życie. Chcesz, żebym umarł? Ja także. Ale śmierć mnie nie chce, bo ciągle mnie odrzuca. Chcesz, żebym odszedł? Zrobię to.
Zimny guziczek dał mi o sobie znać niemal niewyczuwalną wibracją. Na moje usta nagle wpłynął słaby, ale szczery uśmiech.
— N... nie zrobisz — wyszeptałam sennie. — Nie... nie odejdziesz.
— Niby dlaczego nie? Już mnie nie zobaczysz.
— Nie zdążysz uciec. — Zaczęłam mrugać. Czułam się dziwnie, tak dziwnie. Lekko. Wszystko mi się mieszało.
William roześmiał się cicho. Wyglądał, jakby coś odkrył.
— To działanie trawki — powiedział, gładząc mnie po policzku. Jego ręka była tak przyjemnie ciepła. Szary kolor jego oczu śpiewał do mnie. William chyba nazywał to synestezją? — Powinno ci zaraz przejść.
— Powinni zaraz przyjść... — wyszeptałam, czując, jak nogi zaczynają mięknąć.
— Kto? — zapytał niespokojnie. Zaczynał się irytować. Chyba.
— Nie powiem ci — zaśmiałam się słabo.
William zaciągnął się resztką skręta i rzucił go na podłogę, po czym zdeptał. Następnie nachylił się do mnie i pocałował mnie mocno. Nie... wdmuchiwał mi dym do płuc. Ale dlaczego ruszał przy tym ustami? Nie chciałam tego, tak bardzo... chciałam. Moje ręce same z siebie, wbrew mojej woli, wylądowały na jego piersi. Ścisnęłam materiał jego bluzy i odepchnęłam go od siebie.
A potem usłyszałam krzyki w tle i straciłam świadomość tego, co się działo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro