Uszkodzona Marionetka - Epilog
12.08.2018r.
3 lata później
W domu panowała przyjemna cisza,
z rodzaju tych, na które składały się pewne odgłosy, zazwyczaj kompletnie niezauważane aż do momentu, kiedy zamilkną. Na górze w sypialni wiatr wpadający przez uchylone okno szeleścił firanką, przyłączając ten zgoła związany z naturą dźwięk do licznych głosów nowoczesności. Szumu lodówki, ściszonego telewizora, gdzie leciała powtórka jakiegoś horroru, ujadania kilkunastu psów gdzieś na zewnątrz, szmeru wody lecącej z prysznica w małej łazience.
Tak. Idealnie.
Liczne tony, szelesty, pomruki... A wszystko to funkcjonujące zgodnie jako cisza krzykliwego domu stojącego w lesie, którego ściany już do połowy zdążyły pochłonąć krzewy pnących róż i innych zachłannych okazów flory. Wszystko swojskie, w ogóle nie zwracające na siebie uwagi mężczyzny stojącego pod prysznicem, powoli zmywającego z ciała różnego rodzaju brud. Illumi Zoldyck, który dopiero co wrócił z miasta oddalonego o ponad pięć dni drogi od tego miejsca, po prawie dwutygodniowej nieobecności, czerpał coś zbliżonego do rozkoszy, wysłuchując nawet najmniej wpadających w uszy, odgłosów. Brakowało mu tego w jakiś sposób.
Wychodząc z kabiny wytarł dokładnie blade, oczyszczone już z wszelkich pyłów, kurzu, zanieczyszczeń i plam krwi (szczególnie krwi), ciało porządnie puchatym ręcznikiem. Zdążył wrzucić ubranie, które miał na sobie podczas ostatniego zlecenia, do pralki, a także wciągnąć na biodra luźne dresowe spodnie, gdy wyłapał pewną nikłą zmianę.
W melodii tworzącej ciszę tego miejsca czegoś zabrakło.
Psy przestały ujadać.
Z koszulą w rękach wyszedł na korytarz, odliczając powoli do dwudziestu pięciu, tyle bowiem było potrzeba mniej więcej czasu, będąc mile widzianym przybyszem, aby dotrzeć od ostatniego metra leśnej ścieżki, przez niewielką przestrzeń wolną, do schodów domu. Wymawiał bezgłośnie ostatnią liczbę... klamka drgnęła i opadła w dół, a potem lekkie pociągnięcie otworzyło drzwi wejściowe.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział powoli przepełniony zmęczeniem głos. Stojąca w progu postać zachwiała się i runęła w dół.
Brunet chwycił ją zręcznie, otaczając chudymi rękoma, aby podtrzymać zdecydowanie ledwie kilka centymetrów nad podłogą. Drobna dłoń przetarła twarz, rozmazując jedynie bardziej pokrywające ją ślady krwi.
Kurapika spojrzała na niego szkarłatnymi oczami, przepełnionymi goryczą i sennie zamglonymi, a później uśmiechnęła się bardzo blado, bardzo słabo. - Witaj w domu, Illumi... - wydusiła, speszona tak jak za każdym razem gdy widział ją w takim stanie.
- Witaj w domu, Kurapika - odpowiedział swobodnie, powoli powracając do pionu. Oparła na nim drżące z wysiłku ciało, cały czas usiłując wyglądać pewnie i poważnie.
Zamknął drzwi i zdjął z chudego ramienia torbę, którą zawsze zabierała gdy opuszczała dom, a potem delikatnie odstawił na ziemię obok niewielkiej szafki na obuwie. Była obciążona w charakterystyczny sposób. Kurta odzyskała kolejne oczy. Przynajmniej trzy słoiki. To musiała być ciężka przeprawa. Nic dziwnego, że wyglądała w tak niekorzystny sposób. Prawdopodobnie musiała kombinować jak on podczas niektórych bardzo wymagających zleceń na zabójstwa.
- Lubię cię witać - oznajmił, prowadząc ją do łazienki i pomagając wziąć gorący, oczyszczający prysznic. Dorzucił drugie ubranie do swojego, zatrzaskując potem drzwiczki pralki. Uruchomił nawet urządzenie, chociaż nie sądził, aby cała ta krew była możliwa do doczyszczenia. Zerkał czujnie za siebie, na drobne ciało chwiejnie stojące na łazienkowym dywaniku. Smukłymi rękoma dziewczyna dzielenie wycierała mokre włosy.
Oczy wciąż były szkarłatne, ale ich barwa bledła powoli, w miarę jak Kurapika odzyskiwała spokój.
Jasną skórę, której każdy skrawek Illumi doskonale znał, pokrywały świeże siniaki. Najgorzej wyglądał jeden na boku, ale kilka wskazujących na uderzenie kijem albo czymś podobnym na lewej nodze również nie sugerowało niczego przyjemnego. A przecież nie były jedyne, tylko najwyraźniejsze.
W mniejszej łazience nie było piżamy dla niej, dlatego podał koszulę, którą sam miał wcześniej nałożyć. Naciągnęła materiał na siebie mechanicznie, chociaż przez kilka sekund trzymała rękaw przy twarzy, wdychając nikły zapach jego perfum.
- Powinnaś odpocząć, Kurapika.
- Ty też - odpowiedziała natychmiast. - Dopiero wróciłeś... Prawda? - zapytała niepewnie.
- Tak - kiwnął głową. - Chodźmy już spać - dodał.
Zdecydowanie powinni to zrobić, aby zebrać siły.
Dopilnował, żeby szła przodem po schodach, na moment tylko zwiększając dystans między nimi na dwa metry, jeszcze zanim stanęła na pierwszym stopniu, gdy wyłączał telewizor.
W pewnym sensie przeczuwał, że nie zdoła długo działać na odzyskanej na krótką chwilę energii, dlatego nie był zaskoczony w momencie, kiedy źle postawiła nogę i poleciała w tył, podtrzymał ją.
Ułożył się razem z nią w łóżku, naciągając dosyć wysoko kołdrę, bo zmęczeni po ostatnich wydarzeniach zdecydowanie łatwiej mogliby złapać jakąś nieprzyjemną chorobę niż w normalnych okolicznościach. I włosy mieli mokre.
Chwyciła go za dłoń i przyłożyła do swojego policzka, przymykając przy tym oczy. Patrzył uważnie pomimo ciemności panującej wokół. Wyglądała uroczo.
Oddychała coraz spokojniej, sądził, że zasypia. A jednak, po kilku nieznośnie długich minutach, gdy jej bicie serca i oddech zdążyły już dołączyć do domowej ciszy, uchyliła powieki. Spojrzała na niego swoim szarym, ufnym wzrokiem.
- Tęskniłam - powiedziała niemal niesłyszalnie, przysuwając ciało bliżej. Zsunął dłoń z jej policzka na szyję i powiódł nią w dół ramienia. Przygarnął Kurapikę do siebie zaborczo, a ona wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi.
Chwilę gładziła drobnymi palcami jego ramię, powoli, bez pośpiechu, aż zaczęła zasypiać.
Leżał przez jakiś czas w bezruchu.
W pewnym momencie drgnęła przez sen, nabierając powietrza trochę głębiej i wypowiadając niewyraźnie jego imię. Poczuł jak splata ręce, przywierając do niego jeszcze mocniej. Ściślej nawet niż sam ją przytulał. Pogładził powolnym ruchem proste plecy. Wymówiła jego imię ponownie. Brzmiała łagodnie i ufnie. Czując, że
rano wszystko będzie już dużo lepiej, a jasnoróżowe wargi znów będą wygięte w uśmiechu, przymknął niechętnie powieki, poprawiając głowę na poduszce. Domowa cisza skradła i uwięziła w swojej melodii już wszystkie nowoczesne odgłosy domu oraz dźwięki otaczającej go natury.
- Śpij dobrze, Kurapika - powiedział cicho.
Postanowił, że rano zaproponuje spacer do miasta po zakupy, aby ułatwić jej pozostawienie wydarzeń ostatnich dni za kurtyną oddzielającą od siebie ich wspólne życie i obowiązki.
Może ugotowali by razem coś nowego, albo zrobili w ramach obiadu niewielki piknik niedaleko rzeki za domem?
Ziewnął cicho, krótką chwilę później także zasypiając.
Kilka lat wcześniej chwyciła go za rękaw tymi drobnymi rękoma, chcąc podźwignąć marionetkę bez sznurków, zrujnowanego mężczyznę z mrocznymi dziurami w środku
i otoczyć opieką, chociaż nikt inny nie myślał nawet o próbie uczynienia tego.
Chcąc zrozumieć to zachowanie, pomagał, gdy była bezradna. A jednak, chociaż nie robiła nic specjalnego, tak naprawdę pielęgnowała w jakiś sposób jego serce.
Wypełniała luki czyniące go pustym i zagubionym emocjami, uczuciami, pragnieniami... Wszystkim tym, co wcześniej było tak zawiłe i niezrozumiałe.
Nie chciała od niego niczego, chociaż w środku sama miała dużo, dużo problemów, z którymi łatwiej byłoby poradzić sobie dopuszczając do nich kogoś jeszcze, czego musiała bardzo się bać. Dlatego kiedy czasem, podążając drogą do odzyskania oczu swoich krewnych i zemsty, traciła grunt pod nogami, gubiąc się w tym wszystkim, nie był zły. Ani trochę.
Czekał za to, chcąc najlepiej jak potrafił otoczyć ją opieką. Nigdy nie potrzebowała wiele. I chociaż nie mówiła jak poszło dane przedsięwzięcie, jak nabyła siniaki czy zadrapania, jak poradziła sobie ze swoimi przeszkodami - to nic. Przychodziła przecież, wracała do domu, w którym odzyskiwała równowagę... Prosiła o pomoc na swój nieporadny, milczący sposób, który już doskonale znał.
Skoro Kurapika mogła być przy nim, troszczyć się, martwić, radzić co robić z sytuacjami, jakich nie rozumiał, a poza tym niemal zawsze uśmiechać w sposób, przez który drżało mu serce...
On mógł trzymać ją blisko siebie, zaborczo, opiekuńczo - nie wypuszczać z ramion póki dygotała ze zmęczenia lub przez emocje, a oczy emanowały szkarłatem i żalem.
Próba powstrzymania działań Kurapiki przyszła mu tylko jeden raz do głowy, ale szybko ją zbył bo była bardzo szkodliwa.
Jego obowiązkiem wobec rodziny było, nawet jeśli robił to na odległość, czuwać nad Zoldyckami, a jej pomścić Kurtów i odzyskać ich oczy. Oboje mieli zobowiązania, a usiłowanie przekreślenia tych, które jej dotyczyły byłoby jak zrujnowanie wszystkich przekonań, w zgodzie z którymi działał przez niemal całe swoje życie. Nie mógł tego zrobić.
To nie byłaby dobra droga.
To roztrzaskało by go od nowa, a blondynkę bardzo skrzywdziło. Bardziej niż autodestrukcyjna misja.
Koniec
Notatka:
Z dedykacją dla Ali-chama w zamian za wierne opiekowanie się wszystkimi poprzednimi rozdziałami.
Edycji epilogu: 4 (3 oficjalne)
15.08.2018r.
Drodzy czytelnicy.
Czytając tę historię przeczytaliście dokładnie 46 662 słów :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro