12.
Świętujcie razem ze mną, bo w końcu skończyłam poprawianie rozdziałów! :D nawet udało mi się napisać jeden, ale powiem, że wdrożenie się w rytm, styl i historię jest dość ciężkie po takiej przerwie :')
— Gotowa? — usłyszałam wołanie zza drzwi. — Brianna!
— No jasne, że nie!
Boże, mój sarkazm był taki cudowny. Przewróciłam oczami do swojego odbicia i uśmiechnęłam się krzywo. Ciemnozieloną sukienkę, którą dostałam trzy miesiące temu, musiałam ostatnio nieco zwęzić. Byłam z tego naprawdę zadowolona. Rękawy do łokci już nie były opięte. Długość była idealna, nieco nad kolano. Poprawiłam warkocza luźno opadającego na prawe ramię i wyszłam z pokoju.
Skierowałam się do samochodu i tam czekałam na tatę oraz Anette. Poganiali mnie, a sami nie byli jeszcze gotowi. Wyciągnęłam telefon z małej torebki, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Kolejnej. Nie byłam zaskoczona.
"Ładna sukienka". Numer nieznany. Kto by się spodziewał.
— O, dzięki — wymamrotałam.
"Ależ proszę. Ach, dziś będzie mały tort, bo Fannie ma imieniny. Owocowy i dietetyczny".
O cholera. Po przeczytaniu tej wiadomości miałam ochotę zawyć. Stalker ZAWSZE wiedział, co i jak będzie w każdym miejscu, do którego się wybierałam. A co do tego... Nieważne, że tort miał być owocowy i dietetyczny. To wciąż miał być tort. I co z moją dietą?
"Nie zamartwiaj się tak, zawsze możesz rozpętać awanturę i rozwalić swój kawałek na czyjejś twarzy".
— Dobry pomysł — mruknęłam, uśmiechając się krzywo. — Całkiem dobry.
Blair. Jeśli skusi mnie propozycja stalkera, będzie ofiarą mojego kawałka. Jeśli to ona mnie prześladuje, będzie żałować tego, co zaproponowała.
O rany. Stalker wysłał mi emotikonkę. Tylko ją. ";)". Rany, co tu się dzieje? Zaczyna zachowywać się jak normalny człowiek!
— Brianno, jesteśmy! — Tata i Anette wsiedli do samochodu.
— Nareszcie — rzuciłam, chowając telefon do torebki.
Uśmiechnęłam się niewinnie, kiedy tata obrzucił mnie morderczym spojrzeniem.
Wiedziałam, że skoro stalker napisał mi o torcie i imieninach matki Williama, to musiało tak być. Ale postanowiłam spytać ojca. Albo Anette.
— Czy pani Fraser ma dziś imieniny? — zapytałam, na pozór obojętnie.
— Tak — odparł tata, przeglądając szybko maile w telefonie. — Harrison robi jej małe przyjęcie niespodziankę. Tylko on, William i Hartmanowie o nim wiedzieli od początku, bo je organizowali. Nas zaproszono wczoraj wieczorem. Bo ktoś ma tu długi język — przedłużał ostatnie sylaby, zerkając ze złośliwym uśmieszkiem na Anette. Ona kopnęła go w nogę stopą obutą w gładką, szarą szpilkę i wystawiła mu język.
— Nie jest długi, widzisz? — fuknęła, udając obrażoną.
— Zaraz sprawdzimy — zaśmiał się tata.
— Mam stąd iść? — zapytałam kpiąco, zasłaniając oczy, kiedy tata położył dłoń na policzku Anette. — Ile wy macie lat?
— Ty też będziesz się tak zachowywać!
Parsknęłam śmiechem, słysząc słowa taty. On miał prawie czterdzieści lat. A zachowywał się jak nastolatek.
***
— O mój Boże! — pisnęła zaskoczona, ale i zachwycona Fannie Fraser, matka Williama, kiedy służący wnieśli piękny, biały tort pokryty owocami. To były tylko imieniny. A robili z tego takie wydarzenie.
Klaskałam z innymi i uśmiechałam się grzecznie, kiedy William i jego ojciec, obaj ubrani w eleganckie garnitury, podeszli do matki czy też żony i całowali ją w policzek, mówiąc coś cicho. Fannie, ubrana w jasnoniebieską sukienkę, która w teorii miała powiększyć optycznie jej biust, jednak niezbyt jej to poszło, uśmiechała się szczęśliwa. Można o niej powiedzieć, że była typową, bogatą jędzą, która dbała o siebie i opinię rodziny, jednak owa rodzina dawała jej wiele szczęścia. Prywatne przyjęcie było czymś, z czego z pewnością była bardzo zadowolona. Tylko "bliscy", czyli przyjaciele z bankietów, kilku współpracowników jej męża, ogólnie mówiąc największe snoby. Ha.
Obok mnie stanęła Blair Hartman. Obcisła, czarna sukienka dobrze na niej wyglądała. Nie skomentowałam tego, że prawdopodobnie miała wypchany stanik. Uśmiechnęłam się do niej sztucznie i upiłam jeszcze jeden łyk wina. O tak, pozwolili mi je pić. Były tu też ze dwie, trzy osoby w moim wieku, jednak... cóż, nie moje towarzystwo. A ja nie byłam towarzystwem dla nich. Gonić ich tam.
— Cóż za szyk i elegancja — odezwała się Blair. Platynowe włosy miała starannie wymodelowane i ledwo drgnęły przy ruchu jej głowy.
— Tak, podoba mi się to przyjęcie— rzuciłam wymijająco, dopijając wino.
—Zrobiłaś się dziwnie pyskata — powiedziała chłodno, patrząc na kelnerkę starannie krojącą tort. — Co się stało, że odkryłaś w sobie pokłady odwagi?
— Co się stało, że odkryłaś takie nowe, trudne słowa? Przedtem z humanistyką nie szło ci zbyt dobrze.
Dobry Boże. Ja i Blair powinnyśmy wspólnie poszukać odpowiedzi na jedno pytanie — dlaczego zrobiłam się taka pyskata? Bo nie wiedziałam.
Na gładkiej twarzy Blair pojawiły się czerwone plamy. Nienawidziła, kiedy ktokolwiek robił jej aluzje co do ocen. Bo mało brakowało, a zostałaby rok w jednej klasie. Pieniądze rodziców otworzyły jej drogę.
— Ty głupia suko — syknęła cicho, z zewnątrz zachowując obojętną minę. — Jeszcze pożałujesz.
Jaka oryginalna groźba. Powinnam się bać?
— Jak tam chcesz. — Wzruszyłam ramionami. Wyciągnęłam wibrujący telefon z kieszeni. Wiadomość od numeru nieznanego.
"Wyglądacie uroczo razem, może moja propozycja walki na ciasto obejmie was dwie?".
Rozejrzałam się nerwowo. On tu gdzieś był. Był tu i obserwował mnie. Nas.
— Walker? Hej, dziewczyno. — Szczupła dłoń zamachała mi przed twarzą. — Wszystko ok? Masz zamiar mdleć?
Spojrzałam jak nieprzytomna na Blair, która miała na twarzy dziwny wyraz. Jakby była zaniepokojona. Odsunęłam się od niej i rozejrzałam po gościach. Widziałam, jak Harrison Fraser obejmował żonę ramieniem. Nie miał w dłoni telefonu i nie patrzył na mnie, zajęty rozmową z moim ojcem. Większość ludzi rozmawiała ze sobą. Była w dobrych humorach. Jak bardzo im w tamtym momencie tego zazdrościłam. Widziałam, jak w korytarzu krążyła wysoka postać. William. Miał telefon przy uchu i gwałtownie gestykulował. Postanowiłam, że do niego podejdę. Jeśli stalker naprawdę tu był, wolałam być blisko kogoś, kto też był wciągnięty w tę sprawę. Zostawiłam Blair w tamtej części sali i szybko szłam w stronę Williama, chowając uprzednio telefon do torebki. Uśmiechałam się grzecznie do ludzi i słabo odpowiadałam na ich pozdrowienia. Kiedy szłam korytarzem do samego końca, gdzie zawędrował William, mijałam wejście do holu. Stamtąd usłyszałam śmiech. Zerknęłam tam. Na schodach prowadzących na piętro stał Derek Hamilton. Opierał się beztrosko o barierkę i...
Trzymał telefon w dłoni.
Jakby kierowany dziwnym instynktem podniósł na mnie wzrok. Widziałam, jak na jego usta wpełza złośliwy uśmiech. Spojrzał z powrotem na mnie i kliknął coś. Moja ręka sama z siebie powędrowała do torebki, wyciągając telefon. Wibrujący telefon.
"Dreptaj dreptaj, kaczuszko".
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Zakręciło mi się w głowie. Ścisnęłam telefon, który był sprawcą wszystkiego.
— Co się stało, malutka? Trzeba cię przytulić? — zapytał szyderczo Derek.
Podchodziłam do niego powoli. Słyszałam za sobą kroki, jednak nie odwróciłam się, by sprawdzić, do kogo należały. Musiałam sprawdzić.
Musiałam się upewnić. Chciałam po prostu odkryć, kim był mój stalker. Chciałam znaleźć wiadomości do mnie w telefonie Dereka, aby w końcu móc go oskarżyć i zyskać święty spokój.
— Brianna? — Usłyszałam za sobą, ale się nie obróciłam. Szłam jak najszybciej, zdeterminowana jak cholera. Derek uniósł brwi, kiedy praktycznie wbiegłam po schodach.
— Pokaż mi twój telefon — zażądałam ostro.
— Wybij to sobie z głowy, idiotko — warknął.
— Chcę zobaczyć twój telefon! — Starałam się nie podnosić głosu, chociaż kusiło mnie, aby na niego krzyknąć.
Obok mnie stanął William i położył rękę na moim ramieniu.
— Co się stało?
Drżącą dłonią podałam mu mój telefon i spojrzałam ze złością na Dereka. Wiedziałam, że w tym momencie William czyta ostatnie wiadomości.
— Pokaż jej— rzucił obojętnie. — I mi też. Teraz.
— Nie możesz mi rozkazywać. — Derek założył ramiona na piersi z wojowniczą miną.
— Pamiętaj, o czym wiem — warknął William.
— A pamiętasz, o czym wiem ja?
— Wali mnie to. Pokaż telefon.
Derek nazwał Williama bardzo, ale to bardzo wulgarnym słowem, niemalże rzucając we mnie swoim telefonem. Złapałam go i włączyłam wiadomości.
Ostatnia była wysłana trzy minuty temu. Do jakiejś Sally. Widziałam początek "Co powiesz na wino o...". W rejestrze połączeń nie było niczego innego. Kiedy wpisałam swój numer, nie wyświetlił się żaden przypisany kontakt.
Odetchnęłam ciężko i oddałam mu telefon, po czym oparłam się o barierkę. Moje serce waliło jak szalone. Z jednej strony... czułam ulgę, bo stalkerem nie był Derek, którego nie lubiłam i który nie lubił mnie. Ale jeśli nie on, to kto?
— Nie mdlej, nikt cię nie uniesie — powiedział złośliwie Derek. Zamknęłam oczy, nie chcąc go widzieć. Nagle usłyszałam huk. Podniosłam powieki, by zobaczyć, że Hamilton spadł ze schodów. A William masował pięść. Co tu się stało?
— Chodź. — William złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Na górę. Zignorował głos Dereka, który informował go o Casey. Czy jakoś tak.
William zaprowadził mnie do swojego pokoju. Był porządnie posprzątany. Żadnych ubrań, komputer wyłączony, kable poukładane. Usiadłam na obrotowym fotelu i patrzyłam, jak William zamyka drzwi. Kiedy odwrócił się i spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się słabo.
— Myślałam, że to był on — szepnęłam.
— Derek jest idiotą, nie byłby w stanie tak się zabezpieczyć. A nigdy nie pytał mnie o coś takiego. — Klęknął przede mną. — Ale inna sprawa jest ważna.
—Jaka? — zapytałam niepewnie. Taka bliskość Williama z jednej strony bardzo mi się podobała, z drugiej... nie.
— Zaczynasz się do niego przekonywać — zaczął cicho William. Jego szare oczy patrzyły poważnie w moje. — Widziałem, że ulżyło ci, kiedy wyszło, że to nie Derek do ciebie pisał.
— Nieprawda!
— Cicho. I ta emotka. Co powiedziałaś lub zrobiłaś, że ci ją wysłał?
Sprawdziłam ostatnie wiadomości.
— Ja... hmm, powiedziałam, że ten pomysł z bitwą na tort nie jest zły — mruknęłam.
— Zastanawiałaś się, kim on jest, prawda? — zapytał William. — Obserwowałaś ludzi tu, podejrzewając każdego. A ja się zastanawiam, czy twój stalker jest z naszego otoczenia... a może jest kimś innym. Kto normalny proponowałby uderzenie kogoś tortem, nawet w ramach żartu? Wasza rodzina zostałaby wywalona z towarzystwa raz na zawsze.
— Myślisz, że to ktoś spoza towarzystwa? — Zmarszczyłam brwi.
— Tu nie możemy być niczego pewni.
William podniósł się i wyciągnął do mnie rękę, pomagając mi wstać.
— Brianno, jeśli chodzi o stalking... pytałem kilka osób o to. I czytałem o tym. Jedno jest pewne. Nie możesz się z nim spoufalać. Nigdy. Wykorzysta nawet najsłabszy przejaw sympatii i zniszczy cię.
— Ok — powiedziałam niepewnie.— Rozumiem.
Złapał mnie za ramiona.
— Żadne "ok". — Położył nacisk na te słowa.— Musisz mi obiecać. Obiecaj, że nigdy nie uznasz stalkera za kogoś, komu możesz zaufać. On się tobą bawi. Jeszcze chwila, a będziesz się zachowywać jak osoba z syndromem sztokholmskim. Wiesz, co to...
— Wiem — powiedziałam stanowczo. — Ale nie porwano mnie. Nie zrobił mi...
William uniósł brew.
— Już go bronisz? Nie powinnaś. Dziś wiadomości, jutro zacznie ci coś podrzucać. Skrzywdzi ciebie, twoją rodzinę i wszystkich innych. Pamiętasz? — Pokazał palcem na swój policzek. Ślad po tym, jak został potrącony, był prawie niewidoczny. — Nie ufaj mu i nie akceptuj jego obecności.
— Dobrze — szepnęłam drżącymi wargami.
— Obiecaj.
— Obiecuję.
William kiwnął usatysfakcjonowany głową. A potem zrobił coś, co zaskoczyło mnie bardziej niż cokolwiek. Nachylił się i bardzo delikatnie mnie pocałował. W policzek. Bardzo, bardzo blisko ust. A potem uśmiechnął się do mnie blado i zaprowadził na dół.
Byłam dziwną osobą. Spokojną z zewnątrz, całkiem pogubioną w środku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro