Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czy to możliwe abym cię kochał?

Witam serdecznie w kontynuacji na którą zasługiwał ten oneshot!

Dokładnie miesiąc temu 24 czerwca pojawił się on! Nie powiem, ale dziwny zbieg okoliczności nie sądzicie?

Dedykowany specjalnie dla ciebie Nojixy_
Życzę ci wszystkiego najlepszego w dniu twoich urodzin ❤️
Dziękuję za to, że jesteś!

Ilość słów:  4406
Czas pisania: 1 dzień

Życzę miłego czytania!
Oraz miłego dzionka, wieczoru bądź nocy wtedy kiedy będziecie czytać go!

Perspektywa Vasqueza

Pocałunek do którego pociągnąłem go miał pokazać wszystkie emocje, którymi go darzyłem. Tym bardziej chciałem mu przekazać te uczucie miłości, smutku, nadziei, radości oraz ulgi. Chciał mi pomóc chociaż nie wiedział jak ma mi pomóc. Musiałem mu pokazać co od niego oczekuje i co mi pomoże, ale on naprawdę musi mnie pokochać, a nie udawać, że to robi. Jeśli nie będzie lepiej po prostu odsunę się w dal aby w spokoju odejść w zaciszu własnego towarzystwa. Wziąłem głęboki wdech i wydech gdyż drzewko przy nim nie uwierało mnie tak bardzo w płuca. W końcu mogłem odetchnąć z ulgi. Nie musiałem samotnie cierpieć i umierać w cieniu w swych najgorszych lękach aby zostawić rodzinę bez wiedzy co ze mną się dzieje albo stało. Chociaż jak tak myślę to Heidi by wszystko wyjaśniła, ale z pewnością nie byłoby jej tak łatwo z tym. Spojrzałem w złote oczy Erwina, które błyszczały od łez będących w jego kącikach. Sam nie byłem lepszy z moich oczu dalej ciekły łzy i spływały po mokrych śladach, które zostawiły po sobie słone łzy. Chciałem coś więcej z siebie wydusić niż dziękuję, ale nie potrafiłem. Schowałem twarz w jego włosach i starałem się uspokoić, wdychając jego słodki zapach perfum wymieszanych z nutką tytoniu z papierosów, które czasami palił.

-Vaski - wyszeptał.

-Hm? - mruknąłem cicho.

-Jak tak naprawdę mam ci pomóc?

-Staraj się być, tyle mi wystarczy - odpowiedziałem i poniekąd była to prawda lecz nie chciałem aby na siłę wszystko się działo. Jeśli miał mnie pokochać to musiałem zdobyć jego serce. Nie chciałem wykorzystywać go siłą, bo chciałbym aby czuł się przy mnie dobrze i swobodnie jak to zawsze bywało w naszym towarzystwie.

-Tyle? - zapytał niedowierzając - To pomoże na twoją chorobę?

-Powinno - wyszeptałem i odsunąłem się od niego tak aby spojrzeć w jego piękne i hipnotyzujące ślepia.

-Tylko to? Nic więcej? Jesteś pewny? Nie chcę aby stała ci się kkrzywda - pociągnął nosem i wyglądał tak uroczo gdy się martwił. Pogłaskałem go po głowie i uśmiechnąłem się do niego.

-Nie stanie mi się krzywda Erwinku póki jesteś tutaj przy mnie - powiedziałem i pocałowałem go w czółko, a kciukiem wytarłem jego spływającą łzę, po jego bladym policzku na którym był delikatny rumieniec. Dlatego tak bardzo go pokochałem. Mimo różnych intencji i planów, Erwin zawsze zawrzał na bezpieczeństwo rodziny. Cokolwiek by się nie działo rodzina jest najważniejsza i zrobiłby wszystko dla niej.

-Yhym - mruknął, a ja widząc jego smutny wzrok sam zacząłem się zastanawiać czy na pewno wystarczy, mi tylko bliskość jego ciała i wiedza, że chce spróbować być ze mną. Nie przeżywałem niczego więcej, bo moja poprzednia partnerka zostawiła mnie na pastwę losu i dlatego też zdecydowałem się na operację, bo nie widziałem więcej sensu walczyć i umierać przez roślinę. Cudem w sumie było tym, że niezapominajki nie zrobiły dużych szkód w moich płucach. Tym razem mogło by być inaczej w końcu Hibiskus to róża, a każda róża ma kolce te bardziej ostre bądź te mniej. Mimo piękna w sobie potrafiła być niebezpieczna. Złapałem Erwina za dłoń i pociągnąłem przed siebie. Im dłużej staliśmy w miejscu tym bardziej dołowaliśmy się czymś nad czym nie mamy władzy. Delikatnie ściskałem jego dłoń i splotłem nasze dłonie razem tak iż czułem jego delikatnie chłodne dłonie. Erwin po chwili odwzajemnił uścisk na dłoni i patrzył się smutnym wzrokiem przed siebie. Gdy ja patrzyłem się w przód z nikłą nadzieją, ale ważne iż była jakaś i wróciła do mnie. Ponieważ wcześniej poddałem się i nadzorowałem rozwój choroby pozwalając na to. Jednak teraz wiedząc iż srebrnowłosy pragnie abym nie odchodził i nie poddał się. Miałem motywację aby żyć aby starać się żyć i walczyć o lepsze życie.

Następne kilkanaście dni widziałem się z Erwinem kilka razy w czasie roboty, bo byliśmy zapracowani, a ja mocno musiałem pomagać na Burgershocie. Jednakże myśl o tym, że Erwin jest na każde moje zawołanie pokrzepiało moje serce co łączyło się z mniejszym bólem związku z hanahaki. Lecz nie rozwiązywało to mojego problemu. Nie wiedziałem co zrobić aby przekonać do siebie Erwina. Chciałem aby naprawdę we mnie się zakochał co łączyłoby się z tym iż drzewko umrze, a jeśli będziemy ze sobą na przymus drzewko po jakimś czasie i tak mnie zabiję. Smażyłem hamburgery i zauważyłem Heidi wchodzącą do lokalu od tylnych drzwi.

-Cześć - przywitałem się z nią i słabo uśmiechnąłem.

-Hej Vasquez jak tam?

-Nawet dobrze - powiedziałem spokojnie, ale nie widziałem po niej entuzjazmu.

-Prawda Vaski - rzekła i podeszła do mnie, a ja spuściłem głowę w dół.

-Nie jest źle - odparłem, ale widząc jej wzrok westchnąłem - jest w miarę okey. Nie umieram jeszcze.

-Vaski proszę cię nie żartuj z tego! Cały dzień dziś jesteś bez Erwina. Na pewno wszystko dobrze?

-Ja... tak - kiwnąłem niepewnie głową na tak - po prostu zastanawiam się co zrobić aby mnie pokochał.

-Przecież powiedział, że postara się więc daj mu czas - oznajmiła marszcząc brwi chyba nie rozumiejąc tego co mam na myśli.

-Nie o to chodzi. Chciałbym aby naprawdę się we mnie zakochał, bo mam wrażenie, że drobne gesty nie działają. Chciałbym go wziąć ze sobą, ale nie wiem gdzie - wyznałem mając nadzieję, że kobieta pomoże mi w wymyśleniu czegoś bo przez cały dzień myślę i myślę, a nic nie mogę sensownego wymyśleć.

-Weź na piknik - odezwała się po chwili - we dwójkę i z jedzeniem. To powinno spodobać się jemu.

-Dzięki Heidi nie wiesz jak bardzo mi pomagasz.

-Chcę abyś po prostu głupku żył - odpowiedziała na co się uśmiechnąłem i zakaszlałem, a z jej twarzy zszedł uśmiech. Jednak ja nadal starałem się uśmiechać. Choroba na chwilę obecną stanęła w miejscu, ale nie wiadomo czy jak zacznie się rozrastać to czy mnie nie zabiję od razu.

-Wybacz nie chciałem - powiedziałem i rozwiązałem fartuch aby skończyć na dziś pracę. Pomimo tego iż nie plułem tak strasznie płatkami to jednak moje ciało stało się delikatnie słabsze i pobielałem na twarzy. Choroba powolutku mnie wyniszczała nawet jeśli krzew nie rozwijał się to i tak czułem się nie najlepiej. Lecz chciałem pracować normalnie i funkcjonować jeśli nie powinienem przeciążać ciała, ale no nie poradzę na to, iż nie zawsze dało się wszystko polubownie zrobić. -Będę się zbierać do domu i może przygotować na dzisiejszy wieczór coś dla siebie i Erwina.

-No dobrze, ale na pewno nie chcesz aby ktoś cię odwiózł?

-Heidi! Poradzę sobie, nie musisz się pytać o to! Dam radę!

-Wole spytać! - odpowiedziała i coś jeszcze chciała mówić, ale wyszedłem z zaplecza od razu kierując się do mojego samochodu. Nie chciałem litości ani nadmiernej kontroli. Chciałem żyć jak dotychczas, ale nie zawsze się dało jednak nie przejmowałem się tym. Wybrałem numer do Erwina i chciałem go poinformować o naszym wypadzie. Dziś powinniśmy wszyscy mieć wieczorem wolne więc chciałem skorzystać. Odebrał dopiero po piątym sygnale.

-Wybacz Vaski, ale miałem wyciszony - powiedział Erwin, ale na jego głos, moje serce zabiło szybciej.

-Nie szkodzi. Skończyłem pracę i zastanawiam się czy nie chciałbyś wieczorem się ze mną gdzieś wybrać? - spytałem na odważnego, bo co mi szkodzi. Jeśli odbierze to jako randkę to dobrze myśli, ale zastanawiałem się dlaczego u niego tak szumi telefon. Nawet chyba usłyszałem czyiś głos, który namawiał Erwina do tego aby przyjął propozycję.

-Jjasne, czemu nie? - odpowiedział po chwili, a ja uśmiechnąłem się radośnie tylko ten moment został zepsuty przez mój kaszel i płatki, które opadły na asfalt. -Wszystko w porządku? - nie byłem w stanie odpowiedzieć gdyż musiałem wyrzuć z siebie wszystkie kwiaty - Vaski!!? Vaskuś?!

-Pprzepraszam - odpowiedziałem biorąc głęboki wdech - wszystko w porządku. O 19 będę po ciebie - poinformowałem go.

-Na pewno wszystko w porządku? - zapytał zmartwionym tonem głosu.

-Już tak - odparłem wesoło aby nie martwił się za bardzo. Lecz zdawałem sobie sprawę, że było słychać jak te piękne, a zarazem niebezpieczne kwiaty ze mną wychodzą. -Do później!

Perspektywa Erwina

Od kilku dni nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Dużo było pracy i jeszcze ta nieszczęsna choroba Vaskiego. Potrzebowałem się kogoś doradzić, ktoś kto zna mnie bez względu na moje maski oraz występki. W ten sposób znalazłem się na moim i Grzesia dachu. Był dla mnie jak brat. Wspierał, pomagał i co najważniejsze widział po mnie wszystko. Nie musiałem borykać się z niewygodnymi emocjami aby je przedstawić. On czytał ze mnie jak z otwartej księgi gdy ja czytałem tak samo z niego. Gdy wszedłem na dach uważając na to aby nie spaść, on już siedział oparty o ścianę z uśmiechem na ustach patrząc się na miasto. Bez zbędnych słów do siadłem się do niego i oparłem o jego bok.

-Cześć Erwiś - powiedział cicho policjant, który obdarował mnie swoim standardowym uśmieszkiem.

-Cześć Monte - odparłem i spojrzałem na panoramę miasta.

-Mów o co chodzi, bo widzę, że coś cię trapi -jak zwykle do konkretów, ale chyba tego właśnie mi było trzeba. Nie obijania w bawełnę i próbowania delikatnie do tego podejść, bo to było po prostu bez sensu.

-Vaski jest chory - powiedziałem smętnie.

-Wyzdrowieje co nie? - spytał, ale jak na niego spojrzałem czułem nadchodzące łzy i zapewne oczy mi się zaszkliły. -Czy to jest śmiertelne?

-Tak - wyszeptałem i spuściłem wzrok - i to wszystko moja wina.

-Dlaczego?

-Bbo on ma Hanahaki - wyjaśniłem i chciałem mu mniej więcej wytłumaczyć o co w tej chorobie chodzi, ale wyprzedził mnie.

-Choroba kwiecistych płuc - powiedział i zszokował mnie tymi słowami - znam tą chorobę i jest ciężka, ale co ty masz wspólnego z tym?

-Okazuje się, że ja jestem winny tej choroby - spuściłem głowę w dół i zacząłem bawić się palcami.

-Vasquez zakochał się w tobie? - potwierdziłem kiwnięciem głowy. -Więc w czym jest problem?

-Jja nie wiem czy dam radę. Jja nie umiem w całą tą miłość i chciałbym mu pomóc, ale chyba nie jestem wystarczający. Nie wiem co mam zrobić - powiedziałem to co ciążyło mi na sercu, bo naprawdę mi ciążyło oraz nie dawało żyć i spać. Martwiłem się i biłem z myślami co zrobiłem nie tak.

-Erwin spójrz na mnie - wykonałem jego polecenie - nie jest to twoją winą.

-Wysyłałem mu mylne bodźce więc jest to moja wina. Dałem mu nadzieję, a wiedział, że nie szukam nikogo, bo zna mnie dobrze tak jak ty. Jednak się zakochał i cierpi - ścisnąłem sfrustrowany ręce w pięści i uciekłem wzrokiem w stronę miasta.

-A co jeśli to nie były mylne bodźce?

-Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałem nie za bardzo rozumiejąc do czego prowadzi ta rozmowa.

-Erwin znamy się nie od wczoraj i dobrze wiesz, że prosto z mostu nie potrafisz powiedzieć co czujesz. Co jeśli te bodźce tak naprawdę nie były przypadkowe i naprawdę szukasz w nim miłości, którą teraz odrzucasz przez strach o niego?

-Chcesz powiedzieć, że ja go kocham?

-Raczej bym stwierdził zauroczyłeś. Bez powodu byś nie był wobec niego taki emocjonalny i nie zamartwiał byś się aż tak bardzo - oznajmił i dotknął mej piersi przy sercu - posłuchaj się  serca w końcu to ono zdecydowało. On cię kocha i ty prawdopodobnie czujesz to samo.

-Co jeśli tak naprawdę go nie kocham? Nie chcę go stracić!

-Widzę twoje oczy. One nigdy nie kłamią. On z pewnością będzie chciał ci pokazać co czuje do ciebie. Pozwól i przekonaj się czy twoje serce bije w jego rytmie. Jeśli tak to jest ci pisany.

-Co jeśli nie?

-A czy ja się kiedyś myliłem?

-No nie - odparłem i westchnąłem. Może miał rację w końcu nie tulił bym się tak do niego skoro nie czułbym nic. W końcu tyle braci mam i jakoś nigdy nie tuliłem się do nich jak do mężczyzny.

-Tym razem też mi zaufaj - pogłaskał mnie brunet po głowie na co zamknąłem oczy. Miał rację musiałem pozwolić sobie na to aby zaufać własnym emocjom. -Telefon ci wibruje - przeklnąłem czując narastający niepokój, bo nie wiedziałem kto do mnie dzwoni. Po chwili zrozumiałem, że to Vaski więc odebrałem bez wzlekania. Gdy zaproponował mi spotkanie ze sobą spojrzałem na Grzesia który powiedział cicho abym poszedł więc zgodziłem się. Lecz gdy zaczął kaszleć przestraszyłem się na tyle, że chciałem zerwać się na równe nogi, ale ręką Monte nie pozwalała na to. Rozłączył się, a ja miałem być gotowy na 19.

-Co ja mam zrobić?

-Na pewno ubrać się jak człowiek - zażartował - chodź pojedziemy do sklepu i ubierzesz się na randkę z Vaskim.

-Tto nie randką!

-Wypieraj z siebie to - zaśmiał się - to randka i tyle! Teraz chodź, sexy hot Grzesiu, pomoże ci się ubrać na rande wuuu.

-Grzesiek! - oburzyłem się, ale z drugiej strony się zaśmiałem. Poprawił mi trochę humor tym swoim zachowaniem. Tak więc bez słów sprzeciwu zaciągnął mnie ze sobą do corvetty, a chwilę potem byliśmy w sklepie gdzie Grzesiu wybrał dla mnie ciuchy. Był wspaniałym przyjacielem no, ale czasami i jemu się odkleiało. Zaśmiałem się w głębi siebie gdyż nie powiem policjant starał się mi pomagać ile wlezie gdy potrzebowałem jego pomocy. Po pół godzinie stałem przed lustrem w czarnych spodniach czwórkach gdyż nic innego nie miałem zamiaru ubierać co oczywiście brunet wiedział. Do tego biała koszula z czarnymi detalami idealnie pasowała do tego. Trochę sądziłem, że za bardzo wystroił mnie, ale Grzesiu upierał się, że tak będzie najlepiej. Tak więc podwiózł mnie pod apartamentowce i z kciukiem górę odjechał. Miałem jeszcze chwilę do przyjazdu Vaskiego więc usiadłem sobie na murku i patrzyłem w czyste niebo. Może naprawdę zauroczyłem się w nim. Niebo było naprawdę wyraziste w kolory i im dłużej się w nie wpatrywałem tym bardziej przypomało ono barwę tęczówek pewnego mężczyzny. Pod murkiem zaparkował samochód Sindacco czyli niebieski OcelotF620 piękna fura.

-Wsiadasz? - uśmiechnął się do mnie mimo iż było po nim widać zmęczenie i te worki pod oczami. Odwzajemniłem jego uśmiech i zszedłem na dół do niego. -Ładnie dziś wyglądasz - stwierdził i sam wyszedł z auta i jak się okazało był w niebieskich dżinsowych spodniach oraz białej koszuli, a na niej miał brązową skórzaną kurtkę. Ten outfit pasował do niego.

-Dziękuję, ty też jesteś niczego sobie - odparłem, a on otworzył mi drzwi do auta jak dżentelmen. Usiadłem więc do środka auta, a uśmiech sam wszedł na moje usta. Po chwili wjechaliśmy na ulicę i ruszyliśmy przez miasto. W sumie nie wiem gdzie mnie ciągnął, ale atmosfera była luźna między nami.

-Kto cię ubrał? - padło pytanie na które uśmiechnąłem się bardziej.

-Grzesiek - odparłem, a on spojrzał na mnie.

-No Montanha ma dobry gust tu muszę przyznać - odpowiedział - był z tobą gdy dzwoniłem czyż nie?

-Tak - odpowiedziałem szczerze, bo nie było co kłamać - skąd wiedziałeś?

-Było go trochę słychać - oznajmił i wyjeżdżaliśmy z miasta w stronę Paleto.

-Rozumiem. Po prostu musiałem z nim o czymś porozmawiać - odparłem i patrzyłem się przez szybę na otoczenie - gdzie jedziemy?

-Niedaleko - odparł i cicho zakaszlał przez to spojrzałem na niego zmartwionym wzrokiem - jest dobrze - rzekł nim zdołałem coś powiedzieć.

-Jesteś pewny? Drzewko może stanęło w rozwoju, ale nadal wymiotujesz kwiatami. Martwię się o ciebie - powiedziałem szczerze i chciałem zobaczyć w jego oczach, że rozumie i jest pewny tego co robi.

-Jestem pewien - odpowiedział cicho i zajechaliśmy na klify z których jak dobrze pamiętam był widok na plażę i morze. Trochę zdziwiony, ale mile zaskoczony wysiadłem z auta gdy stanął w miejscu i sam wysiadł. Po chwili dopiero zrozumiałem co się dzieje gdy Vaski rozłożył koc. Po tych kilkunastu dniach zrozumiałem chyba, że drobne gesty ze strony niebieskookiego miały być czymś na wzór atencji aby zauważyć go bardziej. Tym razem zaskoczył mnie jeszcze bardziej, bo naprawdę nie sądziłem, że weźmie na randkę. Poklepał miejsce obok siebie i uśmiechał się radośnie. Więc podszedłem do niego i przysiadłem się na kocu.

-Nie sądziłem, że weźmiesz mnie na piknik - powiedziałem z uśmiechem widząc w oddali skaczące delfiny. Morze było cudowne i mieniło się jak zwykle wieloma barwami niebieskiego, który ostatnio bardzo mi się podobał jak i chyba oczy właściciela obok mnie.

-Wiem, że mimo swojego wyniosłego zachowania i wielkiego ego to wolisz coś na uboczu - oparł dłoń obok mojej co od razu zauważyłem, ale nie zwróciłem na niego uwagi. Wziąłem głęboki wdech świeżego morskiego powietrza, a Vaski podał mi hamburgera.

Wziąłem go z chęcią, bo nie powiem, ale uwielbiałem jeść przygotowane przez niego jedzenie. Widać było po prostu, że ktoś włożył w nie serce. Z uśmiechem na ustach wgryzłem się w kanapkę i zauważyłem jak brązowowłosy patrzy się na swoje jedzenie z dużą ryzą niepewności. Przez drzewo miał problemy z jedzeniem gdyż kwiaty często uniemożliwiały mu jedzenie. Położyłem dłoń na dłoni Vaskiego i uśmiechnąłem się słabo aby chociaż go wesprzeć. Nasz wzrok spotkał się ze sobą i nawet nie wiem kiedy jego oczy tak bardzo mnie pochłonęły aż nie utopiłem się w tych pięknych błękitnych oczach, które zabłysły tym nieznanym dla mnie uczuciem, które chciałem poznać i zgłębić je. Ręka bruneta nagle dotknęła mojego policzka, a moja głowa samoistnie wtuliła się w jego dłoń. Przez to moje serce biło nienaturalnie szybko, ale podobało mi się to, ten czuły i przyjemny dotyk na moim policzku. Nie odrywałem wzroku od spojrzenia Vasqueza, który patrzył się na mnie z tyloma emocjami i z wypisaną troską. Mimo tego, że w dłoni trzymałem ugryzionego hamburgera, delikatnie przesunąłem się do niego. Chciałem zobaczyć czy naprawdę go kocham czy będę mieć przysłowiowe motylki w brzuchu gdy pierwszy raz mnie pocałował. Niebieskooki schylił się delikatnie zbliżając się do moich ust. Czułem w sobie uczcie niepokoju, ale i ekscytacji. Po chwili poczułem jego wargi na swoich i przymknąłem powieki, odwzajemniając delikatny pocałunek ze strony Sindacco. Poczułem się dobrze z tym mimo iż nie ciągnęło mnie nigdy do mężczyzn. Jednak Vaski był inny i chyba mnie to kręciło w dobrym tego słowa znaczeniu.

-Mieliśmy zjeść - wyszeptał w moje usta i odsunął się od nich, kciukiem wycierając kącik mych ust.

-Zjemy - mruknąłem i czułem jak policzki mnie pieką. Chyba wychodzi na to, że mnie onieśmielił co nie każdemu się zdarza.

-To do jedzenia - odparł i wziął dłoń z mojego policzka przez to te przyjemne ciepło zniknęło. Jednak miał rację potrzebowaliśmy zjeść.

On przepracował na Burgershocie i nie miał czasu, a ja z chłopakami sprzedawaliśmy towary aby móc kupić dla nas istotne rzeczy potrzebne do napadów. Zamknąłem oczy i wgryzłem się w jedzonko gdyż mój żołądek domagał się jedzenia, ale poczułem jak brunet wsuwa swoją dłoń w moją i patrzył się w moje oczy jakby szukając w nich zaprzeczenia w tym co robi. Lecz ścisnąłem jego dłoń iż nasze palce splotły się ze sobą, a w jego oczach widziałem zaskoczenie jednak czułem się przy nim naturalnie, a to było chyba najważniejsze. Dokończyłem kanapkę i oparłem głowę o ramię mężczyzny, który był wyższy ode mnie, jak i większość moich przyjaciół no oprócz Kuia on to zwykle mały jak zawsze.
Cicho prowadziliśmy rozmowę ze sobą o wszystkim i niczym szczególnym, w końcu miedzy nami w końcu nie było tej wyrwy, która powstała przez chorobę. Wspólnie patrzyliśmy jak zachodzi słońce i niebo staje się różnokolorowe.
Ktoś z pewnością powiedziałby, że to randka jak z jakiejś książki w końcu nic nie wychodzi tak idealnie i tu ktoś miałby rację. Jednakże widziałem o tym lecz nie przejmowałem się tym aż tak, bo w końcu każdy z nas zasługiwał na poznanie większego uczucia zwanego miłością. Jego serce biło w tym samym tempie co moje obydwoje byliśmy podekscytowani i pełni nadziei na to iż uda się pokonać wszelkie niedogodności. Vaski wtulił się we mnie obejmując troszkę zaborczo, ale z drugiej strony było to urocze. Od czasu do czasu całował mnie po głowie to po szyi i to było przyjemne uczucie, które z jednej strony mnie cieszyło, a z drugiej strony powodowało śmiech gdy jego ciepły oddech drażnił moją skórę. Skórę, która okazała się bardzo wrażliwa na jego dotyk. Zamknąłem oczy i cieszyłem się chwilą, a nasze dłonie nadal były ze sobą złączone.
Kiedy słońce zaszło za widnokręgiem za taflą wody, mężczyzna oznajmił, że pora się zbierać gdyż zjedliśmy wszystko z koszyka. Dopilnowałem go aby również wszystko zjadł, bo widać po nim było iż choroba zostawia po sobie piętno przez to był osłabiony jak i trochę stracił na wadzę.
Nie kwestionowałem jego decyzji gdy podjechaliśmy pod jego dom. Nie wiem czy chciałem jakoś bardziej jeszcze pogłębić naszą "miłość". Przyznaję się do tego iż po prostu go kocham, bo Grzesiu uświadomił mnie iż go od samego początku kochałem bardziej i inną formą miłości niż tylko rodzina. Na spokojnie weszliśmy do środka i muszę przyznać iż pierwszy raz byłem u niego. Nigdy jakoś nie interesowało mnie aż tak jak mieszka. Po chwili poczułem uścisk na taki, a do moich pleców przywarł Vasquez. Jego nos delikatnie znaczył ścieżkę po mojej szyi.

-Napijemy się czegoś?

-Nie masz jutro do pracy? - spytałem cicho czując jego oddech na szyi i odchyliłem się aby dać mu lepszy dostęp do niej. Nie minęła sekunda, a poczułem mokre pocałunki na mojej szyi oraz te jego ciepłe dłonie, które wsunęły się pod moją koszulkę.

-Nie - wyszeptał i odsunął się ode mnie co nie było miłym zagraniem.

-To czemu nie - odparłem, a po chwili byłem w salonie z lampą wina. Przy mnie siedział Vasquez o którego się opierałem. Od kilku godzin nie kaszlał ani nic więc było dobrze. Miałem taką nadzieję, bo naprawdę nie chciałem aby stała się mu krzywda. Nie zasługiwał na to aby cierpieć, a tym bardziej przeze mnie. -Vaski?

-Tak? - spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

-Czy ty mnie kochasz? - wyszeptałem, a jego usta złączyły się z moimi więc odwzajemniłem pocałunek, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętniejszy. Zdominował mnie, ale nie mówiłem nie, po prostu rozkoszowałem się pocałunkiem, który skończył się gdy zabrakło nam powietrza w płucach.

-Kocham - odpowiedział, a w jego pięknych niebieskich oczach widziałem najczystszą prawdę gdyż biło od niego to uczucie, które powalało mnie i odbierało racjonalne myślenie. Niewiele myśląc zatopiłem dłoń w jego włosy i pociągnąłem go do kolejnego pocałunku, który był uzależniający jak każdy kolejny - a ty?

-Jja chyba też cię kocham - wyszeptałem gdy oderwaliśmy się od swoich ust.

-Chyba? - ma rację źle to zabrzmiało jakbym nie był zdecydowany na to co chciałbym, a cały wieczór miałem w głowie myśl czy jednak czuje do niego coś więcej niż przyjaźń.

-Ja cię kocham Vaski - powiedziałem pewniej patrząc się w jego oczy. Moje słowa były szczere i prawdziwe. Od początku byłem w nim zauroczony, ale odrzucałem to od siebie, a teraz to zrozumiałem. Chciałem aby był obecny w moim życiu i był ze mną na dobre oraz na złe. Nagle mężczyzna zaczął kaszleć przez to odsunąłem się od niego z przerażeniem, ale tylko po to aby kieliszki postawić na stoliku. -Vaski co się dzieje?! - przestraszony patrzyłem jak upada na ziemię i dusi się chyba kwiatami. Nie wiedziałem co mogłem zrobić aby mu pomóc. Byłem w czarnej kropce i przytuliłem go do siebie, mogąc tylko oklepywać jego plecy aby trochę mu ulżyć. Jednak gdy zaczął się robić czerwony na twarzy, a z ust wypadały płatki róży byłem przestraszony. Byłem nieświadomy tego co się dzieje i mogłem tylko być przy nim, szeptając mu do ucha aby mnie nie zostawiał.

================================

Minęło kilka dni gdy jak się okazało tamtejszej nocy Vasquez pozbył się drzewka z płuc i gdybym wtedy go zostawił mógłby umrzeć tam przez uduszenie. Jednak moja obecność pomogła mu z usunięciem drzewka. Kilka dni sprawdzaliśmy czy na pewno go już nie ma, ale Heidi robiąc badania stwierdziła, że nie ma już w jego płucach morderczej rośliny. Trochę zajęło też leczenie Sindacco z powikłań które powstały po chorobie. Niewiele osób wiedziało o niej i raczej nie chcieliśmy o tym mówić innym. Odnośnie mnie i Vaskusia. Jesteśmy parą, spytał mnie o chodzenie gdy wszyscy byliśmy rodziną w jednym miejscu na spotkaniu. Niektórych to zdziwiło innych mniej, ale rodzina nas zaakceptowała to było najważniejsze. Przeniosłem się do mężczyzny do domu i zamieszkałem z nim co było najlepszym jak dotychczas z moich podejmowanych decyzji. Wracaliśmy właśnie z udanego banku i nadal buzowała we mnie adrenalina z którą nie wiedziałem co zrobić. Od razu zauważył to niebieskooki i zgarnął mnie do siebie, łącząc nasze usta w namiętny pocałunek.

-Mam pomysł jak wyzbyć się z ciebie twojej adrenaliny - oznajmił w moje usta, a ja zainteresowany przyglądałem się jego oczom.

-Co planujesz? - spytałem cicho, a jego noga wsunęła się między moje nogi, a jego ciało przyparło mnie do ściany.

-Coś co zadowoli ciebie jak i mnie skarbie - wyszeptał w moje usta i przycisnął bardziej nogę iż ocierał się o moje intymne miejsce. -Wystarczy, że się zgodzisz.

-Zgadzam się - odpowiedziałem, a on złapał mnie za uda i podniósł więc owinąłem się nimi wokół jego bioder, a on ruszył ze mną do naszej sypialni.
Nawet nie wiem kiedy ściągnął ze mnie bluzę pod którą nic nie miałem. Zaczął składać na moim ciele pocałunki i drażnił swoimi ciepłymi dłońmi moją skórę oraz ciało przez które przechodziły przyjemne dreszcze. Całowaliśmy się namiętnie i długo na tyle ile pozwalały nam nasze płuca. Walczyliśmy o dominację chociaż i tak wiedziałem iż przegram, ponieważ nie byłem obcykany w tym wszystkim. Wolałem już ulec przed tymi niebieskimi ślepiami, które patrzyły na mnie z taką miłością, że nie było innej opcji aby nie kochać go również mocno jak on, mnie. Grę wstępną pamiętam trochę jak przez mgłę jednak gdy wsunął we mnie swoje palce było to dziwne, ale zarazem przyjemne uczucie. Cały czas piekły mnie policzki, które były czerwone z powodu tego iż byłem całkowicie nagi i on również. Byliśmy jak nas wielki B stworzył i zawstydzało mnie to, ale z drugiej strony ciekawiło. Vaski przygotowywał mnie do stosunku seksualnego gdyż to właśnie miała być forma wylądowania mojej adrenaliny albo naszej. Miał to być nasz pierwszy raz. Cały czas, wyższy ode mnie mężczyzna, całował moje wargi, a jego palce były wewnątrz mnie przez to cicho posapywałem w jego usta. Było to dziwne, ale przyjemne uczucie, które drażniło mnie w podbrzuszu. Jednak gdy poczułem pustkę, spojrzałem spod uchylonych powiek na swojego chłopaka.

-Zaraz skarbie tylko ubiorę gumkę - powiedział i nawet nie wiem kiedy założył nawet kondoma na swój pokaźnych rozmiarów sprzęt. -Na początku może zaboleć. Jesteś pewny, że chcesz?

-Chcę Vaski i to bardzo - wsunąłem dłoń w jego kosmyki włosów, za które go pociągnąłem do siebie i zaliczyłem nasze usta w namiętnym pocałunku.

-Dobrze - to były ostatnie jego słowa nim wszedł we mnie. Czułem się jakby ktoś rozdzierał mnie od środka i to wina zbyt dużego kutasa mego partnera, ale musiałem wytrzymać, bo przecież po tym ma być tylko czysta przyjemność. Po chwili gdy przyzwyczaiłem się do jego penisa w środku mnie. Kazał mi objąć jego biodra przez to nabił się na mnie jeszcze bardziej, a moje ciało wygięło się w łuk zaś z ust wydobył się jęk bólu i przyjemności. Biodra Vaskiego zafalowały, a ja poczułem dziwną przynajmność z tego ruchu i nim minęła chwila nasze ciała zaczęły ze sobą współgrać i odczuwać te samo przyjemne uczucie przyjemności, które kryło się w znaczeniu naszych ruchów. Może nie było to szybkie tempo, ale chcieliśmy nacieszyć się swoją obecnością, uczuciem, które zrodziło się z czerwonych kwiatów Hibiskusa, który miał połączyć nas już zawsze ze sobą na zawsze. Tylko ja, Vasquez i nasza miłość, która rozkwitła jak pąk róży.

================================

4406 słów!

Dotarłeś aż tutaj? Zostaw po sobie jakiś ślad!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro