19.
Okej, ludziki, jest taka sprawa. Rozdziały będą dodawane jeszcze rzadziej niż teraz. Trzeba wziąć się w końcu za siebie. Tak, Zenaida właśnie robi sobie arkusz z matmy. Jutro powtarzam epoki na polski. :') Mam na zapas dwa, może trzy rozdziały (nowe, nikt jeszcze nie czytał!), które będę dodawać może co tydzień lub dwa, okej? Podoba Wam się taki układ? (;
Piosenkę i inne utwory IAMX bardzo polecam, wczujcie się w klimaty, słuchając wszystkiego. Jest nawet "Stalker", który pasuje do klimatu nowych rozdziałów. :D
I nie czytajcie starych komentarzy.
— Mogę z nią polecieć. I będziemy w ciągłym kontakcie.
Mój tata nie wydawał się zaskoczony propozycją Frasera. A wręcz przeciwnie. Wyglądał, jakby się tego spodziewał. Odwróciłam się i spojrzałam z zaskoczeniem na Williama. Stał spokojnie za mną, z kamienną twarzą. Zmarszczyłam brwi, ale on nawet na mnie nie zerknął.
— I co dokładniej chcesz tam zrobić? — spytał sceptycznie tata.
— Zwiedzać — odparł stoicko William. Parsknęłam cicho. — Jedno oko na zabytki, drugie na otoczenie. Może to nawet wyjdzie lepiej, bo kto by podejrzewał mnie o jakiekolwiek spiskowanie?
— Stalker? — podpowiedział tata. — Skoro pomagałeś Briannie wcześniej, domyśli się od razu, że nie bez powodu jesteś z nią w Szkocji.
— Nad tym się jeszcze popracuje — powiedziałam stanowczo.
— Brianno...
— Ja nie chcę tak żyć, tato. W ciągu tych kilku dni zobaczyłam, co mnie czeka w Anglii. Nie podoba mi się perspektywa bycia obserwowaną i pilnowaną. I tak codziennie ryzykuję. Jedno ryzyko więcej, trudno. Złapiemy go i będziemy mogli odetchnąć.
Oparłam się ciężko o oparcie krzesła i patrzyłam błagalnie na tatę. Spacerował nerwowo przy oknie z palcami splecionymi za plecami. Poczułam nagle, jak dłoń Williama uspokajająco ściska moje ramię. Odetchnęłam i cudem powstrzymałam drżenie całego ciała. Przeniosłam wzrok na chłopaka stojącego nade mną. Kiedy zauważył, że na niego patrzę, uśmiechnął się niemrawo.
— Codziennie dzwonicie — odezwał się surowo tata. I ja, i William byliśmy tym zaskoczeni. A myślałam, że nie ma nadziei. — Zdajecie raport z tego, gdzie jesteście, co robicie, kogo widzieliście. Mam znajomego, który mieszka w Inverness, pozałatwia, co trzeba.
Zerwałam się z krzesła i podbiegłam do taty. Kiedy uśmiechnął się do mnie, objęłam go mocno.
— Dziękuję — powiedziałam uszczęśliwiona. Bardzo, bardzo, bardzo uszczęśliwiona. — Dziękuję!
— Przysięgam, że jak ci się coś stanie, to cię zabiję. — Tata otoczył mnie ramionami i pocałował w czubek głowy. Przywileje ojców wyższych od swojego dziecka o całe dwadzieścia centymetrów.
Kiedy człowiek czuje, że nadzieja znika bezpowrotnie, ogarnia go to nieprzyjemne poczucie beznadziei. Marzenie się rozpłynęło. Już go nie ma. Już nie ma sensu łudzić się, że coś może się udać. A potem ktoś wyciąga pomocną dłoń i ciemność wokół się rozpływa. Pojawia się światło, które daje nowe życie nadziei.
Coś takiego czułam, kiedy tata pozwolił mi lecieć samej (prawie) do Szkocji. Znałam ryzyko. Ale dla czegoś, co chciałam zrobić jak najszybciej, byłam w stanie je ponieść. Carpe diem. Nie wiadomo, co nas czeka kolejnego dnia.
***
Mogłam być spokojna. Perspektywa wyjazdu do Inverness sprawiała, że nawet towarzystwo, z jakim przebywałam we Włoszech, było całkiem znośne. Nie przebywałam z nimi za długo. Znalazłam dla siebie dobre miejsce — kawiarenkę, w której spotkałam ostatnio Williama. Kelnerki dobrze mówiły po angielsku, dlatego nie było między nami nieporozumień.
Został dzień. Jeden dzień. Rano spakowałam wszystkie rzeczy, zostawiając na wierzchu to, co było mi potrzebne. Po porannym bieganiu, prysznicu i wspólnym śniadaniu udałam się spokojnie na plażę.
W połowie drogi dołączył do mnie William. Szedł obok mnie z rękami w kieszeniach i nie odzywał się ani słowem. Kiedy nie miał mnie na oku, siedział na plaży. Pływał i ćwiczył. Włoskie słońce dobrze mu zrobiło, bo nie był już tak blady, jak kiedyś. Humoru mu nic nie poprawiało, chodził z wiecznym pesymizmem wypisanym na twarzy. I miał worki pod oczami. Pewnie się bawi swoim laptopem w nocy.
Coś się ze mną działo i nie wiedziałam, czy jest to coś dobrego. Kurczę, ratunku. Dziwne uczucie w brzuchu, lekkie rumieńce, wyczekiwanie Williama. Jeśli to są objawy zauroczenia, chyba się zastrzelę.
Między nami panowała cisza, dopóki nie dotarliśmy na plażę. Tam ściągnęliśmy buty i ruszyliśmy powoli po piasku, omijając niektóre leżaki.
— Na pewno chcesz tam ze mną lecieć? — zapytałam go w końcu niepewnie. Kiedy zerknął na mnie kątem oka, poróżowiałam na twarzy i spojrzałam na morze.
— A co, chcesz się mnie pozbyć?
— Nie! — zaprzeczyłam szybko. — Tylko nie wiem, czy ty chcesz...
— Już chyba ci mówiłem, że gdybym nie chciał lecieć, nie proponowałbym siebie. Kurde.
Chyba był zirytowany. Ups. Poczułam się głupio.
— Przepraszam — bąknęłam. Spojrzałam na piasek pod moimi stopami.
Szłam w pewnym sensie na ślepo. Nie patrzyłam przed siebie, żeby nie napotkać czasem spojrzenia Frasera. Zobaczyłam nagle przed sobą inne stopy i podniosłam wzrok, ale było trochę za późno. Zderzyłam się boleśnie z Williamem, który nie wiedzieć czemu stanął mi na drodze. On puścił swoje buty, które trzymał w ręce i złapał mnie za ramiona, żebym nie upadła.
— Chcesz, żebym zawału dostała? — prawie krzyknęłam.
— Głupia jesteś — powiedział spokojnie.
— Dziękuję — rzuciłam zjadliwie.
— Nie przepraszaj za swoje opinie. I uwierz w to, że jeśli ktoś, kogo znasz, chce ci pomóc, to nie robi tego dla zabawy. W każdym razie ja tak nie robię. Nie po to zaproponowałem, że polecę z tobą do Szkocji, żebyś się teraz cykała, czy serio chcę to zrobić.
Patrzyłam na Williama z otwartymi ustami. Boże, to u niego słowotok może się pojawić? O rany. Ale, kurczę, ważniejsze były słowa, które do mnie powiedział.
— Dobrze — wyjąkałam. — Wyb... — Urwałam, widząc jego groźny wzrok. — Już nie będę.
— Bardzo dobrze. Chodź. O Jezu, ci frajerzy znowu tu.
Puścił moje ramiona i podniósł swoje buty. Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku wyjścia z plaży. O Boże, tylko nie oni. Wszędzie rozpoznam tę cholerną blond czuprynę.
— Co tam, pyszczki? — odezwała się Blair, kiedy w końcu do nas dolazła. Towarzyszył jej Derek.
Bywało lepiej. Kaszl kaszl.
— Super, chcieliśmy wędkować i trzeba nam przynęty. Chcesz być robakiem? — zapytał złośliwie William. Do jego portretu psychologicznego, poza czytaniem Greya, interesowaniem się informatyką i psychologią oraz byciem aspołecznym, trzeba dorzucić złośliwość. Chociaż w sumie to można było zapisać już dawno temu.
— Idź do diabła, Fraser — warknęła Blair. — Chociaż pewnie stamtąd wracasz.
— Tak, szukałem dla ciebie miejsca, ale desek pod kotłami mają sporo.
Słysząc ripostę Williama, wybuchnęłam śmiechem. Ja przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Zatkałam usta, żeby nie było to aż tak słyszalne, ale i tak zarobiłam sobie na mordercze spojrzenie Blair. Widziałam, że Derek również ma ochotę zacząć się śmiać, ale padłby trupem, gdyby jego towarzyszka to zobaczyła.
— Nie bądź taka bezczelna — syknęła Blair, stając ze mną nos w nos. Wyprostowałam się i, już poważna, odwzajemniłam jej twarde spojrzenie. Nie ustąpiłam. Wystarczyła walka o siebie i swoje ciało, bym nabrała nowej pewności siebie. Muszę za to jeszcze raz podziękować Williamowi.
— Spokój — odezwał się William. Nie zwróciłyśmy na to uwagi.
— Mam prawo mówić, co chcę i się tak zachowywać — przemówiłam powoli do Blair. — I nie leży w twoim interesie pouczanie mnie.
— A kogoś innego? Może ktoś inny tobą steruje? — zapytała drwiąco.
— Okej, bo zaraz się pobijecie. — William objął mnie na wysokości piersi ramieniem i pociągnął plażą.
— Zabierz ją! — zawołała kąśliwie Blair. — Jak najdalej!
— O to się nie martw, już nas nie zobaczysz w tym miejscu — burknęłam.
O szlag. Dlaczego nie ugryzłam się w język?
Blair i Derek jednocześnie unieśli brwi. Odwróciłam się od nich szybko i pozwoliłam Williamowi na to, aby prowadził mnie przez plażę.
— Zajebiście — rzucił chłopak. Ostro. I niemiło.
— Co?
— To miał być sekret.
Zacisnęłam zęby. Był zły. I z pewnością powie mojemu tacie. Musiałam coś zrobić.
— Specjalnie to zrobiłam — rzuciłam gładko. Kłamałam, tak, ale kurczę, rozgniewany William jest dość straszny.
— Nie kłam, Bree.
Użył pseudonimu. O rany.
— Nie kłamię. — Próbowałam się wydostać spod jego ramienia, ale to była jak walka żołnierzy Kaliguli z morzem. Bez żadnych efektów. Idiotyzm. — Nie wie o tym nikt poza nami, a teraz nimi. Jeśli stalker pojawi się w Szkocji, to będzie jasne, że ktoś z tej dwójki mu o tym powiedział.
William zatrzymał się nagle i spojrzał na mnie zaskoczony, wypuszczając mnie w końcu ze stalowego uścisku.
— Cholera — powiedział. — Faktycznie.
Brawo, Brianno. Brawo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro