Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♔ VI ♔

Kiedy umierasz, to problem wszystkich, tylko nie twój.


Cecelia Ahern  

♔♔♔♔ Silv ♔♔♔♔ 

Zatrzymaliśmy się w Vanterm mieście znajdującym się na granicy czerwonego królestwa z niebieskim. Aaron poszedł zrobić zakupy i rozejrzeć się za jakąś łodzią, która przewiezie nas przez teren Gorma wprost do królestwa Kuro. Siedziałem w wozie z nogami na kierownicy i drzemałem. Światło odbijało się od srebrnego lakieru samochodu. Czułem wzrok przechodniów, niektórzy byli zaciekawieni inni już myśleli czy nie walnąć mnie czymś ciężkim i nie zwinąć auta by sprzedać je za dobrą sumkę. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i zapaliłem go od kciuka na którym pojawił się srebrny płomyk. Uniosłem wzrok spod kaptura i spojrzałem na czyste niebo. Ćwierkanie ptaków dochodziło z dachów, a niektóre przeleciały nade mną, były kolorowe niczym papugi. Wydmuchałem dym i wyszedłem z auta. Musiałem wyprostować moje martwe nogi. Spojrzałem w zaułek z którego dochodziły dźwięki dopingu, płacz dziecka i odgłosy ciosów. 

  — Pójdziesz to zobaczyć? — Usłyszałem głos Nevan przy swoim uchu, brzmiał słodko jak zawsze. 

— A powinienem? — zapytałem, gasząc papierosa.

— Wiesz jesteś królem powinieneś pomagać  bezbronnym skoro nie masz własnego królestwa.

Spojrzałem w jej srebrne tęczówki, a ona skorzystała z okazji i mnie pocałowała w policzek. Przewróciłem oczami i spojrzałem na jej nowy strój. Tym razem nie była to balowa suknia tylko czarny żakiet i takie same leginsy z czaszką na pasku. Czarne włosy miała spięte w azjatycki kok z srebrną szpilką z czaszką. Włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem w stronę zaułka.

  — Pilnuj auta — powiedziałem nie odwracając się do niej.

— Oczywiście platynko. 

Westchnąłem wchodząc w zaułek i zatrzymałem się przy śmietniku. Zdjąłem kaptur, a jedno z moich oczu zabłysło by zobaczyć wszystko co się tam działo z innej perspektywy. Patrzyłem na scenę z góry. Kilku mężczyzn zacisnęło krąg wkoło innego gościa, który bił na oko dziesięcioletniego chłopca. Dzieciak był wychudzony i brudny, jego ciuchy były podarte, a z głowy leciała krew. Obok szczyla leżał bochenek chleba. Musiał go ukraść i nie zdołał uciec zbyt szybko. Przymknąłem oczy przypominając sobie jak to ja kradłem po ucieczce z zabitego przeze mnie miasta. Nie raz dostałem wtedy po mordzie, ale zawsze zabijałem ich przez przypadek. 

  — To cie oduczy kraść mały śmieciu! — warknął mężczyzna i chciał znowu uderzyć płaczącego dzieciaka. Złapałem go za łokieć, gdy ten się zamachnął. — Spieprzaj — warknął do mnie.

— To ty spieprzaj. — Zacisnąłem mocniej palce wbijając je w jego ciało. Mężczyzna krzyknął, a krew pociekła po mojej dłoni. 

  — Ty chuju! — Drugi rzucił się na mnie z metalową rurką, którą podniósł z ziemi.

Uchyliłem się przed atakiem i kopnąłem go w kolano. Facet zachwiał się i padł na ziemię. W tym czasie trzeci złapał mnie za szyję i uniósł nad ziemią. Miał silny chwyt i pachniał mięsem i krwią, musiał być rzeźnikiem. Pierwszy z mężczyzn wstał trzymając się za krwawiący łokieć.

— Ty pieprzony gnoju — warknął. — Chłopaki pokarzcie mu, że z nami się nie zadziera. 

Wypuściłem powietrze i wyprowadziłem kopnięcie w mostek rzeźnika. Usłyszałem trzask żeber, a gość mnie puścił. Przeskoczyłem nad gościem z rurką i wylądowałem z gracją na ziemi. Zakreśliłem łuk nogą i wyprowadziłem szybkie kopnięcie w szyję jednego z mężczyzn. Charknął on i padł na ziemię. Reszta jego kumpli rzuciła się na mnie. Mocno kopnąłem w ziemię, a wszyscy zostali podrzuceni w górę. Wyprowadziłem kopniak z półobrotu i zdmuchnąłem wszystkich na raz z zaułka.  Odetchnąłem i zaczesałem srebrne włosy, z których spadł w ferworze walki kaptur. Spojrzałem na dzieciaka, który zwijał się w koncie i przyciskał do siebie brudny od błota bochenek. Zapach wilgoci i krwi mieszał się ze sobą tworząc dość nieznośny zapach. Ruszyłem do niego powoli wycierając w chusteczkę palce z krwi. Dzieciak zaczął się cofać przerażony. Zatrzymałem się od niego w odległości mniej więcej metra i kucnąłem.

  — Nie musisz się bać nie zrobię ci krzywdy — powiedziałem nad wyraz łagodnie. Chyba towarzystwo Aarona źle na mnie wpływa i staje się milszy. Niech to chuj strzeli. — Mocno boli? — spytałem i nie uzyskałem odpowiedzi.

Postąpiłem krok, a dzieciak zesztywniał, gdy wyciągnąłem do niego rękę. Położyłem ją na jego głowie, a pod palcami czułem krew oraz miękkie, gęste włosy. Teraz przyjrzałem mu się dokładniej. Czerwono-zielone tęczówki patrzyły na mnie ze strachem. Pod lewym okiem miał wielkiego siniaka, a nos był złamany. Za długie czarno-złote włosy sięgały do jego ramion. Przymknąłem oczy i wysłałem do niego fragment swojej duszy. Dzieciak załkał, a wkoło jego ciała pojawiła się srebrna aura. Rany i krew zniknęła, a szczylek był znowu zdrowy. Młody dotknął swojej twarzy i spojrzał na mnie zszokowany. Rzuciłem mu portfele drabów, które chciały mu złoić skórę.

  — Trzymaj mi się nie przydadzą — powiedziałem i poprawiłem kaptur, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z zaułka.  

  — D-dziękuję... — usłyszałem cichy głosik chłopaka.

Opuściłem zaułek i przystanąłem, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Wyjąłem z niej jednego papierosa i zapaliłem o srebrny płomień na palcu. Zaciągnąłem się i chwilę trzymałem dym w płucach po czym dopiero wydmuchałem siwy obłok. Spojrzałem na Aarona opartego o ceglane ściany budynku idącego wzdłuż zaułka.

  — Długo tu stoisz? — spytałem.

— Praktycznie od początku — odpowiedział i podszedł do mnie.— To był wyczyn godny króla.

— Ze mnie taki król jak z Nevan cnotka. 

— Słyszałam!— krzyknęła srebrnooka siedząca w samochodzie i czytająca jakąś gazetę. 

  — Miałaś słyszeć — odparłem i ruszyłem w stronę auta.

— Zostawisz go tak? — zapytał mnie Aaron.

— A co mnie on interesuje? — Odwróciłem się w jego stronę i uniosłem jedną z brwi.

— To tylko dzieciak i pewnie niedługo zginie w zaułku z głodu albo zgwałcony przez jakiegoś starego zboka.

Westchnąłem i uniosłem wzrok ku niebu. Czemu on musi być tak irytujący? Zapytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Zaciągnąłem się ponownie papierosem i rozważyłem wszystkie możliwości i ostatecznie się zgodziłem. Ale miałem warunek, że to on zajmuje się szczeniakiem, a ja nie przykładam do tego ręki. Wsiadłem do samochodu i czekałem, aż Aaron wróci z dzieciakiem. Wyrzuciłem peta na zniszczony asfalt i warknąłem coś pod nosem. Na starość staje się zbyt potulny.

W końcu po tylu miesiącach skończyłem pisać ten rozdział. Nie obiecuje, że w najbliższym czasie pojawi się kolejny, ale mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu został i czeka na przygody Silva i Aarona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro