Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14.


Rzadko kiedy odczuwałam tak silną chęć schowania się przed innymi. I dziś mnie dopadła. W wybranym dla mnie pokoju w hotelu.

— Nie chcę — zajęczałam. — Mogę tu zostać?

— Brianno, siedzieć w pokoju to masz okazję w domu. Wstawaj, idziemy na zewnątrz.

Łypnęłam na ojca, poprawiając się na łóżku. Było tak cholernie wygodne, że nie chciałam się z nim rozstawać. Za nic. Leżenie tu albo siedzenie na zewnątrz z gronem, gdzie część osób nie wywołuje we mnie pozytywnych uczuć? Chyba jest oczywiste, dlaczego wolałam zostać choć chwilę sama. Bez tamtych. Ale tata był uparty, cholernie uparty, dlatego musiałam zacisnąć zęby i wstać. 

—Dobra—burknęłam. — Ogarnę się szybko.

—Wspaniale, skarbie!—Tata posłał mi zadowolony uśmiech. — Tu jest łazienka, tu masz walizki, a oto są drzwi na korytarz, na którym masz się pojawić za dwadzieścia minut. 

— Dzięki — rzuciłam z sarkazmem. 

Tata wyszedł, dumny z siebie, a ja podeszłam do walizki i wyciągnęłam z niej luźną, ciemnozieloną sukienkę. Nie ma to jak pozwolić Anette na wybieranie ubrań. Mogłabym się założyć, że w moich rzeczach spodnie będą, że tak się wyrażę, rzadkim gatunkiem. Zabrałam najpotrzebniejsze drobiazgi i poszłam szybko do łazienki. Tam wzięłam szybki, odświeżający prysznic i ubrałam świeże ubrania, po czym zaplotłam szybko włosy w warkocza. Sięgał mi już prawie pasa. Złapałam telefon i włożyłam go do sprytnie schowanej kieszeni w sukience. Kiedy byłam gotowa, wyszłam na korytarz. Idealnie zgrałam się z tatą, który w tym samym momencie opuścił swój pokój. A Anette jeszcze tam była. O matko.

— Dwadzieścia dwie minuty — poinformował mnie tata. Rozłożyłam niedbale ręce.

— Trudno — odparłam, uśmiechając się niewinnie. Tata pokręcił głową, śmiejąc się cicho i zapukał mocno do drzwi. — Kochanie, szybko!

Drzwi po chwili otworzyły się z trzaskiem. Anette obrzuciła tatę morderczym spojrzeniem. Była ubrana w delikatną, błękitną sukienkę i sandały na małym obcasie. Kolor jej ubrania był taki sam, jak kolor koszuli taty. Paznokcie u stóp miała pomalowane na biały kolor. Jej szczuplutkie nogi były blade, ale wiedziałam, że po tym tygodniu będzie opalona jak cholera. 

I powiedzcie mi, że z taką macochą można nie mieć kompleksów! 

— Minuta — powiedziała, ale tata prychnął kpiąco.

— Pół.

Parsknęłam śmiechem, kiedy Anette, udając spanikowaną, wpadła jak burza z powrotem do pokoju. Złapała jakieś ubrania, które szybko przełożyła. Co za kobieta.

— Gotowa.— Anette zatrzasnęła drzwi i podała tacie kartę do pokoju. - Lecimy.

Przewróciłam oczami, ale bez słowa skierowałam się wraz z tą dwójką do windy. Zjechaliśmy na dół i skierowaliśmy na tyły. Zobaczyłam... O Boże, jadalnia. Umierałam z głodu. Z jednego stolika ktoś zamachał do nas ręką; większość naszych towarzyszy już tam siedziała. Nie widziałam jasnych włosów Blair. Dziękuję Ci, Boże. Usiedliśmy na wolnych krzesłach, a Anette zajęła się rozmową z matką Williama, który siedział niedaleko mnie, opierając brodę o rękę. Ojciec chłopaka siedział dokładnie naprzeciwko mnie, co średnio przypadło mi do gustu. Uśmiechnął się do mnie wesoło.

— Podoba ci się hotel? — zapytał.

— Tak, jest świetny — odparłam grzecznie, żeby nie wyjść na marudę. Owszem, hotel był piękny. I miał wiele bonusów, jak basen, siłownia, korty tenisowe i podobne. Ale... brzmię jak typowa gówniara, ale wolałabym teraz siedzieć we własnym ogrodzie i czuć się swobodnie. Lepiej niż tu, gdzie trzeba uważać na każdy krok, by nikt mnie nie wyśmiał. 

— Jesteśmy! — usłyszeliśmy.

Ojejku, kto by się spodziewał? Wcale nie słychać rodziny Hartmanów! Nic a nic. Blair ze swoją rodziną dosiadła się do stolika i zajęła rozmową z innymi. W końcu samotna,otworzyłam swoją kartę i schowałam się za nią. Matko, co za potrawy. Aż biją po oczach ich ekskluzywne nazwy i niska kaloryczność niektórych. Rany, ale narzekam. 

Kiedy pojawił się kelner i przyjmował zamówienia, wybrałam jakąś sałatkę i zimną herbatę. Słyszałam, jak ktoś wypytuje pracownika hotelu o  walory pewnego dania, na co miałam ochotę przewrócić oczami. 

— Jakie dziś mamy plany? —spytała Fannie Fraser.

— Może basen?

Och, jasne. Z wielką chęcią. W końcu co może być lepszego od pokazywania się w stroju kąpielowym i narażania się na docinki jakże dojrzałych rówieśników?

— Świetny pomysł — powiedział tata. I ty, Brutusie... — A jeśli ktoś nie ma ochoty, niech idzie na patio, są stoliki, parasole, albo niedaleko jest plaża.

Kamień spadł mi z serca. Posłałam mu wdzięczne spojrzenie, a on puścił do mnie oczko. 

— Nie podoba mi się pomysł z basenem, chlor niszczy włosy — wtrąciła się głośno Blair.

— Głupota też — wymamrotałam przez zaciśnięte zęby. Harrison Fraser to usłyszał. Pokręcił głową i zakrył usta dłonią, żeby nikt nie zobaczył jego uśmiechu. Wzruszyłam ramionami, kiedy spojrzał na mnie rozbawiony. 

Z niezręcznej sytuacji, jaką było mierzenie mnie wzrokiem przez tego człowieka, wybawiło mnie przybycie obsługi z daniami. Podziękowałam grzecznie, kiedy dostałam swoje danie. Wzięłam widelec w dłoń i zajęłam się sałatką. Widziałam, jak William markotnie grzebie w jakimś daniu z zapiekanym serem. Inni mieli jakieś owoce morza. Fujka.

Słuchając rozmów przy stole doszłam do jednego wniosku - te wakacje idealne nie będą.

***

Osłoniłam oczy okularami przeciwsłonecznymi w zielonych oprawkach, które kiedyś wybrałyśmy z Anette. Specjalnie na te wyjazd. Rozejrzałam się po wyjątkowo mało zatłoczonej plaży, na której stałam. Było tu miło. I cicho. Czułam się wolna. Ściągnęłam sandały i ruszyłam powoli w stronę morza, mijając kilka opalonych osób. Posyłały mi wesołe uśmiechy, które odwzajemniałam. Kiedy mocniejszy wietrzyk zwiał włosy na moją twarz uświadomiłam sobie, że gumka zjechała mi z warkocza, a ten się, prosto mówiąc, rozwalił. Odgarnęłam ciężkie, czarne fale do tyłu i przesunęłam okulary z nosa na czubek głowy. 

Zimna woda nagle uderzyła w moje bose stopy. Pisnęłam cicho i podskoczyłam gwałtownie na nagłą zmianę temperatury. Rany! Usłyszałam, jak coś spada obok mnie na piasek. Mój telefon. Wypadł z kieszeni. Podniosłam go szybko, żeby morska woda nie utopiła biedaka. Biedaka, który migotał, informując mnie o nowej wiadomości. Numer nieznany. No oczywiście. 

"Słońce, piasek, towarzystwo... czego chcieć więcej?"

— Spokoju od ciebie — mruknęłam, chowając telefon do kieszeni. Zamknęłam oczy i wystawiłam twarz do słońca. Jak ciepło. Mmm. Może gdybym spędzała dni tu, sama, nie byłoby tak źle? W końcu co jak co, ale jestem we Włoszech. Mam pod ręką plażę, wodę, słońce, coś w hotelu... 

Chyba powinnam przestać narzekać. To, co mam do dyspozycji, nie było ciężarem. Ciężarem było to, co w tym momencie spoczywało w mojej kieszeni i co jakiś czas wibrowało, przyprawiając mnie o zimne dreszcze i szybsze bicie serca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro