Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♡Spróbuj mnie pokochać choć trochę♡

Witam serdecznie w Oneshociku!

Dedykowanym dla BabciaPodZiemia

Która musiała się trochę naczekać na swój ship. Prawie prawie 4 miesiące naszego DC dziewczyny <3

Mam nadzieję, że było warto i spodoba wam się taka historia gdzie czasami na miłość trzeba zapracować!
Nawet jeśli jest niespodziewana i niepewna.

Czas pisania: 2 dni

Ilość słów: 4098!

Życzę miłego czytania!
Oraz miłego dzionka, wieczoru bądź nocy wtedy kiedy będziecie czytać go!

================================

Perspektywa Vasqueza

Praca z chłopakami to najlepsze co mogło mi się przytrafić w życiu. Lubiłem czuć te uczucie adrenaliny i móc prowadzić samochód tak jak nigdy dotąd bym nie odważył się tego robić. W ten sposób odkryłem iż jestem zajebistym kierowcą z czego byłem zadowolony i to bardzo, bo polubiłem cały ten klimat napadów oraz życia gangsterskiego. Jednak nic nie powstrzymało mnie od tego co chciałem robić. Pracowałem na Burgershocie dzisiejszego dnia, ponieważ nie tylko napadami na wszelkie organizacje się żyje i trzeba też mieć jakieś alibi w życiu, a co nie jest lepszego jak restauracja pełna mafii. Z uśmiechem kleiłem burgery, bo wiedziałem, że zaniedługo znowu spotkamy się całą ekipą i będziemy planować w podziemiach Arcade kolejny plan na napad. Na ustach miałem uśmiech, ponieważ wiedziałem iż spotkam znowu swoich przyjaciół, których nie widziałem z ponad tydzień. Zrobili Pacyfika i coś nie za bardzo się udało z przykrywką więc woleli zniknąć z miasta na jakiś czas aby sprawa w policji się przedawniła. Ten czas był katorgą dla mnie gdyż nie było Carbo, Dii, Sana, Kuia i oczywiście Erwina. Brakowało mi ich wszystkich, ale no trzeba było pomóc Heidi w pilnowaniu restauracji, a co najważniejsze pomóc w obsługiwaniu. Nie powiem miałem wiele adoratorek, ale nie działały na mnie ich urok czy próby zaimponowania. W końcu nie za bardzo wiedziałem co jeszcze oczekuję od siebie i czy chcę wiązać się z kimś kogo nie znam. Nie wiedziałem czy chce kogoś mieć więcej niż swoją rodzinę. Zakshot był moją rodziną i to liczyło się najbardziej.

-Dziś wracają czyż nie? -spytała blondynka wychodząc z biura.

-Tak - odparłem.

-Jesteś rozpromieniony - stwierdziła z uśmiechem - dlaczego to tak?

-Cieszę się po prostu, że rodzina wraca i tyle!

-Tylko przez to?

-Tak - potwierdziłem i zapakowałem burgera w papier.

-O której spotkanie?

-Punkt 19 jeśli się nie mylę - odpowiedziałem i wyciągnąłem telefon z kieszeni aby upewnić się czy dobrze zrozumiałem z SMSa, którego otrzymałem od Erwina. Troszkę chaotycznie to napisał, ale dało się zrozumieć jeśli wystarczająco długo znało się tego złotookiego szaleńca, którym był Erwin Knuckles. -Tak punkt dziewiętnasta spotkanie mamy.

-To za godzinę - stwierdziła - może skończ na dziś już pracę, a ogarniesz się w ciągu tego czasu.

-A co źle wyglądam?

-Pachniesz hamburgerami i jesteś ubrudzony sosem - rzekła, kuknąłem na siebie i miała rację. Po całym dniu pracy przydałoby się ogarnąć w miarę przed spotkaniem z resztą.

-Masz rację! - stwierdziłem wycierając dłonie i tak w brudną już podkoszulkę, którą należało już wrzucić do prania. -Do później Heidi! - pożegnałem się z nią i odbiłem się kończąc pracę na dziś. Wyleciałem przez zaplecze na parking gdzie czekał na mnie mój samochód. Musiałem przejechać przez kawałek miasta aby dostać się na aparty, ale o tej godzinie nie było patroli policji na tym odcinku drogi, którym się poruszałem w stronę mieszkania. Po kilku minutach zaparkowałem samochód pod apartamentowcem i wszedłem do środka używając windy aby dostać się na odpowiednie piętro. Moje mieszkanie nie było jakieś bogato wyposażone, ale podobało mi się to i to było najważniejsze. Z szafy wyciągnąłem czarne dżinsowe spodnie i białą koszulę na przebranie, a po chwili wpadłem pod prysznic szybko pozbywając się z siebie brudnych ciuchów. Ustawiłem wodę na letnią i przymrużyłem oczy uśmiechając się od ucha do ucha. W końcu chwila dla siebie, a następnie na Arcade aby spotkać się z bliskimi. Tęskniłem za nimi, bo bez nich uciekanie psom jest nudne i zbyt łatwe gdy policja nie ma motywacji aby cię gonić. Po piętnastu minutach byłem odświeżony i gotowy do wyjścia. Spryskałem się perfumem i wyszedłem z mieszkania biorąc telefon portfel oraz klucze. Trzeba było teraz zajechać na tyły baru i na podziemia. Wszyscy powinni być już na miejscu bądź częściowo. Jechałem jak zwykle czyli łamiąc wszelakie prawa drogowe. To cud, że jeszcze prawo jazdy mi nie zabrali za moją brawurową i wyczynową jazdę. Po kilku minutach byłem na miejscu, a brama otworzyła się przede mną więc wjechałem na dół parkując od razu na wolnym miejscu tak aby nie zastawiać innych aut. Wysiadłem na spokojnie i włożyłem ręce do kieszeni, uśmiechając się szeroko widząc wszystkich, a raczej większość rodziny.

-Vaski!!! - Erwin na mnie wpadł przez to prawie byśmy upadli na ziemię, ale utrzymałem nas w pionie. Niewiele myśląc odwzajemniłem jego przytulas i oparłem podbródek na jego głowie, a raczej w tych jego srebrnych włosach.

-Też się cieszę, że cię widzę! - mruknąłem z radością, że znowu się widzimy po takim czasie rozłąki. Nie powiem, ale Erwin traktuje mnie jak brata i po prostu często lubi się do mnie przytulać. Co jest oczywiście urocze, a ja po prostu na to pozwalam, bo czemu nie w końcu to bardzo przyjemne uczucie mieć kogoś w ramionach.

-Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniliśmy za wami wszystkimi - skierował to do wszystkich, a ja uśmiechnąłem się radośniej. Erwin odsunął się ode mnie i ruszył do Laboranta z którym również chciał się przywitać.

-Jak było bez nas? - podszedł do mnie Kui.

-Spokojnie. Nic zero policji i pytań o was. Zapewne wiedzieli o tym, że zapadliście się pod ziemię i nie znajdą was - odpowiedziałem i zerknąłem w stronę Erwina. Nie wiem nawet dlaczego, ale po prostu chciałem widzieć jego szczęście. Radosny Erwin to i wszyscy radośni wokół.

-To dobrze - odparł kiwając głową - przynajmniej jeden problem z głowy.

-Racja.

-Jak moja córka?

-Poradziła sobie w prowadzeniu restauracji - odpowiedziałem - spory ruch, ale przynajmniej dobry utarg był w tym czasie.

-A reszta?

-Nikt nie podpadał policji więc mieliśmy w sumie spokój przez ten czas - oznajmiłem patrząc się na chińczyka.

-Dobrze - mruknął i odszedł do Silnego gdyż usłyszał to co chciał usłyszeć ode mnie. Zerknąłem ponownie za Erwinem, ale gdzieś zniknął z Sanem oraz Dią. Oparłem się o ścianę i popatrzyłem w telefon chcąc coś sprawdzić na nim. Miałem ochotę na jakiś wyścig więc czemu nie wykorzystać tego aby jakiś zaplanować. Gdyż chciałem się przywitać z rodziną po kilku dniach rozłąki. Może Carbo dołączy do nocnych wyścigów w końcu lubi w nich konkurować aby pokazać iż jest najlepszy, a ja chciałbym potrenować bardziej.

Kilka dni później

Spotykałem się z rodziną w różnych sytuacjach, ale najbardziej czekałem na to aby zrobić jakiś wspólny napad. Żeby wykazać się i udowodnić to, że staje się coraz lepszy. Jednak z czasem zacząłem przyłapywać się na tym iż coraz częściej zerkam na Erwina lecz wiedziałem, że nie ma szans na to co myślę. Dlatego cieszyłem się z tego co mam, bo byłem dla niego jak brat i to powinno mi wystarczyć po roku znajomości. Byliśmy w barze Arcade gdyż z rana był zamknięty więc był dobrą miejscówką dla nas. Siedziałem przy Erwinie, który oparty był o moje ramię i wspólnie wraz z rodziną oglądaliśmy plany budynku na tablicy interaktywnej służącej jako telewizor. Plany Human Labsa, którego chcieliśmy zdobyć. Układaliśmy wstępny plan działania aby choć trochę wiedzieć co robić. Brakowało nam kilka rzeczy, ale Erwin sądził, że lepiej będzie jak od razu sobie przemyślimy plan działania. Z czasem znajdziemy brakujące nam rzeczy do zrobienia Humana. Nagle zaczęło mnie coś drapać w gardle przez to miałem ochotę od kaszlnąć.

-Muszę się do toalety - odpowiedziałem, a Erwin odsunął się ode mnie żebym mógł spokojnie wstać. Tak też zrobiłem i szybkim krokiem zszedłem z podwyższenia kierując się do łazienki w której się zamknąłem na klucz. Zacząłem kaszleć i to był dosyć męczący kaszel, a przecież nie byłem ostatnio chory ani nie mam na nic uczulenia. Jednak po chwili kaszel ustał, ale w mojej dłoni znajdowały się czerwone płatki hibiskusa czyli tak zwanej chińskiej róży. Z przerażenia oparłem się o ścianę i zsunąłem się po niej bezwładnie. -Nie, nie, nie...nie, nie, nie, nie! - jak mantrę powtarzałem te słowo, bo wiedziałem co to oznacza. -Błagam, dlaczego ja? - wyszeptałem i schowałem twarz w kolanach. Raz już na to zachorowałem, ale wraz z usunięciem drzewka z płuc straciłem część siebie do kobiety, którą pokochałem, ale ona wydawało się iż również kocha i mnie jednak wybrała kogoś innego. Dlatego nim nie było za późno, usunąłem drzewko, ale straciłem wszystkie uczucia do osoby, którą kiedyś darzyłem tyloma emocjami. Dlatego wyjechałem i znalazłem się tutaj w miejscu w którym jest mi dobrze. Myślałem iż jak raz zachoruje się na tą chorobę ona nie wraca, ale jak widać historia lubi się powtarzać. Miałem taką cholerną ochotę aby się rozpłakałać, bo głupi zakochałem się wiedząc, że nic i tak z tego nie będzie. Znowu popełniłem głupi błąd, a najgorsze jest to iż nie będzie dla mnie ratunku tym razem. Nie odważe się na ponowną operacje gdyż Erwin stanie się dla mnie obojętny, a nie chciałbym go ranić tym. Tylko dlaczego to nie są niezapominajki. Wyciągnąłem telefon i wpisałem na google hibiskus co oznacza. Zamknąłem na chwilę oczy i wcisnąłem szukaj

Prawdziwa miłość – jeśli jesteś zakochany i uważasz, że osoba, którą kochasz, jest właśnie „dla Ciebie”, możesz przekazać jej ten kwiat. Możesz być pewien, że za pomocą tego gestu pokażesz swoje emocje. To prawda, że ​​trudno jest znaleźć prawdziwą miłość, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ale jeśli Twoje emocje są szczere i jesteś pewny swojej miłości, nie musisz się martwić. Ten kwiat pomaga zrozumieć emocje, przyznać się do nich i zdobyć ukochaną osobę.

No i zajebiście. Naprawdę jak ja nie chcę zniszczyć naszej relacji, a to mogłoby tylko ją zniszczyć.

-Wszystko w porządku? - spytał Dia.

-Zza chwilę wyjdę! - odpowiedziałem, ale głos mi się trochę załamał na początku. Nie chciałem tego i to cholernie nie chciałem. Podniosłem się z ziemi na równe nogi i wziąłem szybki wdech, a te kilka płatków róży wrzuciłem do toalety i spuściłem wodę. Musiałem sprawdzić swój stan i to naprawdę musiałem dowiedzieć się w jakim stadium jest drzewko. Były to małe płatki więc zapewne dopiero niedawno się zaczęło, ale jeśli będę udawał, że wszystko jest w porządku to kwiaty spowodują powolną śmierć moich płuc. Wyszedłem z łazienki i skierowałem się do wyjścia bez słów.

-Vaski, a ty dokąd? - padło pytanie z ust złotookiego. Zacisnąłem ręce w pięści i uśmiechnąłem się do niego.

-Wyskoczyło mi coś - odparłem, chociaż nie chciałem go kłamać jednak musiałem.

-Ale później będziesz?

-Możliwe iż tak - mruknąłem i poczułem w sercu ukucie gdy uśmiechnął się do mnie. Więc zakochałem się w tym szalonym mężczyźnie o pięknych oczach i jasnej cerze, która pasowała do jego srebrnych włosów. -Pprzepraszam - mruknąłem i wybiegłem po schodach na zewnątrz. Od razu wsiadłem do swojego auta i wyjechałem spod baru. Unikanie nic tu nie zadziała, a bycie blisko niego może pogorszyć mój stan. Dlaczego musiał tyle razy mi wysyłać mylne gesty, które jak widać mnie zgubiły. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Heidi. Nie chciałem z tym jechać do szpitala, bo wiedziałem iż to nic nie da. Ja potrzebowałem tylko sprawdzić jak bardzo rozwinęło się drzewko we mnie.

-Halo?

-Cześć Heidi masz czas teraz, w tej chwili?

-No miałabym trochę czasu, a o co chodzi?

-Potrzebuje abyś mnie zbadała - odpowiedziałem.

-Coś się stało?

-To nie jest temat na telefon - odparłem - podjechać na twoje mieszkanie?

-Tak przyjedź - rzekła i rozłączyła się. Westchnąłem cicho, ale skierowałem się w stronę jej bloku gdzie mieszkała. Po kilku minutach drogi zajechałem na parking i zaparkowałem na wolnym miejscu. Zamknąłem szybko auto i wszedłem po schodach na odpowiednie piętro do odpowiednich drzwi. Wziąłem głęboki oddech aby uspokoić swoje kołatające serce i zadzwoniłem dzwonkiem. Po chwili otworzyła mi blondynka drzwi, wpuszczając do środka. -Powiesz o co chodzi?

-Masz do jeszcze maszynę do rentgenu?

-Tak mam dla zwierząt, ale do ludzi też się nadaje. Po co w ogóle pytasz?

-Potrzebuje abyś mi prześwietliła płuca - odpowiedziałem, a ona spojrzała na mnie jak na kosmitę.

-Nie mogłeś z tym iść do szpitala?

-Naprawdę Heidi nie mogłem dlatego wybrałem ciebie - mruknąłem cicho spuszczając wzrok w dół.

-Dobrze niech będzie choć zrobię ci to prześwietlenie jak tak bardzo chcesz je - rzekła na co uśmiechnąłem się do niej słabo. Po dwudziestu minutach później siedziałem na kanapie w salonie Heidi i w cholerę się stresowałem. Chciałbym aby to nie była prawda, ale musiałbym wyprzeć ją z siebie. Kobieta weszła do pomieszczenia i spojrzała się na mnie. -Co to jest Vasquez? - spytała i pokazała wyniki prześwietlenia, a drzewko jak narazie było słabe, ale już powoli owocowało w kwiaty, które widoczne były na zdjęciu.

-Coś co mnie przeraża i paraliżuje.

-Do rzeczy.

-To jest zarodek drzewa kwiatowego w moich płucach - wyjaśniłem skoro i tak zrobiła mi to co ją poprosiłem, to mogła wiedzieć i znać prawdę.

-W sensie?

-Choroba kwiecistych płuc co oznacza, że rośnie we mnie drzewko, które spowoduje moją powolną i cierpiącą śmierć poprzez uduszenie.

-Ale dlaczego i co to jest?

-Powstaje przez nieodwzajemnioną miłość - powiedziałem cicho i spuściłem wzrok na swoje dłonie.

-Kto?

-Nie ważne - mruknąłem nie chcąc jej mówić kto jest winien tej choroby.

-Skąd wiesz tyle na jej temat?

-Bo już raz ją przeżywałem.

-Więc znasz na nią lekarstwo?

-Lekarstwem jest miłość, ale dla niego jestem jak brat więc nie mam szans u niego aby mnie pokochał - odpowiedziałem szczerze i popatrzyłem na kobietę.

-A inne wyjście?

-Usunięcie drzewka operacyjnie - rzekłem i pokazałem jej dłonią na dwie blizny w miejscu płuc.

-To dlaczego na to się nie zapiszesz?

-Bo stracę wszystkie emocje do danej osoby, a wcześniejsza relacja zniknie bezpowrotnie. Poza tym boli usuwanie, a człowiek czuję się pusty w środku.

-Jest jeszcze jakieś rozwiązanie? - spytała z nadzieją.

-Jest - odpowiedziałem i przymknąłem powieki, opierając głowę o oparcie kanapy.

-Więc? - spytała niepewnie.

-Samobójstwo nim drzewko się rozwinie wystarczająco aby zacząć zabijać mnie od środka.

-Vasquez - usiadła obok mnie i położyła dłoń na moim ramieniu w geście wsparcia - powinieneś być szczery z osobą do której czujesz coś więcej. Jeśli nawet cię nie kocha to spróbuj aby cię pokochała póki masz czas.

-Bez sensu to jest - zrezygnowany powiedziałem - Erwin nigdy mnie nie będzie dążyć czymś więcej niż przyjaźń.

-A więc to Erwin - gdy to powiedziała zrozumiałem iż się wygadałem. Schowałem twarz w dłoniach i kiwnąłem głową, czując jak łzy chcą wydostać się z moich oczu. -Vaski powinieneś mu powiedzieć. Jeśli choroba będzie się rozwijać nadal to im bardziej będziesz to odkładać tym bardziej może cię to boleć i z pewnością zaboli jego.

-Wiem, że jestem zawsze szczery wobec wszystkich, ale to nie jest coś co da się powiedzieć szczerze i od tak. Ta choroba świadczyć będzie o mej śmierci.

-Spróbuj, bo jeśli dobrze rozumiem to nie ukryjesz przed nimi choroby na akcjach.

-Dam sobie radę - odparłem i wytarłem załzawione oczy aby nie uronić ani jednej. Z mych oczu i tak dużo łez się lało gdy cierpiałem pierwszy raz. Tym razem nie pokaże po sobie tego.

-Przychodź do mnie na kontrolne badania i rozwój tego drzewka.

-Dziękuję - uśmiechnąłem się do niej.

Wróciłem do swojego domu do swoich czterech kątów gdzie na wejściu upadłem na kolana i zacząłem nawalać w parkiet z pięści. Czując narastającą frustrację i nienawiść do samego siebie. Tyle osób dzień w dzień, a ja musiałem zakochać się w nim. Mieliśmy dziś jeszcze spotkać się na szukaniu potrzebnych przedmiotów i informacji, ale nie byłem w stanie dziś na to iść. Musiałem przeżyć tą nienawiść do samego siebie za swoje słabości i tego iż znowu będzie czekać mnie ból. Jednak nie chciałem stracić tego wszystkiego co zyskałem. Bo musiałem wspaniałą rodzinę i przyjaciół. Pracę, która nie była jakaś najlepsza, ale zawsze coś gdy pod maską ukrywałem swoje gangsterskie ja. Wziąłem głęboki wdech póki mogłem taki wziąć. Choroba powinna rozwijać się powoli, ale im dłużej będę w towarzystwie Erwina tym bardziej szybciej będzie ona się rozwijać. Musiałem udawać iż wszystko ze mną w porządku gdy tak naprawdę będę od środka umierać. Nagle zacząłem kasłać, a z mych ust na ziemię opadły czerwone płatki, które wylądowały na zakrwawionym parkiecie.

Od tego fatalnego dnia miał tydzień. Byłem na Burgershocie gdyż delikatnie odsunąłem się od poszukiwań jednak nie od Erwina z którym miałem kontakt telefoniczny. Zalewałem właśnie kubek czekoladownym szejkiem, a na zaplecze wpadł Erwin w towarzystwie Kuia. Mój oddech przyspieszył widząc jego radosny uśmiech, a gdy spojrzał na mnie tymi błyszczącymi oczami, sam się uśmiechnąłem.

-Vaski! - po chwili mnie przytulił, a ja odwzajemniłem jego uścisk i zatopiłem twarz w jego włosach. -Mamy wszystko!

-W sensie?

-No na Humana! Mamy wszystko! Możemy go robić! - zaśmiał się i odsunął się ode mnie. Od razu poczułem ten chłód bez jego ciała obok mnie. Nie było mi do śmiechu, ale dla niego uśmiechnąłem się. Niepogodziłem się z moją chorobą i choć bardzo chciałem się z nią pogodzić to nie umiałem. Nie chciałem kończyć żyć ani nie chciałem tracić emocji do niego. Nic nie było dobrze - Co zrobiłeś w dłonie? - spytał, a ja zakłopotałem się gdyż przez to iż ciągle ruszam dłoniami to nie mają kiedy zregenerować się kostki, które rozwaliłem o parkiet. Nagle poczułem jego dłonie przy swoich przez to serce zaczęło bić mi szybciej.

-Nic sobie nie zrobiłem - mruknąłem cicho, ale on i tak rozwiązał moje bandaże, które chowały me zranienia.

-A to co to jest? - spytał i przyjechał palcem po mojej dłoni - Vaski co się stało?

-Nic takiego po prostu miałem bójkę z kimś i tak jakoś wyszło iż zraniłem sobie tylko dłonie - znowu musiałem go kłamać, a nie lubię tego robić, ale prawda za bardzo będzie boleć. Jego czuły dotyk był jak balsam na moje płuca, które delikatnie bolały przez rozwijające się drzewko. Wczoraj byłem u Heidi na kontroli i rozwija się coraz bardziej. Gałązki zaczynały być coraz grubsze, ale nadal były łamliwe. Więc gdy mogłem po prostu uderzałem się w klatkę piersiową, a potem wy ksztuszałem drzewko z siebie z drobinkami krwi gdyż zaczęły rosnąć powoli zalążki kolców.

-Rozumiem następnym razem zadzwoń aby pomóc ci, a nie walcz sam.

-Jasne - mruknąłem i spuściłem wzrok na ziemię, a Erwin wtulił się ponownie we mnie i obrócił tak iż jego plecy opierały się o moją klatkę piersiową. Dłońmi wiązał na nowo moje kostki bandażem aby ukryć rany. Uwielbiałem jego bliskość ciała przy mnie, ale to chyba mnie zgubiło iż zacząłem czuć do niego coś więcej. Z cichym westchnięciem zamknąłem oczy i czekałem czując jak w płucach mam harmider. Chciałbym aby mnie pokochał choć trochę to może pomogło by zastopować rozwój drzewka, ale wiedziałem iż nie mam na co liczyć z tym. -Dziękuję. - powiedziałem gdy bandaż miałem już na dłoni.

-Do usług! Jutro napad na Humana chciałbym abyś był z nami przy tym!

-Nie wiem czy to dobry wybór - powiedziałem szczerze, bo zrezygnowałem z szybkiej jazdy bojąc się iż napad kaszlu mi przeszkodzi w jeździe.

-Carbo jest niedostępny - powiedział - więc to twoja pora aby wykazać się.

-Ja...Erwin.. - musiałem mu jakoś odmówić, ale widząc jego wzrok zmięknąłem - postaram się.

-Cieszę się! - poszedł do biura Kuia, a ja oparłem się o blat czując nieprzyjemne uczucie w gardle. Odchrząknąłem, a w mej dłoni pojawił się pąk hibiskusa, który od nasady zmieniał się z czerwieni w żółć. Oznaczało to przyjaźń i relacje rodzinne. To też znak szczęścia, radości i wszystkiego, co pełne jest optymizmu. Śmieszne jest to iż kwiat zaczął się przeistaczać z miłości w kolor przyjaźni. Jednak nadal go kochałem i kochać będę. Wyrzuciłem pąk do kosza i wziąłem głęboki wdech, a następnie wydech. Chciałem jeszcze nacieszyć się możliwością oddychania w pełni. Jutrzejszy dzień zapowiadał się na ciężki gdyż bałem się iż nie podołam zadaniu. Roślinka we mnie rozwijała się i rosła podwójne gdy niszczyłem jej gałązki. Jednak wiedziałem iż i tak trochę spowalniam chorobę na tyle ile mogę. Dwa tygodnie choroby, a ona była już rozwinięta iż kwiaty zaczęły bardziej rosnąć, a pąki nie obumierały od razu. Martwiło mnie to, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Relacja z osobą, którą kochałem przyspieszała stopniowy rozwój drzewka.

Następny dzień i Human Labs dziś robiony. Nie czekaliśmy do wieczora gdyż Erwin chciał z rana aby móc coś widzieć pod wodą. Auto zaparkowane było przed wjazdem przed bramami i zakładnicy również już byli na swoim miejscu. Zostałem sam tutaj pośród zakładników, a oni w trójkę poszli od strony wody. Zostawili mi negocjacje i pilnowanie ich, ale w sumie wszyscy byli skuci kajdankami więc raczej tu nie było problemów.

-Witam serdecznie Alex Andrews numer odznaki 102!

-Witam.

-Co z zakładnikami?

-Wszyscy są cali i zdrowi - odparłem - nic nikomu nie potrzeba.

-Rozumiem ile napastników ile zakładników w takim razie?

-Czterech napastników i sześciu zakładników - odpowiedziałem na zapytanie szeryfa.

-Proszę chwilę poczekać za chwilę wrócę do negocjacji.

-Jasne - odpowiedziałem i wróciłem do zakładników, a po chwili z wnętrza korytarza w głąb placówki wypadł Dia.

-Wybacz za spóźnienie - powiedział i zaczął mierzyć w zakładników.
Negocjacje przeszły bardzo sprawnie i tylko czekaliśmy aż Erwin wróci z Sanem ze środka placówki. Poczułem jak robi mi się duszno. Musiałem odkaszlnąć. Gdy Dia nie patrzył stanąłem za paczkami i zacząłem kaszleć. Z mych ust wypadały płatki, a na koniec cały rozwinięty kwiat hibiskusa. Musiałem załzawione oczy gdyż to bolało i to cholernie bolało mnie, ale musiałem udać iż nic mi nie jest. Oparły o kartony dopiero po chwili zrozumiałem iż ktoś mnie obserwuje. Moje niebieskie zmęczone oczy spotkały się z tymi złotymi.

-Kurwa mać - wyszeptałem i wytarłem usta z krwi.

-Vasquez - powiedział cicho Erwin. Nie chciałem aby on to zobaczył i wiedział o tym, a trzeba było kurwa odmówić mu.

-Nic mi nie jest - powiedziałem cicho i odwróciłem się do niego plecami. Nie powinien mnie widzieć w takim stanie.

-Właśnie wymiotowałeś kwiatami o co w tym chodzi?!

-Później, błagam wszystko później wyjaśnię - nie mogłem go dłużej kłamać. Nie lubiłem okłamywać rodziny. Jednak miałem teraz zadanie aby uciec z łupem, który zdobyli chłopacy. Pościg się zaczął, a ja nie żałowałem dawać gazu do dechy. Chciałem jak najszybciej zgubić pościg i uciec do domu aby zamknąć się w nim na cztery spusty. Musiałem się skupić na drodze i uciec, bo liczyli na to oni wszyscy iż podołam zadaniu.
Po kilkunastu minutach pościgu w końcu zdołałem ich oszukać, a my uciekliśmy z łupem.

-Vaski mów co to było - powiedział Erwin przy wszystkich więc oni zaciekawieni spojrzeli na mnie.

-Co?

-To co widziałem! Te kwiaty!

-Jja - wziąłem głęboki wdech - jestem chory.

-Chory? - spytał z szokiem, a Dia i San patrzyli na mnie z tyłu auta.

-To jest zabójcza choroba na którą nie ma lekarstwa - powiedziałem prawdę i ścisnąłem dłonie na kierownicy.

-Od kiedy?

-Od jakiś dwóch tygodni - oznajmiłem na pytanie Dii.

-Dlaczego nie mówiłeś wcześniej?

-Bo to było nie potrzebne aby was martwić taką drobnostką.

-Jeśli to dla ciebie drobnostka to ja jestem święty! - warknął Erwin - Idziesz z tym do lekarza!

-Heidi mnie bada od początku choroby - odpowiedziałem cicho.

-Ale musi przecież być jakieś lekarstwo na to! Przecież możemy to odnaleźć? - spytał z nadzieją San, a ja zaparkowałem auto pod apartamentowcem.

-Pogodziłem się z tym - mruknąłem.

-Nie kłam! Nie pogodziłeś się! Widać to po twoich oczach!

-Pprzepraszam chłopaki - powiedziałem i odpuściłem samochód zostawiając kluczyki w stacyjce aby mogli nim jechać jeszcze. Musiałem się przejść i to jak najdalej. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w parku.

-Vaski czekaj! - usłyszałem głos Erwina i chociaż nie chciałem to moje ciało samo zatrzymało się na jego słowa. Znalazł się po chwili przy mnie i złapał za moje dłonie. -Pomożemy ci przecież po prostu pozwól sobie pomóc. Na pewno jest jakieś lekarstwo aby zapobiec rozwojowi tej choroby! - poczułem jak po moim policzku spływa samotna łza, a złotooki zdziwił się na to.

-Nie mogę tak już dłużej Erwin - wyszeptałem i pozwoliłem łzą lecieć w dół gdyż były oznaką iż zbyt długo starałem się być silny, ale choroba nie pomagała mi i zabijała od środka.

-Pomożemy... - ale przerwałem mu.

-Na nieszczęśliwą miłość nie da się pomóc. Nie da, bo wiem, że nie mam szans - spuściłem głowę w dół czując rozrywający ból w moje klatce piersiowej.

-O czym ty mówisz? - spytał niezrozumiale.

-Hanahaki to jest - wyjaśniłem - zakochałem się w tobie, ale wiem, że to jest nie możliwe abyś mógł mnie pokochać - po moich policzkach płynęły łzy, które dusiłem tak długo w sobie. -Umieram przez drzewo w moich płucach, bo jest źródłem mej miłości do ciebie! - zaszlochałem - Nie chce stracić tych emocji przez usunięcie drzewka, ale nie chce też umrzeć. Nie chciałem psuć tej przyjaźni... - nie mogłem dokończyć gdyż zacząłem się ksztusić przez to opadłem na kolana. Kaszlałem i starałem się wyzbyć z siebie kwiatków, które żyły we mnie. Na kamiennej drodze po chwili pojawiło się kilka większych bądź mniejszych kwiatów wymieszanych z śliną i krwią, wytarłem rękawem swe usta.

-Vaski - wyszeptał - ja nie umiem cię pokochać - powiedział co zabolało mnie - lecz pozwól mi nauczyć się cię kochać, bo nie chce cię stracić. Zależy mi na tobie i nie chce cię tracić. Jesteś częścią mej rodziny i częścią mego życia...- wtulił się we mnie, a z jego oczy zaczęły płynąć łzy. - ...tak bardzo cię przepraszam, że przeze mnie musiałeś tyle cierpieć. Naucz mnie jak cię pokochać bym mógł cię uratować.

-Dziękuję - wyszeptałem, złapałem delikatnie jego podbródek, który podniosłem do góry i złączyłem nasze usta razem w delikatnym pocałunku. Erwin przez chwilę nie wiedział co robić, ale odwzajemnił mój pocałunek. Po chwili wtuliłem go bardziej w siebie i nadal wylewałem łzy z siebie, bo chciał spróbować. Chciał mi pomóc i pokochać. Nie był jak ona, nie porzucił mnie gdy dowiedział się o mym problemie.

================================

4098 słów

Dotarłeś aż tutaj czytelniku?
Zostaw po sobie komentarz z opinią!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro