Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18.


Zostały dwa dni pobytu we Włoszech. Tylko dwa, a potem powrót do domu. Mieliśmy zostać tu jeszcze jeden tydzień — to znaczy oni, a ja miałam lecieć do Szkocji — jednak wyszło jak wyszło. W Anglii, jak oznajmił mi tata, porozmawiam sobie poważnie z szefem ochrony. Już mówiłam mu o wszystkim przez skype, ale na wypadek, jakbym sobie coś przypomniała, pogadam z nim jeszcze raz. No nic, i tak nie mam co robić, nie? Zostało parę dni do początku roku szkolnego. W planach miałam wyjazd do Szkocji — w końcu na samym początku nic nowego nie ma, więc nic się nie stanie, jak to stwierdziła Anette — jednak pewna osoba zniszczyła te plany samym istnieniem.

Oparłam się wygodniej na krześle i przewróciłam stronę w książce. Siedziałam na balkonie przylegającym do mojego pokoju. Wiedziałam, że gdzieś niedaleko krąży ochroniarz wynajęty przez mojego tatę. Po ostrej kłótni z nim w końcu zgodziłam się na cień krążący tam, gdzie ja. Nie podobało mi się to — w końcu w towarzystwie nic mi przecież nie groziło — jednak nie chciałam już go denerwować. I tak był zły przez to, że nie powiedziałam mu o stalkerze od razu. Zaoszczędziłabym czasu i nerwów. Może i czasem się z nim kłóciłam, a oboje przy tym byliśmy uparci jak osły, był moim tatą i kochałam go nade wszystko. Rozumiałam to, że się martwił. Sama czułabym to samo, gdyby to on miał prześladowcę.

Przez otwarty balkon usłyszałam, jak ktoś puka do drzwi pokoju. Niechętnie odłożyłam książkę i wstałam, po czym poszłam otworzyć. Trochę tego pożałowałam. Byłam w spodenkach i luźnej koszulce, boso, z włosami niedbale związanymi w koczka. Za drzwiami stał William. W czarnych szortach, koszulce w tym samym kolorze i trampkach. Jezu, ale mu musiało być ciepło.

— Aż mi się ciepło zrobiło na twój widok — powiedziałam. Oczywiście bez konsultacji z mózgiem. Poczerwieniałam.

— Mam to potraktować jako komplement? — William wszedł do pokoju, a ja zamknęłam drzwi. Oczywiście nie na klucz. Bez przesady.

— Jak chcesz — mruknęłam. — Chodzisz jak w żałobie w ten piękny dzień.

— Przynajmniej chodzę, a nie obijam się na balkonie.

— Hej, biegałam rano! 

— Widziałem. — William wyłożył się na jednym z krzeseł i westchnął. Usiadłam na drugim. — Mam dla ciebie informację.

— Złapano stalkera?

William pokręcił głową.

— Coś się stało w domu?

Ponowne zaprzeczenie.

— Wakacje odwołane i wracamy szybciej?

— Chcesz wiedzieć? Bo jak nie, to sobie pójdę. — William zaczął wstawać z krzesła.

— Nie, proszę. — Położyłam palec na ustach. 

— Słuchaj. — William nachylił się do mnie. — Jest szansa dla ciebie, żebyś jednak pojechała do Szkocji.

Otworzyłam szerzej oczy. Byłam w szoku. Szkocja. Marzenie, które musiałam odsunąć na bok, może się... ziścić?

— Jak to? — spytałam.

— Wszystkie twoje rzeczy zostały przeszukane, prawda? — Kiwnęłam potwierdzająco głową. — Nie masz podsłuchów, chyba że ten sukinkot coś sprawnie schował. I nie masz teraz telefonu. 

— No nie mam.

— Innymi słowy, jesteś teraz czysta, bezpieczna. Jeśli naprawdę go tu nie ma, możesz robić, co zechcesz, a on nie będzie o tym wiedział, chyba że ma tu pomocnika.

Wzdrygnęłam się na słowa o pomocniku. Miałam nadzieję, że stalker jest tylko jeden.

— Sugerujesz, że stąd mogę lecieć prosto do Szkocji, a stalker nie dowie się o tym?

— Owszem. Najważniejsze jest przekonanie twojego ojca do tego, aby jednak zabrał cię tam, a dalej luzik.

— A co, jeśli się dowie, że poleciałam? Może szpiegować moją rodzinę. I poleci za nami.

— Jeśli nikt nie będzie wiedział, będziecie mieć spokój. Weźmiesz ojca, macochę i spędzisz tam czas.

Zmarszczyłam brwi, patrząc uważnie na Williama. Jego twarz była pozbawiona emocji, jak zazwyczaj. Siedział spokojnie, dłonie spoczywały luźno na oparciach krzesła. Jednak w jego szarych oczach widziałam dziwny błysk. 

— Wszystko pięknie. Ale coś kombinujesz — stwierdziłam poważnie. William wykrzywił kącik ust.

— Zawsze coś kombinuję. 

— Dlaczego chcesz, żebym pojechała z rodzicami do Szkocji?

William westchnął. Chyba się zorientował, że nie przekona mnie do tego pomysłu. Rzucenie mojego marzenia jako przynęty nie opłaciło mu się zbytnio.

— Stalker będzie o tym wiedział. — W końcu był szczery. — Nie ma bata, dowie się o tym. I poleci za wami. Chciałem cię przekonać do tego, abyś wybłagała u ojca wyjazd. Z nim potem bym porozmawiał o... złapaniu gnojka.

Otworzyłam szerzej oczy. Nagle uświadomiłam sobie, co dokładniej chciał zrobić William. Totalnie, absolutnie i niepodważalnie pieprznięty plan. Z jednej strony dobry, ale z drugiej naprawdę chory i ryzykowny.

— Miałam być przynętą! — krzyknęłam, zrywając się z krzesła. — Chciałeś, żebym poleciała nieświadoma i zwabiła stalkera, żebyście mogli go złapać! Zgłupiałeś?

— Spokojnie, Bree... — William podniósł się spokojnie.

— Nie mów tak do mnie! — fuknęłam. — Ja nie mogę, jak można...

— Nie chcesz go złapać? — spytał Fraser, łapiąc moją rękę, którą machałam jak wściekła. Taka byłam. — Nie chcesz pozbyć się problemu raz na zawsze? Taka okazja nie zdarza się codziennie.

— Ja i rodzice w Szkocji, a ty? Gdzie będziesz? — warknęłam.

— Polecę do Anglii. Tam pogadam w gronie snobów, że jesteście za granicą. Jestem pewien, że stalker chowa się między pracownikami naszych rodziców. On popędzi za wami, a ja tam mogę przylecieć. Wynajmiecie ochronę, która może złapać kurwia. I będziesz miała spokój. 

Przygryzłam wargę. Gdyby się tak zastanowić nad tym... to nie był zły plan. Owszem, wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Stalker mógł przejrzeć plan i narobić szkód w Anglii. Albo mógł przylecieć i uciec, przy okazji robiąc coś złego. Nie chciałam narażać rodziców. Inną możliwością było to, że... to my mogliśmy dać się złapać w pułapkę. Ciężki wybór. Zgodzić się na ten plan czy nie?

Westchnęłam ciężko, siadając z powrotem na krześle. William nie usiadł tam, gdzie przedtem, ale kucnął przede mną i oparł dłonie na moich kolanach. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Był spokojny. Jego opanowanie zaczynało na mnie oddziaływać.

— Mogę ci obiecać, że ani tobie, ani twoim rodzicom nic się nie stanie — powiedział cicho. — Dobrzy ochroniarze nie dopuszczą do tego.

— Dlaczego postanowiłeś aż tak wciągać się w tę sprawę? — spytałam słabo. 

William jedynie uśmiechnął się niemrawo i poprawił kosmyk włosów, który wymknął mi się z upięcia. 

— Wszyscy jesteśmy w obiektywie stalkera. I ty, i ja, i nasze rodziny. 

***

— Nie — warknął tata. — Chyba oszaleliście z czymś takim.

— Ale to jest szansa! — zawołałam. — Dobra ochrona spełni swoje zadanie. Nam nic nie będzie, a uda się złapać tego idiotę.

— Brianno, takie coś nie ma prawa odnieść sukcesu. — Tata założył ręce na piersi i chodził wzdłuż biurka. Ja siedziałam na krześle, a William stał za mną. Wiedziałam, że jego mina jest nieprzenikniona. Jak prawie zawsze.

— Ma — powiedziałam stanowczo. Boże, usłyszałam ten plan kilka minut temu i staram się przekonać tatę tak, jakbym sama wymyśliła i opracowała każdy ruch. — To się uda, tato.

— Kochanie, ten stalker prędzej cię porwie niż da się złapać.

— Nie może mnie porwać, jestem za ciężka — zripostowałam. — Błagam. 

— Nie, Brianno. Nawet gdybym był przekonany do tego pomysłu, nie dalibyśmy rady polecieć. Z uwagi na to, że wracamy wcześniej, w harmonogram wpada mi kilka spotkań. Przykro mi.

Zamknęłam oczy, kiedy zaczęły napływać do nich łzy. Szansa na złapanie stalkera i odwiedzenie miejsca, o którym marzyłam od długiego czasu, przepadły. Poczułam głębokie rozczarowanie i żal. Oparłam rękę na podłokietniku, a głowę na dłoni. Ukradkiem otarłam jedną łzę, która zdradziecko wymknęła mi się spod powieki. Nagle usłyszałam coś, co na nowo wzbudziło we mnie nadzieję.

— Mogę z nią polecieć. I będziemy w ciągłym kontakcie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro