Rozdział 18
HARPER
Żałuję, że nie posiadam zegarka mogącego cofnąć mnie o parę godzin. Albo nawet lat, abym mogła zmienić swoją przeszłość. Złamałam się. Biago sprawił, że wszystkie emocje puściły. Ulotniły się ze mnie jak za sprawą pstryknięcia. Okazałam słabość. Cholerną niemoc w obliczu kogoś, kto nigdy nie powinien widzieć mnie w takim stanie. Ale przy nim nie zawsze czuję się silna. Często sama siebie zaskakuję jak dobrze potrafię udawać i grać swoją rolę, lecz Biago uwalnia ze mnie wszystkie prawdziwe uczucia. Nie panuję nad nimi, co udowodniłam wczoraj, gdy przyznałam przed nim, co zrobił mi Victor.
Jak bardzo mnie zniszczył.
Gdyby nie jego siostra, pewnie dłużej zajęłoby mu zrozumienie, dlaczego reaguję strachem, gdy jest zbyt blisko. Z łatwością weszłam jej do głowy. W momencie, gdy podała mi , podała również swoje myśli jak na tacy.
Wielka pani psycholog. Znana we Włoszech i Stanach. Jest tak dobra, że najwyraźniej zapomniała, że na co dzień nie widuje tylko ludzi i ktoś może jej bez problemu wejść do umysłu, jak na własne podwórko. Obrała sobie mnie na celownik do jakiejś analizy osobowości. Oby szybko wyjechała, bo zdecydowanie się nie polubimy.
– Rhys się odezwał?
Unoszę wzrok znad laptopa i patrzę w kierunku Biaga idącego w moją stronę.
– Jeszcze nie. Nie wiem nawet, czy odczytał dzisiejszą wiadomość. O tej porze mógł dostać zadanie od alfy albo patroluje tereny przy granicy – odpowiadam.
Gdy Biago staje obok mnie, czuję się zdecydowanie lepiej niż wcześniej, kiedy siedziałam tu całkiem sama, pogrążona we własnych myślach.
– W porządku? – Szturcha mnie zaczepnie.
Przymykam na moment oczy. Czuję potrzebę przytulenia się do niego. Bycia blisko mężczyzny, ale mam jeszcze tyle silnej woli, aby oprzeć się pokusie.
– Tak, próbuję sama znaleźć to miejsce, ale to chyba bez sensu. Pozostaje tylko dowiedzieć się czegoś od Ronji, ale mnie do niej nie dopuszczasz.
– Bo jeśli staniesz jej na drodze albo się wystraszy, albo rzuci się na ciebie z pazurami.
Unoszę brew, patrząc w jego ciemne oczy.
– Jak się mnie wystraszy, może coś powie. Na przykład ze strachu, że coś jej zrobię? – sugeruję.
– A w najgorszym wypadku wbije ci pazury w tętnice.
Biago się prostuje, a ja obracam i opieram tyłem o blat. Mężczyzna stawia niepewny krok, aby być bliżej.
Tym razem nie ogarnia mnie strach. W głowie ciągle krążą słowa mężczyzny, które mnie uspokajają.
Nie skrzywdzę cię.
Oby mówił prawdę.
– Już nie czai się na mnie w ciemnościach – zauważam.
– Co nie znaczy, że przestała być niebezpieczna.
Wzdycham.
– Nie puszczę cię do niej – dodaje, gdy mu nie odpowiadam.
– Przecież nie byłabym tam sama.
– Nie przekonasz mnie – stwierdza z uśmiechem.
Niestety Biago uparcie trzyma się swojego zdania i niezbyt wiem, jak go podejść. Groźby na niego nie zadziałają, nie będę też udawać przed nim słodkiej dziewczynki, bo już się na to nie nabierze. Pozostaje mi tylko...
Bez wahania staję na palcach, po czym przylegam wargami do ust mężczyzny. To jedyne, co teraz przychodzi mi do głowy. Wtedy w samochodzie przez pocałunek byliśmy jak w transie, więc liczę, że teraz też tak będzie i Biago w końcu pozwoli mi porozmawiać z Ronją.
– Niezła próba – stwierdza, odrywając się ode mnie. – Teraz tak będziesz próbowała mnie przekonać? – Unosi brew, a następnie spogląda na moje usta.
– Myślałam jeszcze, by przyłożyć ci nóż do krtani...
– Pocałunek mi się podobał – przerywa mi. – I może pozwolę ci porozmawiać z Ronją, ale sama na pewno z nią nie zostaniesz.
– Przecież jej nie zabiję – parskam śmiechem.
– Bardziej boję się, że to ona zabije ciebie – mówi całkiem poważnie.
Z mojej twarzy znika uśmiech. Słysząc to, czuję się dziwnie. Troska jest mi obca, a Biago ewidentnie się o mnie martwi. Nie chcę, by to robił, bo zaczynam się do niego przyzwyczajać, a nie mogę tu zostać. Jestem Dzieckiem Nocy, nie powinnam tu być. To nie moje miejsce.
– O co chodzi? – Torcello marszczy czoło. Wygląda na bardziej zmartwionego niż chwilę temu.
– O nic – odpowiadam. Mężczyzna nie sprawia wrażenia, jakby . – Naprawdę – zapewniam go i się z jego objęć.
Pozwala mi na to, choć jeszcze wczoraj pewnie nadal by mnie trzymał. Najwyraźniej dotarło do niego, że to zły pomysł, ale na dodatek zaczął otaczać mnie opieką, na którą nie zasługuję.
– Idę z siostrą do altany nad jeziorem. Dołączysz?
– Raczej nie.
Wizja spędzenia dnia w towarzystwie Catii skutecznie odpycha mnie od wyjścia z domu. Jestem pewna, że będzie chciała ze mną porozmawiać i wypytać o różne aspekty mojego życia. Z nikim nie dzieliłam się przeszłością i nie będę. Niektóre sprawy powinny zostać zamknięte w czarnej skrzyni i rzucone w głąb wspomnień tak, aby nikt ich nigdy nie odnalazł.
– W porządku – odpowiada Biago, a następnie opuszcza piętro.
Przez kolejne godziny zajmuję się sobą oraz sprawami Dzieci Nocy. Biago udostępnił mi jeden ze swoich laptopów, więc mogę przejrzeć dokumenty przesłane mi przez Carlosa. Nie lubię sprawdzać raportów z misji, ale mam pod sobą grupę hybryd, którą muszę się zająć i powierzyć im zadania. Emron znów znalazł dziecko, które chce włączyć do swoich szeregów.
To chłopiec. Ma osiem lat, wychowuje go ojciec alkoholik, więc podejrzewam, że w domu nie jest otoczony miłością. Dowodem są filmy, które znajduję w folderze z imieniem chłopca i się nie mylę. Ojciec regularnie go bije, przypala końcówką papierosa, a nawet zdarzyło mu się rzucić w syna butelką po piwie.
Nietrudno będzie przekonać młodego do przyjęcia naszych zasad. Już i tak ma zniszczone życie. W przyszłości zemsta będzie czymś, co go napędzi i da siłę, by żyć.
Po skończonej pracy nie mam co ze sobą zrobić. Błąkam się po domu niczym zjawa szukająca kąta, w którym będzie mogła kogoś nastraszyć. Nikogo tu jednak nie ma. Wnętrza są puste i pogrążone w półmroku. Znudzona decyduję się znaleźć Biaga i Catię, co okazuje się proste, bo siedzą w altanie oświetlonej kilkoma latarenkami stojącymi na kanapach pod daszkiem.
Śmieją się, grając w jakąś grę. Radosna aura sprawia, że czuję się przygnębiająco, jakby wszystkie ich smutki przeszły na mnie.
– Jednak przyszłaś – zauważa Catia.
– Chodź, zagrasz z nami – proponuje Biago, klepiąc miejsce obok siebie.
Siadam przy nim, lecz zachowuję dystans. Catia chwyta za dodatkowy pionek i ustawia go na kolorowym kwadracie.
– Grałaś w to kiedyś? – pyta, kładąc przede mną dwie kostki.
– Nie grałam nigdy w żadną planszówkę.
Kobieta otwiera szeroko oczy.
– No to trzeba to natychmiast zmienić! – deklaruje, po czym wyjaśnia mi zasady gry i zaczynamy od nowa.
Rzucam kostki, poruszam się po planszy i co chwila wybieram kartkę z zadaniami. Większość jest tak idiotyczna, że wolę ich nie robić. W końcu Catia uznaje, że ona będzie wykonywać zadania z moich kart i za każdym razem, gdy trafia się coś głupiego, Biago śmieje się z siostry.
– Nie byłaś w poprzednim życiu kaczką? – pyta rozbawiony. – Coś za dobrze ci to idzie.
– Jesteś okropny, fratello.
– Po prostu szczery, sorella.
Catia pokazuje bratu język.
– Zazdrościsz mi?
– Bycia kaczką?
– Tego, że ciągle wygrywam – poprawia go.
– Z pewnością.
Catia wygląda na nieco oburzoną i uderza brata w ramię. Ten nic sobie z tego nie robi, tylko śmieje się z reakcji siostry.
Przedrzeźniają się, jak na rodzeństwo przystało, żartują i po prostu dobrze się bawią, a ja czuję się tu niepotrzebna. Piąte koło u wozu. Wyrzutek. Przybłęda. W końcu nie wytrzymuję. Mam wrażenie, że dziwne uczucie pustki zaraz mnie rozerwie. Wstaję i nim ktokolwiek zdoła mnie zatrzymać, uciekam. To dla mnie zdecydowanie zbyt wiele. Powinnam trzymać się swojego życia i swoich zasad, które określają jasno, jaką drogą mam podążać.
Biago pokazuje mi wszystko to, czego nigdy nie będę mieć. Siostrę straciłam wraz z całą rodziną dziesięć lat temu. Nawet nie wiedzą, że żyję. Przyjaciółkę, która była dla mnie najbliższą osobą, również straciłam. Nikt nigdy nie okazał mi czułości, nie troszczył się o mnie, nie pytał, czy wszystko w porządku. Nadal nikt tego nie robi.
Nikt oprócz Biaga.
*
Sądziłam, że za mną pójdzie, ale nie przyszedł do mnie, rano za to zostawił w kuchni gorącą kawę i gdzieś zniknął. Nadal nie wraca, choć zbliża się południe. Zaczynam się martwić, bo w domu nie ma nawet Catii. Przez okno czasem widzę patrole idące granicą lasu.
Wychodzę na taras przed budynkiem. Już wcześniej go widziałam, ale dopiero teraz zauważam miejsce na ognisko i drewnianą huśtawkę, na której chwilę potem siadam. Wsłuchuję się w ciszę, szum wiatru w koronach drzew oraz śpiew ptaków, aż spokój przerywa nadjeżdżający samochód. Wysiada z niego Biago, ubrany w czarną koszulę rozpiętą przy kołnierzyku. Podwinął długie rękawy, na nos założył okulary przeciwsłoneczne, a wilgotne włosy opadają na jego czoło. Robi mi się gorąco od samego patrzenia
Gdy mnie dostrzega, zmierza w moją stronę. Maleję, patrząc jak się zbliża. Przy nim jestem jak krasnal ogrodowy, którego można przestawić jedną ręką. Nie dość, że Biago góruje nade mną wzrostem to jeszcze emanuje tak silną, władczą aurą, że często mam ochotę się skulić. Lecz nie ze strachu, a chyba... z .
– Nie mówiłeś, że gdzieś jedziesz. Kolejna hybryda? – zgaduję, lecz on kręci głową.
– Pojechałem z siostrą na lotnisko – wyjaśnia. – Terenzo nie lubi, gdy daleko wyjeżdża i w dodatku na długo, więc musiała wracać.
– W takim razie żyje w bardzo toksycznym związku – stwierdzam bez ogródek.
Biago z westchnieniem siada obok mnie, wprawiając huśtawkę w ruch.
– Terenzo jest przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa. Jego młodsza siostra została porwana, przetrzymywano ją kilka tygodni, więc gdy brat ją znalazł, obiecał sobie, że bezpieczeństwo bliskich mu osób postawi na pierwszym miejscu. Cena nie gra dla niego roli. Catii to nie przeszkadza. Umie go przekonać.
Parskam śmiechem na wspomnienie tego, co zrobiłam, by namówić Biaga do zmiany decyzji odnośnie rozmowy z Ronją. Wygląda na to, że też potrafię go przekonać.
– Co cię tak bawi?
– Nic. – Wzruszam ramionami. – Porozmawiam w końcu z Ronją, czy zmieniłeś zdanie?
– Nie zmieniłem. Pójdziemy do niej, ale wieczorem. Mam zaraz spotkanie online z przedstawicielami innych watah.
– Co robisz na takich spotkaniach?
– Alfy składają mi raporty, ustalamy zmiany, jeśli oczywiście są konieczne i rozwiązuję zaistniałe konflikty.
– Dużo spraw masz na głowie.
– Niestety. Nico pomaga mi jak może, ale nie zna się na niektórych rzeczach, więc sam muszę wszystko ogarnąć. Czasem przydałaby się kobieca ręka, ale jeszcze nie znalazłem takiej, która byłaby w stanie sobie z tym poradzić.
Nie odpowiadam mu. Podkulam nogi i opieram brodę o kolana. Ani na moment nie spuszczam spojrzenia z Biaga, on ze mnie. Tkwimy w bezruchu dłuższy czas. Nagle mężczyzna unosi prawą rękę i powolnym ruchem zbliża do mnie dłoń. Nie reaguję. Dotyka opuszkami palców mojego czoła, gładzi je, a potem przeczesuje włosy. To tak przyjemne uczucie, że przymykam oczy.
– Przyjdę po ciebie potem i pójdziemy do Ronji, zgoda?
Kiwam głową, a kiedy Biago wstaje i zabiera dłoń, mam ochotę go zatrzymać.
Nie robię tego.
*
Trzy godziny później Biago kończy spotkanie i idziemy porozmawiać z Ronją. Na zewnątrz stoją strażnicy, a w środku Rocco pilnuje jej klatki.
– Poczekaj na zewnątrz, Rocco – rozkazuje Biago, więc jego żołnierz posłusznie wykonuje polecenie. Mężczyzna czeka aż odejdzie, po czym odwraca się do mnie. – Nie próbuj jej wchodzić do głowy, dobra?
– Nie zabiję jej – obiecuję.
Biago przez chwilę uważnie mi się przygląda, jakby chciał mieć pewność, czy mówię prawdę, a potem przepuszcza mnie, abym szła pierwsza. Docieram do celi Ronji, która gwałtownie wdycha powietrze i wstaje. Na mój widok wygląda na podekscytowaną, co również czuję poprzez zapach.
– Już się mnie nie boisz? – pytam spokojnie. Stawiam krok w przód, a Biago nieco się spina.
Nie odpowiada. Zbliża się do krat i chwyta się ich. Ma blade dłonie, nieco sine na czubkach palców. Paznokcie ma obgryzione aż do krwi.
– Przyszłaś – zauważa.
Jej głos nie brzmi już tak niewinnie, jak ostatnio. Jest pewna siebie, zadowolona i ewidentnie w jej głowie tworzy się jakiś plan. Poznałabym go, gdybym tylko mogła wejść jej do umysłu. Tylko, dlaczego w ogóle słucham Biaga? To Emron wydaje mi rozkazy, nie on.
A jednak postanawiam się mu nie sprzeciwić, co jest dla mnie czymś nowym i zupełnie obcym. W dodatku nie w moim stylu.
– Przyszłam. A wiesz dlaczego? – Ronja przekrzywia głowę. – Bo chciałabym wiedzieć, gdzie powstałaś.
– Siedziałaś mi w głowie.
– I trafiłam do twojego domu. Prawdziwego. W tym, w którym mieszkałaś, zanim ktoś cię porwał.
– Co dostanę, jeśli ci powiem?
Spoglądam na Biaga. Jego wzrok mówi jedno, ale ja kręcę głową. Wolności na pewno jej nie zwrócę.
„Nawet o tym nie myśl, Biago", ostrzegam go w myślach.
„A co jej zaoferujesz?"
Zaciskam wargi.
– Znajdziemy ci watahę – proponuję.
„Poważnie? Tak chcesz to rozegrać? Kto ją przyjmie?"
Ignoruję słowa mężczyzny.
– To jak będzie? – Skupiam uwagę na Ronji.
Zastanawia się. Raz wygląda na przekonaną w stu procentach, a zaraz jakby miała mi odmówić i jeszcze mnie zaatakować. W pewnym momencie wyciąga gwałtownie rękę w moją stronę, lecz Torcello reaguje szybciej niż ja i chwyta ją mocno za nadgarstek. Z pazurów kobiety kapie czarna maź, a jej oczy stają się srebrne.
– Nie chcę stada – mówi.
Biago puszcza ją, a Ronja odsuwa od krat.
– I tak niedługo mnie tu nie będzie – dodaje. – Oby to, co ci pokażę, coś zmieniło.
Zanim analizuję jej słowa, czuję pulsowanie w skroni. Krzywię się, zaciskając powieki. Czuję, jak Biago kładzie swoje dłonie na moich ramionach, lecz potem nie czuję już nic. Zupełnie tak, jakbym znalazła się w próżni bez dźwięków i czucia. Otacza mnie tylko głucha cisza i szybko migające obrazy.
Wielka połać lasów. Granica splamiona krwią. Spalone stosy i deszcz spadający na beton. Między drzewami wyłania się budynek. Ogromny, stary, porośnięty mchem.
Rozpoznaję miejsce.
– W porządku? – pyta Biago.
Jeszcze przez chwilę nie mogę dojść do siebie, ale gdy odzyskuję pełną świadomość, kiwam głową.
– Znasz już miejsce. Resztę poznasz sama – szepcze Ronja.
Przeszłość mnie jednak nie znosi i znów chce mnie kopnąć w dupę. Dawne rany ponownie się otwierają. Powracają wspomnienia, których wolałabym się pozbyć.
BIAGO
nagle podrywa się i odchodzi od nas. Catia przestaje się śmiać i kładzie mi dłoń na kolanie, gdy chcę wstać z zamiarem pójścia za kobietą.
– Daj jej czas – radzi. – To wszystko jest dla niej nowe. Przeraża ją.
– Mnie przeraża to, że wszystko tak trafnie analizujesz – stwierdzam.
Siostra uśmiecha się smutno.
– Emron ją wyszkolił, nie wychował. To różnica, Biago.
– Po prostu odebrał jej dzieciństwo.
– Nie masz pewności, jakie by miała, gdyby do niego nie trafiła. Jest Dzieckiem Nocy nie bez powodu. Może kiedyś ci o tym powie, ale teraz postaraj się do niej dotrzeć. Małe kroczki, dobra? Nie przestrasz jej, nie naciskaj. Spróbuj dostrzec zmiany w zachowaniu. Nie jest tylko żołnierzem. To dziewczyna po przejściach, torturowana i zgwałcona przez psychopatę. Podziwiam ją, że jakoś sobie z tym radzi, ale to nie znaczy, że przestała cierpieć.
– To, co mam robić? Ilekroć się do niej zbliżam, czuję jakby zaraz miała uciec.
– Małe kroczki – powtarza. – Pokaż jej, że naprawdę jej nie skrzywdzisz, że jesteś dla niej wsparciem. Jest twoją wybranką. W końcu nauczy się czegoś nowego. Może pokażesz jej, jak kochać? – sugeruje.
Sam nie wiem, czy jestem w stanie wydobyć z siebie tak mocne uczucie. Neivy nigdy nie darzyłem miłością, zatem czy jestem w stanie pokochać Harper. I czy ona pokochałaby mnie?
*
Harper znów jest nieobecna i zdenerwowana. Zbliżyliśmy się do siebie, więc czuję jej emocje, jakby należały też do mnie. Martwi mnie, że po rozmowie z Ronją stała się spięta. Wzdryga się na każdy głośniejszy dźwięk, co chyba dostrzegam tylko ja, bo Nico ani razu na nią nie patrzy. Skupiony jest na umowach, które dałem mu do przejrzenia, a ja Harper zajmuję się szukaniem miejsca, które pokazała jej hybryda.
– Hybrydy potrafią w ten sposób wchodzić do czyjejś głowy? – pytam.
Harper nawet na mnie nie zerka.
– Nie – odpowiada krótko.
– Ale ona to zrobiła – zauważam.
– Jest zmodyfikowana. Różni się od hybryd stworzonych przez Emrona. Nie powinna umieć wchodzić komuś do głowy i przekazywać wspomnienia, jak zrobiłam to Rhysowi. Z pazurów też nie powinna spływać czarna maź.
– Ktoś zabawił się genami – stwierdzam z westchnieniem. – Próbuje stworzyć hybrydy doskonalsze niż Dzieci Nocy.
– Na razie mu to nie wychodzi. Każda, którą spotkaliśmy szybko się rozpadała. Podejrzewam, że z Ronją będzie to samo. To eksperyment. Jeszcze żyje, ma większe umiejętności niż poprzednie, na jakie natrafiliśmy, ale jest nietrwała.
– Po czym to wnioskujesz?
– Po jej słowach. – Kiwam głową. – Mam – oznajmia nagle.
Na ekranie laptopa wyświetla się lokalizacja w samym środku lasu. Oddalam nieco obraz.
– Rosja. Dawne tereny Victora.
– Tego Victora? – Nico unosi głowę znad papierów. – Tam zmienia się ludzi w hybrydy?
– Na to wygląda – odpowiadam. – To na pewno tu? – Spoglądam na Harper.
Kiwa powoli głową. Wpatruje się w ekran jak zaklęta i z każdą chwilą jest bardziej zdenerwowana. Rozumiem, że to przez Victora. Samo jego imię sprawia, że Greene drży. Gdy tylko spotkam tego skurwiela, zapłaci za to, co jej zrobił.
– Nico, powiedz wszystkim, aby byli gotowi do wyjazdu. Jutro polecimy sprawdzić to miejsce. – Mężczyzna patrzy na mnie, więc daję mu wyraźny znak, że ma nas zostawić. Wychodzi bez słowa sprzeciwu. Wtedy spoglądam na Harper. – W porządku? Dasz radę pojechać?
– Tak – mówi, choć bez przekonania. – Pójdę się przejść – oznajmia.
– Gdybyś chciała pogadać albo po prostu z kimś posiedzieć, przyjdź. Wysłucham cię.
Kobieta zerka na mnie przez ramię, a potem wychodzi z gabinetu. Ja z kolei zajmuję się opracowaniem jakiegoś planu. Teoretycznie nic nie powinno nas tam zaskoczyć. Nic, znaczy, że nie natkniemy się na któregoś z ludzi Victora. Tereny są rozległe i całkowicie dzikie, zatem jedynym zagrożeniem mogą być kundle. Zarówno te samotne, jak i te trzymające się w niewielkich grupach. Nie chcę jednak jechać na obce tereny z wojskiem, bo wywołam tym niepożądany konflikt. I tak muszę powiadomić główne alfy z Rosji, że będę ze swoimi ludźmi na ich ziemiach, a to już jest ryzykowne i może dojść do nieporozumień.
Piszę zatem wiadomość z wyjaśnieniami, nie podając szczegółów naszej misji. Odpowiedź od Ignatiya oraz Kusya otrzymuję po godzinie z wyraźną zgodą na wkroczenie na ich terytorium. Zerkając na mapę z wyznaczonymi granicami stwierdzam, że zgoda innych watah nie będzie mi potrzebna, więc zamykam laptop, a następnie jadę do biura w Genui załatwić kilka ważnych spraw. Kolejny wyjazd znów sprawi, że zarządzanie firmą zostawię swoim ludziom, a i tak mają już masę roboty.
Pamiętam słowa ojca, gdy powtarzał, abym mniejsze sprawy zostawiał dla żołnierzy, a ważnymi zajmował się osobiście. Tak więc robię, choć ojciec w moich oczach jest już martwy.
*
Do domu wracam późnym wieczorem. Nie zastaję Harper w kuchni, salonie, sypialni czy nawet na siłowni. Nie poszła też do Ronji, zatem idę w jedyne miejsce, w którym jeszcze mogę ją spotkać. Moje przypuszczenia są słuszne. Greene siedzi na pomoście, wpatrzona w księżyc odbijający się w tafli wody Słyszy mnie, gdy do niej podchodzę, ale nie odwraca głowy. Bez słowa siadam obok niej i wpatruję się w to, co ona.
– Nie chcę rozmawiać – oznajmia cicho.
Patrzę na nią.
– Nie zmuszam. Przyszedłem tylko z tobą posiedzieć. Jeśli chcesz, abym poszedł, pójdę.
Harper mruży oczy, ale kręci głową, więc nie ruszam się z miejsca. Siedzimy tak dość długo pogrążeni we własnych myślach. W milczeniu wracamy do domu, gdzie rozstajemy się w korytarzu na piętrze. Jednak całą noc nie mogę spać. Czuwam w obawie, że Harper obudzi się z krzykiem bądź płaczem. Victor ją przeraża. Nie dziwię się już, że ciągle myśli o naszej misji. Wkroczenie na jego dawne tereny będzie dla niej sporym wyzwaniem. Ale jest silna. Nie z takimi wyzwaniami się mierzyła. Poradzi sobie.
*
Rankiem wylatujemy z Włoch. Nikogo nie zadowala jednak to, że lot będzie trwał pięć godzin. Harper tym bardziej to nie odpowiada. Siedzi cicho, wpatrzona w widok za oknem, lecz pod maską obojętności kryje się lęk. Z każdą chwilą stresuje się coraz bardziej. Nikt prócz mnie tego nie dostrzega. Chłopaki są zajęci sobą i nie zwracają uwagi na to, co dzieje się z tyłu. Patrzenie na Harper, gdy stuka paznokciem o stolik sprawia, że nie wytrzymuję. Wstaję, po czym podaję jej dłoń.
– Chodź ze mną – proszę cicho.
Dziewczyna zerka na mnie i niepewnie podaje mi rękę. Ściskam ją delikatnie, by przypadkiem się nie wystraszyła, a potem prowadzę na tył samolotu i otwieram drzwi. Prowadzą do pokoju z miejscem do spania, fotelem i stolikiem. Harper zatrzymuje się na środku, patrzy w stronę łóżka, a kiedy słyszy zamykające się drzwi, wzdryga się.
– Po co mnie tu zabrałeś? – pyta, zerkając na mnie przez ramię.
Przechodzę na drugi koniec pomieszczenia i siadam na łóżku.
– Połóż się, coś ci pokażę.
Greene nadal stoi w miejscu.
– To zły pomysł – stwierdza.
– Obiecałem, że nic ci nie zrobię, pamiętasz? – Kiwa głową. Na dowód sam się kładę, robiąc miejsce dla kobiety. – Po prostu się połóż, nic więcej.
Patrzy na mnie uważnie i po chwili decyduje się podejść. Opada plecami na materac, po czym odwraca głowę. Wpatrujemy się w siebie bez słowa. Zatapiam się w jej zielonych oczach.
– Więc będziemy tak leżeć i się na siebie patrzeć? – Unosi brew.
Napięcie z jej ciała powoli schodzi.
– Możesz też zasnąć – stwierdzam z uśmiechem.
– , tak?
– Będę cię pilnował.
– Nie potrzebuję ochrony.
– Ktoś musi cię złapać, gdybyś przekręciła się na drugi bok i nagle spadła z łóżka.
W odpowiedzi Harper chichocze. Jej śmiech jest uroczy. Melodyjny, działający jak lek na uspokojenie. Mogłaby częściej się tak śmiać, ale tylko dla mnie. Nie mogę się jej oprzeć. Staje się moim narkotykiem. Cholernym lekiem na życie.
– Zabawne, ale uważam, że nic mi tu nie grozi. Dlaczego więc tu jesteśmy?
Wzdycham.
– Próbuję odwrócić twoją uwagę, byś nie myślała o Victorze i całej reszcie.
– Na moment zapomniałam, ale właśnie mi o tym przypomniałeś. – Odgarnia kosmyk włosów, który opada jej na czoło. – Ciężko o nim nie myśleć w takiej sytuacji. Co innego mam robić przez pięć godzin lotu?
– Teraz już cztery – poprawiam ją, na co przewraca oczami. – Dlatego tu jesteśmy. Porozmawiajmy o czymś albo chodźmy spać. Chyba że wolisz wrócić i posłuchać paplaniny Sebastiano.
– Mowy nie ma. Godzina mi wystarczyła. Jednak wolę zostać tutaj.
Uśmiecham się.
– To o czym chciałabyś porozmawiać?
– O tobie – odpowiada. – Opowiedz o sobie. Cokolwiek.
– W zamian ty opowiesz coś o sobie?
– Raczej niczym ciekawym cię nie zaskoczę – stwierdza.
To się okaże.
– Gdy miałem pięć lat wrzuciłem siostrze do pokoju dwie myszy. Zablokowałem drzwi, by nie mogła się wydostać, więc kiedy wyszła z łazienki zaczęła krzyczeć i szarpać za klamkę. A ja stałem na korytarzu i płakałem ze śmiechu.
– Odwdzięczyła ci się za to?
– Podstępem zwabiła do więzienia i zamknęła na całą noc w celi.
– Nie bałeś się? Byłeś dzieckiem.
– Na początku. Potem zrozumiałem, że nie mam się czego bać. Catia wyświadczyła mi przysługę. I nie mogła mnie już straszyć, że zamknie mnie tam ponownie, bo nic by jej to nie dało.
– Musieliście się bardzo nienawidzić.
– Nie znosiliśmy siebie nawzajem. Nasze relacje zmieniły się, gdy mama odeszła. Ojciec się załamał, więc zostaliśmy zmuszeni, aby radzić sobie sami. To sprawiło, że w końcu przestaliśmy być wrogami, a staliśmy się rodzeństwem.
– Mi też zdarzało się kłócić z siostrą. Zwykle chodziło o głupoty. Nie zawsze się dogadywałyśmy.
– Złapałyście w końcu wspólny język?
Kręci głową.
– Pamiętam, że w dniu, kiedy mnie zabrano, pokłóciłam się z nią. Nie wiem, o co.
– Myślałaś o tym, gdy byłaś daleko od rodziny?
– Na początku tak, ale potem Emron pokazał mi, kim jestem naprawdę. Zapomniałam o rodzinie, dawnym życiu. Żyłam tak, jak tego chciał. Dopiero na jednej z pierwszych misji znów zaczęłam wspominać. Teoretycznie mogłam robić, co chciałam. Warunkiem było tylko wykonanie rozkazu. Dlatego postanowiłam pojechać do Vancouver i być blisko niej. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że za bardzo ryzykuję.
– Jeśli będziesz chciała, możemy tam pojechać. Znów zobaczysz rodzinę...
– Nie – przerywa mi. – To przeszłość, Biago. Dzieci Nocy zostawiają przeszłość za sobą.
Nie kontynuuję tematu jej rodziny. Sam opowiadam o swojej przeszłości i zabawnych chwilach. Harper dzięki temu się rozluźnia. Zapomina o Victorze oraz miejscu, do którego się udajemy. W końcu zasypia, a ja trwam przy niej jak jej osobisty anioł stróż.
*
Wieczorem przylatujemy do Kazania. Wszyscy jesteśmy zmęczeni długą podróżą, więc od razu jedziemy do hotelu odpocząć , a o świcie ruszamy w dalszą drogę.
– Alfy z tych terenów nie mają nic przeciwko naszej wizycie? – dopytuje Harper, patrząc w nawigację w telefonie.
– Mamy zgodę na tymczasowy pobyt – wyjaśniam, a następnie skręcam na skrzyżowaniu. – Ile jeszcze kilometrów?
– Piętnaście, potem jeszcze dziesięć pieszo. Nie sądzę, aby w tamte rejony prowadziła jakaś droga. Nie licząc szlaku turystycznego.
– Czyli przemiana odpada. Przynajmniej w okolicach szlaku.
– Poza nim również. Ludzie nie trzymają się żadnych zasad. Wystarczy, że młodzież uzna, że dobrym pomysłem będzie wejść głębiej w las. Jak znajdą ludzkie kości, uciekną z krzykiem.
– Dobry odstraszacz, ale zarazem powód, dla którego wielu zapuszcza się w dzikie tereny w poszukiwaniu tajemnic – podsumowuję.
– Dlatego nie możemy ryzykować, że ktokolwiek znajdzie nasze ślady.
Gdyby nie ludzie, nie musielibyśmy teraz zastanawiać się nad ryzykiem, jakie niesie za sobą zmiana formy. To jesteśmy my. Nasza natura. I musimy się z tym ukrywać, bo chociaż daliśmy ludziom wszystko, odpłacili się ogniem i krwią. Zepchnęli w cień. Zapomnieli, kto stał na szczycie.
Dojeżdżając na miejsce dostrzegam dwa samochody stojące na parkingu. Stoją tu raczej od kilku godzin, więc musimy być ostrożni. Nie wyglądamy na turystów ani tym bardziej badaczy. Ludzie mogą zadawać niewygodne pytania, a nie chcę mieszać im w głowach. Harper pewnie zrobiłaby po swojemu, bo mało kogo słucha. Podejmuje szybkie decyzje. Zastanawia mnie tylko czy równie szybko myśli nad konsekwencjami.
– Idziemy razem, nie rozdzielamy się. Miejcie uszy i oczy szeroko otwarte. Turyści mogą wrócić, a nie wiemy, którą drogę wybrali – instruuję swoich ludzi, gdy w tym czasie Greene stoi nieruchomo, wpatrzona w las spowity mgłą.
Widok jest naprawdę niesamowity, mgła i latające czarne ptaki tworzą mroczniejszy klimat i chociaż wygląda pięknie, dla niej taki nie jest. Ten mrok to jej wspomnienia. Przeszłość, którą usilnie próbuje wymazać z pamięci.
– Gotowa? – szepczę, stojąc tuż za nią.
Wzdryga się, po czym kiwa głową.
– Zatem ruszamy – mówię nieco głośniej.
Prowadzę wszystkich przez zarośla i wydeptaną drogę. Cały czas nasłuchuję. Chcę mieć pewność, że nie natkniemy się na ludzi. Sprawią nam tylko same problemy, a tych i tak mamy pod dostatkiem.
*
Bez przemiany droga zajmuje nam godzinę. Wszyscy jesteśmy nią zmęczeni, ale nikt tego nie okazuje. Harper w szczególności. Ma tak poważny wyraz twarzy, jakby została zaklęta w kamienny posąg, by nikt nie mógł odgadnąć jej uczuć. Zablokowała również swój umysł, więc, mimo że wcześniej czułem z nią mocniejszą więź, teraz się oddaliła. Nie mogę się z nią porozumieć.
– To już niedaleko, czujecie? – Rocco przystaje na moment, by się rozejrzeć.
– Chodzi ci o tę dziwną aurę? – upewnia się Sebastiano.
Jego brat przytakuje.
Rzeczywiście czuję się inaczej. Gdy stoimy, uczucie niepewności narasta. Otacza nas niewidzialną nicią.
– Idziemy dalej. Na granicy powinna znajdować się czerwona wstęga. To już pewnie blisko.
Idę naprzód, nie czekając aż moi ludzie ruszą się z miejsca. W pewnym momencie zdaję sobie jednak sprawę, że Harper zniknęła z pola widzenia. Nie ma jej. Zrobiła to tak cicho, że nie wiem nawet, kiedy mnie ominęła. Nawet mając pod butami liście oraz suche gałązki, porusza się bezszelestnie.
W końcu ją dostrzegam. Stoi przy drzewie owiniętym czerwonym materiałem, który mimo, iż jest brudny i podarty to nadal jest widoczny. Dotarliśmy.
– Teraz pełne skupienie – odzywam się. – Chociaż to nie jest już teren Victora nie oznacza, że jest tu w pełni bezpiecznie. Miejcie to na uwadze.
Kiwają głowami i przechodzimy przez dawną granicę. Nie wszyscy jednak idą dalej. Zatrzymuję się, czując mrowienie w karku, a potem odwracam. Harper nie rusza się z miejsca. Stoi w bezruchu, wpatrzona w ziemię, a na jej twarzy widać tylko jedno. Strach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro