Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6


HARPER

Albo mi się wydaje, albo usta Biaga smakują dziś wyjątkowo słodko. Jak zawsze są miękkie i tak zachłannie mnie pożądają, ale mają też posmak czegoś słodkawego. Dłonie mężczyzny ostrożnie błądzą po moim ciele, za moim pozwoleniem podwija mi koszulkę aż w końcu ją zdejmuje. Na skórze pojawia mi się gęsia skórka, lecz ciepło bijące od mężczyzny mnie rozgrzewa. Dodatkowo jego pocałunki są jak ogień. Żywa iskra, która płonie w organach niczym pożar.

Nie stoję bezczynnie. Kładę ręce na piersi mężczyzny. Czuję jego mocno bijące serce i głęboki, urywany oddech. Spędziłam bez niego tylko dwie godziny, a już stęskniłam się za jego dotykiem. Pragnę złamać swoje granice, oddać się tej chwili. Tu i teraz i kiedy omal nie zrywam z siebie ubrań, słyszę pukanie do drzwi. Odrywam się od Biaga, nasłuchując głosów z zewnątrz.

– Przyjechaliśmy! – woła Dominico.

Biago wzdycha, a ja parskam śmiechem.

– Mam ochotę ich teraz wyrzucić – szepcze mi w usta.

– Podaj mi koszulkę. Nie wyjdę tak do nich.

Mężczyzna lustruje wzrokiem piersi okryte biustonoszem, więc pstrykam mu palcami przed twarzą.

– Racja, nie będą na ciebie patrzeć.

– A ty już możesz, tak?

Posyła mi jeden ze swych szarmanckich uśmiechów, po czym obejmuje mnie w talii, przyciąga do siebie i całuje namiętnie. Później schyla się, by podaj moją bluzkę i wychodzi z pokoju, aby przywitać chłopaków.

Gdyby tu nagle nie weszli, na pewno przekroczyłabym granicę.

– Już coś ustaliliście? – pyta Igor. Gdy mnie widzi od razu poważnieje i delikatnie schyla głowę.

– Hej, Igor – witam się z nim.

– Z nim się witasz, a z nami nie? – pyta oburzony Sebastiano.

– Was widuję zbyt często – stwierdzam, siadając na kanapie. – Byłam w siedzibie, zebrałam trochę informacji na temat Ulisesa, ale to w sumie niewiele. Mogłabym poszukać głębiej, ale jeśli ma coś na sumieniu, a na pewno ma, to informacje są dobrze zatajone. Czyli trzeba złamać trochę kodów, co jest czasochłonne i ryzykowne.

– Dlaczego zajmujecie się Ulisesem? – Interesuje się Rocco. – Myślałem, że mamy skupić się na Victorze.

Na dźwięk jego imienia, zaciskam dłonie w pięści. Nie mam zamiaru wspominać tego, co wydarzyło się na przyjęciu, dlatego zerkam na Biaga, szukając w nim wsparcia.

– Sprawy nie poszły po naszej myśli – mówi, tym samym ratując mnie od odpowiedzi. – Victor odwrócił od siebie uwagę i kazał skupić się na Ulisesie. Stwierdził, że on jest odpowiedzialny za tworzenie hybryd.

– I wszyscy mu uwierzyli? – dziwi się Rocco.

– Wszyscy z wyjątkiem nas – odpowiada Torcello, a następnie siada obok mnie. – Problem jest jednak taki, że gdyby się tak lepiej przyjrzeć całej sprawie, Ulises może mieć związek z tą sprawą. Harper zabrała od niego Zarię, a Jordan nie bez powodu został ojcem dziewczynki.

– Chyba nie rozumiem – stwierdza Dominico.

– Wyjaśnij im. Będzie łatwiej – zwracam się do Biaga.

Widzę po jego minie, że nie jest przekonany, ale gdy spoglądam na niego, kapituluje i wyjaśnia chłopakom, kim jest Zaria oraz to, czego dowiedzieliśmy się od Victora i Emrona. Długo milczą. Są zszokowani i pewnie mają nam za złe, że dowiadują się o tym jako ostatni. Niestety nikt nie znalazł czasu, aby ich wtajemniczyć.

– Teraz to wszystko nabiera sensu – mówi nagle Sebastiano. – Może właśnie Ulises jest za to odpowiedzialny? Odkrył naszą rasę, zapragnął władzy, więc zabrał wilcze szczenię, by stworzyć hybrydy. Może sam chcę się nią stać?

To, co mówi ma sens. Nawet dużo sensu. Przez moment nie wiem, co na to odpowiedzieć, więc po prostu wpatruję się w mężczyznę, marszcząc brwi.

– Mózg ci się przegrzeje od tego myślenia – przerywa ciszę Dominico, klepiąc brata po plecach.

– Ale pomyśl – patrzy na niego z błyskiem w oku – to wcale nie jest głupie. Jeśli wie o Dzieciach Nocy, wie, że przemiana jest możliwa.

– Nie jest możliwa – wtrącam. – Nie taka, o jakiej myślicie.

Spojrzenia wszystkich od razu padają na mnie. No pięknie. Teraz muszę się tłumaczyć.

– Chodzi o to, że tylko dzieci przechodzą przemianę? – sugeruje Biago.

– Nie tylko. Mówiąc „przemiana" myślicie o zmienianiu formy w dużego wilka, ale to tak nie działa. Owszem, tylko dzieci są w stanie przyjąć wilczy gen, u dorosłych jest on wypierany. Jeśli Ulises sądzi, że stanie się taki jak my i będzie w stanie zmienić się w zwierzę, to jest w błędzie.

– Hybrydy się nie zmieniają? – Torcello marszczy brwi.

– Nie. Moją co najwyżej wysunąć pazury albo kły. Mają też lepszy słuch oraz wzrok, są szybkie, silne, ale nie przeistoczą się w wilka. Nawet, gdyby Ulisesowi udało się przyjąć gen, nie przemieni się.

– Będzie podobny do tych podróbek – stwierdza Igor. – Zatem Victor nie ma z tym nic wspólnego?

– Może nie, ale na pewno ma coś na sumieniu. – Dostrzegam, że Biago zaciska pięści. Koniuszki palców robią się niemal białe. – Trzeba mieć go na oku, jednak na chwilę obecną zajmiemy się Ulisesem.

– To jaki plan, alfo? – pyta Rocco, splatając dłonie razem.

Biago spogląda na mnie, a potem wraca wzrokiem na swojego człowieka.

– Jutro jedziemy do Emrona – wyjaśnia Torcello. – Sprawdzimy Zarię i...

– Kiedy miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? – wtrącam.

Otwiera usta, lecz przez krótką chwilę milczy.

– Mieliśmy coś ważniejszego do roboty i zapomniałem.

– Mhm. Ważniejszego.

Jeśli mowa o pocałunkach to rzeczywiście, było to coś ważnego. Choć nie na tyle, by zataić przede mną tak istotną sprawę, jaką jest przebadanie Zarii.

– Jak chcesz ją sprawdzić? – drążę temat.

– Musisz ją przekonać, by poddała się badaniom – tłumaczy.

Otwieram szeroko oczy. Czy on mówi poważnie?

– Poddać badaniom – powtarzam. Mężczyzna przytakuje w odpowiedzi. – Chcesz, by ponownie przechodziła koszmar?

– To nie mój pomysł – broni się. – Powinnaś mieć pretensje do Emrona.

– Do Emrona? – Unoszę brew. W pokoju unosi się znajomy zapach, więc krzyżuję dłonie na piersi. – Wiem, że kłamiesz. Mnie – nachylam się do niego – nie oszukasz.

Wstaję i idę do kuchni zaparzyć herbatę. Słyszę, że Biago idzie w moją stronę, ale go ignoruję. Staję oparta o blat tyłem do wszystkich i chociaż czuć ode mnie złą aurę, Torcello i tak zatrzymuje się obok.

– O co ci chodzi? – pyta szeptem.

– Naprawdę tego nie widzisz? – Unoszę na niego spojrzenie. Biago opiera się dłonią o blat i zbliża do mnie tak, że stykamy się ciałami.

– Wyjaśnij mi to – prosi cicho. – Nie bądź kobietą w stylu: „Będę zła, więc domyśl się, o co mi chodzi".

Wzdycham zirytowana i odwracam się do niego przodem. Znów nie podoba mi się, że jestem zmuszona zadzierać głowę, by patrzeć mu prosto w oczy. W takich chwilach czuję, że to on ma przewagę, a ja tylko na darmo się staram.

– Dobrze. Chcesz przeprowadzić na Zarii badania, które potwierdzą albo obalą teorię, że Ulises chciał ją wykorzystać do tworzenia hybryd. Ale nie pomyślałeś o jej uczuciach. Jordan okłamywał ją przez kilka lat, może nawet torturował, czego może nie pamiętać, a ty chcesz jej o tym przypomnieć.

– Dlatego jesteś potrzebna. Możesz ją przekonać. Wydaje mi się, że tobie ufa najbardziej.

Wzdycham i przewracam oczami.

– Harper. – Unosi dłoń, a potem gładzi kciukiem mój policzek. – To może być postęp w sprawie, a Zaria ci ufa. Tylko ty możesz ją przekonać.

– Ale za jaką cenę, co?

Nie wiem czemu, ale Biago się uśmiecha. Nic go nie obchodzą uczucia Zarii? Jej przeszłość, która wcale nie była kolorowa?

– Lubisz ją – mówi pewnie.

– Wcale nie – zaprzeczam, ale Biago nie wydaje się przekonany. – Ja nie miewam przyjaciół.

– Ani kochanków, pamiętam. – Czy on naprawdę musi przypominać mi moje własne słowa? I jeszcze wykorzystywać je przeciwko mnie? – Naprawdę cię nie przekonam? Spójrz na to z innej strony. Jeśli Ulises nie stoi za całym zamieszaniem, zajmiemy się Victorem i się go pozbędziemy.

– A jeśli Victor jest czysty?

– I tak się nim zajmiemy. Zapłaci wysoką cenę za krzywdy, których się dopuścił.

– Osobiście mam ochotę urwać Victorowi łeb – cedzę przez zęby.

– Lubię w tobie chęć zemsty. Wyglądasz wtedy bardzo seksownie. – Napiera na mnie ciałem aż staje przede mną, wbijając moje biodra do blatu kuchennego. Nachyla się do pocałunku, lecz przerywa mu gwizdek czajnika. – Znów coś nam przerywa.

Odsuwa się i mnie puszcza, a ja wyłączam płytę indukcyjną i zalewam herbatę.

– O której mamy jutro być u Emrona? – Zerkam na Torcella przez ramię.

– Po południu. Zaria jest teraz w innej części kraju, więc przyjazd trochę jej zajmie.

– Więc mamy sporo czasu dla siebie – stwierdzam.

Biorę do rąk ciepły kubek i ponownie opieram o blat. Chłopaki znaleźli sobie zajęcie. Znów oglądają jakiś mecz, który wygląda dokładnie tak samo jak poprzedni. Nigdy nie zrozumiem fascynacji związanej z oglądaniem jak banda spoconych facetów ugania się za piłką. I chyba nie chcę tego robić.

– Raczej nie będziemy mieli prywatności – stwierdza Biago z zawodem w głosie.

– Zawsze można zamknąć się w sypialni albo gdzieś pojechać.

– Sypialnia odpada. – Kręci głową. Później nachyla się i szepcze mi na ucho: – Wątpię, że chcesz, aby słyszeli twoje jęki.

Uśmiecham się kpiąco.

– A skąd wiesz, że będę jęczeć?

– To wyzwanie, złotko? Jeśli tak, to je przyjmuję.

*

Pogoda znów się zmienia. Choć deszcz niedawno przestał padać i wyjeżdżamy z wizytą do Emrona, zrywa się silny wiatr. Ledwo jestem w stanie wysiąść z samochodu. Biago, widząc, że zmagam się z drzwiami, pomaga mi, za co jestem mu wdzięczna.

– Złap się mnie, zanim cię zwieje.

Parskam śmiechem.

– Wątpię. Nie musisz się martwić.

– Tu zawsze tak wieje? – pyta Rocco.

Chwyta się braci, jakby obawiał się, że wiatr zaraz go porwie. Jakoś chciałabym to zobaczyć. Na pewno byłoby to zabawne. Ale tylko dla mnie.

– Jesteśmy dosyć wysoko – zauważam. – Może chcesz linę? Przywiążemy cię to jakiegoś słupa – proponuję.

Jego bracia zaczynają się głośno śmiać. Dominico przyznaje nawet, że to super pomysł i dostaje kuksańca w żebra.

– Kogo moje oczy widzą? Harper Greene. A może już teraz Harper Torcello?

Słysząc ten głos humor od razu mi się psuje. Mam ochotę coś roztrzaskać, a najlepiej głowę Malika, który ma czelność się do mnie odzywać. Odwracam się powoli w jego stronę, mierząc go wrogim spojrzeniem. Większość osób od razu spuściłaby wzrok, lecz on tylko głupkowato się uśmiecha.

– Czego chcesz? – pytam.

Próbuję trzymać nerwy na wodzy, ale im dłużej patrzę na osobę, która od dziecka uprzykrza mi życie, tym bardziej mam ochotę mu przywalić. Mogłabym złamać mu nos, najlepiej w taki sposób, by nigdy się nie zrósł.

– Może trochę grzeczniej, co? – Zbliża się i zaczyna nas okrążać, więc robię to samo, by nie mógł zagonić mnie w kozi róg.

– Uraziłam szanownego pana? Och, jak mi przykro.

Marszczy brwi, mruży powieki i ukazuje błyszczące kły.

– Powinnaś trzymać język za zębami, Greene – warczy ostrzegawczo.

Wyśmiewam go. On chyba sobie żartuje.

– Bo co mi zrobisz, co? Podkulisz ogon i pobiegniesz do ojca? – Parskam śmiechem. – Ach, zapomniałam. Nic nie zrobi, bo niby po co?

– Przeginasz.

Ignoruję go, choć jego tęczówki zaczynają lśnić na żółto. Trącanie Malika kijem jest dość ryzykowne i nikt ze sfory by się na to nie pokusił, jednak ja uwielbiam igrać z losem. A ten facet już wystarczająco długo działa mi na nerwy.

– Wysłał cię tu, jak syna marnotrawnego i nadal przynosisz mu wstyd. Pewnie już zdążył o tobie zapomnieć.

– Milcz, kurwa! – wrzeszczy.

Kątem oka widzę, że Biago chce to przerwać, ale Igor go powstrzymuje. I dobrze. To sprawa między mną a Malikiem.

– Po co się starasz? Co ci to da? – kontynuuję.

Znów posyła mi ostrzegawcze warknięcie.

– Nie wiesz, kim jestem? Mam ci to przypomnieć? Może wtedy zmądrzejesz?

– Wiem, kim jesteś, więc ponowię pytanie. Po co się starasz? Niczego nie dostaniesz. Wszystko odziedziczy twój starszy brat, więc równie dobrze możesz sobie tu zdechnąć i będą mieli to gdzieś.

– Odszczekaj to! – rozkazuje, ale kręcę głową. Tym wkurzam go jeszcze bardziej. Robi się aż czerwony na twarzy. – Pożałujesz swoich słów.

– A co mi możesz zrobić? Pogrozić?

Warczy na mnie, więc robię to samo.

– Piesek Emrona – komentuje, lustrując mnie wzrokiem. – Przybłęda.

Jestem gotowa rzucić się na niego z pazurami, już mam zamiar je wysunąć, lecz powietrze przeszywa niski tembr, który sprowadza nas do pionu.

– Harper! Malik! Pięć kroków w tył! – rozkazuje Liam, pojawiając się na dziedzińcu niczym zjawa.

Mierzę Malika srogim spojrzeniem i patrząc mu głęboko w oczy odsuwam się razem z nim.

– Harper – powtarza Liam. – Jeszcze jeden krok w tył.

Nie mam ochoty tego robić. Szczególnie gdy czuję na sobie wzrok Biaga i jego ludzi. Liam jednak ma na mnie szczególny wpływ, dlatego po kilku długich sekundach, cofam się.

Malik prycha pod nosem. Piesek Emrona, też mi coś.

– Malik, gdzie miałeś teraz być? – pyta go Liam.

– Już idę.

– Szerokim łukiem – radzi.

Podążam wzrokiem za mężczyzna, gdy nas mija i znika za bramą.

– Nic bym nie zrobiła – mówię, wracając spojrzeniem na Liama.

– Wybacz, ale w tej kwestii jakoś ci nie ufam. Zostawić was na sekundę to jak wpuścić koguty do klatki.

– To on zaczął.

– Nie ważne, kto zaczął. Ważne, abyście trzymali się od siebie z daleka. Dla własnego bezpieczeństwa.

Przewracam oczami i z westchnieniem patrzę w kierunku bramy w nadziei, że Malik zdążył zniknąć mi z oczu. Na całe szczęście go nie dostrzegam.

– Co ty tak właściwie tu robisz? – pytam, splatając dłonie na piersi.

– Przywiozłem Zarię. Emron mówił, że chcecie ją zbadać. Jeśli ktokolwiek chce znać moje zdanie to mówię to zły pomysł.

– Też tak mówiłam – mamroczę pod nosem.

– Tylko to nam wpadło do głowy – wyjaśnia Biago. Staje za moimi plecami. Oplata mnie ręką i przyciąga do siebie.

Liam to zauważa. Patrzy mi w oczy, szukając odpowiedzi, ale żadnej nie dostaje.

– Jak chcecie, ale rozdrapywanie ran nie skończy się dobrze – stwierdza mężczyzna, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia.

– Coś o tym wiem – mówię z westchnieniem.

– Słyszałem o Victorze. Jak to przyjęłaś?

Podchodzę do Liama i unoszę na niego spojrzenie.

– Rozdrapywanie blizn nie kończy się dobrze – cytuję go. – Gdzie Zaria?

– Chodźcie.

Rusza przodem, a my podążamy tuż za nim.

– Co jest między tobą a Malikiem? – szepcze mi na ucho Biago.

– Potem ci wyjaśnię.

Liam prowadzi nas do salonu spowitego mrokiem. Zaria siedzi na kanapie z książką w ręku i kiedy słyszy kroki, unosi spojrzenie. Uśmiecha się, lecz wargi szybko jej opadają, gdy za moimi plecami pojawia się Torcello ze swoimi ludźmi.

– To coś poważnego, mam rację? – odzywa się, patrząc to na mnie, to na Liama.

– Powodzenia – szepcze mężczyzna i zostawia nas z dziewczyną.

Cały Liam. Wyda rozkaz i ucieknie, zostawiając komuś na głowie cały problem.

– Jak ci idzie szkolenie? – pytam, by przerwać tę niezręczną ciszę.

Siadam na kanapie obok niej, a reszta zajmuje wolne miejsca.

– W porządku, chociaż przez zakwasy nie mogę czasem ustać na własnych nogach – parska nerwowym śmiechem. – Ale można przywyknąć.

– Liam daje niezły wycisk.

– Oj tak – przyznaje mi rację. – Alfa sprowadził mnie, bo masz jakąś ważną sprawę. – Rozgląda się po pomieszczeniu. – I chyba jest, bo przyprowadziłaś tyle osób.

I teraz przychodzi najgorsze. Muszę powiedzieć jej, co chcemy zrobić. Rozdrapiemy rany, powiększymy blizny, które nosi w sercu. To trudne zadanie, ale najwyraźniej, skoro się na to zgodziłam, nie ma innego rozwiązania.

– To ci się nie spodoba, ale nie mamy wyjścia. Możesz być naszym kluczem do rozwiązania sprawy – odpowiadam.

– Jakiej sprawy?

Odwracam się do dziewczyny przodem i chwytam ją za dłonie.

– Teraz otaczają cię nie tylko osoby takie jak my. Większość Dzieci Nocy to hybrydy. Ich gen jest zmodyfikowany, ale wiedziałaś, że tylko Dzieci mogą go przyjąć i zaakceptować?

– Nie miałam pojęcia.

– Ktoś postanowił złamać zasady i stworzyć własne hybrydy. Sprawa wymknęła się spod kontroli i zaczęły się ujawniać. Na początku wszystkie podejrzenia padły na jedną osobę, ale zapomnieliśmy o tobie.

– O mnie? Jaki mam z tym związek? – Patrzy na mnie przerażona.

– Właśnie to chcemy ustalić. Ulises nie bez powodu zabrał cię z sierocińca. Nie bez powodu trzymał cię w zamknięciu, podawał leki i przeprowadzał badania. Miał w tym jakiś cel i chcemy się dowiedzieć, jaki.

– Więc idźcie i to z niego wyciągnijcie – sugeruje, zabierając gwałtownie dłonie.

Wzdycham. Będzie ciężej niż myślałam. Ale nie liczyłam przecież na cuda i to, że Zaria uzna nasz plan za tak genialny, że od razu zgodzi się na to, co chcemy jej zrobić. Byłaby nierozważna, gdyby tak postąpiła. Nawet jeśli, jak twierdzi Biago, dziewczyna mi ufa.

– Gdyby to było takie proste, już dawno byśmy to zrobili.

Staram się zachować spokój, ale ta rozmowa powoli zaczyna mi działać na nerwy. Nie jestem odpowiednią osobą do rozmów z nastolatkami. Nie nadaję się do tego, a Biago rzucił mnie na głęboką wodę. Sam powinien to załatwić, skoro okazał się taki błyskotliwy i wpadł na ten pojebany pomysł.

Zaria wzdycha, ale nie wygląda na przekonaną. Unika mojego wzroku. Patrzę zatem na Biaga, szukając wsparcia, ale widzę, że raczej się nie doczekam.

– A gdybym ci powiedziała, że jesteś naszym kołem ratunkowym? – Obieram inną taktykę.

Może, gdy poczuje się wyjątkowa i doceniona, zmieni zdanie? To by mi sporo ułatwiło.

– To znaczy?

– Jesteś teraz jak klucz otwierający jedną z dwóch dróg. Jedna prowadzi do Ulisesa, druga do człowieka, który zniszczył życie wielu osobom.

– I ja mam otworzyć jedną z nich?

Kiwam głową.

– Wskażesz nam ścieżkę. Tylko tyle i aż tyle.

Dziewczyna patrzy na mnie dużymi oczętami, jakby chciała wyczytać z mojej twarzy więcej odpowiedzi. Nie wiem, co jeszcze mogę dodać. Może lepiej, bym milczała? Dała Zarii dojść do pewnych wniosków?

– Co chcecie mi zrobić? – pyta tak cichutkim głosem, że nawet ja ledwo ją słyszę.

Patrzę na Torcella i tym razem wzrokiem wymuszam na nim odpowiedź.

– Zbadamy krew, przeprowadzimy kilka testów – wyjaśnia.

Widać, że tego nie przemyślał. Powinnam go teraz ratować, dodać coś od siebie, ale zamiast tego po prostu na niego patrzę.

– Jeśli coś odkryjecie, inne badania nie będą konieczne? – upewnia się.

– Wszystko zależy od tego, co znajdziemy w krwi – dokańcza.

Zaria oddycha z ulgą.

– Dobrze, zgadzam się. Kiedy możemy zacząć?

– Może wieczorem? Przygotujesz się i odpoczniesz po podróży. My musimy zamienić parę słów z alfą.

– Spoko. To ja pójdę do pokoju.

Posyłam jej łagodny uśmiech i odprowadzam wzrokiem.

– Coś ci wpadło do głowy – zauważa Biago. – Inaczej byś jej nie odesłała.

– A co, jeśli krew niczego nie wykaże? – Mężczyzna marszczy brwi.

Nie wiem czemu, ale myśli mam pełne wspomnień. O Ronji i o hybrydach złapanych w Rosji. Ronja. Ona jedna do czegoś nas doprowadziła. Pamiętam moment, gdy oblizała moją krew. Jakby smakowała najlepszego deseru, najsłodszych cukierków lub czegoś, co daje jej żyć.

– Salvo nadal ma hybrydy, które zabrał?

– Wydaje mi się, że tak. Nie informował mnie, aby wszystkie się rozpadły – odpowiada Biago, drapiąc się po karku.

– Trzeba je sprowadzić do wieczora – oznajmiam.

– Po co? – dopytuje Igor.

– Muszę coś sprawdzić.

*

Biagowi udało się sprowadzić ostatnią hybrydę, która została Salvowi. Jest nią mężczyzna, który zdaje się, że w jakiś sposób przewodził dwiema kobietami. Wydawały się go słuchać, choć mogę się mylić. Jest w celi, przykrytej czarną narzutą i związany, ale szarpie się tak, że ciężarówka, w której siedzi, cała się trzęsie. Troje Dzieci Nocy pomaga zawieźć klatkę do zamkowego holu i choć widzę ich zaciekawione spojrzenia, o nic nie pytają. Klatka stoi teraz w samym środku dawnej sali balowej. Przez pustą przestrzeń warknięcia hybrydy roznoszą się echem.

– Pilnujcie go – zwracam się do braci. – Pobierzemy Zarii krew i przyjdziemy z nią tu.

– Co chcesz sprawdzić? – dopytuje Igor.

– Zamiast o to pytać, módl się, by moja teoria się nie potwierdziła – odpowiadam, po czym wraz z Biagiem i Igorem udajemy się do Zarii.

Nie mogę pozbyć się myśli, że to wszystko przeze mnie. Ronja wzbudziła mój niepokój. Zasiała ziarno, które teraz zaczęło kiełkować. Wcześniej o tym nie myślałam, nie dopuszczałam do siebie tych okropnych myśli, ale teraz kropki zaczynają się łączyć. Wszystko, co się wydarzyło nie może być przypadkiem. To z góry zaplanowana historia, nad którą nie mam kontroli. Obym się myliła. Oby to Zaria okazała się tą, przez którą spada na mnie tyle nieszczęść. Nie chcę dłużej cierpieć.

– Jeśli to ci pomoże, odwróć wzrok – radzę, przyglądając się z daleka, jak Igor dezynfekuje igłę.

– Nie boję, ale – odpowiada i zagryza wargę. – Chcę, abyś ty to zrobiła – wyznaje, patrząc na mnie w nadziei, że się zgodzę.

– Ostre narzędzia w moich rękach bywają niebezpieczne – mówię. Dziewczyna jednak wzrusza ramionami i nie zmienia zdania. – Dobrze. Igor daj mi to.

Mężczyzna oddaje strzykawkę, a następnie robi mi miejsce. Siadam na kanapie, palcem odnajduję żyłę i wbijam w nią igłę. Zaria delikatnie się krzywi, ale i tak patrzy, jak krew trafia do fiolki.

– Jedna starczy? – pytam, unosząc wzrok na Igora.

– Raczej tak – odpowiada.

Wyjmuję fiolkę, a potem igłę. Trochę szkarłatnej cieczy spływa po bladej skórze, ale nim zdąży zakleić miejsce wkłucia plastrem, ranka znika.

– Jedna z wielu zalet bycia czystokrwistą – szepczę do niej i puszczam oczko. – Jedź z którymś z braci do siedziby. Carlos powinien tam czekać – zwracam się do Igora.

– Dobra, jak go rozpoznam?

– Białe włosy. To ci wystarczy.

Igor wychodzi, skłaniając głowę. Chyba do tego nie przywyknę. Inaczej się czuję, gdy robią to hybrydy, ale Igor jest mi bliższy niż one, choć znamy się krótko.

– Zaria. Chcemy coś sprawdzić. Pójdziesz z nami? Obiecuję, że będziesz tam tylko stać.

– To bezpieczne?

O ile hybryda jakoś się nie uwolni, to tak.

– Nic ci nie grozi – zapewniam, choć to nie do końca prawda.

Dziewczyna mi jednak wierzy. Ochoczo wstaje i idzie wraz z nami do sali, gdzie Dominico i Rocco starają się zbytnio nie zbliżać do klatki. Hybryda zdaje się warczeć wścieklej niż chwilę temu, co chyba nie wróży niczego dobrego.

– Co to takiego? – Zaria zatrzymuje się nagle, patrząc nieufnie w stronę czarnej narzuty.

– Zdejmijcie to – poleca Biago.

Bracia patrzą na siebie, po czym chwytają za płachtę i zamaszystym ruchem ją ściągają. Zaria bierze głęboki wdech, widząc związanego mężczyznę, któremu oczy lśnią na biało. Szczerzy żółte kły, czarne żyły pulsują, a z pazurów sączy się niemal biała ciecz. Nie mam wątpliwości, że to czyste srebro. Srebro, które właśnie go zabija.

Hybryda warczy głośno, szamocze się, chcąc uwolnić. Jeśli będzie tak robić dalej uda mu się to. Zerwie sznur i o ile nie przedostanie się przez kraty, będziemy bezpieczni. Chociaż, gdy na niego patrzę, utwierdzam się w przekonaniu, że nim po nas sięgnie, rozpadnie się.

– Zaria, teraz poproszę cię, abyś stanęła bliżej.

– Mowy nie ma! – upiera się. – Widzisz to? Co to, do cholery, jest?!

– Czyjś nieudany eksperyment – wyjaśniam. – Nic ci nie grozi. Stań obok chłopaków.

– Sama tam nie idę.

Wzdycham. Nie mam wyjścia, bo Zaria najwyraźniej ufa jedynie mnie. Staję obok niej, kładę dłoń na jej plecach i delikatnie popycham. Rusza do przodu, a ja dotrzymuję jej kroku. Zatrzymujemy się przy chłopakach, ale by moja teoria została obalona, muszę się odsunąć. Powoli się cofam, a potem odchodzę w prawo. Hybryda w tym czasie zrywa liny, które opadają na podłogę.

Mężczyzna patrzy na nią, zaciąga się zapachem i nagle jego spojrzenie ląduje na mojej osobie. Oblewa mnie zimny pot. Serce omal nie wychodzi z piersi, gdy uświadamiam sobie, że może mam rację. Muszę mieć jednak stuprocentową pewność. Dlatego ruszam do przodu. Obchodzę klatkę dookoła. Mężczyzna podchodzi do krat i podąża wzdłuż ścian, chcąc być jak najbliżej. Ani na sekundę nie spuszcza ze mnie wzroku. Może teraz wpaść do jakiejś dziury, a i tak patrzyłby tylko na mnie. To jest przerażające, bo on nawet nie mruga.

Zatrzymuję się, on również. To nadal za mało, a czasu mam coraz mniej. Podłoga w celi szybko pokrywa się płynnym srebrem. Hybryda niedługo się rozpadnie i nic mi nie da to, że tylko sobie wokół niej pochodzę. Stawiam krok w jej kierunku. Warczy głośniej. Przełykam ślinę, prostuję się, a następnie niskim głosem wydaję polecenie:

– Siad.

Mężczyzna milczy i posłusznie siada na ziemi.

– Leżeć.

Kładzie się.

Cholera.

Podchodzę bliżej, a mężczyzna powoli wstaje i zbliża się do krat. Biago rusza w moją stronę, ale unoszę dłoń, by się zatrzymał. Hybryda wydaje się zrezygnowana z życia. Spuszcza wzrok, trzyma się krat, ale powoli opada z sił. Stawiam kolejny krok, a ona nagle się na mnie rzuca. W porę odskakuję i kiedy Biago zjawia się obok, po hybrydzie zostają kości.

BIAGO

Patrzę, jak mężczyzna wykonuje polecenia Harper niczym posłuszny piesek i do głowy przychodzi mi tylko jedna myśl. Nie chcę dopuścić jej do siebie. To nie może być prawda, ale jak inaczej to wyjaśnię? Wszystkie hybrydy rzucały się na Harper z pazurami. Szczególnie Ronja. Obrały sobie ją za główny cel i nie odpuszczą. Kto wie, ile ich jeszcze jest? Ile takich stworzeń kryje się w mroku, czekając na idealny moment do ataku?

Greene podchodzi bliżej klatki, lecz po chwili hybryda się na nią rzuca. Kobieta odskakuje, a ja pojawiam się tuż za nią. Chwytam ją w ramiona, słysząc, jak kości hybrydy uderzają o podłogę. Jej czas minął.

– W porządku? Jesteś blada.

Odwraca się w moją stronę, ale nie patrzy mi w oczy. Mam wrażenie, że zaraz zemdleje, cała drży i jest biała jak ściana.

– To moja wina – szepcze drżącym głosem.

– O czym ty mówisz? Jaka twoja wina? – Nachylam się do niej. Unosi na mnie zielone oczy, w którym majaczy się strach.

– To mnie szukają. O mnie chodzi. Ja jestem problemem.

– Skąd ci to przyszło do głowy? To nie prawda – upieram się, lecz ona kręci głową.

Ponownie patrzę na szczątki hybrydy, szukając w nich odpowiedzi i wtedy dostrzegam jakiś ruch w korytarzu. Unoszę wzrok i moje spojrzenie napotyka się z czarnymi oczami Emrona. W dłoni trzyma laskę, którą się podpiera, lecz nie rusza w naszą stronę.

– Obawiam się, że Harper może mieć racje – mówi.

Kobieta odwraca się gwałtownie, po czym schyla głowę, pokazując swoją wierność alfie. Nie lubię na to patrzeć. Nie powinna się kłaniać nikomu. Jest moją Mate, ale niestety jest też żołnierzem Emrona.

– Chodźcie. Chyba musimy coś omówić. Zaria, możesz wracać – zwraca się do dziewczyny.

Odchodzi, pochylając nisko głowę, a my idziemy za nim, lecz nie do gabinetu, a do piwnicy. Trafiamy do pomieszczenia z fotelami, do których za pomocą skórzanych pasów można kogoś przywiązać. Stoi tu również drewniany stół z pojemnikami pełnymi fiolek oraz igieł.

– Co to za miejsce? – pytam.

Czuję dziwny niepokój, dlatego przyciągam Harper, by mieć ją jak najbliżej siebie. Nie podoba mi się tu. Miejsce przypomina salę tortur albo czegoś o wiele gorszego.

– Tu podajemy dzieciom serum – wyjaśnia Emron.

– I po co tu jesteśmy? – Unoszę brew.

Mężczyzna poprawia czarny płaszcz, stawia kołnierz, po czym opiera swój ciężar na lasce z główką przypominającą wilczy pazur. Patrzy na Harper, delikatnie przekrzywiając głowę. Wygląda, jakby walczył z myślami. Zastanawiał się, czy powiedzieć, czy milczeć. Jednak, skoro nas tu zabrał, nie ma już odwrotu.

– Bo to ma związek z Harper.

Patrzę na kobietę, która jest zaskoczona jak ja.

– Przecież nie została zmieniona – zauważam.

Emron przytakuje i przez krótki moment milczy, wpatrując się w ziemię. W końcu zabiera głos, wyjmując z kieszeni płaszcza fiolkę z płynną czarną substancją.

– W tym serum znajduje się wiele składników. To mieszanka krwi, między innymi wilków i wampirów, lecz bez jednego czynnika ten płyn pozostaje tylko zwykłym zlepkiem genów. Potrzebuje łącznika. Genu, który je ze sobą złączy. – Unosi wzrok, a następnie wlepia go w Harper.

Kobieta bierze wdech, jakby właśnie doszła do pewnych wniosków.

– Ja go mam – odpowiada cicho. Emron kiwa głową.

– Nie jesteś jedyną, której krew może zmieniać – dodaje. – Są też inni, lecz trudno jest znaleźć osobę idealną. Gdy do mnie trafiłaś, nie wiedziałem, że masz czystą krew. Gdy to odkryłem, zleciłem badania w celu sprawdzenia, czy możesz być użyteczna. I jesteś.

– Dlaczego mówisz nam to akurat teraz? I czemu to ukrywałeś? Nie zasługiwałam, by wiedzieć, że moja krew zmienia dzieci w hybrydy?!

Trzymam ją mocno, bo mam wrażenie, że zaraz się wyrwie i zrobi coś, czego będzie żałować.

– Nie, moje dziecko. Nie dlatego niczego nic nie powiedziałem. Wtedy to było nieistotne. Nie byłaś jedyną, której krew była składnikiem, zatem nie widziałem potrzeby byś o tym wiedziała. Czasem niewiedza jest lepsza.

– Więc czemu teraz jest to takie ważne? – dopytuje.

Cała drży z gniewu. We mnie również kiełkuje się złość. Ale trzymam nerwy na wodzy. Emron musi mieć dobre wytłumaczenie, bo jeśli go nie ma, nie będę się hamował. Oszukał Harper. Oszukał też mnie.

– Bo zainteresował się tobą Victor Cristello.

– To nie ma sensu. To nie może mieć sensu! – krzyczy Harper, kładąc dłoń na czole. Serce wali jej tak mocno, jakby zaraz miało połamać kobiecie żebra. – Dlaczego akurat ja?

– Victor jest pełny zazdrości, dziecko. – Emron stawia powolne kroki w naszą stronę. Uderza laską o podłogę, chcąc się na niej utrzymać. Nie wygląda na starego człowieka, a jednak potrzebuje podpory. – Chciał mi cię kiedyś odebrać – wyznaje, po czym delikatnie unosi podbródek Harper, by ta na niego spojrzała. – Wiedział, że jesteś wyjątkowa. W ważnych sprawach zawsze wzywam ciebie. Chciwość pchnęła go do złego.

– Nie mówiłbyś mi tego, gdyby nie stało się coś ważnego – zauważa kobieta.

Emron zabiera dłoń, zaciska wargi, a następnie wyjmuje fotografię. Harper, widząc, co na niej jest, odwraca się, zakrywając usta dłonią. Oplatam ją ramieniem i biorę zdjęcie do ręki. Nie muszę pytać, by wiedzieć, że zdjęcie przedstawia Renę Sandell. Jest przywiązana do słupa stojącego na stosie i cała skąpana we własnej krwi. Dokładnie tak, jak opowiadała Harper.

– Odwróć zdjęcie, Torcello – poleca Emron.

Na odwrocie znajduje się wiadomość, a niżej podpis Victora.

Zrobię z twoją wilczycą to samo, jeśli nie oddasz mi jej po dobroci.

– Dostałem to miesiąc po znalezieniu cię w Rosji.

– I niczego nie zrobiłeś? – Oddaję Emronowi zdjęcie. – Wyraźnie ci zagroził. Nie pomyślałeś, że może mieć powód, by chcieć Harper?

– Zawiesili go na kilka lat. Mogłem tylko szkolić Harper i liczyć, że gdy przyjdzie czas, będzie gotowa. I jest.

– Gotowa do czego? – Kobieta odwraca się i mierzy alfę srogim spojrzeniem. – Chcę usłyszeć całą prawdę. Wszystko, co wiesz. W przeciwnym razie wyjdę stąd i nie wrócę.

Groźba w jej ustach brzmi przerażająco i naprawdę realnie. Jestem w ogromnym szoku, że postawiła się Emronowi. Nikt inny nie odważyłby się czegoś takiego zrobić. Nawet moi ludzie ani razu się tak do mnie nie odnieśli. A Harper wypowiada te słowa bez cienia lęku.

– Obawiam się, że Victor odkrył w tobie to samo, co ja. A te hybrydy...

– Mają moją krew – dokańcza za niego. Milczenie Emrona bierzemy za jasną odpowiedź. – Muszę stąd wyjść – oznajmia nagle i od razu zmierza w stronę wyjścia.

Pragnę iść za nią, lecz nie mogę zostawić tej rozmowy niedokończonej. Czekam więc aż dziewczyna wyjdzie, a gdy zostaję sam na sam z Emronem, rzucam się na niego i przyciskam go do ściany. Laska wypada mu z dłoni i uderza o posadzkę.

– Po co ta agresja, Torcello? – pyta, unosząc dłonie.

Nie boi się. Jest spokojny, choć mogę go udusić i nie będzie świadków.

– Mów, co wiesz. Czego jej nie chcesz powiedzieć? – warczę.

– Spokojnie. Powiem, ale musisz się odsunąć. – Niechętnie go puszczam i stawiam trzy kroki w tył. – Podasz laskę?

Wzdycham, ale schylam się po kawałek drewna.

– Gadaj – mówię ostrym tonem.

Pamiętam słowa Harper, gdy mówiła, że Emron zawsze ma jakiś plan i nawet ona nie jest informowana o wszystkim. Teraz z pewnością jest tak samo, a mnie wkurwia, że wie coś, co może zmienić bieg wydarzeń. Zataja tak istotne informacje, że wszystko, co nas złego spotka, będzie tylko jego winą.

Pomimo mojego twardego spojrzenia, mężczyzna nie od razu zabiera się za wyjaśnienia. Najpierw poprawia płaszcz, co moim zdaniem jest zbędne, potem układa włosy i odchodzi ode mnie, by stanąć kilka kroków dalej.

– Jak już mówiłem, niewiele jest wilków, których krew jest w stanie być częścią substancji zmieniającej w hybrydy. Zanim stworzyłem pierwsze okazy, ponosiłem wiele porażek. Szukałem więc kogoś takiego jak Harper. Znalazłem dwie osoby, ale kontakt z nimi był utrudniony. Istniało także ryzyko, że ktoś odkryje ich wyjątkowość i wykorzysta do złych celów. Werbując wilki czystej krwi, zwracałem uwagę, czy posiadają dodatkowy gen, ale tylko Harper go posiada.

– Więc zacząłeś ją wykorzystywać. – Uświadamiam sobie.

– Tamci nie byli mi już potrzebni, ale Victor zwrócił na nią uwagę. Podejrzewam, że dlatego ją porwał. Chciał wykorzystać w ten sam sposób. Może nawet gorszy.

Zgwałcił ją. Gorzej się jej wykorzystać nie da.

– Dlaczego się nią zainteresował? Na pewno ją ukrywałeś. Czego mi nie mówisz?

Emron nerwowo uderza palcem o wilczy pazur.

– Mieliśmy razem prowadzić Dzieci Nocy, ale Victor pragnął władzy tak mocno, że go zaślepiła.

Otwieram szerzej oczy.

– Więc on za tym stoi. A ty mówiłeś, że trzeba skupić się na Ulisesie! – Unoszę głos aż ściany drżą.

Znów mam ochotę się na niego rzucić. Tym razem wydrapałbym mu oczy, wyrwał język, a na koniec urwał mu łeb. Należy mu się za te cholerne kłamstwa. A w szczególności za traktowanie Harper w ten sposób. Nie jest, kurwa, pieprzoną zabawką, którą można pomiatać jak się tylko chce!

– Nie jest całkiem bez winy – przyznaje. – Na pewno to Victor wszystko zaplanował, ale nie jest głupi. Ma zaufanych ludzi, którzy ślepo wierzą w jego idee. Ulises jest jedną z tych osób.

– Wychował Zarię – przypominam sobie. – Myślał, że Zaria też ma ten gen?

– Tego nie wiem. Gdyby tak myślał, już dawno odkryłby, że to nieprawda. Też ją sprawdziłem. Jej krew niczego Victorowi nie da.

– Ale Ulises tego nie wie – stwierdzam.

To by miało sens. Victor ma plan, wykorzystuje do niego naiwne osoby, a sam prowadzi grę. Rozstawia pionki po planszy. Każdy z nich wykonuje inny ruch, gdy w tym czasie Cristello podejmuje kolejne kroki.

Dociera do mnie, że Victor jest graczem. Tworzy strategie, godne podziwu, zwodzi wszystkich za nos, wskazuje fałszywy trop i z zachwytem patrzy, jak ludzie idą tam, gdzie tego chce. Właśnie to robiliśmy przez cały czas. Tańczyliśmy, jak nam zagrał.

– Mógł wykorzystać krew Harper?

– Jeśli wie, że ma ten gen, owszem. Jednak nie zna wszystkich składników. Ostatecznie nasze drogi się rozeszły nim odkryłem skuteczną recepturę.

– Dlatego hybrydy się rozpadają – stwierdzam po chwili namysłu.

– Zwołam zebranie tutejszych alf – proponuje Emron. – Muszę zabezpieczyć serum, ale przez starszyznę niewiele zdziałam.

– Ogarniemy to. Nie mamy wyjścia. Skoro Victor chce Harper, to szykuje się wojna, bo jej nie oddam.

– Zależy ci na niej. Doceniam to, ale wiedz jedno. – Podchodzi bliżej. – Dla mnie też jest ważna. Skrzywdź ją, a tego pożałujesz.

Emron zachowuje się teraz jak typowy ojciec. Chroni córkę, co jest godne podziwu, bo Harper, chociaż nie jest z nim spokrewniona, jest do niego podobna. Tak samo jak on ma twarde i chłodne spojrzenie, postawę godną królowej oraz wysoko rozwinięte umiejętności przywódcze. Mimo że z pewnością chce ją chronić, robi to w najgorszy z możliwych sposobów. Ukrywanie przed nią czegoś tak wielkiego przyniosło więcej szkód niż przewidywał.

– Możesz być spokojny – odpowiadam, a kiedy żaden z nas nic więcej nie dodaje, wychodzę z piwnicy.

Mylę jednak korytarz, przez co, gdy otwieram drzwi, oślepia mnie jasne światło z zewnątrz. Trafiam na dzieciniec, na którym stoją bracia.

– Gdzie ona jest? – pytam, mierząc obu twardym spojrzeniem.

– Poszła tam. Kazała tu stać, więc się nie ruszamy – odpowiada Rocco.

Idę we wskazanym kierunku, zbiegam po schodach i wtedy dostrzegam kobietę opartą o kamienny mur. Przed nią rozciąga się widok na las oraz wąwóz spowity lekką mgłą. Staję obok niej, lecz jej nie dotykam. Milczę, choć chciałbym powiedzieć coś, by dodać kobiecie otuchy. Wiem jednak, że to nie pomoże.

– Moje życie to jedno wielkie kłamstwo – odzywa się nagle.

W jej głosie słyszę nie tylko gniew, ale i żal, jakby wypowiadanie tych słów sprawiało jej ogrom bólu.

– Wszyscy mnie okłamywali i pewnie nadal to robią.

– Nie wszyscy – sprzeciwiam się. Greene odwraca głowę w moją stronę. Oczy ma czerwone od łez. Na policzkach widnieją mokre ślady, które ścieram kciukiem. – Ja jestem z tobą szczery.

– Co ci powiedział Emron?

Przygryzam wnętrze policzka i kieruję wzrok na las.

– Tylko szczerze, Biago. Niewiele od ciebie wymagam.

Jako jedyna nie chcesz ode mnie cudów, piccola strega.

– Emron przyjaźnił się z Victorem. Obaj mieli prowadzić Dzieci Nocy, ale Victor pragnął czegoś więcej.

– Nie wiedziałam o tym.

– Victor z pewnością wie, że twoja krew jest użyteczna. Nie jestem jednak pewny, czy zna wszystkie składniki potrzebne do przemian. Podejrzewam, że nie, skoro hybrydy się rozpadają.

– Zawsze to może być wina tego, że eksperymentuje na dorosłych. Gdyby znał recepturę, wykorzystałby dzieci. To się nie trzyma kupy. Po co zmieniać dorosłych. Jaki to ma sens?

– Dowiemy się tego – zapewniam, oplatając kobietę ramieniem. – Wrócimy do Włoch. Coś wymyślimy.

– Więc wracajmy.

– Zadzwonię do Igora. Krew Zarii będzie potrzebna?

W odpowiedzi Harper kręci głową i odchodzi. Odprowadzam ją wzrokiem, a potem dzwonię do Igora umawiam się z nim na lotnisku.

*

Czuję, że przez tę rozmowę między mną a Harper coś się zmienia. Jest taka nieobecna, pogrążona we własnych myślach. Próbuję jakoś do niej dotrzeć, ale moje próby są przez nią ignorowane. Nawet śniadanie do łóżka nie robi na niej wrażenia. Zupełnie jakby między nami wyrósł niewidzialny mur, przez który ciężko się przedostać na drugą stronę.

– Powiesz coś w końcu? Od przyjazdu milczysz.

Siadam na łóżku i przyglądam się, jak leniwym ruchem nadziewa pomidora na widelec i wkłada go do ust.

– Co mam powiedzieć? Jaka odpowiedź cię zadowoli? – mówiąc to kieruje na mnie swoje spojrzenie.

– Każda – odpowiadam, lekko się przy tym uśmiechając. – Co cię dręczy? Nadal to, co powiedział Emron?

– Nie umiem przestać o tym myśleć – wyznaje z westchnieniem i odkłada tacę na stolik nocny. – Muszę przywalić w coś albo w kogoś.

Chcę się zaśmiać, ale Harper jest poważna. Mówi serio, co jest dosyć niepokojące.

– Powiem Igorowi, by stoczył z tobą kilka walk...

– Nie Igor – przerywa mi. – Przez to, że wie, kim dla ciebie jestem będzie mnie traktował z delikatnością, jakbym była kwiatuszkiem, który można łatwo zdeptać.

– To może ze mną poćwiczysz? – proponuję.

– Ty dasz mi fory – stwierdza i ma rację. Nie mógłbym zrobić jej najmniejszej krzywdy. – Potrzebuję, by ktoś mnie zranił. Bym potem ja mogła skrzywdzić jego.

Tym mnie przeraża. Mówi to z taką pewnością siebie i chyba naprawdę tego chce. Ale wizja zobaczenia jej, jak cierpi, jest dla mnie nie do zniesienia.

– Zadzwonię do Liama – oznajmia, chwytając za telefon.

– Pojedziesz do Niemiec? – pytam nieco przerażony. Wolałbym, by nigdzie się stąd nie ruszała.

– On przynajmniej da mi porządny wycisk.

– Zaproś go tutaj – proponuję nim pomyślę dwa razy.

Patrzy na mnie, unosząc brew. Nie chcę, by wyjeżdżała. Teraz już wiem, że Victor na nią poluje i nie ważne, co mówił wcześniej. Obrał ją sobie za cel nie bez powodu, a moim zadaniem jest ją teraz ochronić.

– No dobra. To twój pomysł.

Po czym chwyta za telefon i wybiera numer do Liama.

*

Liam przyjmuje zaproszenie i dzień później zjawia się we Włoszech. Wiem, że Harper mu ufa, inaczej by do niego nie zadzwoniła, lecz ja nie znam go tak długo, jak ona. Dlatego poprosiłem Igora by znalazł informacje na temat Liama Maya, które dokładnie przejrzałem.

Ma ciekawą biografię. Nie kryje się z tym, kim jest i co robił w przeszłości. Niegdyś zabójca na zlecenie, a dziś trener Dzieci Nocy. Trzeba go mieć na oku, choć nie sądzę, by miał powody, aby mi zaszkodzić.

– Emron zwerbował interesujące osobowości – stwierdza Nico, podchodząc do mnie.

Odwracam wzrok od Liama rozmawiającego z Harper i kieruję go na przyjaciela. Dawno go nie widziałem, więc jego obecność poprawia mi nastrój.

– Jak Zarina? – pytam i opieram się o płot altany.

Nico wzdycha przeciągle, co jest dla mnie jasną odpowiedzią.

– Nie wytrzymałbyś z nią. Kobiety w ciąży są strasznie zmienne. Raz nie wypuszcza mnie z łóżka, bo brak jej czułości, a za chwilę rzuca we mnie czym popadnie i każe nie wracać. Ostatnio rzuciła lamką nocną, wyobrażasz to sobie? Lampką, kurwa!

– Więc się nie nudzisz – stwierdzam rozbawiony.

– Można tak powiedzieć. A co u was? Jak relacje z Harper?

Spoglądam na kobietę. Rozciąga się wraz z Liamem, który coś do niej mówi, ale nie skupiam się na jego słowach.

– Na razie stoimy w miejscu. Jest lepiej niż na samym początku, ale nie posuwam się dalej.

– Pozwala ci się dotknąć. To już sukces.

Kiwam głową.

– Ale coś z tego będzie, tak? – pyta z nadzieją.

Wiem, że pragnie luny. Wataha również, jednak Harper różni się od wszystkich partnerek alf, jakie do tej pory spotkałem. Nie rwie się do pomocy, więc jaką mam pewność, że okaże wsparcie stadu? Z kolei, gdy opowiedziałem jej o kobiecie uciekającej od kundli, jej pierwszą myślą było zabicie jej. Zależy mi na niej, ale czy Harper poradziłaby sobie w roli luny?

– Czas pokaże – odpowiadam krótko.

Daję przyjacielowi wyraźny znak, że nie chcę drążyć tego tematu, co oczywiście szanuje. Wie, gdzie leżą granice i kiedy odpuścić.

– Tak w ogóle, to po co tu przyjechał?

Wzdycham.

– Dowiedzieliśmy się, że krew Harper jest częścią receptury, z której powstają hybrydy. Niezbyt dobrze to przyjęła i musi się wyżyć.

– Igor jest niezły w sparingu – zauważa.

– Owszem, ale nie traktuje już Harper tak, jak na początku znajomości. Zresztą uparła się na Liama, więc go zaprosiłem.

– Serio? – Unosi brew.

– Wolę mieć ją blisko. Obawiam się, że Victor będzie na nią polował. Muszę ją chronić, rozumiesz? – Patrzę na Nica.

– Rozumiem – przyznaje. – Pamiętam, jak Zarina dała mi kiedyś lekcję, jak jej nie ochraniać.

– I poskutkowało?

– Czasem naginam zasady – szepcze.

Obaj parskamy śmiechem, ale przerywa nam głos Liama.

– Jaka skala bólu? – pyta, odchodząc od kobiety.

Skala bólu?

– Największa, Liam – odpowiada Harper. – Złam mi każdą kość.

– Że co, kurwa? – pytam jakby sam siebie. – Czy ja dobrze słyszałem?

– Nie wtrącaj się, Torcello – ostrzega Liam. – Stój tam grzecznie i się przyglądaj.

Warczę pod nosem, splatam ręce na piersi i staram się stać spokojnie, choć nie wiem, czy chcę wiedzieć, co oznacza największa skala bólu.

– Gotowa? – upewnia się Liam.

Harper związuje włosy w wysokiego kucyka, po czym kiwa głową, przybierając postawę do walki. Zaczyna okrążać Liama tak, jak robiła to z Malikiem na dziecińcu. Mierzy przeciwnika twardym i zarazem chłodnym spojrzeniem, ale zwleka z atakiem. May się nie rusza, a to nie odpowiada Greene. Rzuca się na trenera z pazurami i mordem w oczach. Zadaje cios za ciosem, a Liam z łatwością się przed nimi broni.

– Skup się, Harper. Technika – upomina ją.

Kobieta bierze wdech i ponownie rzuca się do walki. Tym razem nie uderza na oślep. Muszę przyznać, że Emron zadbał o jej wyszkolenie. Ma płynne ruchy, szybkie i skuteczne. Bierze zamach, trafia w żebra Liama, po czym podcina mu nogę. On jednak ciągnie ją za sobą. Twardo uderzają o ziemię, następnie szarpią się w walce o uzyskanie przewagi.

Wtedy słyszę trzask, a zaraz po nim głośny krzyk Harper. Liam zrzuca ją z siebie, po czym wstaje. Otrzepuje się z ziemi, gdy w tym czasie kobieta zwija się z bólu na ziemi.

– Pięć sekund, młoda – mówi.

Greene warczy na mężczyznę, chwyta się za kostkę i mocnym ruchem ją nastawia. Zalewa mnie zimny pot i choć chcę do niej podbiec i przerwać tę walkę, nadal stoję w miejscu.

Kostka szybko się zrasta, więc już po chwili Harper podnosi się gotowa do dalszego starcia. Liam nie daje jej chwili wytchnienia. Od razu wymierza cios, przyciąga Greene do siebie i oplata ramieniem. Jest w potrzasku, lecz to dla niej nie problem. Uderza mężczyznę łokciem. Słyszę jego stęknięcie. Ten cios sprawia, że luzuje uścisk i Harper się uwalnia.

Z trudem patrzę, jak walczą. Za każdym razem, słysząc pękające kości, mam ochotę to zakończyć, zabrać Harper do domu i mocno przytulić. Zamiast tego zaciskam szczękę, powtarzając sobie, że mam się nie wtrącać.

– Zaraz go chyba rozszarpię – cedzę przez zęby.

Liam ponownie łamie Harper kość, a ja nie wiem, który to już raz. Oboje są we krwi. Mają poszarpane ubrania, liczne rany, które goją się, by zrobić miejsce kolejnym. Walka trwa czterdzieści minut, jest intensywna bez chwili przerwy. Widzę, że Greene się męczy. Adrenalina ją wykańcza zupełnie jak ból.

Jeśli tak wyglądają jej treningi, będę musiał jej tego zabronić.

– Powiedziała, że tego potrzebuje, tak? – Niechętnie kiwam głową. – Nic jej nie będzie. Widać, że to nie jej pierwszy raz.

I to boli mnie chyba najbardziej. Tyle lat trenowała właśnie w ten sposób. Czując ból i go zadając, gdy ja w tym czasie uciekałem z domu siostry, bo trener kazał mi uderzać w worek treningowy.

– I tak mu przywalę – stwierdzam.

Ciosy Harper są coraz słabsze. Wymierza następny, lecz Liam chwyta ją za rękę, wykręca do tyłu i popycha kobietę. Upada na ziemię, amortyzując zderzenie dłońmi. Nie podnosi się już. Patrzy w ziemie, ciężko dysząc. May opuszcza tułów, bierze kilka wdechów, a następnie kieruje się w naszą stronę. Sięga po butelkę z wodą, stojącą na schodach prowadzących do altany.

– Daj jej chwilę – radzi, widząc, że mam zamiar do niej podejść.

– To było brutalne – mówię.

Mierzę mężczyznę morderczym spojrzeniem.

– Gdybyś lepiej ją poznał, wiedziałbyś, że tylko to ją uspokaja.

Unoszę brew.

– Łamanie kości? To nazywasz sposobem na uspokojenie?

– Biago. – Nico zachodzi mi drogę.

Jeszcze chwila, a naprawdę wpierdolę Liamowi.

Prycham pod nosem i nagle czuję delikatną dłoń na plecach. Spoglądam na Harper, unoszę dłoń i ścieram kropelki krwi z jej policzka.

– Lepiej ci? – upewnia się May.

– Już tak – przytakuje, chwytając za butelkę z wodą. – Dzięki.

Liam uśmiecha się szeroko. Nawilża ręcznik i wyciera zakrwawioną twarz.

– Możesz na mnie liczyć. Ogarnę się i będę wracać. Emron chce wyszkolić Zarię i przygotować do przemiany.

– Zaplanował datę?

– Jeszcze nie. Musimy znaleźć jakiegoś kundla, najlepiej słabego i przyzwyczaić Zarię do widoku krwi. Słyszałem, że cię polubiła. Możesz być dla niej wsparciem podczas przemiany i gdy będzie musiała zabić.

– Jeśli Emron pozwoli. Co z nią w ogóle będzie? Zostanie Dzieckiem Nocy?

Liam chowa ręcznik do torby.

– Z tego, co wiem, to nie. Wyszkolę ją, potem przejdzie przemianę i znajdziemy jej watahę. Ktoś musi się nią zająć. Początkowe przemiany są... jakie są. Wiesz, o czym mówię.

Greene kiwa głową.

– Możesz zostać do jutra, jeśli chcesz. – Sam nie wierzę, że to mówię. Ale w końcu jest moim gościem.

– Nie widzę takiej potrzeby – odpowiada. – Mam trochę zadań, więc muszę być u Emrona wieczorem.

To nawet lepiej. Nie będę myślał o nabiciu twojej głowy na pal.

– Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – zwraca się jeszcze do Harper zanim odchodzi.

W milczeniu patrzę, jak Harper siada na schodach i wyciera z siebie krew. Na ramieniu ma niewielką ranę, która powoli się zrasta. Poza tym nie widzę obrażeń, choć w głowie echem odbija się odgłos łamanych kości.

– To twój sposób na pozbycie się negatywnych emocji?

Kobieta unosi na mnie spojrzenie.

– Każdy radzi sobie inaczej.

– Przemiana też jest dobra – wtrąca Nico. – Gdy jest źle, zmieniam się i biegnę przez las aż się zmęczę. Nigdy tego nie próbowałaś?

Greene zaciska wargi i opuszcza wzrok.

– Ja się nie zmieniam – odpowiada cicho.

– W jakim sensie? – dopytuję.

– W takim, jak to rozumiesz. Nie zmieniam się.

– Nie umiesz? Przecież to niemożliwe, jeśli masz czystą krew – zauważa Nico.

– Umiem, po prostu tego nie robię.

Nie wiem, czy brać jej słowa na poważnie, czy nie. Wilk, który się nie przemienia, jest jak kanarek zamknięty w klatce. Nie wierzę, że Harper nigdy nie przemieniła się dla własnej przyjemności.

– Można tak w ogóle wytrzymać? – dziwi się Nico. – Nie dałbym rady.

– A ja daję. Skończmy ten temat. Nie zmieniam się i już – warczy, po czym wstaje, zabiera swoje rzeczy i wraca do domu.

– Nie zamierzałem jej rozzłościć – tłumaczy się, widząc moje spojrzenie.

Kręcę głową i idę za kobietą. Wchodzimy do sypialni, lecz ona skręca do łazienki i zamyka mi drzwi przed nosem. Odchodzę, gdy słyszę odgłos spadającej wody.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro