Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uszkodzona Marionetka 7

Wieczorami Illumi często ćwiczył. Oczywiście Kurapika wtedy spała albo siedziała na kanapie i zawinięta w kocyk w małe skalpele, który Zoldyck nabył prawdopodobnie z własnej inicjatywy, oglądała telewizję. Po pierwszych dziesięciu dniach, sześciu wspólnie ugotowanych posiłkach i kilku porcjach kolorowych kanapek z dodatkami takimi jak pomidor albo majonez, którymi Illumi najczęściej brudził przynajmniej twarz, postanowiła zrobić coś dla niego. I opatulona rzeczonym kocykiem wyszła za dom przez drzwi tarasowe, aby usiąść na ażurowej ławeczce pod niewielkim daszkiem.
Przy świetle latarni, doskonale komponujących się z leśnym otoczeniem, Zoldyck trenował z zaangażowaniem, prawie w ogóle nie zauważając otoczenia tak długo, jak miał dosyć twardo pod rękoma, aby robić pompki i wystarczająco przestrzeni żeby realizować inne ćwiczenia; także rzuty igłami do celu.
Był imponująco dokładny. Mimo ograniczonej widoczności trafiał bezbłędnie w wytyczone sobie pola, którymi były miejsca zaznaczone markerem na kartonowych imitacjach ludzi rozmieszczonych w różny sposób wokół. Za drzewami, przy nich, wśród zarośli...
- Brawo!
Zawołała w pewnym momencie mimowolnie, z wypiekami na twarzy obserwując jak łączy kilka ćwiczeń w płynną sekwencję zwieńczoną rzutem trzema igłami w stronę wybranego celu. Niezdarnie zaklaskała prawą ręką o gips.
Zoldyck zachwiał się, prawie potykając o własne nogi, gdy usłyszał jej aplauz. Sama obecność była przyjemna, bo nie musiał samotnie ćwiczyć w leśnej ciszy, na którą składały się liczne niemal niesłyszalne dźwięki, ale jeszcze brawa...? Nikt nigdy nie chwalił go w tak entuzjastyczny sposób za jego ćwiczenia. Raczej zawsze słyszał, że ma się starać bardziej, za każdym razem tylko więcej.
To było...
Illumi nie potrafił znaleźć słów, które pozwoliłyby mu opisać mrowiące ciepło w okolicy serca, ale faktem było, że poczuł coś takiego. I nie opuściło go to aż do końca czasu jaki wyznaczył sobie na trening. Gdy wkroczył pod zadaszenie siedziała cały czas na ławeczce, zmęczona, ale przytomna.
Mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jej towarzystwo w jakiś sposób, którego sam nie umiał zdefiniować, było dla niego ważne. Pozwalało mu czuć się... Inaczej.

To po tych ćwiczeniach, roztargniony rozrostem arsenału swoich emocji, Illumi popełnił błąd. Odsłonił przed blondynką swoje plecy, chociaż kilka długich dni unikał wszelkich sytuacji gdy ich stan mógłby zostać odkryty.
- Co się stało? - zapytała, kiedy wyciągnął z ciała igły, aby móc wziąć prysznic.
Chciała zaczekać w sypialni żeby nie musiał jej tam dodatkowo nosić po wysiłku i zupełnie nie pomyślał, że zdejmowanie przepoconego ubrania w drodze do małej łazienki na parterze to zły plan. No i jeszcze te nieszczęsne igły...
- Illumi? - podeszła, szurając błękitnymi domowymi bucikami. - Co się stało? - zapytała ponownie, unosząc rękę. Musnęła jego plecy i instynktownie spiął mięśnie, gotów do ignorowania bólu.
Ale Kurapika i matka kompletnie się różniły, tak bardzo jakby pierwsza była miękką poduszką, do której miał ochotę przytulić twarz, a druga ogniem pożaru, przed którym... Którego powinno się... Nie wchodzić w drogę.
Dotyk blondynki był taki sam jak wtedy, gdy opatrywała mu rany. Leciutki, niemal niewyczuwalny...  muśnięcia drobniutkich różowych palców na jego gorącej, pokrytej bliznami i wciąż nie całkiem zagojonej skórze.
Nie powinien ignorować jej pytania.
Ona odpowiadała na wszystkie, które zadawał. Nawet gdy zaciekawiło go  dlaczego ma jedynie białą bieliznę przyznała, że taka jest najpraktyczniejsza.
- Dostałem karę - stwierdził krótko, bardzo niechętnie, czując nieprzyjemny ścisk w gardle. Z jakiegoś powodu… nie miał ochoty przyznawać się do tego.
- Za co? Od kogo? - zabrzmiała jakby miała się popłakać.
- Matka nie lubi gdy jesteśmy nieuważni. Szkoliła nas, nie wolno dać wrogowi się zranić...
Mówił cicho swoim swobodnym głosem. Kurapika stojąca za nim najpierw drżała coraz mocniej, bardzo wstrząśnięta, a potem nieoczekiwanie przylgnęła do jego pleców. Czuł ciepły oddech na swojej skórze i słabe, nieporadnie objęcie lewej ręki wokół ciała.
Traktowała go tak czule i delikatnie, a przecież powinna być zgodna ze zdaniem matki, bo rodzice zawsze mają rację…! Najlepiej wiedzą jak zajmować się swoimi dziećmi, jak je szkolić i pielęgnować, czego im zabraniać, na co pozwalać.
- Mój biedny Illumi... Nie zasłużyłeś na coś takiego - powiedziała zdławionym głosem. Tak jakby czytała mu w myślach, jakby wiedziała co go dręczy.
Nie mogący poradzić sobie z tą sytuacją Zoldyck wyszarpnął się z objęć tak gwałtownie, że straciła równowagę i upadła.
Opuścił dom, naciągając z powrotem mokrą od potu koszulkę. Musiał zostać sam.

Potrzebował… czasu.

Kurapika była bardzo przygnębiona z powodu sposobu w jaki ją potraktował, ale nie miała żalu do Illumiego jako osoby. Wiedziała, że brunet ma trudność z docenieniem samego siebie i zauważeniem  prawdziwej wartości swoich licznych umiejętności ponieważ nikt nigdy nie nauczył go być z tego wszystkiego dumnym.
Tak samo wiedziała, że Illumi został wychowany na skrytobójcę i w przeciwieństwie do Killui nigdy nawet nie pomyślał o najsłabszej choćby formie buntu. Nie miał żadnego przykładu, który mógłby go do czegoś takiego popchnąć. Nie rozumiał, że do jego szkolenia stosowano wielokrotnie niedopuszczalne metody, które mocno go skrzywdziły - nie był nawet w stanie tej krzywdy zauważyć! Był za to naprawdę przekonany, jakoby to ze światem było coś bardzo nie tak.
Powiedzenie o karze, którą wymierzyła mu matka jako czymś złym musiało nim wstrząsnąć.
Kurapika czuła się z tego powodu winna. Mimo wszystko w pewnym sensie go zraniła. W tej sytuacji nie miało znaczenia, co zamierzała bo i tak finalnie wyszło na opak.
Zmartwiona siedziała ponad dwie godziny w salonie na kanapie, czekając na powrót skrytobójcy. Na początku trzeciej zapadła w bardzo niespokojny sen.

Illumi chodził prawie całą noc po lesie. Nie wpadł na inny pomysł dokąd mógłby się udać. Ani co robić - od poproszenia ojca o przekazanie informacji gdyby nadarzyło się jakieś wyjątkowe zlecenie (oczywiście z tych kierowanych do rodziny, a nie jego osobiście) na tej linii panowała cisza.
Właściwie rodzic nie lubił dzielić się misjami. On i dziadek mimo wieku radzili sobie z likwidacją celi bardzo dobrze. Ciągle by tylko brali się za kolejne.
Gdy zastanawiał się, co powinien robić, miał bardzo poważny problem z podjęciem jakiejkolwiek decyzji.
Powinien zostawić na pastwę losu dziewczynę, która podważyła zdanie jego matki, ale to absolutnie nie wchodziło w grę.
Kurapika nadal nie była w stanie robić prawie niczego, chociaż uparcie usiłowała udowodnić, że jest inaczej. Długopis ciągle wypadał jej z dłoni po kilku minutach trzymania albo używania, garnków czy sztućców nie była w stanie używać, nawet zmienienie ubrania sprawiało duży kłopot... Była taka miła i opiekuńcza. I gdyby kilka tygodni wcześniej zareagował szybciej nie musiałaby zdawać się na jego opiekę, chociaż z drugiej strony gdyby zareagował później... Nie. Wtedy byłoby gorzej, może nawet już nigdy nie zobaczyłby tego uroczego uśmiechu rozjaśniającego drobną twarz. I jeszcze straciłby delikatny dotyk smukłych dłoni - ten, dzięki któremu czuł się spokojny i bezpieczny. Mijając trzeci albo czwarty raz znowu ten sam wielki głaz, przystanął w końcu i sięgnął do kieszeni.
Chciał zadzwonić do Killui.
Komórki nie było... Została w domu razem z normalnym, codziennym ubraniem!
Westchnął bezgłośnie, niezadowolony z własnego roztargnienia.
W normalnych okolicznościach nigdy by nie zapomniał komunikatora!
Przysiadł na głazie, wbijając pusty wzrok w ciemne, chociaż przepełnione gwiazdami, niebo nad swoją głową.
Kurapika, od kiedy utrzymywali kontakt, była dla niego zawsze miła i czuła. Potrafiła siedzieć w tym samym pomieszczeniu oglądając film gdy czyścił oraz przeglądał swój igielny arsenał albo stać tuż obok, śmiejąc się szczerze, podczas wspólnego gotowania. Umiała łatwo wyjaśnić nawet tak dziwne praktyki jak wyrzucanie skorupki od jajka czy pozbawianie ryby ości, i nawet kiedy kompletnie nie wyszła im owa ryba (smakowała niezbyt smacznie) - wciąż wyglądała na szczęśliwą. A dziś patrzyła jak trenował i chwaliła go, chociaż wiedziała, że to wszystko dla bycia lepszym skrytobójcą...
Kurta strasznie się nim przejmowała.
A może czekała teraz aż wróci? Może się martwiła lub złościła, bo była kochana, a on ją odepchnął jak kogoś okropnego?
Illumi zmartwił się, tak prawdziwie, włącznie z niespokojnym dreszczem wędrującym gdzieś po kręgosłupie.
Zaczął powoli zmierzać w stronę domu.
Przecież Kurapika nie chciała powiedzieć nic złego, nigdy nie mówiła nieuprzejmych rzeczy! I z pewnością nie zamierzała skrzywdzić.
A jeśli poszła spać, aby nie musiał znowu jej nosić na górę i teraz miała złe koszmary o tych paskudnych mężczyznach, którzy chcieli ją zranić? Powiedziała, że go lubi i wie, że przy nim nikt jej nie zrobi nic złego... dlatego powinien iść do niej. Skoro wierzyła w jego ochronę nawet jeśli bycie skrytobójcą mijało się szerokim łukiem z pełnieniem roli bohatera - powinien zrobić wszystko dla jej bezpieczeństwa.
Gdyby Killua się dowiedział, że zostawił jego przyjaciółkę samą w nocy na pewno byłby zawiedziony nim jako starszym bratem. I wtedy dla Illumiego zabraknie obu uśmiechów...
Przytłoczony rozterkami Zoldyck w ciągu piętnastu minut dotarł do domu po kilku godzinach błądzenia. Palce miał skostniałe z zimna, mokra koszulka lodowatą warstwą przykleiła się do skóry, a w środku, tam gdzie była pusta dziura zamiast tych wszystkich rzeczy, które mieli w sobie zwykli ludzie, dosłownie kipiało mu od różnych uczuć i emocji. Ich nazw nawet nie potrafił przyporządkować. Ani mniej więcej skojarzyć.
Kurapika była w salonie. Siedziała na kanapie w taki sposób, aby mieć w zasięgu wzroku drzwi wejściowe. Gdy Illumi do niej podszedł bez trudu rozróżnił wciąż wyraźne ślady łez na bladych policzkach. Jeśli siadając była owinięta w koc tak jak czasem gdy zasypiała w ostatnich dniach... to na pewno nie było dobrze, bo materiał wprawdzie oplatał jej brzuch, ale też w znacznej części zwisał z mebla ledwie kilka milimetrów od ziemi.
Dziewczyna wyglądała źle.
Źle ze śladami łez na buzi i bezradnie zaciskającą się na oparciu kanapy ręką, zaczerwienioną w kilku miejscach od bezradnego uderzania - być może w tych okropnych ludzi z jej złego snu. Musiała zdrętwieć z obciążoną gipsem ręką, która częściowo bezwładnie opadła do jej boku.
Illumi bardzo przygnębiony widokiem blondynki w takim stanie, wziął ją na ręce, wzdrygając się nieznacznie, gdy ufnie oparła mu głowę na ramieniu.
Gdyby ktoś ją skrzywdził bo on wyszedł żeby się obrażać, chociaż wiedział, że nie miał żadnego racjonalnego powodu...
Jak położył ją do łóżka, nie zdołał się uwolnić. Przylegała do niego tak bardzo ufnie i bezradnie, że  zmęczony tym dniem uległ, opadając przy niej na materac, chociaż kącik między łóżkiem i szafką nocną naprawdę lubił. Nie miał pojęcia jak można chcieć się przytulać, choćby przez sen, do kogoś leżącego obok w stroju do ćwiczeń, w dodatku po wykonaniu całego treningu, ale Kurta nie pozwoliła się od siebie odsunąć ani na chwilę. Drobna i promieniująca usypiającym ciepłem.

Rano wyglądała na bardzo szczęśliwą, gdy otworzyła oczy i zobaczyła go tak blisko.
- Martwiłam się - powiedziała, z lekkim wyrzutem, głaszcząc palcami jego dłoń. - Myślałam, że nie wrócisz.
- Wróciłem.
- I nie znikaj więcej w środku nocy, bez słowa, d-dobrze? Ja… raczej nie wiedziałabym co dalej robić.
Była przyjaciółką Killui, miał za zadanie ochraniać ją i pomóc dojść do siebie... Jak mogła tak utrudniać mu zachowywanie się profesjonalnie swoim nieśmiałym uśmiechem i błyskiem nadziei w szarych oczach?
Przez to nie potrafił myśleć o niczym innym...

***

-Killu nie odbiera - oznajmił niezadowolony, odkładając telefon na stolik między kanapą i telewizorem.
- Nic mu nie jest - powiedziała, odsuwając na bok swoje ćwiczenie używania ręki, polegające na próbach uzupełnienia krzyżówki. Jak na razie wypełniła dziesięć haseł na trzydzieści w ciągu godziny. I upuściła długopis tylko trzy razy.
- Skąd wiesz? Nie martwisz się o niego? To już piąty dzień...
- Illumi - westchnęła, zostawiając gazetkę i siadając bliżej. - Kiedy ostatni raz chłopcy dzwonili, wybierali się na trochę na Wielorybią Wyspę.
- I?
- To rodzinny dom Gona, nic im tam nie grozi.
- Skąd wiesz?
- Illumi - złapała go za dłoń niezdarnie. - Nie znam Killui tak długo jak ty, ale od kiedy jest moim przyjacielem i podróżuje z Gonem jeszcze nigdy nie było tak, aby sobie nie poradzili. Z przeciwnościami tak szeroko pojętymi, że martwiła bym się raczej o ich przeciwników!
- Tak?
Pokiwała głową.
- Kochasz Killuę, prawda?
- To mój brat - powiedział swobodnie.
Zaśmiała się, dezorientując go tym samym odrobinę.
- Tak. Jest twoim bratem i dlatego go kochasz. I ja też, bo to mój przyjaciel. Gdyby działo się cokolwiek złego; wiedzielibyśmy.
- Jesteś pewna?
- Co jak co, ale o swoich najpoważniejszych kłopotach chłopcy mi mówią - zapewniła go łagodnie. -  Mam pomysł jak pomóc ci się uspokoić - dodała.
- Tak?
Wróciła na kanapie z powrotem na sam koniec. Przyglądał jej się zdziwiony.
- Połóż się - zachęciła.
Bardzo sztywno wykonał tę prośbę. Z dużym zaskoczeniem przyjął to, że gdy się już rozciągnął na meblu jego głowa spoczęła na kolanach blondynki. Dziewczyna bardzo delikatnie pogładziła go po głowie. Najpierw nie rozumiał o co chodzi, ale całkiem szybko jego spięcie zaczęło zanikać pod wpływem delikatnego, pieszczotliwego głaskania po włosach. Illumi nie był pewien do tego doszło, ale po kilku minutach przysnął. Kwiatowy zapach jej mydła i szamponu otulał go kojąco.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro