Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uszkodzona Marionetka 3

Jego ubraniu przydałaby się zmiana na coś czystego. I od dawna już nie realizował żadnego dużego zlecenia na więcej niż jeden wieczór - powinien jak najszybciej nadrobić straty. Wiedział doskonale, że Zoldyckowie od pokoleń zabijają dla pieniędzy i marnowanie ich bez jednoczesnego dodawania do rodowej puli kolejnych zysków było absolutnie nie do pomyślenia. Nawet jeśli tak naprawdę nie marnował majątku, co więcej miał już całkiem ładną kwotę własną, a rodzinie zgodnie z zasadami współpracy oddawał pewien procent.
Był najstarszym synem, musiał dawać rodzeństwu przykład!

Illumi myślał, że pułapka w jaką wpadła Kurapika była żałosna i prawdopodobnie dziewczyna nie obroniła się przed kłopotami tylko z powodu ograniczeń jakie narzucały jej poglądy i cele. Jako młody mężczyzna, w którego wnętrzu brakowało kilku ważnych rzeczy, bezcennych doświadczeń i uczuć, nie mógł zrozumieć tego jak bardzo dla kogoś pozbawionego wielu lat treningów albo ciała z gumy zostanie przyciśniętym do ziemi było skomplikowanym położeniem. Albo jak niemożliwym takiej osobie wydawała się ucieczka czy obrona.
To prawda, coś w nim zareagowało na możliwość zagarnięcia i splamienia niewinnego ciała blondynki zabiciem oprawców, ale tamten impuls był bardzo nikły i pochodził z tak dalece nieosiągalnej dla rozumowania Zoldycka oddali jego podświadomości, że jedyne co zapamiętał to słabe, jak wyryty we wspomnieniach zapach słodyczy, przeczucie, że gdyby nie ocalił Kurty sam straciłby coś bardzo cennego.
Coś co mogło go... Mogło go... Mniej więcej w tym miejscu ciąg myśli i rozważań Illumiego załamywał się niezależnie od tego jak wszystko sobie układał. Nie wiedział ani co cennego było w drobnej przyjaciółce Killui, ani do czego mogłoby mu się przydać.
Gdy kilka tygodni wcześniej Kurapika Kurta marzyła, że Illumi Zoldyck pomyśli o niej chociaż raz albo przez najkrótszą chwilę, nie miała prawa wiedzieć, że w zastraszającym (jak na tego konkretnego skrytobójcę) tempie zostanie nieodłącznym elementem jego podświadomości. Elementem z rodzaju tych, których braku nie widać póki przeczucia nie zaczynają wariować,  myśli w najmniej odpowiednich momentach oddalać się od ważnych rodzinnych spraw, a serce... Serce zachowywać  tak jakby zapominało jak bić. A czasami biło jakby za dwa na raz.
Brunet tak bardzo był zagubiony w swoich problemach, że do rzeczywistości szeroko pojętej powrócił dopiero gdy silna, a przy tym wcale nie nadmiernie duża, matczyna dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku. Stał już na schodach wewnątrz domu, w drodze do swojego pokoju. Kobieta nie patrzyła na jego tłuste włosy, zakrwawione ubranie ani sine z wychłodzenia dłonie. Czując jakby wypalała mu spojrzeniem dziurę w szyi, Illumi sięgnął do niej i natrafił palcami na materiał bandaża. Tego samego, który wiele tygodni wcześniej nałożyła Kurta.
Zupełnie o tym zapomniał.
- Matko...
- Zasługujesz na karę, Illumi - poinformowała podniesionym, prawie piskliwym, głosem.
Wiedział co się stanie. Był nieostrożny. Zasłużył sobie. Powoli ruszył po schodach z powrotem w dół i do podziemi. Zdjął kamizelkę oraz bluzkę, odsłaniając opatrzone ciało. W wielu miejscach przesiąknięte krwią bandaże były już sztywne od potu i brudu.
Powinien je zmieniać. Kupić nowe. I nakładać na skórę maść.
Kurapika pewnie tego oczekiwała.
Nie robił żadnej z tych rzeczy. Po prostu je nosił aż przywarły jak druga skóra.
Był taki nieostrożny...
Nawet bardziej niż wtedy kiedy dał się tak pokaleczyć.
Jak zaczęła zrywać bandaże stał w bezruchu, wpatrując się pustym wzrokiem w podłogę. Brudno-szare i zaplamione krwią strzępy opadały na zakurzoną ziemię pomieszczenia. Pierwsze dwie cienkie warstwy nie sprawiały większych problemów, co innego później. Opatrunek przywarł do szwów. Tak mocno, że odszedł od jego ciała dopiero, gdy matka szarpnęła mocno. Poczuł palący ból w tamtym miejscu, na który jednak zdołał nie zareagować, a później usłyszał głośno i wyraźnie jak materiał zaczyna pękać. Zakrwawione, urozmaicone kawałkami nici i jego skóry skrawki opadły, ale nie widział ich.
Patrząc pustym wzrokiem przed siebie był myślami zupełnie gdzie indziej.
Jeszcze raz w lesie.
Jeszcze raz tylko kilka metrów od dziewczyny wpadającej w pułapkę z góry odbierającej jej wszelką możliwość obrony, skoro zakładała natychmiastowe okazanie przewagi i unieruchomienie kończyn - przecież fascynujące łańcuchy Kurapiki były na dłoni (!).
Jeszcze raz samotnie ponad bezwładnym ciałem.
To nie tak, że Kurapika nie chciała się bronić...
Tak nagle, gdy akurat przyjmował karę, od której nie było ucieczki, dotarło do niego, że ona też nie miała. I gdyby nie interweniował zostałaby zgwałcona. Ten irytujący głosik w głowie nie mówił o strachu wynikającym z napaści, mówił o rozpaczy z powodu gwałtu!
Illumi, który czasem przesiadywał w obrzydliwych miejscach, czekając na odrażających klientów i oglądając beznamiętnie różne paskudne rzeczy - w końcu połączył w całość część umykających mu kawałków układanki. I przypomniał sobie te skulone na ziemi, zakrwawione kobiety patrzące pustym albo kompletnie szalonym wzrokiem gdzieś w przestrzeń po tym jak już mężczyźni brutalnie zaspokoili ich ciałami swoje potrzeby.
To dlatego głosik się odezwał.
To dlatego Illumi zareagował.
To dlatego czuł się cały czas tak dziwnie, usiłując zgadnąć co cennego może mieć Kurapika, a czego on podświadomie nie chciał stracić.
Kurta nie posiadała żadnego niezwykłego, cennego skarbu. Ona sama nim była. Żywym, z nieśmiałym uśmiechem i drobnymi dłońmi kurczowo zaciśniętymi na materiale jego rękawa...
Zamknął oczy, gdy przy następnym szarpnięciu znowu bandaż nie zszedł tak lekko i szybko. Krew spłynęła mu po plecach gęstą, gorącą strugą.
Kurapika Kurta leżała ze złamaną przynajmniej w dwóch miejscach ręką w hotelu daleko od rezydencji Zoldyck, a on stał długo, prawie trzy godziny, czując jak skóra odłazi z jego ciała, jak mało delikatnie matka wyrywa te bardzo równe, wyglądające jak zrobione przez prawdziwego lekarza, szwy. Bolało. Chociaż trzymał się twardo, naprawdę czuł ból! W dodatku na tyle intensywny, że nagle zapragnął powrócić do wydarzenia sprzed kilku tygodni, gdy siedział na hotelowym łóżku, a dziewczęcy zatroskany głos pytał czy nie chce wziąć leków przeciwbólowych. I nie chodziło o te otępiające środki, ale o cichy, miły głos i delikatny dotyk pielęgnujący jego rany…
Kiedy kara dobiegła końca musiał wejść do swojego pokoju bardzo ostrożnie, aby nie zabrudzić schodów ani korytarza.
Ostatnio jadł bardzo mało, a przez sposób w jaki zostały potraktowane jego plecy stracił zdecydowanie za dużo krwi. Musiał użyć swoich igieł jak najszybciej. zamknął cicho drzwi.
Igły.
A potem musiał iść spać. Na długo. Zebrać siły.
I wrócić do obserwowania Kurapiki. Gdy już zrozumiał, że uratował ją bo nie chciał zobaczyć jej takiej jak te wszystkie skrzywdzone kobiety, nad którymi mężczyźni znęcali się w różnych obrzydliwych miejscach czuł, że powinien zawrócić i mieć na nią oko jeszcze jakiś czas, dłużej, może chociaż kilka tygodni więcej…

Kiedy zasypiał, niezależnie od swojego stanu, z reguły wstawał najpóźniej po dwunastu godzinach. To było tak jakby był zaprogramowany w taki sposób. A jednak tym razem otworzył powoli oczy dopiero po pięciu dniach - jak wepchnięty pod poduszkę telefon zaczął dzwonić o wiele za głośno.
- Hisoka - wymamrotał złowróżbnie, przykładając urządzenie do ucha.
- Eee... Nie - otworzył szeroko oczy, gdy dotarło do niego, co słyszy.
- Killu...
- Illumi, twoje zdolności są... Specyficzne, prawda? - zapytał młodszy niespokojnym głosem. Brzmiał źle. Dużo inaczej niż Killua zdeterminowany chronić swoich przyjaciół przed rodziną, z którym widział się niecały miesiąc wcześniej.
Bardziej... Nerwowo?
- Masz na myśli nen? - zapytał spokojnie.
Białowłosy nie odpowiedział.
- Co mam dla ciebie zrobić, Killu? - drążył, siadając bardzo powoli.  Nieprzyjemne dreszcze przebiegały mu po plecach. Zmuszona do regeneracji skóra piekła i bolała. Chyba nigdy wcześniej nie odczuwał potrzeby wpływać swoim nen na aż taką część swojego ciała żeby ją wyleczyć. I jeszcze te igły sterczące mu z ramion, aby proces utrzymał się dopóki nie dojdzie faktycznie do siebie...
- Czy byłbyś w stanie zmusić kogoś żeby o czymś zapomniał?
- Być może, ale po co?
- Jakiś czas temu Kurapika zadzwoniła do Leorio bo potrzebowała pomocy z rękoma - zaczął wyjaśniać zdławionym głosem. Takim jakby powstrzymywał się od płaczu. - Jedna została złamana w czterech miejscach, a drugą nie mogła  ruszać.
- Tak? - bardzo zainteresowany tym tematem przechylił głowę w bok. - Już z nią lepiej?
- Z Kurapiką? Tak, mniej więcej... Właściwie to siedzimy pod drzwiami sali w szpitalu, do którego Leorio musiał ją siłą zaprowadzić. Nie chce nas przyjąć, lekarz informuje, że nie może nam nic powiedzieć... nie zdążyliśmy nawet wydusić z niej, co ją spotkało, ale na pewno nie było przyjemne.
- Aha.
- Możesz pomóc?
Przez dłuższą chwilę milczał, spoglądając na swoje bardzo smętne i zmęczone odbicie w lustrze na drzwiach prawie pustej szafy.
- Przyjadę... Szybko - oznajmił lakonicznie. - I spróbuję jeśli to cię uszczęśliwi, Kill - dodał, chociaż tak naprawdę miał w głowie coś więcej poza uśmiechniętą twarzą Killui, której chciał być przyczyną jako "najlepszy starszy brat".
Drobną twarz Kurapiki, otoczoną złocistymi włosami i duże, błyszczące oczy.

Opuszczenie domu przyszło mu bardzo szybko. Ostrożnie wziął prysznic, ubrał luźniejszy fiołkowo-czarny strój i dwie doby po telefonie Killui, rozglądając się z pewną ciekawością na boki, wkraczał do szpitala. Jeszcze nigdy nie był w takim miejscu nie jako skrytobójca. Zawsze wcześniej chodziło o zlecenie. Dobić ojca bo dzieci chciały spadek, zabić lekarza, dorwać jakąś pielęgniarkę bo jej istnienie groziło wyjściem na jaw romansu, pozbyć się kogoś z zarządu... Ale żeby odwiedzał? Niby kogo? Albo po co? To było raczej absurdalne. A jednak.
Killua wraz ze swoimi przyjaciółmi, Gonem i Leorio, siedzieli pół przytomni na podłodze pod jedną z sal na pierwszym piętrze. Właściwie to tylko okularnik sprawiał wrażenie przytomnego. Poniekąd. Głowa Killa chwiała się w górę i w dół, a jego irytujący, ale przy tym zadziwiająco silny, rówieśnik właściwie bardziej leżał niż siedział i chyba utrzymywał się świadomy tylko dzięki sile woli. O ile nie spał z otwartymi oczami...
- Illumi, jesteś - blady uśmiech rozjaśnił strapione oblicze chłopca i coś w środku starszego Zoldycka jakby zadrżało. Już od lat Killua nie uśmiechał się tak do niego... Nareszcie to zrobił! Nareszcie pokazał, że tylko on, najlepszy starszy brat, może pozwolić mu poczuć spokój w trudnych sytuacjach! - Spróbujesz jej pomóc?
Skinął sztywno głową, powoli mijając siedzące postaci. Tylko ten ostatni, Leorio, wyglądał na bardzo źle i nieufnie nastawionego do jego obecności. Cóż. Illumi też nie był bardzo zachwycony spotkaniem. Nie podobało mu się to, że okularnik miał tak dużo wspólnego z Kurapiką. Przyjaźń tej konkretnej dwójki w pewien sposób męczyła go już od dwóch dni, czyli telefonu Killui. Coś w nim protestowało i nie cieszyło, że to do tego człowieka Kurta zadzwoniła z prośbą o pomoc, a nie do niego. Nie żeby miała numer... To nie jej wina, że go nie miała, ale i tak...
Podszedł do drzwi sali i pchnął je, a później wszedł… zamknął za sobą szczelnie używając pozostawionego po wewnętrznej stronie klucza. Słysząc dźwięk jego przekręcania, leżąca na łóżku postać drgnęła.
- Pan Zoldyck - spróbowała usiąść, ale ta ręka, której nie pokrywał gruby medyczny gips zadrżała mocno i poleciała w dół. Dziewczyna opadła z powrotem na materac z cichym jękiem.
- Nie powinnaś tak robić - stwierdził, podchodząc powoli bliżej. - Podobno masz nieprzyjemne obrażenia - dodał, nie wiedząc do końca jak zareagować.
- Dzięki twojej pomocy nie są tak strasznie jak mogłyby być - powiedziała, jeszcze raz usiłując usiąść. Mając co do tego złe przeczucia, chwycił ją i podniósł do siadu, wtykając za plecy leżąca dotychczas na ziemi (ciekawe dlaczego?) poduszkę, aby nie zjechała w dół.
- Czemu "dzięki mnie"? - zapytał, stając przy samym łóżku i dzięki tej przewadze spoglądając z góry na jej zarumienioną delikatnie twarz.
Westchnęła cicho, przez chwilę patrząc na swoje ręce. Jedną w grubym gipsie i drugą owiniętą tylko warstwą bandaży. Włącznie z chudymi, delikatnymi palcami, które z taką czułością zaopiekowały się ranami Illumiego wcześniej.
- Usiądź - poprosiła, więc przysiadł na skraju łóżka jak poprzednim razem.
- Tak dobrze?
Jej rumieniec pogłębił się, ale powoli pokiwała głową
- Zastanawiałam się czy przyjdziesz - powiedziała, nie mając odwagi patrzeć mu w oczy. Starała się skupić uwagę na swoich dłoniach, chociaż w tym stanie także nie były najlepszymi obiektami do obserwacji. - Zgubiłeś szpile w moim hotelowym pokoju kilka dni temu.
Brew mu drgnęła.
To było absurdalne. Nigdy nie gubił swoich igieł! Zostawiał wprawdzie większość na miejscach zbrodni, ale tyle. Nic przypadkiem, bez świadomości, mu nie znikało! - Leży na szafce nocnej pod chustą - uzupełniła, najwyraźniej odgadując jego myśli.
Nie mając zwyczaju wierzyć w tak niemożliwe rzeczy na słowo, nachylił się nad jej ciałem, wyciągając najbardziej jak mógł, przy chwilowym stanie swoich pleców, rękę. Złapał za skraj chusty, szarpnął i... Duża igła z żółtym łebkiem upadła z cichym stuknięciem na szpitalną podłogę.
Nie kłamała.
Ale jakim cudem ją przeoczył? Słyszałby gdyby odpadła od jego stroju, wiedziałby gdyby gdzieś ją położył...
- Dziękuję, że uratowałeś mnie... Tamtego dnia.
Wyprostował się żeby móc spojrzeć na nią znowu.
Wyglądała na taką... Taką bezbronną małą dziewczynkę. W pokoju Alluki było mnóstwo takich lalek z delikatnymi zarumienionymi twarzami i dużymi oczkami.
Skoro sama poruszyła temat...
- Dlaczego nie byłaś w stanie walczyć? - zapytał.
Zadrżała.
- Nie sądziłam, że może dojść do czegoś takiego - powiedziała cicho. - Że ktoś całkiem pozbawiony nen, zwykły człowiek, może się zaczaić. Najpierw zamierzałam uciec. Ale wtedy wpadłam w pułapkę. Gdy... Gdy już jesteś w potrzasku i zdajesz sobie sprawę, że twój przeciwnik jest jak dzikie, bezmyślne zwierzę... Chcieli zrobić mi coś bardzo złego i unieruchomili mnie w taki sposób... Nie mogłam normalnie myśleć,  zebrać siły... - głos zaczął jej drżeć i łzy pociekły po policzkach. Illumi przełknął ciężko ślinę obserwując Kurapikę. Był trochę zagubiony. Czy powinien coś zrobić żeby przestała płakać? Może powiedzieć? - Kiedy połamał mi ręce czułam, że to już koniec... Wolałam poddać się z nadzieją, że nie otworzę już nigdy więcej oczu niż dalej próbować... A teraz... Teraz nie umiem sobie wybaczyć, że byłam taka bezsilna... Gdyby nie ty... stałoby się ze mną coś bardzo złego. Dziękuję, Illumi - ostatnie słowa były tak ciche, że ledwie dosłyszał.
- Powiedziałaś to - zauważył.
Spojrzała na niego zdziwiona, nie do końca rozumiejąc.
-Co powiedziałam? - zapytała niepewnie.
- Moje imię - wyjaśnił cierpliwie. - Nazwałaś mnie Illumi - dodał.
Zamrugała intensywnie, a później jej bladą zmęczoną buzię, ożywioną tylko rumieńcami, rozjaśnił rozbawiony uśmiech.
Przysunął się odrobinę bliżej na łóżku, aby usiąść w mniej męczący plecy sposób, a ona nieoczekiwanie uniosła tę mniej uszkodzoną rękę. Ponieważ najwyraźniej chciała żeby się nachylił - zrobił to. Objęła go. Objęła go za szyję drżącą z wysiłku kończyną i przytuliła mokrą twarz do  kanciastych, wystających obojczyków.
Zesztywniał ze zdziwienia czując  drobne ciepłe ciało wtulone w siebie. Ponieważ w ogóle nie wiedział jak powinien na to odpowiedzieć  - czekał, chociaż pozycja ta okazała się dla jego pleców okrutnie niewygodna, aż Kurapika go puści. Nie miał w ogóle pojęcia dlaczego tak nagle zrobiła coś tak dziwnego.
Powinna chyba obejmować Gona albo Killuę, a nie jego...
- Illumi… - powiedziała jego imię jeszcze raz.
- Tak?
- Coś jest nie tak z ranami, które opatrywałam, prawda? - zapytała.
- Niby czemu?
- Kiedy szedłeś od drzwi do łóżka robiłeś to inaczej niż wtedy w hotelu... Czy coś się stało?
- Nic - stwierdził krótko. - Po prostu nie było mnie jeszcze nigdy u kogoś w szpitalu - dodał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że zupełnie bez żadnego powodu usprawiedliwia się przed Kurapiką. Miał ją już od siebie oderwać, uważając na jej pokrzywdzone ręce, gdy drzwi niespodziewanie zostały otworzone siłą od zewnątrz.
- Illumi, co ty ro...
Killua zamarł w progu,  patrząc na nich szeroko otwartymi oczami.
Starszy pomyślał jak powinien zareagować w tak dziwnej sytuacji, ale zanim choćby otworzył usta, to Kurta zaczęła mówić.
- Twój brat chciał wiedzieć dlaczego tu wylądowałam... Postanowiłam, że muszę komuś powiedzieć, bo strasznie mi z tym trudno i... I pozwolił mi się przytulić gdy puściły mi nerwy - wyjaśniła, odrywając się od niego. Ostrożnie oparła ciało o poduszkę. Jej mokra od łez twarz prawdopodobnie była dla Killui nawet bardziej egzotyczna niż wizja obejmowania Illumiego przez kogokolwiek. Poowijane opatrunkami palce tej zdrowszej ręki spoczywały na kolanie bruneta, najwyraźniej próbując złapać go za kawałek zdecydowanie za luźnej i za długiej koszulki, którą miał na sobie. Drżały z wysiłku, ale nie mogła ich zacisnąć.
Kurta chyba bardzo chciała złapać go swoją małą dłonią. Illumi spojrzał ciemnym wzrokiem na brata.
- Powinniście na razie sobie iść, Killua - oznajmił bezceremonialnie.
- Hej! Poprosiłem cię o pomoc, ale to nie znaczy, że masz mi mówić co...
- Killua, proszę, obudź pozostałych i idźcie do hotelu odpocząć - blondynka spojrzała na niego tym zatroskanym wzrokiem, któremu chyba nikt nie potrafił odmówić.
- Ale... Ale jeśli zostaniesz tu sama i ktoś ci coś zrobi? - zapytał oburzony, choć brzmiało to absurdalne ponieważ znajdowali się w świetnym prywatnym szpitalu, którego pracownicy dzięki licencji łowcy byli właściwie zobligowani do czuwania nad Kurtą jakby zrobiono ją z porcelany. Bo międzynarodowy fundusz łowców w większości przypadków wypłacał spore kwoty na ich leczenie. Stan Kurapiki został sprawdzony i wszystko przekazano dokładnie określonemu przedstawicielowi całej organizacji, który zatwierdził ją jako osobę, za którą fundusz zapłaci (gdyby się nie zgodzili musiałaby oczywiście pokryć wszelkie koszty na własną rękę albo zrezygnować z przyjęcia pomocy w wypadku braku płynności finansowej).
- Ja zostanę - oznajmił krótko Illumi.
- Ty? Ale dlaczego?!
- Nie wystarczy, że dopóki nie wrócicie zostanę w szpitalu i nie oddalę się na odległość większą niż gdyby twoja przyjaciółka była moim następnym celem? - zapytał beztrosko, wbijając w młodszego przeszywające spojrzenie.
- Chcesz jej coś zrobić?
- To byłoby dokładne przeciwieństwo pomocy - stwierdził.
Nastolatek jeszcze chwilę stał w drzwiach, patrząc na nich podejrzliwie.
- Killua - ziewający Gon chwycił go w końcu za rękę. - Sam poprosiłeś brata o pomoc - przypomniał. - Skoro na razie nie zrobił nic złego to na pewno jak wrócimy wciąż będzie w porządku.
Z całej ich grupy Gon miał prawo nie ufać Illumiemu najbardziej. Było między nimi coś w rodzaju cichej nienawiści. Białowłosy przez chwilę wpatrywał się w niego, a następnie westchnął jeszcze raz.
- Zgoda... Wrócimy za cztery godziny! - zapewnił energicznie.
- Do zobaczenia - Kurta patrzyła z łagodnym uśmiechem, gdy także Freecs pomachał jej. Leorio niezdecydowanie stanął w progu, a później wycofał się, prosząc, aby odpoczywała. - Zaczynałam się już martwić tym z jakim uporem tam siedzą - przyznała cicho.
Kiedy ponownie nie zdołała zacisnąć palców, Illumi na próbę nakrył jej dłoń swoją własną.
-Dziękuję - powiedziała, spoglądając na niego jakoś śmielej niż wcześniej.
Przez pewien czas siedzieli w ciszy. Zoldyck trzymał drobną dłoń, nie odrywając wzroku od Kurapiki. Co jakiś czas przymykała powieki jakby zaczynała przysypiać, ale szybko dochodziła do siebie.
-Może też powinnaś odpocząć? - zapytał, przechylając głowę w bok.
- Wolałabym nie…
- Czemu?
- Nie chciałabym cię martwić...
- Czym?
- Nie śpię za dobrze od kilku dni - wyjaśniła, najwyraźniej próbując ominąć temat.
- Dlaczego?
-Mam koszmary - oznajmiła niechętnie, domyślając się, że nie uda jej się uciec od tej rozmowy.
- Koszmary? - zapytał skonsternowany.
- Złe sny - powiedziała, ale Illumi nadal nie do końca wiedział jak to zrozumieć. Zazwyczaj nie miał nawet zwykłych snów, nie wiedział więc też niczego o tym, że mogą istnieć jakieś nieprzyjemne. - Kiedy w końcu zasypiam... wraca do mnie to do czego doszło w lesie - sprostowała temat jeszcze bardziej.
- O - pogłaskał kciukiem drobną dłoń, zastanawiając się jak zareagowałby na takie wyznanie ktoś inny. Kurapika zdecydowanie potrzebowała pomocy kogoś mniej jak on. Ale powiedział Killui, że pozostanie w miejscu, a jakby już musiał gdzieś iść, to nie dalej niż gdyby ona była jego celem. - Mogę ci jakoś pomóc?
Przez chwilę myślała, nie bardzo wiedząc co zrobić.
-Gdybyś… przysunął się trochę bardziej… - zaczęła z wahaniem.
- Na łóżku? - zapytał, a później na próbę przysiadł na miejscu tuż obok Tak blisko, że mógł oprzeć ciało o poduszkę wsuniętą za jej plecy. Kurapika wsparła mu głowę na ramieniu, wtulając policzek w luźny materiał za dużej koszulki. - Tak jest dobrze? - zapytał skonsternowany.
- Teraz jesteś bardzo blisko - powiedziała nieśmiało. - A przy tobie na pewno nikt nie zrobi mi nic złego - dodała. - Prawda?
Przez chwilę rozważał, czy rodzice nie wyglądają podobnie gdy czasem stoją w ogrodzie wieczorami i matka przytula się do boku ojca pomimo ich licznych kłótni.
Czy to oznaczało, że Kurapika darzyła go jakimiś miłymi uczuciami? A może jej zachowanie było wypaczone przez ranę na głowie?
Powinien zapytać.
Tak.
Gdyby to zrobił na pewno by odpowiedziała i nie musiałby myśleć samemu. Był tylko jeden problem, jedna drobna luka w tym genialnym planie… blondynka zdążyła odpłynąć. Mała dłoń nadal spoczywała pod ochroną jego ręki.

Kurapika kilka razy była na pograniczu snu i koszmaru, ale ciepło drugiego ciała wpływało na nią tak kojąco, że zdołała pozostać w tym niepewnym położeniu i odpocząć. Gdy się obudziła na zewnątrz panowały ciemności. W szpitalnym pokoju nic nie rozjaśniało mroku, ale mogła dostrzec to co było najbliżej. Czyli drzemiącego Illumiego, wspartego w cudaczny sposób na łóżku oraz poduszce, którą sam jej wcześniej podał, z nogami ugiętymi w kolanach po to, aby stopy miały oparcie krzesła. Prawdopodobnie miało to uchronić mężczyznę przed upadkiem. Ale mogło też być ekstrawaganckim nawykiem sennym.
Przełknęła ciężko ślinę, rozdarta wewnętrznie między rozczuleniem i kompletnym zawstydzeniem, a później na tyle na ile mogła to zrobić, używając poopatrywanej bandażem ręki, okryła go swoją kołdrą. Przysypiając na nowo, patrzyła z fascynacją w bladą twarz, zastanawiając się przy okazji jak długo funkcjonował bez snu skoro nawet nie drgnął kiedy został okryty - raczej nie miało to nic wspólnego z czujnym snem.

Właściwie nie pomyślała, że Zoldyck nie zareagował bo postanowił traktować ją jako kogoś neutralnego. Jakby zagrożenie z jej strony było nikłe lub dosłownie zerowe. Po drugiej godzinie doglądania snu, sam odnalazł w  sytuacji jakąś specyficzną przyjemność. Być może z powodu panującej w szpitalu ciszy albo ciepłej, drobnej postaci ufnie przywierającej do jego boku… nie znał odpowiedzi. Z determinacją postanowił trzymać się tego, że odczuwa zadowolenie, a nawet swego rodzaju komfort.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro