Prolog - Ten piękny księżyc
Dzisiejszej nocy Selena Martinez obudziła się nad martwym ciałem swojego przyjaciela. Jego twarz była ulana krwią i usiana nieskończoną liczbą głębokich zadrapań, ich kształt i wielkość wyglądały jak nic, co Sel do tej pory widziała. Jego twarz była nie do poznania, ale jego cechy nie mogły należeć do nikogo innego. Blada skóra, nieuczesane czarne włosy, okrągłe ciemne kolczyki i jeszcze ta paczka papierosów ledwo mieszcząca się w kieszeni jego bluzy...tak, to bez wątpienia był Elias.
To nie było prawdziwe. Po prostu nie było... Selena nie mogła wykrztusić z siebie nawet jęku, nawet cieniutkiego pisku. Była całkowicie zamarnięta, martwa nawet. Martwa, jak ciało tego chłopaka z którym rozmawiała zaledwie pięć minut temu.
Dziewczyna zerwała się na nogi i ruszyła w pogoń. Dokładniej, uciekła. Uciekła przed tym, co uczyniła. Bo nawet nie wiedząc w pełni, co tu się wydarzyło, wiedziała że to wszystko była jej wina. Jej wina.
Krew
Krew
Krew
Te słowa dalej dudniły Selenie po głowie.
Krew
Krew
Krew
Znaleźć Stado
********************************
W swojej grupie znajomych Selena była uważana za tą z szalenie rygorystycznymi rodzicami. Nie byłoby to aż takie dziwne dla typowej trzynastolatki, dorośli w końcu czasami tacy byli, gdyby ich zasady nie miały nic wspólnego z tymi, którymi musieli się posługiwać wszyscy jej przyjaciele.
Nie było żadnego "musisz być w łóżku przed dziewiątą", było za to "nigdy nie otwieraj swoich zasłon po zmierzchu". Kiedy grała w gry z Robin nie słyszała "pamiętaj, nie dłużej niż godzina", tylko "jesteście pewni, że nie macie w domu sztućców ze srebra?". Każdy stek, który jadła jej rodzina musiał być dobrze wysmażony, nigdy nie mogła blisko przyjrzeć się krwi, nawet na lekcji biologii. Przez to nigdy nie mogła uprawiać żadnego sportu, bo broń Boże by sobie rozbiła kolano. Selena praktycznie żyła jedynie w swoim domu, bo za każdym razem kiedy próbowała czegoś nowego; czy to był szkolny klub, czy wycieczka, czy pójście do kina, jej rodzice znajdywali nowy powód, aby martwić się o jej zdrowie, każdy mniej logiczny od poprzedniego.
Do tej pory Sel to znosiła, była w końcu znaną nieryzykantką, lecz nie dzisiaj.
Drogi pamiętniku,
Mam nadzieję, że tata cię nie znajdzie, bo dzisiaj jest ekscytujący dzień! Elias poprosił mnie, abym wyszła z nim dzisiaj do lasu, wszyscy tam będą! Robin, Vere, Terra, no i oczywiście ja, bo do kompletu. Wiesz, nie chcę go zawieść, ale... wychodzimy dopiero o północy. Mówił coś o pokonaniu własnych strachów, czy coś w tym stylu, ale... ja nadal się boję. Nie ma lepszego czasu, niż teraz, prawda? Przynajmniej tak słyszałam... Zostawię cię tutaj, tylko się nie wygadaj!
Pa! <3
I tak właśnie zaczyna się nasza opowieść.
********************************
- Wiesz, Elias... - wtrąciła Selena - Nigdy nie powiedziałeś, czemu akurat tu idziemy...
Było już kilka minut od kiedy ta wesoła (w większości) gromada wyruszyła spod jej domu prosto w pobliską mroczną puszczę. Elias, oczywiście, prowadził, a zaraz za nim szły Terra i Robin. Jedynie Vere towarzyszył Selenie na końcu kolejki. On też nie był specjalnie zadowolony tą podróżą, wolałby znaleźć się w lesie trochę bliżej poranka, może z godzinę, dwie przed rozpoczęciem lekcji, ale nie zamierzał narzekać. Nikt inny poza Sel nie interesował się jego wykładami o cudach natury, szczególnie o żabach i wiewiórkach, tych cudownych istotach. Postanowił to więc uznać za okazję na wprowadzenie reszty grupy w ten fantastyczny świat.
- Bo blisko - odparł Elias lekceważąco - Blisko ciebie, znaczy. A co, cykasz się?
- No, trochę...
- I widzisz - chłopak westchnął, wyciągając z kieszeni zapalniczkę - W tym problem. Dajesz się kontrolować swoim starym i dlatego nic nigdy nie robisz.
- Ej, nie przesadzaj - syknęła Robin, obracając się do Sel z uśmiechem - Chodzi mu tylko, że masz mało odwagi. Ducha przygody, jeżeli tak wolisz. Ta wycieczka powinna ci trochę pomóc.
Miłe słowa Robin zawsze były tym, co zachęcały Sel do robienia nowych rzeczy pomimo obaw. Dzisiaj, niestety, była w stanie jedynie spuścić głowę i wziąć głęboki oddech.
- Widzisz, przestraszyłeś ją!
- Zawsze wszystko na mnie zwalasz - prychnął.
To jedynie zasmuciło Martinez bardziej, tą dwójka zawsze musiała się ze sobą kłócić. Dzisiejsza noc nie była wyjątkiem, reszta grupy nauczyła się już naturalnie ich wyciszać. Przynajmniej księżyc dzisiaj był piękny...
- HEJ! - tym razem to Terra była autorką tego głośnego dźwięku - Cicho, ludzie, słuchajcie... - tu dziewczyna zrobiła teatralny odruch przykładania sobie dłoni do ucha.
Tym, na co chciała zwrócić swoim przyjaciołom uwagę był odgłos każdemu rozpoznawalny. Syrena policyjna, i to taka stająca się coraz głośniejsza z każdą sekundą. Najmądrzejsza rzeczą do zrobienia w tej sytuacji byłoby nie panikować i zorientować się, że istnieje niemalże zerowa szansa na to, że akurat to ich właśnie ścigały gliny. Nie było to jednak tym, co zrobił Elias. Mianowicie, złapał on Selenę za nadgarstek i na cały głos wrzasnął "zwiewamy!".
Bez większego namysłu, czy wyboru dziewczyna podążyła za nim.
- Gdzie idziemy?!
- CHOLERA, NIE WIEM! JAK NAJDALEJ!
Selena zamilkła, widząc panikę w oczach swojego starszego kolegi.
Nagle, zamarła i poderwała swój wzrok prosto na księżyc. Był przecudowny... taki okrągły i odbijający najcudowniejsze białe światło o delikatnym niebieskim zabarwieniu...
Bój się księżyca w pełni
Kąp się w jego blasku
Wychwalaj go
Bo wtedy bestia powstaje
Twój Bóg, twoje przeznaczenie
Kły, sierść i szpony
Będziesz je wielbić
Ich nienawidzić
Powstań, kreaturo
Powstań!
Bo czas na krew
Krew
Krew
Krew
I cały jej świat zapadł się w czerń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro