~[1]~
Usłyszałem głos mojego kolegi:
-Nick! Obudź się! -nagle się podniosłem z pachnącej kostki siana, na której spałem:
-Co jest Jack? - przetarłem jeszcze zaspane oczy:
-Przejedziesz się ze mną w teren?-zza rogu wyskoczył mój kolega Jack.
Jack, jest wysokim brunetem o urodzie koreańskiej ma lekko, skośne oczy koloru ciemno-brązowego wręcz czarnego.
Jest ode mnie o rok młodszy (16 lat), a zachowuje się jak pięciolatek.
-Idziesz?- zapytał się wyjątkowo zniecierpliwiony:
-Nie chce mi się~-odpowiedziałem.
-No chodź! -
-No dobra, idę-niechętnie wstałem i poszedłem leniwym krokiem do boksu Hwarang(a).
Wyjąłem szczotki ze skrzynki i zacząłem czyścić jego sierść.
Hwarang to karo-srokaty pintabian, ma zaledwie pięć lat, a już powoli rozumie o co chodzi z wszystkimi sygnałami (łydka, kontakt i te sprawy).
Aczkolwiek nie mogę powiedzieć że było łatwo.
Wiele razy sprawdzałem podłoże poprzez liczne upadki.
Odłożyłem szczotkę ryżową i przejechałem kilka razy miękka szczotką po grzbiecie mojego rumaka.
Po z żmudnym czyszczeniu Hwarang(a) mogłem w końcu założyć osprzęt.
Położyłem na nim czaprak z podkładką, dzisiaj stał wyjątkowo spokojnie.
Po poprawieniu wszystkich materiałów położyłem na nim delikatnie siodło i podpiąłem popręg.
Na sam koniec założyłem ogłowie i wyszedłem z boksu zakładając jedną ręką toczek, a jedną prowadziłem konia.
Jack oczywiście już stał gotowy z swoją tarantową klaczą:
-Co tak długo? -spytał.
-Phi, bardzo długo- parsknąłem.
Kiedy wyprowadziliśmy konie z stajni podpięliśmy popręgi i wsiedliśmy.
Jechaliśmy spokojnie wzdłuż piaszczystej, wilgotnej od deszczu ujeżdżani.
-Wiesz co? Ja chyba zostanę z Hwarangiem tutaj i po skaczę - wskazałem lekko skinieniem głowy na ujeżdżanię:
-No dobra -odpowiedział Jack.
Dał lekki sygnał klaczy, która posłusznie przyspieszyła tempa i odjechał w las.
Wjechałem spokojnie na ujeżdżanię, dałem mu lekką wodzę, by się wyciągnął.
Niecałe dwie godziny później wracałem do stajni zmęczony po treningu z Hwarangiem.
Ku mojemu zdziwieniu Jacka dalej nie było co zdaża się bardzo rzadko, zazwyczaj to ja wracam drugi.
Po odstawieniu konia do boksu poszedłem do swego rodzaju recepcji:
-Jack dalej nie wrócił? -spytałem się wysokiej brunetki, która na moje pytanie wstała i podeszła do lady:
-Nie, myślałam że jedziecie razem w teren- odparła.
-W ostatnim momencie zmieniliśmy plany- wtedy usłyszeliśmy znajome rżenie o wysokiej barwie głosu.
Była to Bella (tarantowata klacz Jacka):
-Dobra- powiedziałem do dziewczyny -to ja lecę-Ta jedynie skinęła głową z szacunkiem i wróciła do swojej poprzedniej czynności.
Gdy wyszedłem z stajni ujrzałem jak Jack wyciągał galop swojej wiernej klaczu wzbijając tumany kurzu w powietrze:
-Nick!- krzyknął w pośpiechu.
-Co się stało?- odparłem.
-Bo tam w lesie...j-ja- zaczął się jąkać przez co nie mogłem nic zrozumieć.
-Mów spokojniej, nic nie rozumiem- młodszy na te słowa się lekko uspokoił, wziął głęboki wdech i odpowiedział:
-Widziałem twoją siostrę, tam w lesie- popatrzyłem się na niego nieco poddenerwowany:
-Miałeś nigdy nie poruszać tego tematu!- powiedziałem nieco głośniej- Doskonale wiesz, że zaginęła dwa lata temu, a poruszanie tego tematu mnie denerwuje i sprawia, że jestem niespokojny...- Jack się na mnie popatrzył z lekkim lękiem w oczach:
-Przepraszam...Zapomniałem- Schylił nieco głowę i zeskoczył z Belli:
-Wogóle, czemu tak bardzo nie lubisz o niej rozmawiać? Nawet nie wiem co się z nią stało.- Prędko dodał.
==========Wspomnienie (dwa lata wstecz)==========
Lisa wyszła z swoim siwym wałachem przed stajnię, ja kończyłem właśnie trening była już 20:00. Przyglądałem się swojej siostrze jak wsiada na konia i rusza szybko przed siebie. Wyjechałem wtedy z ujeżdżalni i po chwili wachania się ruszyłem prędko i cicho za nią. Co prawda zawsze się jej bałem. Udawała że nie istnieję. Po niecałych 20 minutach chyba mnie usłyszała i zatrzymała gwałtownie Ash'a (Koń Lisy) i skręciła go w ostry łuk po chwili stając naprzeciwko mnie. Popatrzyła na mnie z lekkim błyskiem złości w oczach:
-Śledzisz mnie dzieciaku?- warknęła.
-Nie zapominaj że jestem twoim bratem- odparłem z lekkim uśmiechem ukrywając strach, który się krył w środku.
Podjechała nieco bliżej, tak blisko, że nasze konie prawie stykały się chrapami:
-Teraz odjadę, pojadę przed siebie, zniknę na zawsze, a ty nie możesz nikomu o mnie mówić, zapomnij o mnie, wymarz z pamięci wszystko co o mnie wiesz- odparła nieco ciszej ledwo słyszalnym tonem - Jeżeli komuś wygadasz wszystko o tej nocy, wrócę po ciebie i sprawię, że wszystkie twoje koszmary wyjdą na światło dzienne- odwróciła się do mnie tyłem:
-A teraz żegnam- odjechała tym samym tempem co wcześniej. Stałem jak wryty patrząc jak moja siostra odjeżdża na swoim postawnym wałachu.
==========Koniec wspomnienia (2 lata później)==========
-Nie ważne...Naprawdę- patrzyłem przed siebie tępym wzrokiem.
------------------------
C.D.N ktoś to wgl czyta?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro