Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13


HARPER

U Biaga zaczynam się czuć bardzo swobodnie. Nawet w małym domku w Niemczech nie doświadczyłam takiego bezpieczeństwa jak tutaj. Nie zagląda tu wiele osób, głównie Nico i Igor, który można powiedzieć jest najemnikiem na usługach Torcella. Niezbyt się polubiliśmy przez ostatnie cztery dni. Jest tu codziennie, składa raporty, czasem korzysta z siłowni akurat w tym momencie, gdy ja w niej jestem. Dzisiaj sytuacja znów się powtarza. Uderzam w worek w chwili, gdy Igor przekracza próg.

– Na sali jest tyle sprzętu, a ty zawsze wybierasz ten nieszczęsny worek. Co on ci takiego zrobił, że tak go maltretujesz?

Zerkam na niego, ponownie wymierzając cios.

– Wyobrażam sobie, że to ty – mówię, a huk uderzenia roznosi się echem po pomieszczeniu.

Igor nic na to nie odpowiada. Kątem oka widzę, jak do mnie podchodzi i dopiero kiedy jest naprawdę blisko, mierzę go wrogim spojrzeniem. Nie będę udawać przed nim ani przed nikim innym, że go lubię. Facet działa mi na nerwy!

– Jestem ładniejszy niż ten worek – stwierdza, lustrując wzrokiem wypchany wór.

– Obaj macie obite mordy. Jak dla mnie wszystko się zgadza.

Tylko na moment przerywam uderzanie, aby zaczerpnąć tchu, ale Igor i tak to wykorzystuje, by zastawić mi drogę. Patrzę na niego pytająco, a on zmusza mnie do wycofania się. Stawiam kilka kroków nim zatrzymuję się na otwartej przestrzeni. Uśmiech Igora się rozszerza.

– Czego ode mnie chcesz?

Igor zerka w dół, więc podążam za nim wzrokiem. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że zaprowadził mnie do kręgu służącego jako ring.

– Sparing? – Unosi na mnie spojrzenie.

– Nie masz szans – stwierdzam pewnie.

Mężczyzna prycha pod nosem.

– Czyli, przyjmujesz wyzwanie? – upewnia się, a ja powoli wycofuję się aż do krawędzi kręgu.

– Skoro już tu jestem, chyba nie mam wyboru.

Igor ustawia się po drugiej stronie, a następnie przybiera odpowiednią postawę. Nie lubię się w to bawić, więc stoję tak, jak wcześniej, czekając na pierwszy ruch faceta.

– Panie mają pierwszeństwo – mówi, zachęcając mnie to ataku.

– Tym razem podziękuję.

Zadziorny uśmiech formuje się na twarzy Igora, gdy ten atakuje. Jego pierwszy cios jest dość wolny, dlatego z łatwością go unikam. Z drugim jest to samo. Przez kilkanaście długich sekund tylko odsuwam się od mężczyzny. Nie zadaję mu żadnego ciosu, po prostu przyglądam się jego technice.

Szeroko rozstawione nogi dają mu większą stabilność. Ugięte kolana pozwalają wybić się z nóg, aby wyprowadzić silniejsze uderzenie. Zaciska mocno pięści aż czubki palców robią się białe. Ma napiętą sylwetkę, a wzrok ciągle utkwiony w przeciwnika. Słyszę wyraźne szuranie, nie podnosi za wysoko nóg, zatem podcięcie ich może być trudne. Zauważam jednak, że przy każdym gwałtowniejszym ruchu, jego lewa noga ugina się bardziej niż prawa, dlatego mój pierwszy atak wymierzam właśnie w nią.

Kopię mocno, jednocześnie wyprowadzając uderzenie z pięści, by Igor zbyt szybko nie zorientował się, co zamierzam zrobić. Gdy blokuje cios, moja stopa już trafia w najwyraźniej najczulsze miejsce Igora.

Zauważam grymas na jego twarzy. Trafiam idealnie. Ugina kolano, już prawie opada na podłogę, ale ciągnie mnie za sobą. Już po chwili oboje zderzamy się z podłożem. Nie jestem w stanie szybko zareagować, za to Igor robi to od razu, przyciskając mnie do podłogi.

– Znalazłaś mój czuły punkt – zauważa.

Posyłam mu zwycięski uśmiech.

– To było zajebiście proste – odpowiadam, a następnie uderzam go z kolana prosto pod żebra.

Jęczy z bólu, na moment nieruchomiejąc, co wykorzystuję i wstaję na równe nogi.

– Muszę przyznać, że niezłe zagranie.

Trzymając się za bolesne miejsce, podnosi się i złowieszczym spojrzeniem. Widzę jednak, że to go bawi. Lubi ostre potyczki zupełnie jak ja. Może dlatego tak go nie lubię? Za bardzo mnie przypomina.

– Pokazać inne? – pytam retorycznie.

Tym razem nie czekam na jego ruch, tylko sama go wykonuję. Nasze starcie składa się z uderzeń z pięści, grę w kotka i myszkę, kopania, podcinania nóg oraz krótkich potyczek na leżąco. Każdy upadek jest bolesny, ale odwdzięczam się Igorowi tym samym. Niestety nie daje mi ponownie uderzyć w nie całkiem sprawną nogę, więc szukam innego słabego punktu.

Tyle, że Igor chyba nie posiada ich więcej...

Po raz kolejny uderzam plecami o podłogę, a mężczyzna przygniata mnie swoim ciałem, lekko dusząc. Wpatruję się w niego ze złością, ale gdy to na niego nie działa, zmieniam taktykę. Moje spojrzenie momentalnie łagodnieje, z ust znika przebiegły uśmiech, a do oczu nachodzą łzy. Oddycham ciężej, na marne staram się wydostać z uścisku Igora. Symuluję panikę, co działa, bo mężczyzna marszczy czoło i nie przyciska mnie już tak mocno jak chwilę temu.

– Wybacz... ja...

Zanim kończy zdanie, wyprowadzam mu cios prosto między nogi, z kolei potem zmieniam naszą pozycję i teraz to ja jestem na górze. Oplatam Igora nogami za szyję, podduszając go. Chwyta się mnie i stara odepchnąć, ale nie daje rady, więc po sekundzie uderza dłonią o podłogę. Dopiero wtedy go puszczam, a następnie wstaję.

– Mówiłam, że nie masz szans – przypominam mu. – I taka dobra rada ode mnie. Nie lekceważ Dziecka Nocy. Szczególnie, gdy zostało osobiście wyszkolone przez Emrona.

Igor wpatruje się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jest zaskoczony, przerażony, ale i zadowolony, co jest dla mnie dziwną mieszanką. Zaciągam się powoli zapachem, aż dociera do mnie, że zadowolenie wcale nie wychodzi od Igora, a od kogoś innego.

Unoszę głowę i wtedy moje spojrzenie styka się z Biagiem. Stoi w drzwiach, skupiając na mnie całą uwagę. Nie przejmuje się tym, że właśnie znokautowałam jego najemnika i omal go nie udusiłam. Widzę, że się uśmiecha, choć nie rozumiem dlaczego.

Igor siada ze stęknięciem, łapiąc się za bolące miejsca. to na mnie, to na Biaga, a potem wciąga powietrze.

– Luno – mówi cicho, schylając głowę.

Odwracam wzrok od swojego mate i kieruję go na Igora. Nic jednak nie mówię. Czuję się dziwnie, słysząc to określenie. Wiem dokładnie, co znaczy i jakoś mi się to nie podoba.

– Harper, pozwolisz? – pyta Biago.

Zaciskam wargi, a następnie ruszam w kierunku Torcello.

– On już wie.

– Słyszałem. Chodź do biura.

*

W gabinecie mężczyzna nalewa nam alkohol do szklanek. Swoją opróżniam w kilka sekund, więc dolewam sobie jeszcze odrobinę, po czym siadam na fotelu. Mężczyzna zajmuje miejsce na swoim, uważnie mi się przyglądając.

– Powiesz mu? – pytam, gdy cisza między nami trwa zdecydowanie za długo.

Biago rozsiada się wygodniej.

– Wyjaśnię mu to i powiem, aby nikomu nie pisnął słowa.

Trochę mi lepiej, słysząc to, ale już się stało. Ktoś jeszcze wie, co łączy mnie i Biaga, a raczej, co nie powinno nas łączyć. On jest alfą, ma na nazwisko Torcello, a ja jestem Dzieckiem Nocy. Służę Emronowi, jestem jego prywatnym egzekutorem, jego tajną bronią. Ta więź to jakaś pomyłka. Żadna ze mnie kandydatka na Lunę potężnego stada.

Muszę zakończyć tę sprawę i odejść. Nie pasuję tu.

– Nie chcę, aby ktokolwiek jeszcze się dowiedział. Na co komu ta informacja?

Dopijam trunek i odstawiam szklankę na stół. Biago nawet nie opróżnił swojej.

– Ciekawe zagranie – unoszę na niego spojrzenie – jesteś świetną aktorką.

Kącik ust mi drga, jakby chciał unieść się do uśmiechu, ale mu na to nie pozwalam. Po ciele rozlewa się przyjemne ciepło, kiedy słyszę w głosie Biaga nutkę zadowolenia. Ten komplement dziwnie na mnie działa, bo czuję, że chciałabym więcej. Pragnę słuchać z jego ust.

– Lata treningu – odpowiadam z przekąsem

– Raczej wrodzony talent – poprawia mnie. – Igor naprawdę się wystraszył.

– Wiem, poczułam to. Serio uwierzył, że się rozpłaczę – prycham pod nosem na wspomnienie jego wielkich oczu. Naprawdę był gotów mnie puścić i przepraszać.

– Poczułaś? – interesuje się nagle.

Przestaję się uśmiechać i ponownie spoglądam na mężczyznę. Może jednak powiedziałam zbyt wiele? Cholera, Harper. Musisz się bardziej pilnować i zamknąć jadaczkę. Przy nikim nie zdarzyło mi się powiedzieć czegoś, czego zbytnio nie powinnam. Dlaczego zatem musiałam wspomnieć o tym akurat przy Biagu?

– Widziałeś jego oczy? Widać było, że się boi.

Biago jednak nie wygląda, jak mi uwierzył.

– Powiedziałaś, że to poczułaś, a nie widziałaś. To mnie zastanawia i chętnie dowiem się czegoś więcej.

Coś podejrzewa i bardzo mi się to nie podoba. Wie już, że jestem córką Emrona, ale na tym powinno się skończyć. Nie bez powodu większość uważa mnie za broń alfy. Z takim darem nie da się nią nie być.

– A nie może to zostać tajemnicą? – pytam. – Po co ci ta wiedza? I tak jej nie wykorzystasz.

Biago nachyla się nad biurkiem i opiera o nie przedramionami. Jego spojrzenie delikatnie ciemnieje, a ja mam wrażenie, że to czarna dziura, która mnie wciąga. Mrugam, aby otrząsnąć się z tego transu.

– Ciekawi mnie to, bo ty mnie ciekawisz.

Znowu czuję przyjemne ciepło pod skórą, jakby ktoś rozpalił we mnie ognisko albo okrył puchatym kocem.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a interesowanie się mną to jak spadanie ze schodów prosto w czeluść piekielną. Odradzam.

Wstaję, lecz przy drzwiach zatrzymuje mnie jego głos.

– Jeśli to wyzwanie, przyjmuję je.

Zerkam na niego przez ramię. Tym razem tęczówki ma czarne niczym noc. Serce bije mi mocniej, na karku pojawia gęsia skórka, a oddech na moment wybija się z rytmu.

– To raczej ostrzeżenie.

Wychodzę nim zdoła mnie jeszcze powstrzymać. Od razu zmierzam do wyjścia, lecz na parterze natykam się na Igora. Na mój widok unosi głowę, a potem pochyla ją bardzo nisko.

– Przestań tak robić – mówię chłodno.

Mężczyzna zerka na mnie niepewnie. Gdzie podziała się jego pewność siebie? Ten ostry błysk w oczach, ta chęć rywalizacji ze mną? Zniknęły ot tak, gdy zrozumiał, kim jestem dla jego alfy.

– Jesteś jego Mate.

– W dupie to mam, naprawdę.

Tym razem na jego twarzy formuje się zaskoczenie.

– Biago pewnie i tak będzie chciał z tobą porozmawiać, ale ja cię ostrzegam. – Podchodzę do niego, nachylam się nad stołem i mierzę chłodnym spojrzeniem. – Powiesz komukolwiek, a wyrwę ci język, abyś nie mógł niczego więcej powiedzieć. Jeśli to nic nie da, zagwarantuję ci, że twoja słabsza noga będzie w opłakanym stanie.

Igor wstrzymuje oddech, jego źrenice rozszerzają się, a puls niebezpiecznie przyspiesza. Chwilę się mu przyglądam, by mieć pewność, że zrozumiał groźbę, a potem znikam. Las wydaje się najlepszym miejscem odosobnienia, więc tam zmierzam. Jest dziś wyjątkowo parno, jednak tutaj, wśród szumiących liści, śpiewu ptaków i stukania dzięcioła, panuje przyjemny chłód.

Przymykam powieki i zaciągam się wonią lasu. Czuję w powietrzu zapach drzew, letniego powietrza, ale i zbliżającej się burzy. Już kilka dni temu się na nią zanosiło, jednak ominęła te rejony. Spoglądam w niebo i stwierdzam, że tym razem paskudna pogoda do nas przyjdzie. Zrywa się silny wiatr, ptaki milkną. Tylko jeden śpiewa, zwiastując nadciągającą wichurę. Ciemne chmury po paru minutach zakrywają promienie słońca i momentalnie robi się ciemno i ponuro.

Docieram do końca lasu, gdzie rozpościera się widok na sporą polanę. Ta też należy do Biaga, bo w oddali widzę kilku mężczyzn należących do jego stada. Wiatr nie przeszkadza im w treningu, choć jest już porywisty i omal nie zwala mnie z nóg. Wysokie drzewa zaczynają się uginać, a głuchy grzmot daje mi wyraźny znak, że powinnam wracać.

*

Na zewnątrz szaleje burza. Pokój co chwilę oświetla blady blask piorunów, którym wtórują dudniące grzmoty. Dla naszych przodków porządna ulewa i panujący chaos były darem od niebios. Dla mnie to gniew bogów zesłany na moją osobę.

Nie jestem w stanie spać. Przewracam się z boku na bok i co rusz zakrywam uszy, byle nie słyszeć wrzasków w mojej głowie. Powtarzają się za każdym razem, gdy huk przeszywa powietrze. Oddech mi się rwie, staje się ciężki i nie potrafię się uspokoić. Serce wali, jakby zaraz miało połamać mi żebra. Krzyki są głośniejsze. Ilekroć zamykam oczy, widzę krew. Całą masę krwi, a pośrodku niczego niewinną Renę.

Kolejny grzmot to dla mnie zbyt wiele. Podrywam się gwałtownie, przykrywając pościelą pod samą brodę. Mam ochotę uciec, znaleźć bezpieczny kąt i przesiedzieć w nim całą wichurę, ale nie jestem w stanie nawet wstać. Nie przejdę całego domu, bo prędzej umrę na zawał niż znajdę schronienie.

Nagle, do głowy przychodzi mi osoba, Nie potrafię jednak odrzucić od siebie myśli, że przy Biagu czuję się dobrze. W tym momencie umysł i dusza krzyczą, abym wstała i do niego poszła, choć ciało odmawia posłuszeństwa. Zbieram jednak w sobie tyle silnej woli, by wygramolić się z łóżka i wyjść na pogrążony w mroku korytarz.

Błyskawice co kilka sekund oświetlają mi drogę, a ja wzdrygam się za każdym razem, gdy za piorunem podąża grzmot. Na drżących nogach docieram do ostatnich drzwi, prowadzących do sypialni Biaga. Sięgam po klamkę, ale staję w bezruchu. Czuję na sobie czyjeś spojrzenie. Mroczne, chłodne, aż przechodzą mnie ciarki. Biorę wdech, a następnie pukam w drzwi. Kiedy słyszę odpowiedź, wchodzę do środka. Usilnie walczę z pokusą, by nie zerknąć za siebie.

Uchylam drzwi, a mój wzrok od razu ląduje na leżącym w łóżku mężczyźnie.

– Mogę?

Głos mi drży tak bardzo, że nie jestem w stanie niczego więcej powiedzieć. Biago jednak zdaje się rozumieć, bo odsuwa pościel i zaprasza mnie do siebie. Korzystam z jego propozycji i wślizguję się na wolne miejsce obok niego. Nakrywa mnie pościelą, a ja zwijam w kłębek.

Przyciągam materiał do brody. Biago obraca się na lewy bok i przygląda mi się badawczo. Białe błyskawice nadają kontur jego ciału oraz zmierzwionym włosom. Oczy zdają się pochłaniać wszelkie światło.

– Boisz się burzy? – pyta zachrypniętym głosem.

Zerkam na niego. Choć w pokoju jest ciemno i tak widzę go bardzo dobrze. Wygląda na zmartwionego.

– Każdy ma jakieś lęki – szepczę.

Nasze twarze dzieli bardzo niewiele. Gdybym jeszcze odrobinę się do niego przysunęła, dotknęłabym go.

– Za twoim kryje się coś więcej – stwierdza.

Jest spostrzegawczy albo staję się dla niego księgą, którą z każdą przeczytaną stroną rozumie coraz bardziej. W tym momencie nie jest mi na rękę, bo w każdej chwili może zadać pytanie, na które nie będę w stanie odpowiedzieć.

– Nie chcę do tego wracać – wyznaję.

– W porządku. Powiesz mi chociaż, o co chodzi z tym że poczułaś lęk Igora?

Czułam, że będzie chciał wrócić do tego tematu, ale nie żeby akurat w takim momencie. Może gdy mu powiem, nie będzie chciał znać powodu, dla którego boję się burz?

– Inni nazywają to darem. Ja z kolei przekleństwem – wyjaśniam.

Biago marszczy czoło, ale chyba dociera do niego przekaz.

– Czujesz emocje poprzez zapach – uświadamia sobie. – Podobno taki dar miały stare plemiona.

– Chodzą plotki, że coś od nich mam. Nie wiem, czy to prawda.

– Nie ciekawi cię to? – pyta.

– Czy mam coś od przodków? Jakoś niespecjalnie.

– Ja tam bym się tym zainteresował – stwierdza.

Uśmiecham się delikatnie, lecz przestaję w momencie, gdy nagły grzmot uderza niczym gigantyczny bęben. Podnoszę się gwałtownie, biorąc głęboki oddech.

Mała Rena. Taka niewinna. Taka... Bezbronna.

– Hej, spokojnie, chodź do mnie.

Nie opieram się, kiedy Biago przyciąga mnie do siebie i mocno przytula. Zamykam oczy, wtulając się w jego nagą pierś. Gładzi dłonią moje plecy oraz włosy. Uspokaja głosem. Wdycham jego zapach, jakby był cholernym narkotykiem, ale to też pomaga. Jego spokój przechodzi na mnie, lęki odchodzą, a zastępuje je błogi sen.


BIAGO

Przez większość nocy nie śpię. Wsłuchuję się w dźwięki burzy za oknem, trzymając w ramionach śpiącą Harper. Na jej twarzy co chwilę pojawia się grymas, przez co mam wrażenie, że zaraz obudzi się z krzykiem. Nic jednak się nie dzieje.

Nie mogłem jej odmówić, choć postanowiłem, że między nami nic nie zaiskrzy. Ale była taka przerażona, że w tamtym momencie jej nie poznałem. Trzęsła się, głos jej drżał, a oddech rwał. Oczy za to miała wielkie i niemal szkliste. Coś po prostu we mnie pękło. Poczułem, że muszę ją mieć przy sobie. Ona chyba też to czuła. Inaczej by do mnie nie przyszła.

Teraz, gdy na nią patrzę, nie chcę jej wypuszczać. Pragnę, aby tak już przy mnie została. W tym domu. W tej sypialni. I ze mną. Nie jest taka jak większość kobiet. Ma coś w sobie. Niby jest Dzieckiem Nocy, wyszkolonym żołnierzem, katem, córką Emrona, ale to nadal wilczyca czystej krwi. Kobieta, która potrafi o siebie zadbać, nie da nikomu wejść sobie na głowę i jest silna. Przecież właśnie takiej Luny potrzebuję. Wiele razy przyznawałem przed samym sobą, że nie potrzebna mi kobieta, która będzie tylko siedzieć w domu, gotować obiadki i wybierać się ze mną na przyjęcia organizowane przez inne alfy. Harper taka nie jest. To twarda wojowniczka. Da mojemu stadu siłę, ale czy ona tego chce?

Odwróci się od Emrona? Opuści go, aby tu zostać? Wiem, czemu pozwolił jej ze mną wrócić. Dotarło to do mnie dopiero kilka dni po powrocie. Najwyraźniej czuł, że kiedyś go opuści. Spotka swoją bratnią duszę i on chyba na to liczył. Nie jestem tylko pewien, czy uważa mnie za dobrego kandydata. Harper, jako jego córka, jest jego oczkiem w głowie.

*

Wychodzę z sypialni nim Harper się obudzi. Jestem ciekaw czy sama do mnie przyjdzie. W końcu na zewnątrz nadal pada deszcz i słychać ciche grzmoty. Czy to, co zrobiła wczoraj było tylko chwilowe? Dlaczego burza tak ją przeraża? To nie jest zwykły strach przed głośnym dźwiękiem, tylko czysta panika. Za tym musi się kryć coś więcej, a ja czuję potrzebę dowiedzenia się, co to za powód i pomoc jej. Przez moment zdawało mi się, że coś widziałem. Jakieś mroczne obrazy, jakby Greene na moment straciła kontrolę nad swoim umysłem i dopuściła mnie do wspomnień. Nie wiem, co konkretnie widziałem, prócz czerni i czerwieni. To były krótkie przebłyski, ale dla niej znaczą coś więcej.

Zerkam na monitor, ale nadal nie mam wiadomości od Dario. Jednak dłużej zajmuje mu ustalenie nowych faktów, a tak się upierał, że zrobi to w jeden dzień. Inni też milczą. Wszyscy przeczesują teren w poszukiwaniu kolejnych hybryd, ale od kilku dni żadna się nie pojawiła. Nie sądzę, że było ich tylko tyle. Jestem pewien, że to nieudane eksperymenty i niebawem pojawią się kolejne. Gorzej, jeśli osoba za to odpowiedzialna już odkryła recepturę i teraz nie będzie błędów. Tworzy armię? Ma zamiar zaatakować? To na tę chwilę jedyna słuszna teoria.

– Długo się z tym męczysz?

Przerywam układanie kostki Rubika, po czym unoszę wzrok na zmierzającą w moją stronę Harper. Wygląda lepiej niż wczoraj. Rozczesała włosy, pod oczami nie ma fioletowych plam, a jej krok jest pewiejszy.

– Nie słyszałem, jak wchodzisz.

Kobieta uśmiecha się przebiegle.

– Bo umiem to robić po cichu – odpowiada, obchodzi biurko, a potem zabiera mi kostkę i opiera się o stół.

Przyglądam się, jak szczupłymi palcami zaczyna ją układać. Obraca ją kilka razy, robi to dość szybko, więc już po chwili wszystkie kolory na niej są w odpowiednim miejscu. Greene odkłada kostkę na blat, a potem spogląda na mnie.

– Chciałam ci podziękować za wczoraj – mówi cicho.

– Byłaś przerażona. Chyba bym sobie nie wybaczył, gdybym zostawił cię w takim stanie.

Uśmiecha się smutno. Chcę coś dodać, ale wchodzi mi w zdanie.

– Są jakieś wieści? – Zerka na laptop.

Rozumiem już, że to jej sposób na uniknięcie tematu, więc do niego nie wracam. Może sama kiedyś powie, o ile nie będę naciskał.

– Nic nie znaleźli. Nawet Dario, który tak się wykłócał, że szybko coś znajdzie, milczy.

– Uważa się za najlepszego, co?

Kiwam głową.

– Chciałem z tobą porozmawiać na temat tego, co mi wczoraj powiedziałaś – zaczynam, skupiając wzrok na twarzy kobiety.

Wpatruje się w okno i nadal drży, gdy słyszy grzmot. Pokusa wstania i przytulenia jej jest silna, ale jakoś się powstrzymuję.

– Co chcesz jeszcze wiedzieć?

Uśmiecham się. W końcu jakiś postęp.

– Oświeć mnie. Jak to działa? Kiedy się ujawniło?

– Miałam jedenaście lat – zerka na mnie – czułam różne zapachy. Bardzo dziwne, jedne ostre, drugie łagodniejsze, a jeszcze inne słodkie. Jakiś czas to ukrywałam, ale sokole oko alfy szybko wyłapało, że o czymś mu nie mówię. Z początku sądziłam, że to normalne tak czuć wszystko i jakoś się tym nie przejęłam, ale Emron wiedział, że mam dar.

– Od razu rozróżniałaś emocje?

– Nie. Czasem nadal mam z tym problem. Emron znalazł kogoś, kto nauczył mnie rozróżniać zapachy. Strach jest gorzki, radość słodka i intensywna w zależności od poziomu endorfin. Zazdrość słona z nutką czegoś gorzkiego, a gniew jest ostry, niczym papryczki chili. Często czuję zapach, jakby był smakiem.

– A teraz, co czujesz?

Harper wpatruje się we mnie, mrużąc nieco powieki. Zaciąga się zapachem, a potem kącik jej ust unosi się powoli.

– Ciekawość, zadowolenie... I obawę.

– Obawę? – Marszczę czoło.

– Nie od ciebie – stwierdza po chwili.

Wtedy do gabinetu wchodzi Igor, który na widok Harper zatrzymuje się i zastyga w bezruchu. Chyba nie wie, co ma zrobić, bo po groźbach kobiety, o których dowiedziałem się rozmawiając z Igorem, nabrał do niej jakiegoś dystansu.

– O co chodzi? – pytam, gdy mężczyzna milczy.

– Przy granicy z watahą Bove'a ludzie Sandra znaleźli obozowisko. Wszyscy, którzy tam przebywali są martwi. Mają ślady jak po ataku ogromnego zwierzęcia.

– Kundle czy ludzie? – pyta Harper, spoglądając na Igora przez ramię.

– Ofiarami są ludzie. Obozowisko wygląda, jak po ataku zwierzęcia, ale ciała nie są pogryzione. Są rozszarpane.

Zerkam na Harper, a potem znowu na Igora.

– Zbierz chłopaków. Weźcie dwa samochody, my pojedziemy motocyklami.

Igor opuszcza głowę i wychodzi. Całkowicie stracił pewność siebie, którą zwykle się szczyci. A to wszystko za sprawą tej drobnej kobiety, która stoi obok.

– Nie musiałaś mu grozić – stwierdzam, wstając.

– Nie umiem ładnie prosić. – Wzrusza ramionami. – Jeśli to hybryda i jeszcze nie zdechła, trzeba będzie ją zabrać.

– Może być ciekawie. Jeszcze z żadną się nie mierzyliśmy.

– W końcu trzeba.

Igor z resztą są w drodze. Wybieramy z Harper dwa najszybsze pojazdy, jakie posiadam i po kilkunastu minutach doganiamy ich na głównej drodze. Sprawa jest pilna, ale nie chcę mieć na głowie pościgu, dlatego zatrzymuję się na pierwszym czerwonym świetle. Harper jednak lubi ryzyko i dla niej wszelkie zakazy na drodze nie istnieją.

– Chcesz nam jeszcze załatwić ucieczkę przed policją? – pytam, znajdując się metr od dziewczyny. Zerka na mnie przez ramię.

– Jeśli tak mam zapewnić sobie rozrywkę, to czemu nie?

Słyszę jej głos w głośniku zamontowanym w kasku. Nadal nie dała mi dostępu do swojej głowy, więc tylko tak mogę z nią teraz rozmawiać.

– Rozrywkę będziesz miała zaraz. Bądź cierpliwa.

Nie muszę widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że się uśmiecha. Na szczęście trasa do ustalonej z Sandrem granicy jest już prosta i bez niespodzianek. Dojeżdżamy we wskazane miejsce. Żużlowa droga prowadzi do miejsc kempingowych. Sandro już na nas czeka z czworgiem swoich ludzi.

– Tak czułem, że ją zabierzesz – odzywa się, patrząc na zsiadającą z pojazdu Harper.

– Coś nie pasuje? – pyta kobieta.

– Skąd, może się przydasz.

– Może? – Greene unosi brew, a potem podchodzi do Sandra. Mężczyźni za nim uważnie śledzą każdy jej ruch. – Wątpisz, że sobie poradzę? Jeśli tak, to radzę ci przestać.

Sandro tylko się uśmiecha.

– Chodźcie. Krwi jest masa, więc patrzcie pod nogi – radzi i prowadzi nas w głąb lasu.

– Nikt jeszcze o niczym nie wie? – upewniam się.

– Jako że stało się to niemal na granicy, pierwszy o tym wiesz. Potem poinformujemy resztę. O ile to ma związek z naszą sprawą. – Spogląda na nas przez ramię. – Zabezpieczyliśmy teren, najbliżsi obozowicze są prawie kilometr dalej, ale na razie tu nie przychodzą. Ponoć słyszeli jakieś dziwne hałasy w nocy, ale uznali, że to nic poważnego.

– Dziwne hałasy? Jak na przykład krzyki i warczenie?

Obaj patrzymy na Harper.

– Ludzie przeważnie zdzierają gardło, walcząc o życie – dodaje, po czym staje w miejscu, w którym nocą doszło do ataku.

To dosłownie rzeź. Krew jest wszędzie, nawet na korze drzew. Większość krzaków jest , gałązki połamane, a ziemia rozkopana. Na domiar złego w odległości kilku metrów od rozszarpanego namiotu leżą ciała. Co prawda zakryte czarnym materiałem, ale czuję woń martwych.

– Kostas oszacował, że do ataku doszło parę minut po północy. Ludzie z sąsiedniego obozowiska powiedzieli, że krzyki było słychać nieco wcześniej, ale wtedy mogli się bawić, a dopiero później zostać zaatakowani – wyjaśnia Bove. – Rozejrzyjcie się, zadzwonię po resztę, trzeba ogarnąć ten bałagan.

Odchodzi, a ja zbliżam się do Harper stojącej nad ciałami. Wpatruje się w worki i prawie nie mruga.

– Byli przerażeni – szepcze.

– Czujesz ten zapach? – pytam równie cicho.

– Jeszcze tak, ale powoli znika.

– Trzeba znaleźć ślady. To może być nowa hybryda albo zwykły kundel – stwierdzam, rozglądając się dookoła

– Igor już je chyba znalazł.

Zerkam na Harper, a ona wskazuje Igora stojącego kilka metrów dalej. Wpatruje się w ziemię, jakby się nad czymś zastanawiał. Zmierzamy w jego kierunku i im bliżej jesteśmy, tym lepiej widzę, co tak zainteresowało mężczyznę.

Woda po deszczu wsiąkła w ziemię, lecz powstało błoto, na którym teraz widoczne są wilcze ślady. Są głębokie, wyraźne, zmierzają w stronę obozu. Nieco dalej dostrzegam ślad ludzkiej stopy.

– To nie może być wilk czystej krwi – zauważam. – Ślady są za małe.

– Więc to hybryda – stwierdza Igor.

– To zwykły wilk. – Greene wskazuje na odciski łap. – Ale to już niezupełnie. – Pokazuje następny ślad. – Być może nasza hybryda, wnioskując po tym, że wokół namiotów widziałam ślady butów. Czy wszystkie ofiary mają na sobie buty? – zwraca się do Sandra.

– Wszystkie. To jedyna odzież, jaka nie ucierpiała w wyniku tego ataku.

Harper przenosi na mnie wzrok.

– Nocą pojawiła się hybryda. Zaatakowała obóz, zabiła ludzi i poszła dalej. Po niej przyszedł wilk, ale ominął namioty. Nie tknął ciał. Z kolei nasza hybryda raczej nie poszła daleko. Być może znów zaatakuje. Trzeba jej poszukać, a z tego, co widzę, poszła raczej tam. – Patrzy w prawo dokładnie tam, gdzie znajduje się moja ziemia.

– Zaraz będą tu moi ludzie. Zabiorą ciała i zrobią tu porządek. Wysłać z wami kogoś? – pyta Sandro.

– Damy radę, ale w razie czego sam znać – odpowiadam.

Sandro kiwa głową, a potem wzywa do siebie troje ludzi, którym każe się zająć śladami.

*

Przez kilka godzin błąkamy się po lesie, szukając jakichkolwiek śladów. Niczego nie znajdujemy. Zupełnie, jakby hybryda zniknęła, co mogło się stać, zważywszy, że jej poprzednicy rozpadli się na naszych oczach. Lecz przez te kilka godzin nie znaleźliśmy nawet zwłok.

– Ściemnia się, a hybrydy jak nie było, tak nie ma. – Igor unosi głowę. – Teraz na pewno jej nie znajdziemy. Pewnie się gdzieś zaszyła, o ile żyje.

– Pewnie wie, że ją ścigamy i chowa się, jak spłoszone zwierzę – dodaje Sebastiano.

Oboje z Igorem zaczynają się śmiać.

– No właśnie – odzywa się Harper. Wszyscy się zatrzymujemy i patrzymy pytająco na kobietę. – Zachowuje jak zwierzę. Zapolowało nocą, w dzień się chowa, teraz znowu będzie polować.

– Czyli będzie się czaić na kolejnych obozowiczów – dociera do mnie.

– Chyba że staniemy się jej celem.

Sebastiano robi wielkie oczy i prycha. Igor za to nie kwestionuje pomysłu Harper. Pewnie przez to, czego się o nas dowiedział albo ze strachu, że ta znów zacznie mu grozić.

– Kto na ochotnika chce zostać przynętą? – pyta.

– Sebastiano jest chętny – mówię, a mężczyzna przestaje się śmiać. Patrzę na niego wymownie i już wie, że podjąłem decyzję. – Masz już jakiś plan? – zwracam się do Greene, której usta formują się w chytry uśmieszek.

*

Sebastiano zapolował na dwa zające, które potem rozczłonkowaliśmy i porozrzucaliśmy w środku lasu z dala od ludzi. Nasz cel musi być głodny, a jeśli nie to i tak postąpi jak dzikie zwierzę. Skusi się na zapach padliny i podąży jej śladem.

Z taką myślą przez dobrą godzinę czaimy się w zaroślach, wyczekując nadejścia hybrydy. Sebastiano, siedzący na środku polany wśród porozrzucanego mięsa, zaczyna się niecierpliwić, zupełnie jak reszta. Harper natomiast wpatruje się w polanę niemal bez mrugnięcia okiem. Wygląda jak zaklęta w pomnik. Jak bestia czająca się na ofiarę.

Mija jednak kolejna godzina i nic się nie dzieje.

– Sprawdzę, czy w okolicy są jakieś ślady – oznajmia Igor, po czym kieruje się w stronę przynęty.

Sebastiano widząc, że Igor do niego zmierza, wstaje, otrzepuje się z ziemi i idzie w jego ślady.

– Coś mi tu nie pasuje – stwierdza w zamyśleniu Greene.

– Co konkretnie? – pytam.

– Odgoniliśmy już jednego wilka, skoro on się skusił, czemu hybryda tego nie zrobiła?

Nasuwa mi się myśl, że może nie jest zainteresowana jedzeniem. Zabiła ludzi, ale zostawiła ich w takim stanie, w jakim znaleźli ich ludzie Bove'a. Nie posmakowała ludzkiego mięsa, nie tknęła jedzenia, które mieli w obozie, zatem pozostaje jedno wyjaśnienie.

– Zabija dla zabawy – uświadamiam sobie.

– No to mamy problem.

Harper wstaje i szybkim krokiem idzie do Igora i Sebastiano. Wstaję i podążam za kobietą.

– Zmiana planów? – pyta Sebastiano. – Czemu ona ma taką minę? – Zerka na mnie, jakby oczekiwał odpowiedzi, ale sam nie wiem, co mu na to powiedzieć.

Greene zaczyna wypatrywać czegoś na ziemi, zaciąga się zapachem, ale skoro ja niczego nie czuję ona również. Chyba, że szuka w powietrzu czegoś innego. Przystaje przy krawędzi polany i odwraca głowę w stronę mroku. Nie mija chwila, a coś wyskakuje spomiędzy drzew i rzuca się na nią. Nie jest to wilk, a kobieta. Słychać za to wyraźne warczenie wydobywające się z jej gardła.

Harper walczy z kobietą, lecz nie podejmuje decyzji, by się przemienić. Szarpią się na ziemi dość długo, moi ludzie się nie ruszają, czekają na odpowiedni moment. W tym czasie mogę się lepiej przyjrzeć napastniczce. Ma potargane włosy i poszarpane ubranie. W dodatku jest cała we krwi. Nie mam zatem wątpliwości, że to ona stoi za atakiem.

– Odciągnijcie je od siebie – rozkazuję.

Wtedy słyszę krzyk przepełniony bólem, a hybryda odsuwa się gwałtownie. Warczy jeszcze głośniej, ciągle patrzy tylko na Harper i decyduje się ponownie ją zaatakować. Tym razem moi ludzie nie dopuszczają kobiety do Greene, chwytają hybrydę od tyłu i mocno ją przytrzymują. Korzystam z okazji, po czym uderzam ją w głowę. Traci przytomność, jej ciało wiotczeje, więc nie stanowi już zagrożenia.

Na razie.

– Zabierzcie ją, zanim się obudzi. Zwiążcie i użyjcie srebra, może na nią podziała.

Dominico przerzuca hybrydę przez ramię, jakby była workiem pełnym piachu. Sebastiano idzie w ślady brata i zabiera ze sobą Nico oraz najmłodszego Rocco. Na miejscu zostaje tylko Igor oraz Harper, która nadal nie podniosła się z ziemi.

Twarz wykrzywia w grymasie bólu i trzyma się za bark. Dopiero teraz widzę, że spod jej palców wypływa krew.

– Idź z nimi i przygotuj bandaże – zwracam się do Igora, a następnie kucam przed dziewczyną. – Pokaż.

Odwraca się do mnie tyłem. Bluzkę ma poszarpaną, widzę wyraźne ślady pazurów i masę krwi.

– Nie za dobrze – stwierdzam.

– I cholernie boli – sapie.

– Adrenalina z ciebie schodzi – wyjaśniam. – Pewnie zaraz zemdlejesz.

– Już mam czarno przed oczami – oznajmia i mruży powieki.

– Zaniosę cię – deklaruję, a następnie biorę ją na ręce.

Jest lekka, jakby nic nie ważyła. Opiera się o moją klatkę, bierze wdech, po czym jęczy z bólu, gdy naciągam skórę.

– Wybacz, to konieczne – mówię, ale ona już straciła przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro