23.
Jestem po maturach! 80% z ustnego polskiego! (dobra, miałam nadzieję na trochę więcej, ale nie jestem zbyt wygadana XD). Do tego stuknął mi tysiąc obserwujących. Czuję się naprawdę wyróżniona, skoro część z Was uznała, że zasłużyłam. Dziękuję bardzo, wszyscy jesteście skarbami. <3
Chcecie dziś jeszcze jeden rozdział? Głupie pytanie. Niedługo wleci. :)
— I co teraz? — spytałam, kiedy William zatrzymał się pod hotelem.
Otworzyłam usta pierwszy raz od godziny. Nasza podróż znad jeziora minęła w ciszy. Nie włączyliśmy nawet radia. Oboje byliśmy zbyt zdenerwowani. Wyciszyliśmy się, ale nerwy zostały. Ale nic dziwnego. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak głupio postąpiliśmy. Pojechanie w takie miejsce, gdzie mogło stać się wszystko... mieliśmy wyjątkowe szczęście, że stalker nic nie zrobił. O ile rzeczywiście tam był.
Temat naszego prawie-pocałunku został chyba zapomniany, przynajmniej przez niego. Nie wiedziałam, czy powinnam się z tego cieszyć, czy...
— Idź do środka, ja tylko odprowadzę auto i wrócę. — Lekko bębnił palcami o kierownicę.
— Sam?
— Poradzę sobie. — Kącik jego ust uniósł się lekko do góry.
— Mogę iść z tobą? — spytałam, zanim zdołałam się powstrzymać. William przez chwilę patrzył na mnie z zastanowieniem. — Nie chcę zostawać tam sama — dodałam cicho. Mówiłam prawdę. Bałam się wchodzić do pokoju, ba! nawet do samego hotelu bez niego.
Po namyśle kiwnął głową.
— Okej.
Cicho odetchnęłam z ulgą. William wyjechał samochodem z podjazdu i skierował się do wypożyczalni. Tam załatwił wszystkie płatności, czemu przyglądałam się w milczeniu, a potem wróciliśmy na piechotę do hotelu. Na szczęście nie mieliśmy daleko. Co jakiś czas lekko trącał mnie ramieniem, abym jakkolwiek reagowała, a nie patrzyła wyłącznie na swoje stopy. Uśmiechałam się wtedy z wysiłkiem, chowając dłonie, drżące i zaciśnięte w pięści, jeszcze głębiej w kieszenie bluzy. Ciągle czułam niepokój. Jakby to nie był koniec i jeszcze coś miało się stać.
— Luz, jeszcze kilka metrów — odezwał się po kilku minutach spaceru.
— Kiedy mam dzwonić do taty? — spytałam.
— Jak wejdziemy do pokoju. Sprawdzę go szybko i ja zadzwonię, okej? Muszę go spytać, czy... —Urwał, zaciskając pięści.
— ... czy?
William westchnął. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś było na rzeczy.
— Czy wprowadzamy w życie inny plan.
— Jaki inny plan?! — warknęłam. Co za plan, dlaczego o nim nie wiedziałam? Dlaczego mi o nim nie powiedzieli?
— Plan, o którym na razie nie możesz wiedzieć.
Zatrzymałam się. W tamtym momencie nie obchodziły mnie jakiekolwiek zagrożenia, ostrzeżenia, jakieś badziewia.
— Chcę wiedzieć — powiedziałam ostro.
— Ale nie możesz. — William zacisnął zęby. W jego oczach widziałam groźny błysk, ale olałam to.
Ta sprawa dotyczyła przede wszystkim mnie. Nie chciałam błądzić jak dziecko w ciemności. Musiałam wiedzieć i stanowczo poinformowałam o tym Frasera.
— Brianno, miałaś mi zaufać.
— Jak mam wam bezgranicznie ufać, skoro nie mówicie mi takich rzeczy?! — podniosłam głos, coraz bardziej rozgniewana. — Przecież... do CHOLERY!
Nagle zawisłam głową w dół. Wydałam z siebie mało elegancki pisk. William szedł szybkim krokiem w stronę hotelu, trzymając mnie na ramieniu. Czułam, że mięśnie jego ręki się napinają. Niech go diabli, zaraz mu obojczyk trzaśnie albo inna kość zmieni swoje położenie. NIE BĘDĘ PŁACIĆ ODSZKODOWANIA, SAM MNIE WZIĄŁ NA TO CHOLERNE RAMIĘ.
— William, puszczaj — burknęłam. Widziałam, że kilka osób uśmiecha się bądź krzywi na nasz widok. Co za wstyd. I już mogę skreślić Inverness z listy miejsc "do ponownego odwiedzenia".
— Nie.
— Czuję się tu jak dzieciak — jęknęłam rozżalona.
— Bo zachowujesz się jak dzieciak. I będziesz tak przeze mnie traktowana. — Oschły ton Williama sprawił, że wszelkie siły ze mnie wyparowały. Opuściłam głowę i patrzyłam oczami pełnymi łez na bruk, po którym szliśmy. Znaczy... on szedł. Zamrugałam kilka razy, żeby się nie rozpłakać.
Postawił mnie na moje nogi przed hotelem i zaraz łapał za ramię, żebym się nie przewróciła. Nie patrzyłam na niego. Bez protestu poszłam za nim, kiedy pociągnął mnie do środka. Przeszliśmy do mojego pokoju; usiadłam na łóżku i tam dopiero pociągnęłam nosem.
— Tylko nie... — zaczął prędko William. Zalałam się łzami.
— Jak mam nie płakać? — warknęłam, próbując powstrzymać szloch wyrywający się z mojej piersi.
— Brianno, spokojnie.
— Nie będę spokojna! — Byłam bliska szaleństwa. — To ja użeram się z tym gnojkiem od dawna! Wybrał mnie, męczy, mam już dość! Teraz oboje ryzykujemy, a ja nawet nie wiem, jak bardzo, bo MI GÓWNO MÓWICIE! WYMYŚLACIE PLANY, W KTÓRYCH BIORĘ UDZIAŁ NIEŚWIADOMIE! I JA MAM BYĆ SPOKOJNA?!
William usiadł na podłodze i w milczeniu słuchał moich krzyków. Jego palce spoczywały na udach; delikatnie zaciskały się na na czarnym materiale jego spodni. Kiedy na chwilę przestałam się drzeć, aby nieco uspokoić oddech, podał mi chusteczki, które wyciągnął znikąd.
Odetchnęłam głęboko i otarłam mokre od łez policzki.
— Chcę być sama — wyszeptałam łamiącym się głosem. Nie kłamałam. Chciałam w końcu być sama, bez poczucia, że jestem ciągle obserwowana.
— Bree.
— Wyjdź na razie, proszę.
William westchnął, ale zrobił, o co go prosiłam. Wyszedł z pokoju. A ja położyłam się na łóżku w pozycji embrionalnej. Mój telefon leżał niedaleko mnie, rzucony tam chwilę wcześniej. Ekran był ciemny. Owinęłam się kocem i zamknęłam oczy.
Chciałabym tak zostać na zawsze. W ciepłym kokonie, z daleka od trosk.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
***
Mówiąc bardzo książkowo, w ustach miałam Saharę. Żadnych oaz, oczywiście. Jedynie suchość i drapanie. Powoli otworzyłam oczy. Wciąż była noc. A ja zasnęłam w ubraniu. Ech.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i westchnęłam, rozciągając zdrętwiałą rękę. W trakcie snu przesunęłam ją pod swoją głowę i teraz ledwo ją czułam. Rozejrzałam się po pokoju. Był cichy i pogrążony w ciemności. Nawet księżyc nie świecił przez okno.
Zapaliłam lampkę na stoliku nocnym i dzięki jej światłu dotarłam do walizki. Zabrałam piżamę i kosmetyczkę, po czym skierowałam się do łazienki. Po szybkim prysznicu zaczęłam się ubierać.
O co chodziło z tym drugim planem? Na czym to miałoby polegać? Oparłam dłonie na umywalce i zamknęłam oczy, skupiając się. William pilnował mnie codziennie. I... stalker też. Bo to na pewno on stał w tamtym lasku, kiedy rozmawiałam z Fraserem na balkonie. Ale nie ingerował w nic. Na razie. Bo nad jeziorem... ewidentnie nie miał przyjaznych zamiarów. W końcu zareagował, kiedy prawie zostałam pocałowana przez Williama. Coś mu musiało w tym nie odpowiadać. Ale co?
Może... cholera. Wiadomości zaczęłam dostawać od dnia, kiedy poznałam Williama. Im więcej przebywałam z nim, tym gorsze były słowa stalkera. Boże, bez jaj, że miałam do czynienia z kimś zazdrosnym, kto widzi we mnie przeszkodę. I William mógł o tym wiedzieć. A drugi plan może po prostu polegał na tym, że byłam wabikiem.
Uczucie wilgoci na plecach otrzeźwiło mnie. Zamyśliłam się na tyle długo, że woda z włosów zmoczyła koszulkę od piżamy. Prędko wszystko wytarłam, umyłam zęby i wróciłam do pokoju. Tam ułożyłam swoje rzeczy i w pośpiechu zmieniłam górę od piżamy. Potem narzuciłam na siebie sweter i podeszłam do drzwi na balkon. Ochota na sen całkowicie mi odeszła. Oparłam czoło o szybę. Widziałam światła gdzieś w mieście i kilka lamp zapalonych za hotelem. Nie czułam, żebym była sama.
Z wahaniem otworzyłam drzwi. Gratulowałam sobie w duchu tego idiotycznego pomysłu (nie wiadomo, czy balkon był pusty), ale potrzebowałam wyjść. Postawiłam stopę w skarpetce na zimnych kafelkach i wzdrygnęłam się. Ale potem dostawiłam drugą.
Nie było chłodno.
— Nie powinnaś wychodzić.
Szlag, teraz było mi zimno. Jak na Antarktydzie. Złapałam się za serce i odwróciłam się na pięcie, dygocząc.
— Dlaczego ciągle mnie straszysz? — zapytałam. William wzruszył ramionami i usiadł wygodniej na krześle stojącym na balkonie.
— Dlaczego się mnie boisz? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Obecnie boję się praktycznie wszystkiego.
Uśmiechnął się kącikiem ust i zaciągnął się papierosem, którego trzymał w ręce. Nie, to nie był papieros. Nie czułam tego charakterystycznego, cuchnącego dymu. Za to czułam dziwny, słodkawy zapach.
— To tylko trawka — poinformował mnie. Zmarszczyłam nos i obrzuciłam go zirytowanym spojrzeniem. — Ej, ostatnio w ogóle nie paliłem. Ty tu weszłaś i mnie przyłapałaś.
— Mam iść?
— Nie musisz. Wiem, że nie chcesz. — Podsunął mi krzesło. — Cisza?
— Tak.
William zaciągnął się jeszcze raz i wypuścił dym.
— Nie dam ci — odezwał się. Wzruszyłam ramionami.
— I tak bym nie chciała.
Zaśmiał się słabo.
— To śmieszne, że muszę to palić.
— Czemu? — Przekrzywiłam głowę.
— Bo bez niej jestem wrakiem.
— Mówi to chyba każdy uzależniony — mruknęłam złośliwie. William uniósł kącik ust.
— Nie jestem. Palę, kiedy potrzebuję. Potrzebowałem jej cały tydzień i wyciągnąłem dopiero dziś. Mam problemy z kontaktami z ludźmi, jak wiesz. Palę rano i przez kilka godzin jakoś wytrzymuję. Wiesz, mam nadzieję, że któregoś dnia będę taki rozgadany bez niej.
Zmarszczyłam brwi. Czy to była ta faza działania marihuany? Dobre samopoczucie i rozgadywanie się?
— Kurwa, jak ja nienawidzę synestezji — wymamrotał William.
— Czego?
— Odbieram różne rzeczy kilkoma zmysłami. Wiesz, co teraz słyszę? Melodię, jaką grają twoje mokre włosy. Kurwa. — Spojrzał na mnie ostro. — Dlaczego wychodzisz na zewnątrz po kąpieli?
— Jest mi ciepło.
— Zakładaj to. I kaptur na głowę. — William rzucił we mnie swoją bluzą, która leżała na jego kolanach. Zrobiłam to, co mi kazał.
— William?
Musiałam wykorzystać sytuację. W końcu jeśli nie teraz, to kiedy? Teraz był rozluźniony. Spuścił gardę. Mogłam spytać go o wszystko.
— No?
— Na czym polega drugi plan?
William odchylił się do tyłu i parsknął cichym śmiechem. Westchnęłam cicho. O nie, tylko nie głupawka.
— Bree, palę to od dawna. Nie rozgadam się.
No i nadzieja padła.
— Przynajmniej próbowałam — mruknęłam.
William pokręcił głową, uśmiechając się lekko. Zgasił jointa w popielniczce i wstał. Podszedł do barierki i wyjrzał na dół.
— Te kraty są beznadziejne — mruknął. — Można się po nich wspiąć na górę.
— Jakie kraty? — Stanęłam obok niego i spojrzałam w dół. Faktycznie, znajdowała się tam mocna, stabilna kratka, po której pięły się kwiaty. — Nie zauważyłam jej na początku.
Oparłam się o barierkę i spojrzałam przed siebie. Pusto. Byliśmy sami.
Cholera. I co teraz? Co mam zrobić? Poruszyć temat tamtego prawie-pocałunku, skomentować pogodę? Zerknęłam niepewnie na Williama i zobaczyłam, że on... patrzył na mnie. A kiedy go na tym przyłapałam, nawet się nie speszył. Przeciwnie. Uśmiechnął się ze smutkiem.
— Męczenie cię tym to skurwysyństwo — odezwał się. Nie skomentowałam tego, że coraz więcej przy mnie przeklinał. — Nie zasługujesz na takie coś. Nie rozumiem istoty stalkingu. Po co ktoś ma niszczyć czyjąś psychikę? Dla jakiejś satysfakcji?
— Nie wiem — szepnęłam.
Zamarłam, kiedy ręka Williama skierowała się w moją stronę. Delikatnie odsunął z twarzy mokry kosmyk, który przykleił się do mojego policzka.
— Nie podoba mi się ciągły strach w twoich oczach.
— Jak się go pozbyć?
W odpowiedzi uzyskałam wzruszenie ramion i widok oczu Williama, który nagle przybliżył się do mnie. Patrzył na mnie bardzo, bardzo uważnie, jego szare oczy badały każdy centymetr mojej twarzy.
— Cholera — szepnął, dotykając mojego czoła.
I nagle mnie pocałował. Tak po prostu. Złapał mnie za policzki i przyciągnął do siebie, mocno całując. Przez kilka chwil nie byłam pewna tego, co powinnam zrobić.
A potem mój rozum zaczął działać. Byłam całowana przez W i l l i a m a. Tego Williama, na widok którego moje serce jakby bije szybciej. Co ja mogłam zrobić? Jedynie zareagować pozytywnie.
Ostrożnie ułożyłam dłonie na jego policzkach, odwzajemniając pocałunek. Pomińmy to, że był to... mój pierwszy. Nie wiedziałam, co robić, więc działałam instynktownie. Zamknęłam oczy i pozwoliłam na to, by William całował mnie nieco spierzchniętymi wargami, starając się dostosować do jego ruchów.
Nagle oderwał się ode mnie. Oboje dyszeliśmy. Matko. William oparł swoje czoło o moje.
— Brianno. Idź do pokoju. Teraz — wyszeptał gorączkowo.
— C-co? — spytałam półprzytomnie.
— Musisz iść do pokoju.
Wciąż miał zamknięte oczy, ale bez wahania popchnął mnie delikatnie w stronę drzwi do mojego pokoju. Drżałam, ale posłusznie udałam się tam. Usiadłam na łóżku, bo moje nogi dygotały. Co się właśnie stało? Czy ja właśnie...?
Usłyszałam trzask innych drzwi. Tych prowadzących do pokoju Williama.
Czy on... żałował?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro