Uszkodzona Marionetka 6
Illumi być może nie do końca rozumiał co znaczy, że się kogoś lubi. I nie całkiem był w stanie normalnie traktować innych, włącznie z interpretacją i przyjmowaniem ich zachowania, ale siedząc w salonie na dole, na kanapie w małe niebieskie gwiazdki i obserwując mężczyznę oglądającego jakiś program naukowy (dotyczący tortur w dawnych czasach), Kurapika nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w ich "relacji" kieruje się jednym, bardzo konkretnym wzorcem.
Swoimi rodzicami. Prawdopodobnie jedynym tak bliskim związkiem dwóch osób jaki miał okazję kiedykolwiek obserwować z bliższej odległości.
Nie była pewna jak to odbierać.
Czy tylko ich naśladował, czy może naprawdę w jakiś sposób mu zależało? Dlatego szukał sposobu żeby to wyrazić?
Traktował opiekę nad nią jak zadanie, czy może gdzieś w środku czuł chpciaż odrobinkę coś więcej? Jednak jeśli to było swego rodzaju zadanie w jego głowie to dlaczego nie chciał żadnej zapłaty? Czemu wydawał dodatkowo własne pieniądze? Najgorsze w tych wszystkich myślach pojawiających się w głowie Kurty było to, że ostatecznie osiągały kulminację zawsze na jednym pytaniu; "Czy mogła mieć jakąś nadzieję w związku z zachowaniem Illumiego?".
- Ludzie mają ciekawe pomysły - oznajmił nagle, gdy jakiś profesor-łowca tłumaczył widzom sposób działania przyrządów mających za zadanie zmusić do prawdomówstwa. Konkretniej mówiąc balii i fotela do podtapiania. Tego, czym traktowano też w niektórych krajach osoby podejrzewane o czary albo użytkowników nenu. Być może już nie współcześnie, ale dwieście lat od zawieszenia praktyk też nie było w rzeczywistości bardzo wielką liczba.
- Czasami - przyznała, odnosząc to raczej do szerokopojętej ludzkiej pomysłowości. - Lubisz ten program?
Wzruszył ramionami, przesuwając się na kanapie żeby usiąść w inny sposób. Znowu zauważyła, że opiera ciało tylko do pewnej wysokości, a dalej usiłuje uniknąć wszelkiego możliwego dotyku. Mniej więcej od łopatek w górę.
Oderwał puste spojrzenie od telewizora umieszczonego między dwoma oknami, zasłoniętymi już przez ciemne kotary.
- A często go oglądasz?
- Zdarza się - powiedział z ociąganiem. - Mówią dużo o broni, torturach, walkach - zaczął wyliczać.
Uśmiechnęła się nieznacznie, ziewając i osuwając odrobinę na kanapie, aby oprzeć głowę na poduszce. Jeśli kanapa w gwiazdki była kompletem z poduchami w paski to projektant musiał mieć jakiś problem ze sobą. Tak podejrzewała, chociaż z drugiej strony nie narzekała.
- Kiedy się skończy, obudź mnie, dobrze?
- Nudzisz się? Wolałabyś obejrzeć coś innego?
- Spokojnie - uniosła prawą rękę, usiłując przy okazji poruszać trochę palcami. - Nie musisz zmieniać kanału przeze mnie.
- Nudzi cię.
- Ale lubię spędzać z tobą czas - oznajmiła, od rozmowy na dachu zdeterminowana traktować Illumiego jak najcieplej i uczciwiej. Jak swojego przyjaciela, próbując jednocześnie nie ulegać tej rodzącej się w głębi serca, wbrew wszelkiej logice, nadziei. - Dlatego oglądaj i pozwól mi cieszyć się tym, że jesteś tak blisko. Zgoda?
Z ociąganiem skinął głową.
Kiedy program się skończył Zoldyck nie obudził Kurapiki. Uznał, że to zbyteczne gdy było bardzo późno, a na jej ustach kwitł delikatny, senny uśmiech. Ostrożnie wziął ją na ręce, po raz kolejny już dochodząc do wniosku, że jest naprawdę leciutka, a później zaniósł do sypialni, pokonując schody jakby nie stanowiły śmiercionośnej pułapki ani żadnego innego rodzaju przeszkody. Gdyby rozebrał dziewczynę bez wątpienia by się obudziła, dlatego zdjął z jej ciała tylko temblak i ciepłą niebieską narzutkę, która była wystarczająco luźna, aby pozbyć się jej szybko. I nawet bez większych problemów zawiesić na fotelu przy biurku. Kurapika bardzo ładnie pasowała do dużego łóżka zasłanego różową pościelą. Idąc do łazienki na dole żeby oczyścić ciało i ocenić stan swoich pleców pod bardzo funkcjonalnym prysznicem, Illumi zerknął raz za siebie. Kurta akurat trochę niezgrabnie, ale z jakimś urokiem, przekręcała się na bok, chociaż nie wyglądało to na najwygodniejszą pozycję zważywszy na stan jej rąk.
***
Gdy rano Kurapika się obudziła miała wrażenie, że jest uważnie obserwowana, ale dopiero po kilku minutach zrozumiała, że to Illumi siedzi pomiędzy łóżkiem i szafką nocną, dotykając palcami jej dłoni. I patrzy.
-Coś się stało? - zapytała zdziwiona, odpychając jak najdalej pewien niepokój ściskający jej wnętrzności.
Nie miała wielu doświadczeń z takimi spojrzeniami. Poprzednim razem Zoldyck był pewien, że ma gorączkę. A teraz?
-Powiedziałaś, że mnie lubisz. I dlatego nie masz złych snów kiedy jestem obok. Czuwałem nad tobą - wyjaśnił bez ogródek.
- To nie było niewygodne? - zapytała zmartwiona, siadając powoli z pomocą prawej ręki.
- Nie, wcale.
- Wiesz… mogłeś położyć się obok mnie - zauważyła nieśmiało. - Byłoby ci wygodniej.
Wzruszył ramionami.
-Wstydzisz się? - zapytał zaciekawiony Illumi, zakręcając kurek po tym jak napełnił już do pewnej wysokości wannę ciepłą wodą.
Kurapika odwróciła wzrok, nieporadnie przytrzymując ręcznik przy swoim ciele. Ciężko było nie odczuwać wstydu gdy z ręką opakowaną w gips i drugą, której palce mogła tylko słabo zacisnąć, potrzebowała pomocy przy najbardziej podstawowych i prywatnych czynnościach, w tym kąpieli. A on, chociaż bardzo ostrożny i uważny - był mistrzem bezpośredniości.
-Nie musiałam nigdy wcześniej tak bardzo na kimś polegać - stwierdziła dosyć wymijająco. A przynajmniej na tyle, na ile potrafiła w takiej chwili.
- Zawołasz mnie jak skończysz?
Prawie odetchnęła z ulgą słysząc to pytanie, bo zaczynała mieć obawy, że mężczyzna za słuszne uzna siedzenie w łazience i pilnowanie, aby się przypadkiem nie utopiła.
-Zawołam - obiecała, opierając na nim swój ciężar, gdy wchodziła do wanny. Otoczyła ją zdecydowanie zbyt duża jak na jedną osobę ilość wody. Wielkość basenu była niesamowita, ale na pewno cieszyłaby się bardziej mając swobodę ruchu i nie musząc pilnować gipsu żeby pozostał jak najbardziej suchy.
Illumi wyszedł bezszelestnie.
Gdy zawołała mężczyznę miała już tylko jeden problem. Usilnie próbowała drżącą dłonią umyć włosy, które zamoczyła poprzez heroiczne wepchnięcie głowy pod wodę. Brunet nie skomentował tego, że siedzi przy krawędzi wanny, z ręką w gipsie wystającą poza jej obręb, pocierając palcami drugiej mokrą, częściowo pokrytą nieznaczną pianą, głowę. Z zawziętością małego dziecka. Nie tylko nie skomentował, ale też bez słowa stanął za jej plecami, aby pomóc.
Podejrzewała, że dla mężczyzny opieka nad nią jest najprawdopodobniej rodzajem misji… ale i tak była szczęśliwa, że mogła liczyć na jego pomoc. Nawet momentami dosyć nieporadną i pokraczną.
Gdy pomagał jej wytrzeć ciało i ubrać, nachylił się raz niżej, przez tę kilka sekund widziała lepiej jego plecy. Koszulka, którą miał na sobie była dużo luźniejsza niż jakikolwiek ze strojów, który już na nim widziała. Na pewno ukrywała coś, co sprawiało mu ból. Albo jakiś rodzaj dyskomfortu.
Nie chciała go naciskać ani wypytywać, ale martwiła się - może to była jej wina? Może źle założyła szwy? Może był uczulony na coś w maści łagodzącej, którą mu dała? Nie zauważyła jakiś poważniejszych obrażeń?
-Pora na śniadanie - oznajmił, przepuszczając ją na schodach, żeby nie patrzyła znowu na jego plecy.
Illumi chciał ukryć dzieło swojej matki przed Kurapiką. Był zirytowany tym, że dał się złapać i otrzymał karę, bo ze swoim doświadczeniem powinien pamiętać o takich rzeczach doskonale, ale poza tym… skoro Kurapika potrafiła być zła na siebie, że kupił jej dom to pewnie byłaby taka też gdyby usłyszała, że jej dobra wola mu zaszkodziła. A może nawet nie zła, a przerażona?
Kiedy Illumi przez chwilę pomyślał, że dziewczyna mogłaby zacząć płakać, trochę go to przytłoczyło, bo absolutnie nie znał się na uspokajaniu płaczących osób. Raczej pogarszał stan takowych niż polepszał. Tak sądził nawet pomimo krótkiego epizodu jeszcze w szpitalu, kiedy Kurcie ewidentnie polepszyło się dzięki jego obecności.
-Lubisz płatki? - zapytał, wyciągając z szafki nad eleganckim zlewem z matowego czarnego materiału, duże pudełko rzeczonych miodowych, a później jeszcze czekoladowe, kukurydziane i jakieś kolorowe literki.
Nie skomentowała tej sprawy, ale w duchu potwierdziła swoje przeczucie, że zdolności Illumiego do obsługi kuchni i szykowania posiłków są na poziomie Killui. Mimo dzielącej ich różnicy wieku. Funkcjonowali dzięki rzeczom, które dziecku zdarzało się zrobić samemu gdy było bardzo głodne w środku nocy albo niespecjalnie chciało coś zjeść przed wyjściem do szkoły, tego, co dało się przyszykować przez zalanie proszku wrzątkiem. A poza owymi opcjami oczywiście do restauracji, knajp i bufetów.
-Lubię - stwierdziła miękko.
- Które? Są jeszcze takie z suszonymi owocami - zanim kontynuował wyliczanie podeszła bliżej, zaglądając pod jego ręką. Cóż… mieli całą szafkę płatków śniadaniowych.
- Czekoladowe - poprosiła. Jej nowym celem, skoro i tak nie mogła robić nic użytecznego, stało się znalezienie sposobu na gotowanie. Nie widziała przed nimi zbyt żywej przyszłości jeśli mieli egzystować na diecie mleczno-płatkowej.
-Jak ona działa? - zapytała zaciekawiona, gdy po śniadaniu zdołała delikatnie nakłonić go do wyniesienia naczyń. Zmycie tego ręcznie wydawało mu się najwyraźniej dużą abstrakcją, dlatego odkrycie zmywarki w kuchni było ratunkiem. Problem polegał na tym, że żadne z nich nie potrafiło jej użyć.
Wyciągnęła dłoń, zaciskając słabo palce i próbując otworzyć drzwiczki stylizowane tak, aby pasowały do innych mebli. Za trzecim szarpnięciem osiągnęła sukces, ale w chwili, w której zmywarka stanęła otworem chwyt jej dłoni całkiem się rozluźnił. Straciła równowagę i wylądowała na Illumim, który ani drgnąwszy, mimo impetu, tylko powoli uniósł brew w górę.
-Nie powinnaś robić na razie takich rzeczy - poinformował. - Myślę, że w tej ręce nie masz jeszcze nawet 30% dawnej sprawności - dodał, co ją zdecydowanie dobiło.
- Otworzyłam - wymamrotała, odzyskując panowanie nad ciałem i podchodząc z powrotem do urządzenia. W środku były dwie szuflady wyglądające jak suszarki na naczynia. Wewnątrz pierwszej zostawiono paczkę specjalnych tabletek i instrukcję obsługi. - Mamy wszystko czego trzeba - stwierdziła z ulgą.
Zgodnie z instrukcją umieścili jedną z tabletek w specjalnej kieszonce, ułożyli sztućce i miski jak należy, a także zaprogramowali zmywarkę. A właściwie Illumi to zrobił kierowany jej słowami, podczas gdy ona stała przy jednym z blatów z rozłożoną przed sobą instrukcją, wszystko co ważne powtarzając na głos.
***
P
łatki, zupa z serii “zalej wrzątkiem”, płatki, a potem jeszcze pięć razy tak samo… szóstego dnia współlokatorstwa gdy zdeterminowanej Kurapice udało się utrzymać w ręce długopis, a nawet napisać na kartce cztery słowa zanim go upuściła, zarządziła wyjście po porządne zakupy.
-Mamy jedzenie - zauważył z niezrozumieniem Illumi, którego zdaniem to co mieli było wystarczającym zapasem.
- Illumi - rozważyła szybko jak powiedzieć mu to łagodnie, aby go nie zranić. - To jest dobre na krótką misję albo wycieczkę do innego miasta żeby odpocząć, ale jak będziemy się żywić codziennie w ten sposób, póki ja nie wyzdrowieje, to w końcu się pochorujemy.
- Tak myślisz? - zapytał.
- Oczywiście! To bardzo niezdrowe - pokiwała głową.
- Co w takim razie chcesz kupić?
- Chleb, masło, ser, wędliny, warzywa…
- Po co?
- Ja… nie wiem w jaki sposób, ale zrobię nam obiad - wyjaśniła zdeterminowana.
- Z tymi rękoma? - zapytał bez ogródek.
Kurapika poczuła jak twarz jej czerwienieje.
-Zobaczysz! - burknęła.
Zadowolona z siebie popychała sklepowy wózek jedną ręką kiedy był pusty i gdy w środku znajdowały się tylko bułki oraz paczka chleba tostowego. Wciąż z uporem, ale mniejszą radością, robiła to gdy doszły upatrzone przez nią warzywa i dwie paczki mięsa z kurczaka. Problem zaczął się dopiero przy samym końcu zakupów. Po wzięciu ilości mleka odpowiedniej, zdaniem Illumiego... Siły w jej ręce okazały się nie dość wystarczające. Illumi przez chwilę patrzył jak próbuje manewrować wózkiem w prostej alejce między przyprawami i chłodniami, ale gdy prawie wjechała w lodówkę z warzywami, przejął od niej to zadanie. Jeszcze długą chwilę patrzyła urażona na drżącą prawą rękę, której siły tak ją zawiodły.
- Na pewno nie mam niczego wziąć? - zapytała, z niepokojem obserwując jego postać obciążoną kilkoma torbami pełnymi zakupów. Wprawdzie jej stan pozwalał tylko na przytulenie do siebie jednej papierowej torby z przyprawami w środku, ale na pewno coś by wymyśliła, żeby zabrać jeszcze chociaż siateczkę. Mogła ją wsadzić do swojej torby albo coś takiego.
Illumi wyprostowany i pozbawiony ekspresji, odmówił zaakceptowania pomocy w niesieniu zakupów, kapitulując dopiero w domu gdy dotarło do niego, że trzeba je jeszcze rozlokować w kuchni. Wykonywał jej polecenia co do rozmieszczenia produktów tak szybko i zręcznie, że Kurapika, od godziny już myśląca nad obiadem, wpadła na doskonały pomysł.
- Mam ubrać fartuch? - zapytał zdziwiony, patrząc na niebieski materiał, który kupili, a ona niespodziewanie mu wskazała, ledwie skończył chować do zamrażalnika mięso.
- Tak!
- Dlaczego?
- Powiedziałam, że będę gotować. A ty zapytałeś, czy zrobię to moimi rękoma. Mogę na razie tylko popchnąć wózek w sklepie - o ile nie będzie za ciężki - albo chwilę bazgrać długopisem.
- I?
- I dlatego będziesz moimi dłońmi podczas gotowania!
- Ja będę gotować?
- Właściwie to zrobimy to razem. Jadłeś kiedyś naleśniki?
- Tak.
- A próbowałeś zrobić je samemu?
Illumi przechylił głowę w bok.
- Patrzyłem jak robili je kamerdynerzy.
- Właśnie dlatego najwyższa pora spróbować osobiście - uśmiechnęła się do niego najpiękniej jak potrafiła. - Nauka szykowania jedzenia może ci się przydać podczas zabijania - oznajmiła gdy bez przekonania zakładał fartuch.
- Jak?
- Jeśli nie będziesz mógł dostać się do ofiary dostatecznie blisko, aby zabić ją w zwykły sposób, zastosowanie trucizny to jedna z najpewniejszych metod.
- Skąd wiesz?
- Pracuję jako ochroniarz - przypomniała miękko. - Zawsze mam za zadanie zwracać szczególną uwagę na jedzenie.
- Naprawdę?
Pokiwała głową.
To było najdłuższe czterdzieści minut w jej życiu. Połączenie składników nie okazało się wprawdzie zbyt skomplikowane, chociaż Illumi na początku nie rozumiał dlaczego ma rozbić jajko nad miską, ale skorupkę wyrzucić do kosza, a nie zostawić jako urozmaicenie masy.
- Tak jest dobrze?
- Musisz dolać trochę więcej mleka.
- Dlaczego?
- Bo teraz ciasto jest trochę za gęste.
- Skąd wiesz?
- Musi być bardziej leiste żeby dobrze rozlało się na patelni.
Posłusznie dodał mleka i wymieszał jeszcze raz.
- Teraz smażenie.
- Smażenie? - powtórzył.
- Potrzebujemy patelni. Na nią trzeba wylać trochę oleju. Nie dużo.
Ze swoją zręcznością Illumi zdołał usmażyć sześć jadalnych naleśników i spalić cztery.
- Wyglądają pysznie - oznajmiła.
Zoldyck obserwował posiłek z mieszaniną zadowolenia i nieufności. - Pomożesz mi zjeść? - zapytała, chociaż robił to codziennie. Dzięki temu brunet ocknął się ze swojej sztywnej zadumy.
- Oczywiście - potwierdził. - To moje zadanie - dodał.
Kurapika z trudem stłumiła westchnienie, próbując zignorować fakt jak mało poważnie brzmiał kiedy miał cały policzek w mące, najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy.
Kiedy zjedli, ostrożnie wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy. Uniesienie jej tak wysoko było ciężkie, ale na szczęście zdziwiony Zoldyck nie wpadł na coś takiego jak odsunięcie się poza zasięg jej palców.
- Ubrudziłeś się mąka - zauważyła cicho.
- Zaraz to wytrę.
- Poczekaj jeszcze chwilę - poprosiła. - Moment.
Zamarł w bezruchu, pozwalając głaskać swoją twarz póki nie musiała opuścić drżącej ręki.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Pomyślałam, że wyglądasz bardzo uroczo - przyznała.
Zamrugał intensywnie, nie odrywając od niej bezdennego spojrzenia.
Kiwnęła powoli głową, starając się nie uciec wzrokiem w bok.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro