Uszkodzona Marionetka 9
W nocy telefon Illumiego raczył ożyć, gdy dotarł tam sms od klienta. Śpiący, w dosyć sztywnej pozycji na kanapie, mężczyzna odczytał go rano. Jak Kurapika zeszła z niego i poszła do kuchni z zamiarem przyszykowania kanapek.
- Pomóc ci? - zapytał, napełniając czajnik wodą. Miał ochotę na mocną kawę.
- Nie trzeba. Jakoś - nóż prawie wypadł z nie całkiem mogącej wytrzymać jego używanie dłoni, dlatego przełożyła go pospiesznie do drugiej. - Poradzę sobie - zapewniła zakłopotana.
- Otrzymałem zlecenie - poinformował.
- Wrócisz na obiad?
- Raczej na kolację - stwierdził, obrzucając ją uważnym spojrzeniem.
- Dobrze - pokiwała głową, nie zamierzając ingerować w sprawy służbowe oraz rodziny Zoldyck. Dokonując zabójstw Illumi czuł się jak najbardziej użyteczny ponieważ do tego go szkolono. Nie zamierzała stawać między nim i pracą.
Po śniadaniu wsadzili naczynia do zmywarki, ale było tego niewiele, dlatego nastawienie urządzenia pozostawili na później.
Gdy Kurapika poszła wziąć kąpiel, Illumi zajął łazienkę na parterze, gdzie bardzo szybko się uporządkował do wyruszenia w sprawie zlecenia.
Wyszedł mniej więcej czterdzieści minut po śniadaniu. Kurta, nie mając ciekawszego pomysłu, wzięła jedną z krzyżówek i usiadła pod daszkiem za domem, w miejscu, z którego miała wspaniały widok na rzekę. Spędziła tak prawie cały czas do obiadu, na który zrobiła mało wymagające, z punktu widzenia siłowego, naleśniki. Niestety prawda była taka, że nawet chochelkę z ciastem musiała przytrzymywać oburącz. Tą małą gorycz odrobinę zdołała ułagodzić duma. Mimo wszystko zrobiła to jedzenie, a nawet zjadła bez większego bałaganu.
Po obiedzie Kurapika wyszła na spacer. Przynajmniej dwie godziny zużyła siedząc nad rzeką. Zebrała zadziwiająco dużo kolorowych kamieni, które ułożone na piasku wyschły szybko na słońcu. Gdyby nie kieszeń w narzuconym na ramiona sweterku pewnie nie dałaby rady zabrać nawet kilku do domu. A pięć podobało jej się szczególnie. Duży płaski w niebieskie prążki, dwa mniejsze żółtawe, jeden koślawy, prawie kwadratowy (z dużą czerwoną kropką) i maleńki, zupełnie czarny, a w dodatku niemal okrągły. W salonie ustawiła je w zgrabny stosik na jednej z wiszących półek.
Zdecydowanie taki uroczy dodatek do ich salonu nie stanowił żadnego problemu. Skoro mieszkali kilka miesięcy razem i nadal zamierzali to mała interwencja w barwny, choć odrobinę samotny, wystrój była konieczna. Żeby czuć się bardziej swojsko. Stos krzyżówek i książek na stoliku pomiędzy kanapą a telewizorem sprawiał, że dom od razu był jakiś przytulniejszy, tak samo notatki Illumiego dotyczące pracy, planu treningów oraz zeszyt z przepisami, które potrafił już zrealizować w kuchni - co napawało go dumą - zalegające na biurku w sypialni.
Do wieczora zostało jeszcze mnóstwo czasu. A powrotu Illumiego pewnie jeszcze więcej. Stwierdził, że będzie na kolację, ale skrytobójstwo to raczej nie praca pozwalająca na pewne określenie takiej rzeczy jak powrót do domu. Dosłownie cokolwiek mogło pójść nie tak. Rozmyślając o tym zaczęła ćwiczyć ręce. Ostrożnie. Przesada mogła się okazać gorsza w konsekwencjach niż siedzenie i czekanie. Zaczynała od zaciskania palców. Trochę. Powoli. Udawało się, ale odrętwienie przychodziło bardzo szybko. Gdy była pewna, że już więcej nie może oparła płasko dłonie na stoliku. Chwilę siedziała w bezruchu zanim zaczęła następne ćwiczenie, polegające na unoszeniu palców kolejno, bez odrywania całości kończyny od blatu.
Zadzwonił telefon. Przerwała, aby podejść do szafki, na której go zostawiła.
- Leorio? - uśmiechnęła się nieznacznie, przykładając odbiornik do ucha obiema rękoma.
- Hey! Kurapika, co u ciebie?
- Próbowałam rozruszać dłonie. Są bardzo osłabione. A ty?
- Powtarzam do ostatniego egzaminu, jak zawalę to raczej mogę się pożegnać z karierą medyka, dlatego postanowiłem podzwonić do was i zebrać motywację - wyjaśnił, brzmiąc na szczerze zakłopotanego.
- Dasz sobie radę. Gon i Killua na pewno powiedzą ci to samo.
- Tak myślisz?
- Oczywiście! Przecież zostałeś łowcą żeby przystąpić do tych studiów!
- Prawda - przyznał. - Pomijając dłonie; jak twoje zdrowie?
- Dobrze. Illumi naprawdę bardzo mi pomaga. A poza tym to; nie, nie zrobił mi nic złego.
- Nie powiedziałem nic takiego!
- I mam nadzieję, że nie pomyślałeś - dodała.
Leorio darował sobie komentarz.
- A jak plany na przyszłość?
- Najdalszy plan jaki teraz mam to zrobienie kolacji. A ty nie zapomnij zadzwonić do chłopców - też trzymają kciuki za twoją naukę!
- Oczywiście, oczywiście. Uważaj na siebie i jakbyś czegoś potrzebowała, nie wahaj się dać znać.
- Na razie.
Z ulgą odłożyła komórkę. Musiała ćwiczyć ręce. Bez nich nie mogła za bardzo funkcjonować, trenować, ani używać łańcuchów!
Po telefonie od Leorio jeszcze trochę czasu zajmowała się swoją małą rehabilitacją, ostrożniej poruszając tą kończyną, która była wcześniej połamana.
Było już dosyć późno, a za oknami ciemniało jak weszła ponownie do kuchni.
Zrobiłaby jajecznicę, ale nie miała pojęcia ile czasu po standardowej godzinie kolacji Illumi wróci. Została przy kanapkach. Zrobienie ich trwało kilka minut, bo musiała przekładać nóż między dłońmi ilekroć ta, która go trzymała, zaczynała drętwieć i drżeć. Ostatecznie jednak efekt zadowolił ją dużo bardziej niż naleśniki. Rozłożyła po równo ja dwa talerzyki, a następnie porcję dla bruneta okryła szklanym kloszem służącym właśnie na takie okazje, aby ewentualne muchy czy cokolwiek innego nie zdobyło dostępu do jedzenia. Czuła się dziwnie przytulając ten klosz do swojego ciała, aby móc wyjąć go bez strat z szafki i postawić ponad talerzem. Zrobiła dwa "kursy" z salonu do kuchni i z powrotem. Najpierw podtrzymując kolację, a później kubek z zimnym mlekiem. Z tym drugim było mniej problemu, dało się go wygodnie nieść oburącz ponieważ mleko sigało tylko do połowy jego wysokości.
Nie wiedziała co mogłaby oglądać w telewizji, ale dochodziła dziewiąta. Wśród kanałów, z których dotychczas wykorzystywała z Illumim jakieś pięć, odkryła coś takiego jak Formerly. Program o dawnych kulturach oraz ich niedobitkach w różnych częściach świata. Lubiła poznawać przeszłość oraz rzeczy związane z ludowością. Jadła powoli, siedząc po turecku na kanapie. Czasem zerkała na zegarek.
Illumi wrócił o pierwszej w nocy, wtedy powoli chylił się ku końcowi czwarty odcinek programu. Kurapika już dwa albo trzy razy zdążyła przysnąć i przerwać sen dręczona wrażeniem, że ktoś lada moment może się na nią rzucić.
Nie sądziła, że samotność podziała na jej wyobraźnię aż tak bardzo skoro kilka miesięcy po napaści! Wierzyła, że spokojnie sobie poradzi sama. Ze wszystkim.
- Witaj w domu, Illumi - wstała z kanapy, spoglądając na niego i uśmiechając delikatnie. Mężczyzna zamrugał zaskoczony. Miał przód kamizelki brudny od krwi, a poza tym kilka plam na rękach.
- Myślałem, że będziesz spać... Nie mogłaś zasnąć?
- Chciałam poczekać. I przywitać cię jak wrócisz.
Zoldyck kiwnął powoli głową. Wyglądał tak uroczo ze swoją troszkę zdziwioną miną, pocierając rękoma o kamizelkę żeby je wyczyścić. - Weź prysznic. Zostawiłam ci kanapki w kuchni.
Nie chcąc go speszyć powstrzymała śmiech. Usiadła z powrotem. Dwadzieścia minut później zajął miejsce obok, stawiając talerz z kanapkami na kolanach.
- Dziękuję - powiedział krótko.
Ale to i tak było dużo.
Uszanował to, że oglądała swój program. Wolałby horror albo coś z torturami, ale zerkał na indian zajętych licznymi obrządkami. Kurapika tego nie zauważyła, jednak naprawdę przykuł jego uwagę wywód łowcy wyjaśniającego zachowania plemienne, dotyczący ofiarowywania wybrance, przez chętnego jej ręki młodzieńca, różnego rodzaju kolorowych bransoletek lub wisiorków w ramach wyznania swoich uczuć.
- Nie jesteś zmęczona? - zapytał, ocierając ręką odrobinę majonezu z policzka.
- Jeszcze kilka minut. I... ty też powinieneś wypocząć.
Program dobiegł końca niewiele później. Illumi zająłby swoją szczelinę między łóżkiem i szafką nocną...
Ale nie zdołał.
- Połóż się. Na pewno miałeś ciężki dzień - Kurta poszła do łazienki żeby założyć piżamę. Cóż. Podejrzewał, że mógł poleżeć z nią póki nie zaśnie. Gdy przyszła wcale nie zamierzała ułatwić mu w żaden sposób ucieczki.
Jak prawie nie zrozumiale mówiła dobranoc, jej usta układały się w miękkim uśmiechu, a drobna dłoń obejmowała delikatnie jego rękę. Po zaśnięciu zmniejszyła dystans między nimi jeszcze mocniej. Znowu wtuliła twarz w zagłębienie jego chudej szyi. Czuł przyjemnie owiewający skórę, gorący oddech.
Naturalnie otoczył jej talię ręką dla znalezienia wygodniejszej pozycji, a nie żeby zaborczo trzymać Kurtę przy sobie do rana.
***
- Illumi, dzisiaj zostajesz w domu?
- Na razie nie mam żadnego nowego zlecenia - potwierdził, obserwując jak z determinacją usiłuje zapiąć guziki sukienki. Z tyłu. Jej drobne palce nie dawały sobie z tym rady, chociaż bardzo się starała. Podszedł o krok bliżej.
- Poczekaj, zaraz zaplączesz włosy wokół jednego - ostrzegł, a potem zręcznie sam je zapiął.
- Dziękuję.
Znowu uśmiechnęła się w sposób, którego widok przyspieszał bicie jego serca.
- Chciałabyś robić coś konkretnego?
- W środy trenujesz, prawda?
- W poniedziałki, środy, piątki i niedziele - potwierdził.
- W takim razie popatrzę na ciebie. I przy okazji popracuję nad rękoma. Jak nie będę ich używać to nigdy nie odzyskam sprawności. A to byłoby raczej nie do zniesienia...
- Nie lubisz jak się tobą opiekuje?
- Lubię, ale nie cierpię bezczynności, a w tym stanie nie mogę nawet zrobić sama zakupów... To frustrujące - westchnęła ciężko.
Gdy już skończyli poranne czynności, Illumi ruszył wykonać swój zwyczajowy trening. Przysiadła na ławce pod daszkiem, zaczynając ćwiczyć ręce z użyciem specjalnej, lekko obciążonej, piłeczki.
Ponieważ była zdecydowana dojść do formy, nie poprzestała na samym przekładaniu zabawki z dłoni do dłoni. Robiła po kolei wszystkie możliwe zadania z listy rzeczy dobrych dla rehabilitacji domowej, którą otrzymała od lekarza, poświęcając im mnóstwo uwagi.
W pewnym momencie wyczuła nadchodzące zagrożenie jak dreszcz nagle przebiegający po kręgosłupie. Uchyliła się gwałtownie. W ostatniej chwili przed... szyszką.
- Illumi? - spojrzała zdumiona w jego stronę.
- Poza rękoma powinnaś poćwiczyć też inne rzeczy - oznajmił. - Koordynację ruchową - dodał. - Gotowa?
Zamrugała.
- Chcesz tracić swój trening żeby obrzucać mnie szyszkami? - odskoczyła niezdarnie w lewo przed następnym pociskiem, który z cichym trzaskiem uderzył w ławkę.
- Zwykle rzucam igły... Ale mogłyby cię skrzywdzić - wyjaśnił jakby to było oczywiste, że w ogóle nie przeszkadza mu zamiana zwyczajowej broni na coś z listy “skarbów lasu” podczas pracowania nad sobą.
Kiedy skończyli ćwiczyć Kurapika była zdecydowanie przekonana, że w kilku miejscach, w tym na biodrze, szybko wyjdą jej niezbyt atrakcyjne siniaki, ale jednocześnie poziom pewności siebie podskoczył.
- Radzisz sobie dobrze z unikaniem przyjmowania obrażeń - stwierdził Illumi, gdy wchodzili do domu. Był trochę spocony, ale nie tak bardzo zdyszany jak ona. Mimo wszystko to co powiedział spokojnie kwalifikowało się jako niezdarny komplement.
- Będę zadowolona jak zdołam mocno złapać szyszkę i cię nią trafić - stwierdziła, odgarniając z czoła mokre włosy.
- To potrwa jeszcze przynajmniej wieczność.
- W takim razie zdecydowanie powinnam ćwiczyć więcej, prawda?
- Tak - potwierdził powoli, patrząc jak rusza w stronę małej łazienki.
Zamierzał wziąć prysznic, ale skoro chciała iść pierwsza to nic nie przeszkadzało mu poczekać. Ochłonąć trochę. Zastanowić się co go tak nagle napadło na trening zwinności i najlepiej jeszcze "po co użył szyszek zamiast igieł?". Nawet Killui by nie oszczędził w taki sposób.
- Illumi, idziesz? Jak będziesz siedział w przepoconym ubraniu przeziębienie cię złapie!
Spojrzał na dziewczynę otwierającą właśnie drzwi do łazienki.
Wzruszył ramionami, a potem poszedł za nią.
Zoldyck nie miał najmniejszych obiekcji w sprawie wejścia pod jeden prysznic z Kurapiką. Zwłaszcza gdy osobiście go zaprosiła. Widział jej ciało już wystarczającą ilość razy, aby znać niemal każdy skrawek na pamięć. Nie bardzo go interesowało! Po prostu... Było ładne. I miękkie. I ciepłe. I należało do Kurapiki, która zawsze była dla niego opiekuńcza.
Trochę inaczej miała się sprawa z Kurtą. O ile zdołała przywyknąć do jego na wyciągnięcie ręki tak bardzo, że w ogóle nie czuła dyskomfortu wynikającego z obecności tuż obok, o tyle... On nagi już ją trochę... Dekoncentrował. Widziała go bez koszulki, a nawet w samych bokserkach, ale tak totalnie na golasa to nie. Ciężko było stać pod tym samym prysznicem i nie patrzeć! Dzielnie skupiała uwagę na jego osobie od bioder w górę, a gdy czuła, że zawstydzenie rozpoczyna przytaczanie jej...
- Mogę ci umyć głowę?
- Mi?
- Tak... Tylko musisz się trochę nachylić - wyciągnęła ręce, prezentując brak tych kilku centymetrów, których potrzebowałaby, aby roztoczyć opiekę nad jego włosami.
- Nachylić? - zapytał, jednocześnie siadając w brodziku po turecku, plecami do niej. - A tak jest dobrze?
Kurapika miała wątpliwość czy ktoś kiedykolwiek wcześniej mył Illumiemu głowę. Mężczyzna, czując dłonie w swoich włosach, przymknął powieki, odchylając ciało ufnie do tyłu, oddając w pełni jej dotykowi. Wyglądał jak bardzo zadowolony kot, co ją bardzo satysfakcjonowało - nawet jeśli wyglądanie jak zadowolony kot oznaczało w zasadzie tyle, że nie osłaniał swojej osoby przed dotykiem i raz albo dwa spomiędzy jego warg wypłynęło wibrujące, gardłowe mruknięcie.
- Ciepły prysznic to cudowna rzecz - oznajmiła szczęśliwa, gdy wyszła z łazienki, mając na sobie krótkie spodenki i koszulkę od piżamy. Kończyła wycierać mokre włosy, podczas gdy ciemne kosmyki Illumiego otulał puchaty, biały turban.
- Jest przyjemny - stwierdził oszczędnie Zoldyck.
- Mycie twoich włosów też było przyjemne, wiesz?
- Naprawdę? - zerknął mimowolnie na nią.
- Oczywiście - podeszła do kanapy, podnosząc puchaty koc w skalpele i otulając nim ramiona. - Przyszedł do ciebie sms - stwierdziła, gdy podnosząc swoją krzyżówkę zatrzymała mimowolnie wzrok na migoczącym wyświetlaczu jego własności.
Zoldyck sprawdził wiadomość, a potem ruszył do łazienki, aby porządnie wysuszyć głowę i ubrać coś wygodnego.
- Daleko jedziesz? - zapytała cierpliwie, jak wkroczył ponownie dp salonu, wygładzając czyste rzeczy. - Uważaj, brakuje ci igły na ramieniu - dodała, lokalizując lukę, którą Zoldyck pospiesznie zapełnił nową szpilą.
- Do Yorknowa. Raczej nie wrócę przed jutrzejszym wieczorem - uprzedził.
- W porządku - skinęła. - Zaczyna nam brakować kilku rzeczy, zadzwonię jutro do Gona czy jest jeszcze w okolicy i mógłby iść ze mną po zakupy. Czegoś potrzebujesz?
Przez chwilę stał w miejscu, zastanawiając się nad jej pytaniem bardzo uważnie.
- Mamy już tylko jedną paczkę kawy - stwierdził w końcu.
- Płatki czekoladowe też kupimy - zawołała, unosząc w uśmiechu kąciki ust kiedy zamykał za sobą drzwi.
Przeczuwała trudną nocy, ale zamierzała sama poradzić sobie ze swoimi ewentualnymi koszmarami. Ewentualnymi, ponieważ miała nadal pewien cień nadziei, że jednak wszystkie nerwy, złe przeczucia oraz wrażenie bycia obserwowanym wezmą się w jeden stos i przepadną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro