Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8


HARPER

Na efekty ziółek nie trzeba długo czekać. Po paru minutach Carlos przekazuje mi wiadomość, że Zaria nie czuje się najlepiej, więc szybko idę na poszukiwania Horne. Znajduję ją po zapachu dwa korytarze dalej. Jej pokój jest niewielki i bardzo czysty. Wygląda, jakby nikt w nim nie mieszkał.

– Stało się coś? – pyta, gdy wpuszcza mnie do sypialni. Poprawia właśnie swój uniform, pewnie też wybiera się na bankiet.

– Zaria źle się czuje, nie da rady teraz pojechać – oznajmiam, stając na baczność.

– To coś poważnego? – Jest wyraźnie zmartwiona i przerywa układanie włosów.

– Pewnie zatrucie – sugeruję po krótkim namyśle. – Do tego stres. Pokłóciła się z ojcem, więc to też mogło jej zaszkodzić.

Horne wzdycha, jakby rozumiała reakcję Zarii. Czuję to, ale przy próbie wejścia do głowy kobiety, napotykam się z oporem.

– Musimy zaraz jechać. Najwyżej dojedziecie później. – Podchodzi do mnie. – Kuchnia jest na dole. Zaparz herbatę, może zrobi się jej lepiej.

Kiwam głową i wraz z kobietą opuszczam pokój. Ona idzie w lewo, a ja wracam do Zarii.

– Carlos!

Rozglądam się po pokoju, ale nikogo nie znajduję. Dopiero po chwili z pomieszczenia obok wychodzi mężczyzna. Zza uchylonych drzwi dostrzegam klęczącą przy toalecie dziewczynę.

– Długo to działa? – pyta, wskazując za siebie palcem.

– Dopóki nie podasz jej odtrutki – oznajmiam, po czym wyciągam z kieszeni kurtki woreczek. – Pójdę po herbatę, wsypiesz to, kiedy ci powiem, a Zaria musi wypić to do dna.

– Jaki masz plan? – Zerkam na drzwi prowadzące do łazienki.

– Czekamy, aż Ulises wyjedzie na bankiet. Rhys da mi znać, kiedy mogę wkroczyć. Czekaj tu na mnie. Załatwię to jak najszybciej i spadamy stąd.

– Zaria nie zmieni zdania? – upewnia się.

– Wątpię. W razie czego wiesz, co robić.

*

Przed wyjazdem Horne przychodzi sprawdzić, czy samopoczucie Zarii się poprawiło, ale słysząc odruchy wymiotne, nawet nie zagląda do łazienki. Zostawia tylko tabletki i wychodzi, a parę minut później widzę sznur samochodów wyjeżdżających z posesji. Czekam jeszcze chwilę, zaciskając palce na parapecie. Może nie zostawię na nim wgłębień, ani swoich pazurów, które z niewiadomych przyczyn zaczynają się uwalniać. Zaciskam dłonie w pięści, wypuszczam powietrze powoli, jakbym chciała nadmuchać balon i w końcu słyszę w głowie głos Rhysa.

Idź powoli korytarzem, gdy wyłączę zasilanie odczekaj dziesięć sekund. Potem będziesz mieć niecałe piętnaście minut na znalezienie tego, czego szukasz"

Ruszam do akcji. Carlos wychyla głowę zza drzwi, ale nic nie mówi. Idę spokojnie korytarzem, omijam z daleka zakręty, które poprowadzą mnie do gabinetu Ulisesa. Kamery muszą mnie uchwycić, jak zmierzam do kuchni, potem będę się martwić, gdzie się pojawię.

Nagle światła gasną, lampki na kamerach zmieniają kolor, więc stoję i liczę do dziesięciu. Po tym czasie, szybkim krokiem zawracam i niemal biegnę w stronę gabinetu prezydenta. Po drodze mijam kilka osób z latarkami, lecz nie zwracają na mnie uwagi. Nie rozpoznają mnie w ciemności.

Dzięki wilczym oczom, widzę wszystko bardzo wyraźnie, choć w nieco innych kolorach, ale lepsze to, niż szukanie czegokolwiek po omacku. Docieram do celu. Chwytam za klamkę, lecz się waham. Alarmy. Na pewno w takich sytuacjach są aktywne.

Rhys, co z alarmami?"

Pulsowanie rozchodzi się po mojej skroni.

Wyłączone, śmiało wchodź"

Otwieram drzwi i wzdycham z ulgą, gdy nie słyszę pikania. Mam niecałe piętnaście minut na przeszukanie gabinetu. Muszą być tutaj jakieś dokumenty i sejf. Otwieram wszystkie szuflady, zaglądam za obrazy, pod biurko i dywan, za każdy fotel. Nic tu nie ma, a pomysłów zaczyna mi brakować. Gdzie, do cholery, ktoś taki, jak Jordan mógł schować podobno bardzo cenne dokumenty? No jasne, że w sejfie, ale gdzie ten sejf może być?

Rezygnuję z szukania w gabinecie i udaję się do sypialni Ulisesa. Łudzę się, że tam coś znajdę, ale drzwi są zablokowane kodem. Nie zdołam go złamać. Nie mam potrzebnego sprzętu, a wystarczy jeden błąd, by wezwać odpowiednie służby.

Nagle światło zapala się na dwie sekundy. To niedobry znak i już wiem, że muszę się ewakuować. Zawracam, a słysząc, że ktoś idzie w moją stronę, chowam się w jakimś schowku. Kiedy droga jest czysta, szybkim krokiem schodzę po schodach i wchodzę do pokoju Zarii niczym tornado.

– Znalazłaś? – pyta Carlos.

– Nie, trzeba się zmywać. – Wsypuję zioła do herbaty, a potem zanoszę ją dziewczynie i każe jej to wypić. – Ubierz na siebie coś eleganckiego, zrób makijaż, ale weź ubrania na przebranie.

– Coś się dzieje? – Patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem, odbierając herbatę.

– Wynosimy się stąd, pamiętasz? – przypominam jej.

Zaria kiwa głową i wypija zawartość kubka.

– Carlos, przygotuj samochód.

Mężczyzna bez słowa wychodzi z pokoju.

Rhys, zmywamy się stąd", oznajmiam, znowu czując pulsowanie na całej skroni.

„Pośpieszcie się. Stado Torcella się do czegoś szykuje. Ustawili się w wyjazdach z miasta. Coś kombinują"

„To będę musiała ich zmartwić, bo w ucieczkach jestem bardziej niż dobra"

Zaria wychodzi z łazienki nadal nieco blada na twarzy, ale herbata z ziołami zaczyna działać. Dziewczyna otwiera szafę i wyjmuje z niej złotą sukienkę, a kiedy ma zamiar ją na siebie założyć, powstrzymuję ją.

– Nałóż najpierw coś luźniejszego. Najlepiej czarne legginsy i bluzka bez ramiączek. Masz taką?

– Tak, powinnam ją gdzieś mieć. – Przerzuca kilka koszulek na bok i w końcu wyjmuje koszulkę. – Tu jest. Ale po co mi to?

– Ubierz się w to, a potem nałóż sukienkę. Nie będzie widać i o to chodzi. To tylko zmyłka, rozumiesz? Ochrona ma myśleć, że jedziemy na bankiet, a w rzeczywistości na niego nie dotrzemy.

– Tak uciekniemy – uświadamia sobie i z większym zapałem się przebiera.

– Powtórzę ci plan. Wyjedziemy z Białego Domu, ochroniarze pomyślą, że jedziemy na bankiet. Pojedziemy tam, ale ostatecznie skręcimy w inną ulicę. Wyjedziemy z miasta, zanim ktokolwiek zorientuje się, że nie pojechaliśmy na bankiet.

– Robiłaś już coś takiego? – Patrzy na mnie.

W odpowiedzi tylko się uśmiecham. Niech sama się domyśli.

– Uda się. Nie musisz nic robić – tłumaczę. – Gotowa?

– Chyba tak. – Kiwa głową. – Chodźmy.

Korytarz jest już oświetlony, a chwilowa „awaria" zniknęła. Spokojnym krokiem schodzimy po schodach, potem wychodzimy na zewnątrz, gdzie czeka na nas Carlos. Zaparkował samochód przy wejściu, nawet otworzył drzwi, aby Zaria nie zniszczyła sukni.

– Rhys pozbędzie się nadajnika w połowie drogi – oznajmia szeptem, po czym siada za kierownicę.

– Nie odzywaj się, póki ci nie pozwolę, dobra? – Zerkam na Zarię.

Niezbyt wie, czy ma się bać, czy nie, ale zgadza się i w milczeniu zajmuje miejsce z tyłu. Ja za to siadam obok Carlosa i daję mu sygnał, że może ruszać. Przy bramie zostajemy zatrzymani, pokazujemy swoje legitymacje, mówimy, gdzie jedziemy i ochroniarz przepuszcza nas przez bramy.

Dziś Waszyngton jest bardziej zatłoczony niż zwykle, dlatego bardzo szybko zatrzymujemy się w korku. Siedzimy w całkowitej ciszy, w radiu leci muzyka, którą czasem zagłuszają klaksony zdenerwowanych kierowców. Niektórzy wychylają głowy z pojazdów, inni wysiadają, aby zobaczyć, co się dzieje, za to Carlos zachowuje kamienną twarz. Nie okazuje żadnych emocji, nawet znudzenia.

Jadę tuż za wami. Wyłączyłem nadajnik, minie parę minut zanim ktoś z Białego Domu zorientuje się, że nie widzi waszego pojazdu", informuje Rhys.

Zerkam w boczne lusterko, ale jedyne co widzę, to ciężarówka i wymachujący rękami kierowca.

– Rhys wyłączył lokalizator – oznajmiam, przerywając ciszę. W lusterku dostrzegam, że to zainteresowało Zarię i teraz przysłuchuje się naszej rozmowie.

– Obyśmy szybko stąd wyjechali – komentuje Carlos. Dopiero teraz zaczyna stukać palcami o kierownicę.

Korek powoli się rozluźnia, światła zmieniają barwę co parę minut i dopiero po kwadransie udaje się nam wyjechać z centrum. Nadal jedziemy drogą prowadzącą na bankiet, choć lokalizator już nie działa. Czuję jednak, że nie powinniśmy się z tego faktu cieszyć. Coś jest nie tak. Mam wrażenie, jakby coś zaraz miało się wydarzyć. To przeczucie nasila się z każdą chwilą, a ja nie potrafię go zinterpretować. Rozglądam się na boki, a kiedy patrzę w boczne lusterko, dostrzegam motocykl. Motocykliści nie są niczym nadzwyczajnym, ale nie mogę oderwać wzroku od osoby, która prowadzi maszynę. Nie dostrzegam jednak niczego szczególnego, ale wątpię, że się mylę. Trzeba ufać swoim przeczuciom, bo może się okazać, że w jakimś stopniu są prawdziwe.

– Skręć teraz w prawo – zwracam się do Carlosa.

– Zmiana planów? – upewnia się.

– Zmienimy pojazd – oznajmiam.

Carlos skręca i według moich poleceń docieramy na parking podziemny jednego z apartamentów. Czeka tam na nas sportowe niebieskie auto, na którego widok Carlos gwiżdże.

– Skąd wytrzasnęłaś taką furę? – pyta, oglądając samochód z każdej strony.

Widzę w jego oczach zafascynowanie i wcale się nie dziwię. Sama byłam tym cackiem zachwycona.

– Zawsze mam plan B, potem C i tak dalej – odpowiadam.

– Nic dziwnego. W końcu szkolił cię sam alfa.

Nie komentuję tego. Jest wiele osób w naszym stadzie, które nienawidzą mnie właśnie z tego powodu. Emron zawsze poświęcał mi więcej uwagi, choć nadal nie wiem dlaczego. Nie byłam przecież pierwszą czystokrwistą w zespole. Owszem, minęło trochę czasu zanim starszyzna pozwoliła stworzył oddział składający się z samych wilków czystej krwi, jednak Emron już wcześniej starał się włączać do Dzieci Nocy nie tylko hybrydy.

– Wsiadajcie, Zaria przebierz się, ta suknia nie będzie ci już potrzebna, zostaw ją w samochodzie.

Dziewczyna pośpiesznie zrzuca z siebie ubranie i rzuca kieckę na tylne siedzenie samochodu. Potem zajmuje miejsce w nowym pojeździe.

– Kierujesz?

– Pobaw się, ja jeszcze będę miała okazję sobie taki sprawić – mówię, rzucając mężczyźnie kluczyki.

Mam je od początku naszej misji. Musiałam dobrze przemyśleć plan ucieczki i zmiana pojazdu wydała mi się po prostu konieczna. Carlos chwyta klucze jedną dłonią i jak dziecko z wymalowanym uśmiechem na twarzy, zasiada za kierownicą. Chociaż raz mam okazję zobaczyć go takiego zadowolonego.

– Piękne brzmienie – stwierdza. Przyznaję mu rację kiwnięciem głowy.

Wyjeżdżamy z parkingu, lecz nie wracamy na poprzednią trasę. Kierujemy się już do wyjazdu z miasta i kiedy od wybranej przeze mnie trasy dzieli nas zaledwie parę minut, w lusterku znów dostrzegam motocykl.

– Ktoś nas śledzi – oznajmiam. – Jedzie za nami dość długo.

– Jaki plan, szefowo? – Carlos zerka na mnie.

– Zgub go – mówię.

Mężczyzna wciska gaz i zmienia bieg. Oddalamy się od motocyklisty, lecz tak jak podejrzewałam, on również przyspiesza. Ten koleś utrudnia nam robotę, a kiedy słyszę głos Rhysa w głowie, wiem, że będzie jeszcze gorzej.

Ludzie Torcello zablokowali drogi ucieczki. Zostaje wam jedna trasa"


BIAGO

Nie wiem czemu, ale kawa w szklanym kubku smakuje jakoś lepiej. Siostra uważa to za głupie i nie odczuwa różnicy, ale dla mnie kawa w nieprzeźroczystym naczyniu to inny napój. Zabawne, że tak nieistotna rzecz przywodzi na myśl bliską osobę. Teraz zrozumiałem jak bardzo tęsknię za Catią. Widziałem ją kilka miesięcy temu i przez ten czas sporo się u mnie wydarzyło. Muszę do niej zadzwonić. Na pewno ucieszy się z wieści o odejściu Neivy. Nie przepada za nią jak większość stada.

– Twój plan działa – oznajmia Nico, wchodząc do mieszkania. Nie odwracam wzroku z krajobrazu za oknem. – Dziś nadarzyła im się okazja do zwiania – kontynuuje. – Ulises wyjeżdża na bankiet.

– Nie pojadą na niego. Znikną, zanim ktokolwiek zauważy – podsumowuję i odkładam kubek na blat. – Zawiadom Igora. Niech śledzi ich i informuje o ich położeniu. Zablokujemy im wszystkie drogi ucieczki, zostawimy jedną.

– Czyli nowy plan? Jest nas za mało, by zablokować każdą drogę wyjazdową.

– Dlatego poprosiłem o pomoc tutejszą watahę – informuję go.

Nico marszczy czoło.

– W Waszyngtonie mieszka jedna, nie za duża wataha, ale za to wpływowa. Większość pracuje w policji, poprosiłem ich by na pewien czas zablokowali konkretne trasy, więc pozostanie jedna droga, którą Dzieci Nocy będą próbowały uciec.

– To zawodowcy. Zobaczą wozy policyjne i myślisz, że się zawrócą? – prycha.

– Mówiłem ci, że pewnie nie są sami, pamiętasz? – Kiwa głową. – Muszą mieć kogoś na zewnątrz, kto im pomaga. Podejrzewam, że to ktoś naprawdę dobry. Włamie się dosłownie wszędzie. Szybko zorientuje się, że policja współpracuje ze mną.

– No cóż. Pozostaje mi tylko bić ci brawo i wierzyć w powodzenie misji.

– Na pewno się powiedzie. Porywamy tylko Greene. Muszą najpierw odwieźć córkę Ulisesa, więc nie będą ryzykować i tracić czas na ratowanie jednego ze swoich. Tak już działają. W ostateczności pozostawiają się na lodzie.

Nico nie odpowiada. Wychodzi, a ja chwytam za skrzynkę, w której trzymam pewną substancję. Hybrydy są słabe. To w większości nadal ludzie, więc wystarczy naprawdę niewielka dawka, by ich unieruchomić. Na tę czarnowłosą wiedźmę na pewno zadziała.

*

Gdy dostrzegam, że w Białym Domu nagle gasną światła, wiem, że to już czas. Hybrydy zaczęły działać, więc i ja muszę. Wychodzę z mieszkania, po czym wsiadam na motocykl i jadę na miejsce spotkania z tutejszą watahą. Zajeżdżam pod komisariat policji, a siedzący przy drzwiach Mekhi wychodzi mi na spotkanie.

– Zaczęli. Zbierz ludzi, pamiętasz plan?

– O nic się nie martw, ale pamiętaj, że masz u mnie dług. – Wskazuje na mnie palcem.

– Nie zapomnę – zapewniam go, następnie wsiadam na jednoślad i odjeżdżam.

Z moim stadem spotykam się kilka przecznic dalej. Dostrzegam jedynie Nica oraz Rocca i Dominica. Po minach ostatniej dwójki wnioskuję, że nie są zadowoleni z nagłej zmiany planu.

– Rocco, jedziesz z nami. Dominico, jedź do Igora, pomożesz mu zagonić owieczki w odpowiednie miejsce.

Mężczyzna kiwa głową i bez słowa odbiera ode mnie kluczyki do motocykla. Odjeżdża z piskiem obok i włącza się do ruchu drogowego.

– Nico, prowadzisz. Jedziemy tutaj – pokazuję im na mapie miejsce, które wybrałem. – Zatrzymujemy pojazd, zabieramy Greene, a resztę puszczamy. Wszystko jasne?

– Oczywiście – odpowiadają równocześnie.

Świetnie, wszyscy zgodni. Może nie będzie problemów?

– Jedziemy – mówię, po czym wsiadam na miejsce pasażera.

Rocco siada z tyłu, a Nico okrąża samochód i otwiera drzwi od strony kierowcy.

– Tylko nie zarysuj, nie jest moja – informuję go poważnie, po czym posyłam przyjacielowi rozbawiony uśmiech.

Rusza dość powoli, o tej porze blisko centrum jest spory korek, ale po przejechaniu kilku alei, samochodów jest nieco mniej. Jedziemy spokojnie, nie spiesząc się nigdzie. Zanim Dzieci Nocy wyjadą z Białego Domu i wydostaną się z zakorkowanych ulic, minie trochę czasu. Akurat dojedziemy na miejsce.

– Do bagażnika wrzuciłem grube liny i kajdany z wilczym srebrem – mówię, kiedy wyjeżdżamy z miasta. – Nie wiem, czy to pomoże, dlatego będziesz jej pilnować w trakcie lotu do Włoch. – Zerkam na Nica, który skupiony na drodze tylko kiwa głową. – Dziesięć mililitrów wystarczy, aby powalić hybrydę, ale skoro była szkolona przez samego Emrona, podejrzewam, że uodpornił jej organizm na wiele substancji.

– Być może – potwierdza Nico. – Nie możemy jednak przesadzić. To ją może zabić.

Nie żeby obchodziła mnie śmierć jakiegoś mieszańca, ale jeśli umrze zanim zdążę wyciągnąć z niej potrzebne informacje, mój przyjazd tu pójdzie na marne. Zresztą co zrobiłbym potem? Emron nie byłby zachwycony na wieść o śmierci swojego najlepszego żołnierza. Może wywołam tym wojnę? Teraz jest jednak za późno, by się wycofać. Dopnę swego, nawet jeśli miałbym stracić stado dla udowodnienia swojej racji.

Gorzej, jeśli się mylę.

*

Stajemy na poboczu drogi, wysiadam, zapalam papierosa i patrzę w stronę majaczącego w oddali miasta. Wokół panuje spory ruch, wiele samochodów zmierza w stronę Waszyngtonu, a niewiele go opuszcza. Wpatrując się w wysokie drapacze chmur, lecące po niebie samoloty i wsłuchując się w warkot silników, myślę o historiach, które opowiadał mi mój nauczyciel. Miał dostęp do starych ksiąg sprzed wieków i pamiątek należących do prawilków, więc często mówił o ich przeszłości.

Nieraz myślę o zamierzchłych czasach, kiedy świat pełen był natury, lasów, rzek i niewielkich wiosek należących do trzech ras. Ludzi, wilków i wampirów. O tych ostatnich zapomniano szybciej niż o nas, ale dobrze, że tak się stało. Nie było ich tak wielu, jak nas, zrodzonych z wilczej krwi.

Jako dziecko chciałem wrócić do tamtych czasów. Oddychać tym samym powietrzem, co moi przodkowie. Chciałem nie musieć się ukrywać z tym, jaki się urodziłem. Czasy są jednak popaprane. Epoki mijają, tworzy się nowa historia, a ludzie z każdym rokiem stają się większymi potworami.

– Dzieci Nocy wyjechały z miasta. Igor nieco naprowadził ich na dobrą ścieżkę, więc powinni tu niedługo być.

Kątem oka zerkam na Nico, po czym rzucam papierosa na drogę i przygniatam go butem.

– Jaki samochód? – pytam.

– Czarne BMW.

Klasyk. Sporo jest takich na drogach, ciężko będzie go więc wypatrzyć. Wytężam wzrok i uważnie obserwuję każdy mijający nas samochód, a wtedy dostrzegam motocyklistę. Marszczę czoło. To chyba Igor, choć pewności nie mam. Nie mogłem przecież przegapić samochodu, za którego kółkiem siedzi mieszaniec! Jednak, kiedy motocyklista zatrzymuje się przed nami i zdejmuje kask, wiem, że plan nieco się posypał.

– Fajne auto, choć trochę nie w modzie. – Otwieram szeroko oczy na widok czarnowłosej kobiety. – Słyszałam, że urządziliście sobie polowanie na hybrydy. Chcecie mnie? To mnie złapcie! – Nakłada kask i z piskiem opon rusza przed siebie.

– Do samochodu! – krzyczę, dość późno otrząsając się z szoku.

Nico odpala silnik i kiedy zamykam drzwi, rusza w pościg za Greene. Zwinnie wymija jadące samochody, lecz nie zbliża się do kobiety. Ona też umie poruszać się po drodze i robi to jak zawodowiec. W międzyczasie chwytam za telefon, po czym wybieram numer do Igora.

– Greene postanowiła się z nami zabawić. Przyda się wsparcie – mówię, gdy odbiera połączenie.

– Jestem tuż za wami, reszta również. Zorientowaliśmy się wcześniej, ale łączność nawaliła. Carlosa puściliśmy, jak kazałeś – odpowiada. Słyszę jakieś zakłócenia w tle, ale rozumiem, co mówi.

– Trzeba ją zagonić w kozi róg – dodaję. – Za kilkadziesiąt metrów będzie zjazd do lasu.

– Zajmiemy się tym.

Rozłączam się. Powracam wzrokiem na drogę, ale nigdzie nie widzę uciekinierki. Nico mocno zaciska dłonie na kierownicy, jednocześnie wciskając gaz do końca. W końcu Greene wyłania się zza ciężarówki. Ogląda się za siebie i znów przyspiesza. Nie wiem, ile jej pojazd ma koni, ale na pewno nie da się kupić takiego sprzętu w sklepie.

Mija nas kolejny motocykl, ale tym razem mam pewność, że to Igor. Tuż za nim jedzie Dominico, który o dziwo dotrzymuje mu tempa. Znikają mi z oczu podobnie jak Greene. Chcę popędzić Nica, ale on nagle hamuje. Samochody przed nami również. Robi się korek i nie wygląda, aby szybko się poluzował.

– Tu jest zjazd – zauważa Nico. – Droga powinna prowadzić na tamtą szosę przy lesie. – Zerkam w tamtą stronę i długo nie myślę nad decyzją.

– Jedź – rozkazuję.

Nico cofa się nieco, a potem ostro skręca w lewo. Wjeżdżamy na nierówną trasę prowadzącą za metalowymi ścianami oddzielającymi teren leśny od autostrady. Tutaj nie możemy jechać zbyt szybko, a niestety nie pomyślałem, by na taką okazję zabrać terenowe auto. Obawiam się, że już nie zdążę i Greene zniknie mi z oczu na dobre, lecz po chwili z kolejnego wyjazdu wyłania się ona, a tuż za nią Igor i Dominico. Są bardzo blisko, mają ją niemal na wyciągnięcie ręki, ale ta wiedźma ryzyko ma we krwi.

Gwałtownie hamuje, koło zatapia się w błocie, więc dalej nie pojedzie. Igor i Dominico wyprzedzają ją, a ona w tym czasie zeskakuje z pojazdu, rzuca kask i ucieka głęboko w las. Nico zatrzymuje samochód niedaleko porzuconego motocykla. Chwilę później obok pojawia się reszta stada.

– Biegnijcie za nią. Otoczcie ją i trzymajcie tak, dopóki nie przyjdę – rozkazuję, po czym otwieram bagażnik i wyjmuję liny, kajdany oraz strzykawkę z granatowym płynem. Oby ta dawka ją zatrzymała, bo nie widzi mi się kilkugodzinna pogoń.

– Niezła z niej sztuka – komentuje Igor, zsiadając z pojazdu. – Zgubiliśmy ich w środku miasta. Wjechali na parking, ale wyjechała z niego tylko Greene w dodatku na motocyklu.

– Tylko ona jest mi potrzebna. – Zamykam bagażnik i podaję Nico wyjęte przedmioty. – Mogą sobie mieć córkę Ulisesa, ale to Greene jest ulubienicą Emrona. Co mi po Zarii skoro mogę mieć kogoś takiego jak ta czarnowłosa wiedźma?

Obaj nie kwestionują moich słów. Posłusznie idą za mną w stronę, skąd dobiegają powarkiwania i odgłosy walki. Greene daleko nie zwiała. Nic dziwnego, skoro nie zna tego miejsca. Sam bym się zgubił.

Zarośla stają się gęstsze, na domiar złego pojawia się mgła, a blask księżyca ledwo dociera w te zakątki lasu. Mam pod sobą nieprzyjemnie mokrą ziemię, czuję, że się w niej zapadam. Idę jednak przed siebie. Dźwięki stają się głośniejsze, gdzieś ktoś warczy, ktoś inny skamle z bólu. Mgła jednak długo zakrywa mi obraz. Gdy jednak jestem blisko, dostrzegam dwa ciała we krwi, dalej kolejne. Igor podchodzi do nich i z ulgą oznajmia, że są tylko nieprzytomni. Kiwam głową, po czym unoszę wzrok na postać stojącą pośrodku niewielkiej polany.

Nasze spojrzenia się spotykają. Serce zaczyna mi bić w dziwnie równym tempie, cały świat nagle zwalnia. Słyszę własny oddech, stłumione głosy wokół siebie, cykanie świerszczy i nic poza tym. Nie przeszkadza mi nawet rosa i błoto. Jestem tylko ja i czarnowłosa wiedźma patrząca na mnie gniewnym, ale zarazem odważnym spojrzeniem.

– Biago! – Głos Nico wyrywa mnie z tego transu. Zerkam na niego, lecz przez moment słowa grzęzną mi w gardle. – Co robimy? – Powracam wzrokiem na kobietę i wydaję rozkaz.

– Otoczcie ją.

Nico wraz z Igorem wykonują polecenie. Greene ani drgnie. Warczy ostrzegawczo i ku mojemu zaskoczeniu, moi ludzie przystają na moment. Dwóch żołnierzy odzyskuje przytomność. Wstają, po czym ostrożnie stają za plecami kobiety. Wystarczy, że odwrócą jej uwagę, bym mógł się do niej zbliżyć i wstrzyknąć serum.

Kobieta mierzy każdego wzrokiem i powarkuje. Odwraca się ostrożnie, kiedy Dominico decyduje się do niej podejść. Działam więc szybko. Podbiegam do niej, a potem mocno chwytam ją ramieniem. Opiera się. Walczy. Rzuca jak opętana. Ciężko mi wymierzyć igłę w jej szyję. Na szczęście Igor pojawia się tuż obok i pomaga mi ją przytrzymać.

– Szybciej, zaraz się wyrwie! – Pogania mnie.

Chwytam mocniej za strzykawkę. Igor próbuje unieruchomić kobietę i wtedy wiedźma odsłania dla mnie szyję. Wbijam w nią igłę, po czym wstrzykuję serum. Czarnowłosa jeszcze przez długą chwilę się szarpie i przeklina w kilku językach, ale to tylko sprawia, że substancja w jej żyłach szybciej się rozchodzi. Powoli traci świadomość. Wiotczeje i kiedy traci przytomność biorę ją w ramiona.

Znowu dociera do mnie ten słodki zapach wanilii. Zaciągam się nim, spoglądam na spokojną twarz dziewczyny i wtedy uderza we mnie bolesna świadomość. Ta wiedźma jest ze mną związana najświętszą więzią.

Ja pierdolę.

– Ocućcie chłopaków. Spotkamy się na lotnisku. Silna z niej hybryda, więc serum szybko może przestać działać – mówię, ruszając z dziewczyną w drogę powrotną. – Nico, jedziesz ze mną.

Mężczyzna rusza moim śladem i nie odzywa się ani słowem. Ja też nic nie mówię. Co chwila zerkam na śpiącą w moich ramionach wiedźmę. Jej długie, czarne włosy falują delikatnie, wargi ma nieco rozchylone, są ponętne w kolorze wiśni. Cerę ma jasną, może nawet bladą, co kontrastuje z czernią włosów. Urody jej nie brak.

Stop, kurwa. Nie mogę o niej myśleć.

To hybryda. Jebany eksperyment Emrona i prawdopodobnie jego tajna broń. Wyduszę z tej małej informacje, a jeśli obarczę winą Emrona, zabiję. To go osłabi. Za to ja dopnę swego i pozbędę się hybryd. Nie są nam do niczego potrzebne.

*

Do końca lotu nie spuszczam wzroku z Greene. Co chwila łapię się na tym, że zwracam szczególną uwagę na jej wygląd i zaklinam tę przeklętą więź za te myśli. Mimo moich wcześniejszych przemyśleń, to nie tak, że nie chcę Mate. Jest potrzebna, by stado było silniejsze i abym zyskał następcę, ale z hybrydą nie jest to możliwe. Nie chcę martwić się, że coś się jej stanie, że będę musiał zrezygnować z czegoś ważnego, bo ta wiedźma wpadnie w jakieś bagno, z którego sama się nie uwolni. Może i przeszła jakieś szkolenie, ale nadal pozostaje zepsuta. Jej gen jest wadliwy, bo nie należy do niej. Przyjęła go, jak prezent, na który nie zasługiwała.

– Możemy pogadać? – Nico siada naprzeciwko mnie i również zerka na leżącą na kanapie dziewczynę.

– Chłopakom nic nie jest?

Nico spogląda w ich stronę. Siedzą wszyscy razem i rozmawiają o czymś, popijając alkohol i grają w karty.

– Doszli już do siebie, mają kilka głębszych ran po pazurach, ale się zagoją – odpowiada, powracając do mnie wzrokiem. – Jestem ciebie najbliżej. Wychowaliśmy się razem, mianowałeś mnie swoim doradcą, wiesz więc, że odczuwam nieco więcej niż reszta stada.

Zerkam na niego. Domyślam się, do czego zmierza, ale muszę usłyszeć to też od niego. Nie od własnych myśli. Inaczej nie uwierzę w to, co mam przed oczami.

– Los splótł was razem. To ona, prawda?

Wzdycham. Zatem to nie jest mój wymysł. To prawdziwa, pierdolona, prawda.

– Czym zawiniłem, że to właśnie hybryda musi być ze mną związana? – pytam, jakby samego siebie.

– Los zawsze ma jakiś plan. Przeważnie. Co z tym zrobisz?

– To, co zamierzałem. Nic się nie zmienia – informuję go.

– Biago, znalazłeś ją. Zamierzasz ją skrzywdzić? – Otwiera szeroko oczy.

Dla niego to niepojęte. Musi jednak zrozumieć, że to konieczne.

– Jak nie będzie się opierać, nic poważnego się jej nie stanie – stwierdzam beznamiętnie.

W klatce piersiowej czuję delikatny ucisk. Los daje mi wyraźny znak, że według niego postępuję źle.

Jebać los.

– Zadbaj, by rany chłopaków się zagoiły. I nikomu o niczym nie mów. Ona pewnie tego nie przeżyje, a nie mam zamiaru się do niej przywiązywać. Stracą niedoszłą Lunę, ale nigdy się tego nie dowiedzą.

Widzę, że Nicowi nie podoba się ten pomysł, ale nie podważa mojego zdania. Skłania głowę i odchodzi, a ja znowu wlepiam wzrok w Greene. Będę się bił z myślami, ale muszę to przyznać:

Jest urocza.

*

Nie dochodzą do mnie słuchy, aby ktoś wspominał coś o Greene. A to znaczy, że Nico nie pisnął słówka. Dla moich ludzi ta robota się skończyła, więc wszyscy wracają do swoich obowiązków oraz rodzin, a ja jadę z Nicem do domu. Wiedźma leży na tylnych siedzeniach i zaczyna poruszać palcami u rąk. To zły znak, więc każę Nicowi przyspieszyć. Łamie tym samym kilka przepisów drogowych, ale wolę mandat niż niepotrzebny wypadek, który ta mała najprawdopodobniej spowoduje. Gdyby tylko wybudziła się wcześniej, tak by się to skończyło.

Zanim dziewczyna budzi się całkowicie, jesteśmy już na drodze w środku lasu, która prowadzi do sporego terenu ogrodzonego wysokim, kamiennym murem. Brama jest już otwarta, więc wjeżdżamy na parking usypany kamyczkami i parkujemy blisko domu.

– Obudziła się – mówi nagle Nico. Odwracam się i stwierdzam, że niestety ma rację.

Wychodzę z samochodu, po czym otwieram tylne drzwi. Udaje mi się wyciągnąć z pojazdu dziewczynę, ale gdy tylko jesteśmy na zewnątrz, ta odzyskuję pełną świadomość i zaczyna ze mną walczyć.

Tylko udawała, że dopiero teraz się budzi. Musiała być świadoma już wcześniej. A to oznacza jedno:

Uknuła plan.

– Radzę ci mnie, kurwa, puścić! – krzyczy, machając rękami i nogami.

Wybija mnie to z rytmu, więc luzuję uścisk, co ona wykorzystuje, by rzucić się na mnie z pazurami.

– Uspokój się! Jesteś tylko małą podróbką wilka! Nie wygrasz! – stwierdzam, starając się ją przerzucić przez ramię.

Jest jednak silna i przeszkolona, aby uniknąć sytuacji takich jak ta. Z łatwością mi się wyrywa, nim zdążam ją mocniej chwycić. Ilekroć chcę ją złapać, wymyka się, ale nie ucieka, jak się spodziewałem. Wręcz przeciwnie. Zmusza mnie do samoobrony atakami. Dziewczyna owija mnie ramionami i stara dusić, ale to jej błąd. Wiem, co robić w takich sytuacjach i już po chwili to ona leży pode mną.

– Nie jestem żadną hybrydą! – Jej krzyk przypomina ryk dzikiego zwierzęcia, za to oczy... Lśnią na czerwono.

Zamieram, wpatrując się w nie jak zaczarowany. Przypominają morze pełne krwi. Są ostre, intensywne i...

– To nie są oczy hybrydy, Biago – zauważa Nico, który nie odważył się podejść bliżej i mi pomóc. Zresztą, nic by to nie dało, sam sobie z nią poradziłem.

– Mówiłam, że nią nie jestem! – Powtarza dosadniej i znów mnie atakuje. Wymierza cios pazurami, odsuwam się nieco, ale i tak zostaję draśnięty. Czuję pieczenie i krew spływającą mi po wargach.

Przyciskam ją do ziemi tak mocno, że zaczyna się dusić. Uporczywie próbuje nabrać powietrza i chociaż powoli traci przytomność, mierzy mnie groźnym spojrzeniem mówiącym jedno. Nie podaruje mi tego porwania.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro