Rozdział 2
HARPER
Deszcz na całe szczęście przestaje padać, a w radiowozie jest przyjemne ciepło. Przez całą drogę udaję, że rozmyślam nad śmiercią kuzyna, co chwila ocieram łzy z policzków. Mężczyzna ani razu o nic nie pyta. Zerka na mnie od czasu do czasu, ale najwyraźniej boi się odezwać. Robi to dopiero wtedy, gdy dojeżdżamy pod budynek szpitala. Przy wejściu wita się z ochroniarzem, a potem świeci odznaką przy recepcji, stawiając do pionu cały personel.
– Komendant Fischer. Stało się coś? – Podchodzi do nas młoda kobieta w stroju pielęgniarki. Ma zaniepokojony wyraz twarzy, jakby przeczuwała zbliżającą się katastrofę.
– To Nina Kastner, kuzynka zmarłego Niklasa Wagnera. Przyjechała zobaczyć ciało – informuje pewnym głosem, wskazując na mnie.
– Tak, oczywiście, zapraszam za mną.
Kobieta prowadzi nas do windy, z której wysiadamy na najniższym piętrze. Do moich nozdrzy od razu dociera zapachy martwych ciał. Krzywię się i powoli idę za komendantem oraz pielęgniarką. Na plakietce przyczepionej do stroju widnieje chyba imię Sandra.
– Chce pani otworzyć worek? – pyta kobieta, patrząc na mnie wyczekująco.
Po to tu właśnie przyszłam, aby obejrzeć ciało, ale nie mogę powiedzieć tego wprost.
– Ja... Mogę zostać sama? – Fischer kiwa głową i wraz z Sandrą wychodzą z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Mam tylko kilka minut, zanim tu wejdą, dlatego nie tracę czasu i rozsuwam zamek czarnego worka. Ukradkiem zerkam na kamerę w rogu sali, która świeci się na czerwono, a potem gaśnie. To znak od kogoś z zewnątrz, że mogę zaczynać. Wyjmuję z torebki fiolkę, następnie wysuwam pazur i za jego pomocą rozcinam skórę w zgięciu łokcia w miejscu, gdzie przebiega żyła. Krzywię się, kiedy ciecz wypływa z otworu. Po tylu godzinach krew powinna zakrzepnąć, a nie wylatywać jak ze świeżej rany żywego człowieka. Ciecz ma ciemny kolor, bardziej przypomina czerń niż szkarłat. Brudzę sobie palce, bo rozcięcie się nie zrasta. Po kilku sekundach fiolka jest wypełniona płynem, dlatego zamykam ją i chowam do torebki.
Zerkam na kamerę i upewniam się, że mam jeszcze czas, a potem kieruję wzrok na ciało.
Na szyi widać czerwoną linię, jakby ktoś dusił go sznurem. Jest jednak odrobinę wypalona, co zapala lampkę w mojej głowie. Klatkę piersiową ma całkowicie rozszarpaną. Do tego stopnia, że dostrzegam żebra. Z ciekawości przykładam swoje palce do ran. Ślady zmierzają od ramion, przez pierś w kierunku bioder. Rozsuwam worek bardziej by zobaczyć więcej, a wtedy dostrzegam krew pod paznokciami chłopaka. Znowu upewniam się, czy nikt nie patrzy, a następnie biorę dłoń Niklasa i naciskam na knykcie. Z paznokci wyrastają pazury, które szybko znikają, kiedy puszczam rękę.
Emron mówił coś o hybrydach. Że ktoś być może wykradł serum? Czy to w ogóle możliwe? Jest przecież pilnie strzeżony, a pełny skład zna tylko alfa.
Zamykam worek i nachylam się tak, aby wyglądało, że płaczę. Kamera znowu działa, a do sali wchodzi pielęgniarka. Chowam dłonie w kieszeniach bluzy.
– Dziękuję bardzo.
Wychodzę z morgi i w towarzystwie Fischera idę do windy.
– Odwieźć panią gdzieś? – pyta.
Kręcę głową, odpowiadając, że dalej pójdę sama.
Rozstajemy się przed szpitalem. Komendant wsiada do samochodu i odjeżdża, za to ja kieruję się w przeciwną stronę. Docieram za miasto do starej fabryki pośrodku pustkowia. Kiedyś trzymano tu sprzęt robotniczy, wyrabiano różne materiały, a teraz to miejsce stoi całkowicie puste. Jest więc idealną siedzibą do spotkań dla takich jak ja. Zamek to co innego. Jak to mówią, do niego mają wstęp tylko ci stojący najwyżej.
Siłą otwieram metalową bramę, zacieram ślady swoich butów, które zatopiły się w błocie, a później ją zamykam. Budynek z zewnątrz jest oświetlony tylko trzema ulicznymi lampami, droga jednak prowadzi donikąd, więc nikt z niej nie korzysta. Zmierzam do wejścia, a kiedy staję przed metalowymi drzwiami lampa nad nimi zapala się na zielono, więc wchodzę do środka.
Wewnątrz jest tak samo paskudnie jak na zewnątrz, lecz to ma tylko odstraszać ciekawskich nastolatków, którzy chcieliby zwiedzić opuszczoną fabrykę. Zazwyczaj działa.
Wchodzę do windy ukrytej za dwiema wygniecionymi szafkami, która wiezie mnie dwa piętra niżej. W środku poprawiam swój wygląd. Ocieram zaróżowione policzki i resztki tuszu do rzęs pod powiekami. Włosy wygładzam i zakładam kosmyki za uszy. Drzwi otwierają się i od razu witają mnie zaciekawione spojrzenia.
Podążają za mną wzrokiem, gdy przemierzam długi korytarz. Rzadko pojawiam się w bazie. Przez większość czasu wykonuję rozkazy Emrona albo zabijam na zlecenie tych, którzy nam zagrażają. Moja obecność wśród hybryd, szczególnie gdy, według nich, jest się ulubienicą alfy, jest niemal jak garnek złota na końcu tęczy.
– Nieźle ci poszło. Te łzy serio były udawane? Mógłbym przysiąc, że naprawdę płakałaś. – pyta Rhys, kiedy wchodzę do pokoju pełnego komputerów. W jego drugiej części znajduje się przestrzeń wypoczynkowa. Stoi tam czerwona półokrągła kanapa, kwadratowy stolik, a także zlew, do którego podchodzę by zmyć z palców krew.
– Ważne, że uwierzyli. – Siadam na obrotowym krześle obok niego. – Juan jest w laboratorium? Mam dla niego próbkę. – Wyciągam z torebki fiolkę i podaję ją Rhysowi.
– Jak zawsze, ale nie idź tam. Przeprowadzają jakieś badania. Zaniosę mu to, gdy skończą. – Rhys odwraca głowę i ponownie wlepia wzrok w monitory.
Obserwuję kamery miejskie, nie tylko w Niemczech. Rozpoznaję Nowy Jork, a także Brazylię.
– Ktoś jest na misji? – pytam zaciekawiona. Obraz na jednej z kamer jest zapętlony, co przykuwa moją uwagę.
– Alyssa jest w Nowym Jorku – odpowiada, udostępniając ekran z konkretnego miasta. – Alfa ma na oku pewną dziewczynkę. Z tego, co wiem, to córka jakiegoś gościa, który wytwarza broń i nielegalnie ją przewozi.
– Po co mu ona? Sądzi, że też będzie produkować broń?
Wszyscy posiadają pazury, ostre kły, możliwość kontaktowania się przez myśli. Dlaczego więc alfa potrzebowałby na przykład broni palnej?
– Raczej chodzi o coś innego. Ta dziewczynka ma dwanaście lat. Obserwowałem ją przez kilka tygodni, często myszkuje po biurze ojca, jakby czegoś szukała. Przemyciła kilka naboi, potem przyszedł jej ojciec, wściekł się, że ich nie ma i zastrzelił ochroniarza.
Wzdrygam się.
– Może go nienawidzi? Ludzie tacy jak on raczej nie interesują się swoimi dziećmi. Pewnie nigdy nie widziała miasta albo nie miała okazji nikogo poznać.
Rhys przytakuje.
– Na długo przyjechałaś? – pyta po chwili, zerkając na mnie.
– Raczej nie – stwierdzam.
Rhys nie przejmuje się tym specjalnie. To już normalnie, że raz jestem, a chwilę później znikam na dłużej.
– Zdobyłam krew tego chłopaka, więc niedługo lecę do Waszyngtonu. Alfa ma dla mnie jakieś zadanie, podejrzewam, że to coś grubego, skoro wysyła mnie, a nie zorganizowaną grupę hybryd.
– Ja też lecę, Carlos również.
– Po co?
– Alfa powiedział, że dowiemy się w swoim czasie. Trochę się tego obawiam. Wiesz, Waszyngton to siedziba na przykład FBI. Gdy się tam pojawimy, jest dwadzieścia pięć procent szans, że zwrócimy na siebie uwagę, stojąc na chodniku. Unikamy tamtych okolic nie bez powodu. To duże ryzyko.
– Minęło dziesięć lat – zauważam.
– I może minąć więcej, a oni nie przestaną drążyć tej sprawy. Szykuje się kolejne wielkie polowanie. Znowu będziemy na celowniku.
Wzdycham. Ma rację. Zbyt długo było spokojnie, zdarzają się małe porwania, jak na przykład dzisiejsza misja Alyssy, ale wielkie polowania to zupełnie inna sprawa. Planowanie wymaga czasu, a wykonanie nie zawsze idzie po naszej myśli.
– Masz fiolkę? – Do pomieszczenia wchodzi Juan w białym fartuchu i dużych goglach na oczach.
Kiwam głową, a Rhys podaje mu fiolkę.
– Dzięki, jak zwykle można na ciebie liczyć.
– To pomoże stwierdzić, czym był chłopak? – pytam, zanim mężczyzna zdoła się zawrócić.
– Jest jakaś szansa. Jak będę mieć wyniki, powiem ci, czy coś odkryliśmy.
Zatrzymuję go jeszcze, nim odchodzi.
– Ja bym zabrała ciało, zanim przejdą do sekcji. Może i z zewnątrz wygląda to na atak zwierzęcia, ale chłopak ma jaśniejsze oczy o nienaturalnej barwie, w dodatku jego krew może mieć coś, czego nie ma zwykły człowiek. A z paznokci wyrastają pazury.
Juan marszczy czoło.
– Mieliśmy podjąć decyzje o zabraniu ciała, po przeprowadzonym badaniu, ale skoro uważasz, że mogą odkryć zbyt wiele przed nami, powiadomię kogo trzeba. Dzięki za to. – Unosi fiolkę, po czym wychodzi z salki.
*
Kilka godzin później Rhys, Carlos i ja dostajemy wezwanie od alfy. Rhys, jak to on, postanowił się wystroić. Stwierdził, że przy alfie musi dobrze wyglądać, na co ja z Carlosem przewróciliśmy oczami. Chociaż widzę, jak chłopak cieszy się na lepszą robotę niż siedzenie za biurkiem i gapienie się w monitory, czuję, jak bardzo jest zestresowany.
– Uspokój się, zanim ci serce wysiądzie. To nie spotkanie u króla czy egzekucja – śmieję się z niego, ale to nie pomaga mu się rozluźnić. Prycha na mnie i wywraca oczami.
– Łatwo ci mówić. Równie dobrze mogłabyś wejść tam w stroju jednorożca, a i tak wszyscy schodziliby ci z drogi. Lękają się ciebie. I możesz mieć wszystkich w dupie.
– Tego właśnie chcesz? – pytam, zatrzymując się przy głównej bramie.
Rhys wkłada dłonie do kieszeni spodni, a Carlos staje z boku.
– By ludzie czuli strach? Respekt do ciebie? By przywierali do ściany, gdy idziesz i spuszczali nisko głowy, niemal łamiąc sobie kark?
Mężczyzna patrzy na mnie w skupieniu, w jego oczach dostrzegam wahanie, ale zapach mówi mi zupełnie co innego. Właśnie tego pragnie. Pociąga go władza, nawet minimalna. Chce osiągnąć coś więcej i w tej kwestii go rozumiem. Nie pojmuję jednak, jak może chcieć być koszmarem dla innych?
– Gdybyś mogła, nie wyrzekłabyś się tego – zauważa.
Zaciskam wargi i zbieram myśli.
– Tobie się to podoba. Nie oddasz tego, co masz. To takie dziwne, że pragnę tego samego?
– Lepiej nie bierz ze mnie przykładu. Jestem słabym wzorem do naśladowania – odpowiadam, ignorując jego pytanie. – Jeśli chcesz zachować przy życiu przyjaciół, zacznij podążać własną ścieżką. Moja niesie za sobą tylko ból, cierpienie i śmierć.
Odwracam się i nie czekając na żaden ruch ze strony mężczyzny, przechodzę przez bramę. Carlos zerka na Rhysa, ale nic nie mówi. Obaj ruszają za mną w milczeniu.
BIAGO
Obracam w dłoniach kostkę Rubika, nie mogąc skupić się na jej ułożeniu. Za oknem jak zwykle praży słońce, na szczęście moje biuro ma klimatyzację, dzięki której nie smażę się jak kiełbaski na grillu. Czasem ten klimat mnie wkurwia. Ten żar spadający z nieba jest nie do zniesienia. Nie wspomnę już nawet o latającym robactwie, które nie daje żyć. Wszędzie tego pełno. Nawet w chłodnych lasach.
Pukanie do drzwi przerywa moje próby ułożenia układanki. Zapraszam gościa do środka i odkładam kostkę na biurko. W drzwiach pojawia się Nico z otwartą kopertą w dłoni. Dostrzegam odbitą pieczęć ze znanymi mi inicjałami. To trochę nietypowy widok zobaczyć list z pieczęcią, która używana była kilkaset lat temu, ale Emron jest staroświecki. Stroni od elektroniki.
– Dobre czy złe wieści? – pytam od razu, zanim mężczyzna zdąży zamknąć drzwi.
– Pół na pół – odpowiada, siadając na fotelu i kładzie list na biurku. Biorę go do ręki, lecz nie czytam. Skoro Nico zrobił to wcześniej, zda mi raport.
– Więc?
– Przedstawiciel zarządu Dzieci Nocy, Sandro Wehner odpowiedział na moją wiadomość. Listownie, ale nie ma się co dziwić. Lubią to robić. Twierdzi, że nie mają nic wspólnego z zabójstwem tej kobiety, ale zaprasza na spotkanie z Emronem jutro w Neuschwanstein.
– Jak zwykle umywają ręce – mówię zły i wzdycham. – Czy oni kiedykolwiek się do czegoś przyznali? – pytam na głos sam siebie, a potem podejmuję chyba najgłupszą decyzję w swoim życiu. – Odpisz mu, że będziemy jutro w Niemczech. Spotkanie zaplanuj na późną godzinę.
Nico kiwa głową i wychodzi, a ja chwytam za list i wrzucam go do szuflady biurka. Może kiedyś się przyda.
Aby pozbyć się natrętnych myśli, schodzę do siłowni. Zaczynam od półgodzinnego biegu na bieżni, potem podnoszenie ciężarków. Na koniec zakładam bandaże na dłonie i uderzam w worek treningowy. Każdy cios uwalnia moje ciało od stresu i napięcia. Wyzwala od myśli, które od dłuższego czasu krążą tylko wokół zabójstwa i Dzieci Nocy. Ktoś mógłby stwierdzić, że mam na tym punkcie obsesję, lecz ja po prostu nie popieram tego, co robią.
Niszczenie przestępczości i ochrona wilkokrwistych to dobry cel, ale porywanie ludzkich dzieci? Zmienianie ich w hybrydy? To nie mieści się w głowie. Z jednej strony zgadzam się ze starszyzną. Nasze pokolenia nie powinny już walczyć. Przeszłość powinna zostać zamknięta, lecz nic nie poradzimy na to, że ona do nas wraca. Nasz świat trzeba chronić, ale mieszając w to ludzkie szczenięta, narażamy się na ujawnienie. Sam chyba nigdy nie pojmę, jakim cudem Emron zdołał je przekonać, by mu służyły? Przekupił je jakoś? Zmusił?
– Znowu toniesz we własnych myślach. Co zaprząta twoją głowę, ukochany?
Przerywam uderzanie w worek i spoglądam na Neive.
Stoi oparta o ścianę, kokieteryjnie kręcąc na palcu kosmyk swoich brązowych, falowanych włosów. Na sobie ma tylko za dużą białą koszulkę, która sięga jej do kolan. Dostrzegam prześwitujące sutki, więc jestem pewien, że nie ma na sobie bielizny.
Uśmiecha się delikatnie, kręci biodrami gdy idzie w moją stronę i zarzuca włosy na plecy. Ona doskonale wie, jak zwrócić na siebie uwagę. Mężczyźni, którzy w wolnej chwili korzystają z siłowni, śledzą Neivę wygłodniałym spojrzeniem. Patrzę na nich i warknięciem każę wyjść. Robią to bez zastanowienia i już po chwili zostajemy sami. Od razu chwytam kobietę za biodra i odwracam do siebie plecami. Ona śmieje się krótko, a potem jęczy, kiedy przyciskam ją bardziej do swojego torsu.
– Ile razy ci mówiłem, że nie możesz chodzić po domu, mając na sobie tylko prześwitującą koszulkę? – szepczę jej do ucha.
W odpowiedzi Neiva mruczy zadowolona.
– Chciałam zrobić ci przyjemność – tłumaczy się i próbuje odwrócić, ale nie pozwalam jej na to. Odpycham ją od siebie i wracam do ćwiczeń.
– Zrób mi przyjemność i idź się ubierz – polecam, lecz ona nie rusza się z miejsca.
– Nad czym myślałeś? Byłeś nieobecny. – Próbuje mnie zagadać, ale ja nie daję się tak łatwo rozproszyć.
– Nie powinnaś się tym interesować. To sprawy watahy – warczę w odpowiedzi.
– Zapominasz, że jestem córką Egidia? – pyta retorycznie.
– Ale nie jesteś dziedziczką jego tronu – zauważam. – Jesteś tu, bo twój ojciec nie doczekał się syna i myśli tylko o tym, jak przejąć moje ziemie.
– Oboje na tym skorzystamy – stwierdza, nagle siada na podłodze i rozszerza uda, między które kieruje swoją dłoń. – Wystarczy tylko, że przypieczętujemy naszą więź ślubem. Ale już teraz mogę dać ci syna, ukochany. Tylko musisz do mnie przyjść.
Zaczyna się dotykać. Porusza powoli ręką, wyciąga szyję i bardziej ją eksponuję. Nie przerywam ciosów, lecz przyglądam się jej poczynaniom. Próbuje mnie zachęcić, podniecić, ale wygląda teraz żałośnie.
– Idź już, Neiva.
Wracam spojrzeniem na worek.
Słyszę jej poirytowane westchnienie, a później kobieta staje obok mnie.
– Co z tobą? Dlaczego nie zwracasz na mnie uwagi? Dlaczego tak bardzo muszę się starać, byś na mnie spojrzał?! Kiedy ostatnio się kochaliśmy, co?! Kiedy ostatni raz mnie pocałowałeś? Nie traktujesz mnie jak swojej partnerki! Jestem z tobą od trzech lat. Już dawno powinniśmy być po ślubie, a teraz po tym domu mógłby biegać nasz syn.
Staje przede mną i oddziela od worka. Muszę przerwać w niego uderzać i zostaję zmuszony do spojrzenia w oczy Neivy. Widzę w nich żal, a także gniew. Masę wściekłości.
– Czego ty tak właściwie oczekujesz?
– W tym momencie? Szacunku!
Prycham.
– Szacunku? Jak mam cię szanować, gdy sama siebie nie szanujesz? Jaką mam pewność, że mnie nie zdradziłaś, kiedy to chodzisz sobie prawie nago i świadomie zachęcasz moich ludzi, by na ciebie patrzyli? Może któryś z nich już cię pieprzył?
Neiva robi oburzoną minę. Otwiera usta, stara się coś powiedzieć, ale ostatecznie zaciska szczękę i szybko opuszcza siłownie.
Czy to było przyznanie się do zdrady?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro