Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ratunek

           Rozdrażniony szedłem do Williama, by omówić nadal nie załatwioną do końca sprawę dłużników.
Miałem nadzieję na polepszenie nastroju nieprzespanymi nocami z tą złotooką pięknością, ale ten idiota Ramirez nie mógł utrzymać jej w jednym miejscu i hmm... jak jej było? Coś na N... Nomi? W każdym razie paskudnie sobie roztrzaskała kostkę. Chociaż brakiem zapału nie grzeszy. Uśmiechnąłem się na myśl jak by wyglądała naga i spocona, cicho pojękująca moje imię. Gdy pierwszy raz ją ujrzałem wyglądała jak dzika kotka. Ujarzmienie jej będzie niezwykle przyjemną czynnością. 

           Zajęty rozmyślaniami nad sposobami przelecenia otrzymanej dziewczyny, przez chwilę nie zarejestrowałem cień szybko poruszającej się osoby z nisko opuszczonym kapeluszem. Zaskoczony zapatrzyłem się na średniej postury postaci, nie mając pojęcia kto to jest. Osoba na chwilę odsłoniła twarz by się rozejrzeć. To była przecież Nomi! Albo Nora... Nadi?... W każdym razie kazałem Leonowi ją pilnować. Najwyraźniej nie miała aż takich problemów z chodzeniem, skoro tak szybko i sprawnie próbowała się właśnie wymknąć z mojego statku. Ciekawe co ta dziewucha miała w głowie wykonując swoje działania. Zgrabnie wyprzedziłem ją i zastąpiłem drogę.

 - Co na moim statku robi osoba, której nie widziałam na oczy?- Spytałem udając brak emocji, ale wewnątrz nie posiadałem się z śmiechu i podziwu dla tej kobiety. Parę osób już nam się z uwagą przyglądało. Już dawno by ją pojmali, gdyby nie to, że gdy jest obcy na statku i nie sprawia zagrożenia, mają nie reagować, do mojego przyjścia. 

 - Jaa...  - spróbowała zacząć. Miała zbyt melodyjny głos, by go zmienić. Lekko dotknąłem jej nisko założonego kapelusza, chcąc zaoszczędzić jej poczucia strachu. Jej piękne kruczoczarne włosy rozpłynęły się po ramionach. Wpatrywała się we mnie z czystym niedowierzaniem. Uśmiechnąłem się na myśl co mogę z nią teraz zrobić, skoro nie jest okaleczona. Już miałem ją wziąć na ręce, gdy kobieta wyskoczyła, przez burtę. Nie miałem szans jej złapać. Wychyliłem się. Kurwa! Ta idiotka skoczyła na rafy! Nie czekając sam skoczyłem za nią. Wbiłem się z impetem w wodę. Rozejrzałem się po miejscu w jakim się znalazłem. Oczy strasznie piekły. Jest! Podpłynąłem do niej. Jej nieruchome ciało unosiło się w wodzie. Wokół niej widać, było rozwodnioną krew. Wziąłem ją na prawe ramię i jak najszybciej popłynąłem ku powierzchni. Załoga, już wyrzuciła grubą linę, której się złapałem. Pociągnąłem za nią, dając im znak by mnie wciągnęli. Sam bym się wdrapał, gdyby nie to, że ta dodatkowo obciążona wodą baba wydawała, się ważyć milion ton. Boże, co ten babsztyl żre?! Czułem jak skóra na dłoniach się szatkuje od szorstkości sznura. Zacisnąłem zęby. Jeśli tak dalej pójdzie, przez tą głupią niewolnicę, będę miał niezdolne do pracy dłonie. Zostawiam krwawy ślad na linie ale, nie puszczam.

Gdy byłem wystarczająco blisko, niezwykłym wysiłkiem przerzuciłem tą słonicę na statek. Gruchnęła jak worek kartofli, jednak nie miałem czasu się tym zamartwiać. Wysiłek kosztował mnie osunięcie się po linie. W ostatniej chwili zauważyłem Willa. Złapałem jego dłoń ostatkami siły. Wgramoliłem się na statek.

Siedziałem tak obok tej głupiej niewolnicy dysząc i charcząc, czując ból w dłoniach. Załoga wracała do swoich zajęć przyzwyczajona do takich akcji. Spojrzałem na swoje dłonie, całe zakrwawione i na to babsztylsko, mokre i pozbawione przytomności. Będzie musiała zrobić coś dużo większego niż tylko nadstawić tyłka żeby mnie uspokoić - pomyślałem wstawiając i idąc z Willim z nią na rękach do pokoju by opatrzyć rany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro