Rozdział 15
HARPER
Biago nie rozumie tego, co mu właśnie powiedziałam. Czeka na dalsze wyjaśnienia, a ja nie wiem, co powiedzieć. Wiedziałam, że Victor to przebiegły drań, ale dopiero teraz naprawdę uświadamiam sobie, że to lis w wilczej skórze. Jak mogłam dać się w to wszystko wciągnąć? Być jego cholerną marionetką, którą pomiatał i rozrzucał po planszy jak pieprzonego konia w szachach. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegłam? Dlaczego pozwoliłam sobie na tyle błędów?
– Harper, musisz jaśniej, bo nie rozumiem.
Siadam na łóżku, potem chowam twarz w dłonie. Materac obok mnie się ugina, a następnie czuję ciepłe dłonie na ramionach.
– On chce wywołać wojnę. A ja jestem tego kluczem. Zabicie jego hybrydy – patrzę na Biaga – to rzucenie rękawicy. On ją podniósł.
– Uratowałaś nas – zauważa. – Victor nas oszukał.
– Ma poparcie włoskiej Rady. Nie wierzą, że jest winny i teraz Victor może zgłosić starszyźnie zaistniałą sytuację i posądzić mnie o przerwanie porozumienia.
– To nie było porozumienie.
– Victor przedstawi to inaczej. Powie, że to były rozmowy pokojowe, by zażegnać spór między wami, a ja weszłam tam bez zapowiedzi i zabiłam członka jego stada. Pieprzyć, że to hybryda! Moja krew sprawiła, że miał cholerne dwa metry! – Wyrzucam dłonie w powietrze.
Dlaczego muszę tak szybko łączyć kropki i dochodzić do faktów, o których wolałabym nie wiedzieć. Teraz wszystko ma sens. I ani trochę mi się to nie podoba. Jak to wszystko naprawię?
– Starszyzna nie uwierzy, że nie urodził się wilkiem – uświadamia sobie. – Cholera.
– Oskarżą mnie – kontynuuję. – Już i tak za mną nie przepadają, a teraz będą mieć dobry powód, by mnie zamknąć.
– Nie pozwolę na to – mówi dosadnie. – Mogą sobie wsadzić w dupę te oskarżenia. Udowodnimy, że to nieprawda.
Chciałabym wierzyć, że się uda, ale życie pokazało wiele razy, że może sobie ze mnie zakpić w najmniej odpowiednim momencie. Wkopać do czarnej dziury, rzucić linę i nigdzie jej nie przywiązać. Bym zastanawiała się, czy w ogóle warto walczyć o przetrwanie.
Teraz tego nie wiem. Chyba nie mam już siły na to wszystko. Przez moment poczułam, że mam to, czego pragnęłam i jak widać łatwo mogę to stracić. Już raz Victor zabił bliską mi osobę. Teraz przeze mnie zginąć może także Biago.
Nagle mój telefon wydaje z siebie cichą melodię. Mężczyzna podaje mi urządzenie, na którym wyświetla się numer Rhysa. Nie sądzę, aby dzwonił spytać, czy wszystko u mnie w porządku. Nigdy tego nie robił.
– Stało się...?
– Harper... Musisz tu... Przyjechać – dyszy ciężko.
– Co się...?
– Hybrydy. Pieprzone, kurwa hybrydy tu są.
Otwieram szeroko oczy. W tle słyszę jakieś krzyki. Chyba nawet trzask zbitego szkła i jakby warkot.
– Budynek, on... – Znów głośny huk zagłusza połączenie. – Wali się. Przyjedź tu, zanim...
Połączenie zostaje nagle przerwane.
– Niech to szlag.
– Coś poważnego?
– Victor ich zaatakował – wyjaśniam. – Muszę jechać. – Wstaję gwałtownie, lecz Biago chwyta mnie za dłoń.
– Na pewno nie sama. Wezmę chłopaków i...
– Nie mamy czasu, Biago! – Wyrywam się z uścisku. – Chcesz ze mną jechać, dobra, ale nikogo więcej nie bierzemy. Tylko nas spowolnią. Załatw samolot, czekam w samochodzie.
Nie pozwalam się zatrzymać. Nie ma czasu na zastanawianie się, co powinnam zabrać i jaki plan ułożyć. Trzeba działać, byle jak najszybciej. Nie wiem, jakie ponieśliśmy straty. Ilu ludzi nie żyje i kiedy Victor dokładnie zaatakował.
To też miał w planie? Najpierw pozbyć się Biaga, mnie porwać lub wpakować do więzienia starszyzny, a Dzieci Nocy zabić? A może chce przejąć nad nimi kontrolę? Odebrać Emronowi władzę i zarazem stać się jedynym panem hybryd.
Jeśli to zrobi, zdobędzie także władzę nade mną.
*
Nawet po dotarciu do Niemiec napięcie ze mnie nie schodzi. Stresuję się jeszcze bardziej na myśl, że każdy czarny scenariusz mógł się spełnić. Victor jest cholernie nieobliczalny! Powinien się leczyć, a najlepiej zniknąć z powierzchni planety. Dokonam tego. Urwę mu te jego pierdoloną głowę, a ciało pozostawię robactwu.
– Nie denerwuj się. – Biago kładzie mi dłoń na kolanie. Jestem zbyt zdenerwowana, by prowadzić, dlatego to on siedzi za kierownicą. – Są dobrze wyszkoleni. Poradzili sobie.
Wgapiam się w drogę przed nami, sięgam daleko wzrokiem, chcąc pierwsza zobaczyć, czy budynek starej fabryki nadal stoi.
– W starciu z armią Victora nawet ja poniosłabym klęskę – szepczę.
Zakładając, że Cristello ma więcej hybryd zmienionych moją krwią, Dzieci Nocy mogły zostać całkowicie unicestwione. Jadąc do bazy spodziewam się gruzu, leżących ciał i masy krwi. Boję się to zobaczyć.
– Nie trać nadziei – dodaje, po czym skręca w leśną drogę.
Droga trwa tylko chwilę. Potem zza drzew pozbawionych liści wyłania coś, co łamie mi serce. Po fabryce nie ma śladu. Nie ostał się żaden budynek, żadna ściana. Zupełnie nic. Cały nasz wysiłek, by to miejsce było naszym domem i zarazem schronieniem, przepadł. Runął niczym domek z kart.
Na trzęsących się nogach wysiadam z samochodu. Popycham siatkę i przedostaję się na teren placówki. Ślady opon pozostawione na ziemi oraz powiewające policyjne taśmy świadczą o tym, że służby specjalnie już tu były.
Znaleźli coś? Jakieś ofiary? Albo dowód na to, że budynek tak naprawdę nie stał zupełnie pusty?
– Może zdążyli uciec...
Odwracam się do mężczyzny. Może uciekli. A może zostali żywcem pogrzebani pod gruzami. Nie wiem. Równie dobrze, Victor mógł wszystkich wyprowadzić, zburzyć budowlę, a potem zabić Dzieci Nocy. Do wszystkiego jest zdolny.
– Jedź na zamek – polecam. – Sprawdź, czy kogoś tam nie ma. Upewnij się, że Victor nie zabił Emrona.
– Nie powinnaś być tu sama...
– Proszę cię – nalegam.
Nie wybaczę sobie, jeśli wszyscy zginęli. Jeśli zostałam całkiem sama... Nie. Nie dopuszczam do siebie tego scenariusza. Mowy nie ma! Nas nie da się tak łatwo zgnieść. Nie jesteśmy maleńkimi mrówkami walczącymi o przeżycie, które drążą tunele w mrowisku. Budujemy imperium. Lepszy świat dla takich jak my. Sama nie dam rady.
– Dobrze – zgadza się w końcu. – Masz telefon? Zadzwonię do ciebie, gdy dojadę.
Przytakuję, a potem całuję mężczyznę w usta.
– Bądź ostrożna – prosi cicho.
– Jak zawsze.
Ostatni raz składa mi na czole pocałunek, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża. Odwracam się w stronę ruin. Od czego mam zacząć? Nie widzę nawet miejsca, gdzie znajdowało się wejście do podziemi. Niczego nie dostrzegam. Nawet najmniejszej kropli krwi.
Zaczynam odrzucać na bok mniejsze głazy, by dostać się do czegokolwiek. Może jakieś drzwi się zachowały? Może jakoś wejdę do środka i kogoś znajdę? Niestety większość kamieni jest zbyt ciężka nawet dla mnie.
– Nie trudź się. – Słyszę za plecami głos Rhysa. – Przeżyli tylko ci, których nie było w środku i ci, którym udało się wydostać. Reszta leży gdzieś tam, pod gruzami.
Nie chcę nawet na niego patrzeć. Gdy się odwrócę, zobaczy moje szkliste oczy. Ciężko jest powstrzymać cisnące się w kącikach łzy. Jak to się stało, że nie potrafiłam przewidzieć następnego ruchu Victora? Gdy już mam jakiś plan on go rujnuje. To dołujące! Przestałam być dobra w tym, co robię, a to tylko dlatego, że kilka lat temu dałam się ponieść i wpakowałam siebie oraz Renę w to jebane bagno. Ona się od niego uwolniła. Ja nadal w nim tonę. Z każdym kolejnym błędem zatapiam się coraz głębiej.
– Kiedy... Kiedy Victor zaatakował?
– Chwilę przed tym, gdy do ciebie dzwoniłem.
– Kto przeżył? – zadaję kolejne pytanie.
– Z naszej grupy wszyscy. Inne oddziały poniosły straty, w tym alfy. Nie wiem, kto nie żyje, ale ciężko będzie odbudować Dzieci Nocy.
Po takiej katastrofie nie wiem nawet, czy jest sens. Nadal nie mam informacji, czy Emron żyje, bo jeśli nie, to koniec.
– Mogłam tu być – szepczę, kopiąc mały kamyk.
– Nie mogłaś – zaprzecza. – Zajęłaś się problemem. Ważnym problemem. Nie masz wpływu na to, co robi Victor.
Nie i to mnie przeraża. Jest jak bezpański pies, który chodzi, gdzie chce i szczeka na kogo mu się podoba. Nie da się go upilnować, a już tym bardziej przewidzieć jego ruchów. To on jest na tej planszy królem. My to tylko pionki grające według jego zasad.
– Harper. – Słyszę, że podchodzi do mnie. Nadal stoję odwrócona plecami do niego. – Wiem, że to pewnie kiepski moment, ale lepszego nie będzie. – Czuję unoszący się w powietrzu podejrzany zapach. Drażni mnie i powoduje ciarki na karku. – Chcę ci podziękować za to, jak ratowałaś nas z opresji i ze stoickim spokojem przyjmowałaś złe informacje oraz cię przeprosić.
Marszczę czoło.
– Przeprosić za co?
Odwracam się do niego, aż nagle czuję mocne uderzenie w tył głowy. Ogarnia mnie ciemność i cisza, której mogłabym doświadczyć tylko w zaświatach.
*
Boleśnie uderzam głową o coś twardego. Krzywię się, próbuję rozmasować bolące miejsce, ale nie potrafię unieść rąk. Coś blokuje mi ruchy, wrzyna mi się w skórę. Świadomość wraca po chwili. Niestety po otworzeniu oczu widzę tylko mrok. Pozostaje mi nasłuchiwać dźwięków z zewnątrz, a one podpowiadają mi, że jestem nad rzeką. Słyszę wyraźnie płynącą wodę oraz śpiew ptaków. Później dociera do mnie szuranie butów o żwir i nagle klapa bagażnika zostaje otwarta.
W pierwszej chwili myślę, że to ktoś od Victora, lecz kiedy widzę Rhysa, krew odpływa mi z twarzy. Szok szybko ustępuje, a na jego miejsc pojawia się gniew. Czuję potrzebę zatopienia kłów w jego tętnicy tak, jak to zrobiłam Fenrirowi.
– Ty pieprzony sukinsynie! – wydzieram się na całe gardło.
Pulsująca skroń daje o sobie znać. Uderzył mnie tak mocno, że nadal mam mroczki przed oczami, a gdy zostaję wyciągnięta z pojazdu robi mi się słabo. Gdyby nie jego ramiona, nie ustałabym na własnych nogach i zaliczyła bliski kontakt z ziemią.
– Jak mogłeś nas zdradzić? – Patrzę na niego na wpół zamkniętymi oczami. – Co on ci zaoferował, co? Przemianę w prawdziwego wilka? Zostanie czystokrwistym? – prycham.
Nie wierzę, że Rhys dał się wciągnąć w gierki Cristella. Mogłabym spodziewać się tego po którymkolwiek z Dzieci Nocy, ale nie po nim.
– Nie wierzę. – Wybucham śmiechem, po czym dodaję już całkiem poważnie. – Miałam cię za mądrzejszego.
Akurat wtedy zatrzymujemy się na środku mostu i wtedy Rhys niebezpiecznie zbliża się do jego krawędzi.
– I dlatego nie pozwalałaś mi brać udziału w misjach? – Unosi brew. W jego głosie da się usłyszeć wyraźną pogardę. – Tylko siedziałem za monitorem, Harper – oburza się. – Nic tylko sprawdzałem kamery, załatwiałem dokumenty i nic! Zupełnie nic, poza tym! Ty z kolei prowadziłaś najniebezpieczniejsze akcje! Gdzie tu sprawiedliwość, co?!
Krzywię się z bólu.
A więc zazdrość. To powód, dla którego nas zdradził. Dla którego zdradził Emrona. Jeśli nie on, ja go zabiję. Porozrzucam kości Rhysa tuż obok szczątek Victora.
– Wiedziałam, że bardziej przydasz się za monitorem niż w terenie – odpieram. – Myślisz, że Alyssa ogarnia komputery? Albo, że Carlos dałby radę wgapiać się w ekran i odpowiednio zareagować? – Rhys zaciska szczękę. – Tylko ty byłeś dobry na to stanowisko. Dzięki tobie te misje się nie posypały, bo miałeś wszystko pod kontrolą.
– Przestań! Nie wciskaj mi tu kitu! – warczy, po czym popycha mnie bliżej krawędzi. Zerkam w dół na rwącą rzekę. – Niczego nie robiłem. Taka jest prawda.
– Więc teraz mnie po prostu zrzucisz tak? Bo poczułeś się niewystarczający? – Odpowiada mi milczeniem. – Jak sobie chcesz. Nie myśl sobie jednak, że długo pożyjesz. Wyrwę ci kręgosłup przy pierwszej możliwej okazji – szepczę złowieszczo.
W jednej chwili czuję, że spadam, a most zaczyna się oddalać. Rhys stoi na nim niczym król, wpatrzony w potok, który mnie porwie. Wpadam do niego. Udaje mi się wstrzymać oddech, lecz ze związanymi nogami i rękoma nie jestem w stanie wypłynąć. Korzystam z każdej okazji, by zaczerpnąć powietrza. Niestety woda wdziera się do moich ust, a potem płuc. Dławię się. Topię i nie widzę dla siebie ratunku. Jednak walczę o to, by żyć.
Niespodziewanie uderzam o kamień i mrok ponownie się ze mną wita.
BIAGO
Nie patrzę na ograniczenia prędkości. Chcę jak najszybciej dotrzeć na zamek i upewnić się, że Emron żyje. Harper była przerażona widokiem zburzonej fabryki. Najbardziej jednak obawiała się, że przywódca Dzieci Nocy ucierpiał. Ból w jej oczach jest jedyną motywacją do szybkiego dotarcia do celu. Ona nie może teraz zostać sama. Victor mógł nie opuścić kraju i gdzieś się tu czaić. Obawiam się, że może chcieć Harper w swoich rękach w trybie natychmiastowym.
Pałacyk wydaje się nienaruszony. Brama jest otwarta, na podjeździe stoi kilka samochodów, a gdy wysiadam ze swojego dostrzegam kilka osób siedzących na murach. Wzajemnie opatrują swoje rany. Widzę pudełko z zakrwawionymi bandażami, masę leków, szwów i igieł. W środku budynku wcale nie jest lepiej. Na każdym kroku spotykam ranną osobę, na parterze leży nawet chłopak z uciętą nogą.
A raczej z rozerwaną kończyną.
Każdy, kto jest na siłach przynosi świeże opatrunki oraz gorącą wodę. Cały budynek śmierdzi śmiercią.
Wbiegam po schodach na piętro, po czym zmierzam do gabinetu Emrona. Nie zdążam jednak dojść do drzwi, a mężczyzna pojawia się na korytarzu.
– Torcello. – Otwiera zaskoczony oczy. – Harper jest z tobą?
Podchodzę do niego. Chyba nie został ranny. Przynajmniej na pierwszy rzut oka nie dostrzegam, aby było inaczej. Nadal kuleje i podtrzymuje się laską, co stało się już normalnym widokiem.
– Kazała mi tu przyjechać, a sama została przy ruinach fabryki – wyjaśniam. – Co tu zaszło?
Gestem zaprasza mnie do sąsiedniego pokoju i zamyka za nami drzwi.
– Victor pojawił się nagle. Najpierw przyszedł do mnie porozmawiać, ale chciał jak zwykle tego samego. Odmówiłem.
– Więc wysadził fabrykę – dokańczam za niego.
– Nie zrobił tego sam. Budynek był dobrze zabezpieczony. Nikt bez kodu dostępu nie mógłby wejść do środka.
Zaczynam się nad tym zastanawiać. Gdyby ludzie Victora weszli na teren fabryki od razu zostaliby zauważeni przez kamery. Ktoś musiał jakoś dostać się do środka, uzyskać dostęp bez mordowania. Albo Cristello ma tu kreta. Tylko kto byłby na tyle nierozważny, by wdawać się w układy z tym psycholem?
– Kiedy zaczął się atak?
Emron chwilę się zastanawia.
– Victor był u mnie chwilę po trzynastej. Wybuch nastąpił dziesięć minut po rozmowie.
– Wtedy Rhys zadzwonił do Harper. Mówił, że Victor zaatakował i musi przyjechać.
– Rhys się nie zgłasza. Jako jedyny się nie zameldował. Uznałem, że nie żyje – odpiera Emron.
W głowie zapala mi się czerwona lampka. Dlaczego nie powiedział, że żyje? Jaki miał powód, by udawać martwego? To się nie trzyma kupy, chyba że...
– Miałeś zdrajcę – podsumowuję.
Emron zaciska wargi. Dociera do niego, co mówię i nie wygląda, aby puścił to mimo uszu.
– Cholerny kundel – warczy. – Wyślę za Rhysem alfy. Ty znajdź Harper.
Przytakuję, a następnie wybiegam z budynku. Wsiadam w samochód, ale przez nerwy nie jestem w stanie włożyć klucza w stacyjkę. Dłonie mi się trzęsą, jakbym dostał jakiegoś ataku. Jak mogłem ją zostawić? Drugi raz, kurwa! Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Nigdy! Póki Victor oddycha, ona nie będzie bezpieczna.
Gnam przez miasto jak rajdowiec. Łamię każdy z przepisów, ale szybko docieram do celu. Parkuję przed bramą i wielkim zaskoczeniem jest dla mnie Rhys odgarniający głazy. Zaciskam palce na kierownicy. Pragnę rzucić się na niego z pazurami. Wydrapać mu oczy, bo jestem pewien, że zrobił coś Harper. Nie ma jej tu, a on po zobaczeniu mojego samochodu wygląda na przestraszonego.
Opanowuję jednak gniew. On myśli, że nie wiem o jego zdradzie. Jeśli zrobię coś, przez co ucieknie, nie dowiem się, gdzie jest Harper. Kto wie, co ten psychol jej zrobił? Może już jest w rękach Victora?
Wysiadam z samochodu, spokojnym krokiem zmierzam do Rhysa, a gdy ten się odwraca, witam się z nim skinięciem głowy.
– Ktoś ocalał? – Zaczynam rozmowę.
Mężczyzna na krótką chwilę powraca spojrzeniem na ruiny.
– Więcej jest martwych niż żywych – odpowiada z westchnieniem. – Jeśli szukasz Harper poszła sprawdzić tamten teren. – Wskazuje w dal. – Może ktoś ocalał, ale jest ranny i leży gdzieś nieprzytomny?
Przytakuję. Jeszcze pociągnę tę chwilę, by na pewno niczego nie podejrzewał. Może palnie jakąś gafę i sam się wkopie?
– Pójdę do niej.
– Nie! Lepiej ją zostaw. – Tak czułem, że spróbuje mnie powstrzymać. Typowe zagranie zdrajców, którzy nie wiedzą, jak dobrze udawać. Harper nie miałaby z tym problemu, ale nie jest zdrajczynią. – Jest twardą, nieczułą suką, ale miała tak wielki ból w oczach, że na twoim miejscu zostawiłbym ją teraz samą.
– To miejsce wiele dla niej znaczyło, prawda?
Uśmiecha się smutno.
– Dla nas wszystkich. – Odwraca się do mnie tyłem, po czym zrezygnowany opuszcza ramiona.
W międzyczasie wyciągam telefon i piszę wiadomość do Emrona z informacją, że gdzie jest Rhys. Może uda mi się go zatrzymać do przyjazdu Dzieci Nocy?
– Dla hybryd był domem. Jedynym miejscem, gdzie nie ukrywaliśmy tego, kim jesteśmy. Dla Harper też był domem, choć większość czasu spędzała poza nim. Jednak zawsze tu wracała.
Nie wydaje mi się, by ona lubiła tu przesiadywać. Tak naprawdę, zanim mnie poznała nigdzie nie potrafiła zostać dłużej. W La Spiezii na początku też było jej ciężko. Nie uznawała tego miasta za miejsce, w którym powinna być, ale w końcu ją zaakceptowała.
– Poczekaj tu na nią. Muszę pojechać, się zameldować, by alfa wiedział, że żyję.
I nici z mojego planu.
Kiedy Rhys próbuje przejść obok mnie, chwytam go za koszulkę i nie pozwalam odejść. Puls od razu mu przyspiesza. Doskonale wie, że się wkopał i nic go już nie ocali.
– Wiem o twojej zdradzie – cedzę przez zęby. – Co zrobiłeś Harper?
Ma drżący, urywany oddech. Patrzy na mnie dużymi, przestraszonymi oczami, modląc się w duchu o ratunek. Jednak w tej chwili jego los spoczywa wyłącznie w moich rękach.
– Gdzie ona jest? – ponawiam pytanie.
Próbuje się wyrwać, więc wzmacniam uścisk. Chwytam go drugą ręką za szyję i stopniowo odbieram mu oddech.
– Nie powtórzę tego więcej. Siłą wejdę ci do tego pustego łba i wyciągnę wszystko, co zechcę. Harper pokazała mi, jak wykonać tę sztuczkę. – Dostrzegam większy strach malujący się na jego twarzy. Nie musi wiedzieć, że kłamię. – O tak, nauczyła i z chęcią będę patrzeć, jak mózg ci się topi.
– Kazał ją zabić – charczy. – Wrzuciłem ją do rwącego potoku.
– Gdzie? – Rhys zaczyna powoli odpływać. – Gdzie, do cholery?!
Niestety traci przytomność, zostawiając mnie bez odpowiedzi. Krzyczę z narastającej frustracji, po czym puszczam go. Jego zwiotczałe ciało uderza o podłoże. I gdzie ja mam jej szukać? Gdzie, kurwa?!
Warkot silnika zwraca moją uwagę. Obok samochodu, którym przyjechałem parkuje inny pojazd, a z niego wysiada dwóch mężczyzn. Nie wyglądają, jakby przyjechali na inspekcję.
– Torcello – odzywa się pierwszy. – Jestem Anton. Emron przysłał nas po Rhysa.
Zerkam na leżące u mych stóp ciało.
– Nie zabijajcie go, póki z nim nie pomówię.
– Emron ma co do niego plany – zapewnia Anton. – Wiesz, gdzie ona jest?
Towarzysz mężczyzny zabiera Rhysa i kieruje się z nim do samochodu.
– Mówił, że wrzucił ją do rzeki. Nie podał lokalizacji. Nie wiem, gdzie jej szukać – odpieram.
Nie daruję Rhysowi, jeśli Harper już nie żyje. Nie dam rady żyć bez niej. Mamy całe życie przed nami! Ona nie może zginąć!
– Dwa kilometry za zamkiem znajduje się most. Jest w ruinie, ale gdybym sam miał kogoś wrzucić do rzeki zrobiłbym to w tamtym miejscu. Nurt jest rwący, mało skał, ale im niżej, tym gorzej. Jedź dalej. Może uda ci się ją znaleźć na płyciźnie.
Od razu biegnę do auta, odpalam silnik i wjeżdżam na główną drogę. Niech to szlag! Nie dopuszczam do siebie myśli, że może być już za późno. Przecież Harper nie potrafi pływać! Utonie. Na pewno Rhys zastosował wszelkie środki ostrożności, by nie udało jej się uwolnić i jego śmierć będzie niewystarczającą karą. On musi cierpieć. Ma błagać o litość, o swój pogrzeb, którego tak szybko nie dostanie.
Przy kim będę się budził jak nie przy Harper? Kogo będę całował na dzień dobry i do widzenia? Kto, jak nie ona, nada sens mojemu życiu? Potrzebuję jej. Pieprzyć wszystko, co mówiłem nim się poznaliśmy.
Z transu wyrywa mnie odgłos telefonu. Na ekranie wyświetla się numer Nica. Odbieram, włączając tryb głośnomówiący.
– Gdzie was wcięło? Zabrałeś ją w tropiki, by wpaść w jej łaski? – śmieje się.
On jeszcze nie zna powagi sytuacji. Nie będzie zadowolony, gdy mu powiem.
– Sprawa jest poważna. Zbierz kogo się da i przyjedź do Niemiec.
– Do Niemiec? Co wy tam...?
– Victor zaatakował Dzieci Nocy. Jeden z ludzi Harper zdradził i wrzucił ją do rwącego potoku. Jadę jej szukać.
– Cholera – klnie. – Zbiorę chłopaków i jeszcze kilku ludzi. Daj znać, gdy ją znajdziesz.
Rozłączam się.
*
Leśna droga się kończy i nie jestem w stanie pojechać dalej. Słyszę jednak szum wody. Pośpiesznie wysiadam z pojazdu, a następnie przedzieram się przez zarośla aż docieram do brzegu rzeki. Woda jest czysta. Widzę dno, więc trafiłem na płyciznę, o której mówił Anton. Mam nadzieję, że się nie mylił i znajdę tu Harper.
Rozglądam się. Potem wchodzę do wody, która sięga mi prawie do kolan. Zaglądam za każdy większy kamień, powoli zaczynam panikować i wtedy ją dostrzegam. Nurt zniósł kobietę bliżej drugiego brzegu, gdzie zatrzymała się na skale. Jest związana. Nawet gdyby próbowała, ze skrępowanymi nogami nie wypłynęłaby ponad taflę.
Docieram do niej akurat w chwili, kiedy silniejszy prąd spycha ją na otwartą wodę. Wyciągam Harper, pazurem przecinam więzy, po czym kładę dziewczynę na brzegu. Sprawdzam puls. Jest słaby, ledwo wyczuwalny.
– Harper, nie rób mi tego – proszę.
Rozpoczynam masaż serca. Proszę Boga, aby otworzyła oczy. Jest zimna, skórę ma bladą, a usta sine i spierzchnięte. Wygląda na martwą.
– Harper, kurwa! Obudź się, proszę! Nie zostawiaj mnie!
Kładę ją na prawym boku, klepię ją po plecach i wtedy wypluwa wodę z płuc. Zaraz potem nabiera haust powietrza.
– Harper, skarbie. Słyszysz mnie? – Odgarniam mokre włosy kobiety na bok.
Widzę krew. Krwawi z rany na głowie. Powinna się była zagoić, ale zauważam rozcięcie. Ciężko mi stwierdzić, czy jest głębokie.
– Zabieram cię stąd, maleńka.
Teraz liczy się każda sekunda. Chwytam kobietę i wracam do samochodu. Słyszę jej płytki oddech, czuję słabo bijące serce i mam wrażenie, że umiera mi w ramionach. To nie może się skończyć w ten sposób. Nie godzę się na to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro