Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uszkodzona Marionetka 11

Illumi zamierzał zabrać z rodzinnej kwatery swoje rzeczy i przywieźć do domu. Sam nie wiedział dlaczego. Po prostu gdy stał z ojcem na dachu coś go tchnęło, jakby położyło rękę na plecach i pchnęło w przód, nakłaniając do powiedzenia tego. Czuł, że powinien, aby Kurapika zrozumiała te dziwne rzeczy dziejące się z nim w ostatnim czasie. Absolutnie nie wiedział jak miałby jej to wytłumaczyć. Nie sądził, żeby  mógł powiedzieć coś takiego tak otwarcie jak ona jemu wtedy, w szpitalu.
Kurta był dzielna, miła, zdolna do rozmawiania o swoich uczuciach. A on wolał nie robić tego wprost. Zresztą w jaki niby sposób? Którymi słowami? I czym podkreślić, że chodzi o takie mocne lubienie, kiedy serce biło mu w piersi na jej widok... I w ogóle najchętniej przyciągnąłby całą Kurtę bardzo blisko, zabierając wszystkim wokół, by należała tylko do niego i nigdy się nie oddała.
- Kurapika powinna ze mną pojechać - postanowił, klepiąc lekko lornetką w dłoń, a przy tym nieznacznie unosząc kąciki ust.
To był doskonały pomysł.
Mógłby przedstawić dziewczynę ojcu, matce, dziadkowi... podejrzewał, że szczególnie dziadek będzie zadowolony. Już od kilku lat jakoś przychylnie spoglądał na młode pary, gdy śledził cele na niektórych zleceniach.
Chyba usatysfakcjonowało by go poznanie Kurty. Może gdyby ją polubił pomógłby powstrzymać matkę przed zrobieniem blondynce krzywdy? Ona mogła nie być tak dobrze nastawiona. Właściwie to po prostu wiedział, że będzie zła. Westchnął i odsunął na bok wszelkie przemyślenia, zdecydowany zabrać Kurapikę na górę Kukuroo tak czy siak. Powrócił do patrzenia przez lornetkę na piknik. Killua nie powinien biegać po jedzeniu. Mogło mu się przecież zrobić niedobrze! I Kurta siedziała za daleko od cienia chociaż nie wzięła żadnego kapelusza, a słońce świeciło bardzo mocno.

- Zarezerwowałem nam bilety na samolot za trzy dni - powiedział, gdy dziewczyna wróciła do domu, niosąc prawie pusty koszyk piknikowy. Chłopcy już prawdopodobnie dotarli do miasta i na swój pociąg. Jechali do Leorio, aby zwiedzić uczelnie. Obiecał ich oprowadzić i opowiedzieć o wszystkim.
W pierwszej chwili Kurapika pomyślała, że to może być żart, no... Ale poczucie humoru jej wybranka nie było zbyt - no, tak naprawdę nie istniało. Chyba, że była okazja podłożyć nogę Hisoce na schodach albo zrobić mu jakąś inną nieprzyjemną rzecz.
Odstawiła koszyk, opróżniony z jedzenia, ale już ciążący jej zmęczonym dłonią po spacerze przez las, a później zaczęła rozsupływać węzełek jaki powstał z niewinnej kokardki na oplatającej szyje cieniutkiej, błękitnej chuście.
- Dokąd te bilety? - zapytała ostrożnie. - Nie planowaliśmy nic chyba... Prawda? Potrzebujesz mnie przy jakimś zleceniu?
- Nie - Illumi podrapał się po głowie, stawiając kilka nerwowych kroków w miejscu, w którym stał. Zaczęło docierać do niego, że być może nie zrobił całkiem właściwie podejmując decyzję o podróży bez konsultacji.
- Jedziemy do posiadłości Zoldycków - wyjaśnił powoli. - Muszę zabrać stamtąd moje rzeczy skoro teraz mieszkamy razem - dodał.
Kurta była zaskoczona.
Podwójnie.
Po pierwsze dlatego, że sam postanowił wziąć swój dobytek od rodziców, aby wprowadzić się całkowicie do tego domu. Ich domu.
A po drugie...
- Chcesz żebym pojechała z tobą do miejsca, w którym trafimy najprawdopodobniej na większość rodziny skrytobójców? - przełknęła ciężko ślinę.
Oczywiście podejrzewała, że kiedyś nadejdzie to spotkanie, ale tak szybko?
- Zgadza się - skinął głową. - Będę tam z tobą. Mówiłaś, że przy mnie na pewno nic ci nie grozi, prawda?
Zarumieniła się kiedy przypomniał jej słowa, znów lekkim tonem.
- Illumi.
- Tak?
- Czy możesz najpierw coś zrobić?
Podszedł bliżej żeby wyjaśniła. Wyszeptała zatem drobne życzenie cichym, mięciutkim głosem wprost  do jasnego ucha, dbając, aby nawet otaczające ich powietrze nie było pewne, co usłyszał.
Twarz Illumiego wbrew woli pokrył blady rumieniec. Przez chwilę  mrugał wielkimi oczami, nie odrywając spojrzenia od dziewczęcej twarzy.
- Na pewno? - zapytał.
Kiwnęła.
Zdeterminowany wykonać tą niewinną prośbę, nachylił się nisko, a później musnął spierzchniętymi wargami jej czoło. Zaraz czmychnął do kuchni, zrobić herbaty, robiąc to tak szybko, że mało się nie przewróciła gdy ją mijał...
Dotknęła palcami miejsca, które tak niezdarnie musnął, wyginając wargi w delikatnym uśmiechu.

Gdy Kurapika zasnęła, Illumi usiadł po turecku na skraju łóżka, aby patrzeć. Jak poprosiła żeby dał jej buziaka poczuł się skonfundowany. To było bardzo miłe kiedy wcześniej sama zrobiła mu coś takiego, ale jak on miał się odwzajemnić? Powtórzyć to samo? Musnąć miękką skórę ustami? Tak po prostu? A może gdy ona prosiła o buzi myślała o tym rodzaju, który był przeznaczony dla par? Chciała dotknięcia jej ust swoimi? Zdołał delikatnie dotknąć jej czoła... I wycofał się.
Nie miał pojęcia czy o to chodziło, czy tak chciała, czy nie było zbyt bezpośrednie? Ale z drugiej strony... Pół wieczoru rozważał tę sprawę, a następnie jeszcze pół nocy, gdy poszła spać. Miał leżeć przy niej, a tymczasem siedział i patrzył.
Taka delikatna...
Zasługiwała na więcej niż tchórzliwy buziak w czoło. Tchórzliwymi buziakami w czoło na pewno nie mógł przekonać jej, że jest bardzo ważna! Światło księżyca oświetlało drobną twarz.
To była jego Kurapika.
To jemu powiedziała, że go lubi i jest ważny.
To on się nią opiekował.
To on czuł, że żadne posunięcie nie jest wystarczająco dobre, gdy uśmiechała się pięknie, patrząc lśniącymi oczami i mówiąc te dobre rzeczy, na które nie zasługiwał.
Sztywno zgiął ciało, chyląc je nad skuloną postacią, a później musnął wargami miękki, rumiany policzek.
Tylko tego sobie zażyczyła.
Buziaka.
Była gotowa pojechać, chociaż spotkała już matkę i wiedziała mniej więcej jaka to kobieta.
- Illumi - wymamrotała przez sen, przekręcając nieznacznie głowę. Chwycił za smukłą dłoń.
Lubiła kiedy to robił. Powinien się położyć, bo gdy leżał tuż obok też lubiła... Ale chciał siedzieć i patrzeć. Obserwować zamknięte oczy, rozchylone miękkie wargi, cienie rzucane na delikatną skórę przez kosmyki włosów i rzęsy.
Czy uznałaby to za dziwne?  Ogarnął by ją strach? Wyzwała go?

***

- Kurapika.
- Tak?
- Martwisz się? - zapytał.
Samolot, w którym siedzieli,
odrywał już koła od pasa startowego.
- Nie - dziewczyna pokręciła głową. - Trochę... Trochę nie wiem co robić gdy już dotrzemy do domu twojej rodziny, ale... będę tam z tobą, prawda?
Kiwnął głową.
- Oczywiście - chwycił jej dłoń w swoją, obejmując drobne różowe palce swoimi długimi, niemal białymi.
- Co się stanie jak twoi krewni mnie nie polubią?
- Dziadek na pewno będzie zachwycony.
- Kiedy mnie nie polubią? - zapytała ostrożnie, z rozmysłem używając niemal tych samych słów.
- Hm? Nie - mężczyzna pokręcił głową. - Dziadek będzie zachwycony mogąc cię poznać - sprostował sprawę.
- A reszta?
- Spodobasz się Kalluto i Alluce - oznajmił.
- Ale nie twoim rodzicom, prawda?
Wiedziała, że nie. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Pani Zoldyck nienawidziła jej, Leorio i Gona za przyjaźń z Killuą, a gdy jeszcze dotrze do niej, że najstarszy syn i dziewczyna...
- Chyba przypadłaś do gustu ojcu - oznajmił.
Tym razem swobodny ton wcale nie pomagał.
Tak samo niepewność, która tak naprawdę dotyczyła całej ich relacji. Powtarzała sobie, że jest miły, chyba zaczyna coś do niej czuć, mają szansę...
Lubili się, ale czy to było coś więcej niż silna przyjaźń? Illumi nie miał wcześniej prawdziwych przyjaciół, być może mylił radość z posiadania kogoś po swojej stronie z czymś głębszym? Albo wszystko co miało miejsce było winą jej absurdalnych marzeń?
Skoro nigdy nie był blisko z nikim spoza rodziny mógł po prostu nie wiedzieć jak dać znać, że nie całkiem widzi sprawę w taki sposób jak ona...
Nie sądziła, że jedna wyprawa może tak bardzo wpłynąć na wszelkie jej myśli! Wizja spotkania Zoldycków przytłaczała mocno gdzieś w środku.
Tak chciała wierzyć, że brunet czuje do niej coś więcej, że odwzajemnia  sympatię... Ale może cały czas była w błędzie? A jeśli tak to co dalej? Czy istniał sposób zweryfikowania tego między nimi? Ocenienia prawdziwość zanim przez jej sympatię i jego niedoświadczenie wpakują się w coś, z czego później nie dadzą rady znaleźć nie krzywdzącego wyjścia?
- Chyba... Spróbuję przespać lot - powiedziała cicho, próbując zdławić lęk w gardle.
Nie chciała żeby zauważył, pytał co jest źle… przecież zrobiłaby mu przykrość gdyby przyznała, że boi się jego rodziny i najchętniej zostałaby w domu, nawet pomimo koszmarów, prawda?
Pokiwał głową, skupiając uwagę na przeglądaniu jakiejś teczki z danymi.
Wyglądało na to, że chciał skończyć to sprawdzać zanim dolecą do Padokeii.
Trzymał jej dłoń.
Tak bardzo chciała, żeby nie puszczał!

Padokeii.
Kurapika nie widziała tego miejsca na oczy od kiedy była tu z przyjaciółmi odzyskać Killuę. Zresztą wtedy nie byli wypatrywać widoków, pocztówek czy czegokolwiek innego, co można było w takiej lokalizacji ujrzeć, zwiedzić, kupić...
Ponieważ Illumi nie zabrał dłoni jeszcze ani na chwilę od kiedy wystartowali, jakby ktoś zdradził mu jej niewinne pragnienie, musiała bardzo ostrożnie wysiąść z samolotu, nie chcąc spaść z podsuniętych schodów.
W Padokeii jesień już się zaczęła, a w tym mieście, całkiem niewielkim, było to widać aż nadto.
Przemierzyli kilka metrów w stronę ulicy, omijając wejście po bagaże do dużego budynku o szklanych ścianach. Wszystko co wzięli w drogę było jej podręczną, przewieszoną zresztą przez ramię, torbą. Zawiał  chłodny wiatr, niosąc ze sobą kilkanaście kolorowych liści. Jakieś dzieci biegły, próbując chwycić te najładniejsze, chociaż w drobnych dłoniach ściskały już spore jesienne bukiety.
- Dzieci są urocze - stwierdziła rozbawiona, kiedy mała dziewczynka potknęła się o kamień, upuszczając swoje zdobycze, a przejęci koledzy pomogli wstać i oddali po kilka własnych zdobyczy.
Poczuła chłód ogarniający ciało z następnym powiewem wiatru. Potarła dłonią ramię okryte materiałem białej koszuli.
- Muszę założyć tunikę - powiedziała, wzdychając. Nie chciała go puszczać, ale sama niebieska spódnica do białego kompletu to było za mało.
- Zimno ci?
Kiwnęła głową, wyciągając elegancko złożony w kostkę materiał z torby tak, aby nie narobić w niej bałaganu. Nie miała tam wielu rzeczy, nigdy nie nosiła w podróży nadmiernego bagażu, ale wszystko było poukładane jak należy. W odpowiedni, wygodny sposób.

Szli na autobus blisko siebie. Kurapika  podziwiała skromne miasto. Nie było  imponujących rozmiarów, ale swojskie i spokojne.  Wszędzie biegały dzieci. Ich śmiechy i krzyki tworzyły z szumem wiatru psotną pieśń, którą wspomagały odgłosy jeżdżących samochodów albo rowerów i szelest liści na drzewach, bądź tych zaścielających uliczki.
- Ładnie tu - powiedziała.
- Tak myślisz?
- Strasznie daleko od wszystkich miejsc, które znam, ale... Jakoś miło.
Rozległ sie świst i Kurapika wyciągnęła instynktownie ręce, łapiąc nadlatującą piłkę w kolorowe serduszka.
- Przepraszam! - mały spanikowany chłopiec, gestykulując nerwowo, podbiegł do nich. Twarz miał czerwoną ze wstydu. Kurapika podała mu zabawkę.
- Niezły strzał - powiedziała miękko. - Ale następnym razem uważaj.
- O-oczywiście, proszę pani! - potwierdził, przyciskając własność do brzucha. Mocno kiwał głową. -  J-jeszcze raz przepraszam! - zawołał, wracając na podwórko do kolegów i koleżanek.
Przez chwilę Kurapika zaciskała i rozchylała palce, patrząc z ciekawością na swoje ręce.
- Myślę, że naprawdę są coraz silniejsze - skomentowała nieśmiało.
- Dwa tygodnie temu miałabyś problem z zatrzymaniem tej piłki - podpowiedział uprzejmie Zoldyck, wskazując, w którą uliczkę muszą wejść. Autobus wycieczkowy dojeżdżający do wrót Zoldycków startował z drugiej strony miasta, a nie jak inne pojazdy - przy lotnisku. Był to pewien zabieg turystyczny - jeśli ludzie musieli przejść między uliczkami, budynkami oraz straganami to większość zawsze zatrzymywała się żeby kupić jedzenie, zapytać o informacje, zobaczyć pamiątki…

Byli już niemal przy przystanku, gdzie gromadzili się ludzie ściągający ze świata żeby posłuchać sobie o słynnej rodzinie Skrytobójców i przejechać przy ich wielkiej bramie, odgradzającej górę od reszty świata, gdy ktoś zastąpił im drogę. Wysoki mężczyzna z przydługimi jasnymi włosami, obdarzony intensywnie niebieskimi oczami, które przysłaniała nieznacznie dziwnie ścięta grzywka. Silva Zoldyck, ktorego spotkała podczas incydentu z Pająkami w Yorknowie.
Był bardzo podobny do Killui. Pod pewnymi względami. Kurapika nie była pewna co do sytuacji, w której się znalazła, wobec tego stała w bezruchu, pół kroku za Illumim z jego prawej strony. Nie sądziła, aby zmniejszenie dystansu było rozsądne.
- Ojcze - Illumi przechylił głowę w bok. - Co tu robisz?
- Musimy poważnie porozmawiać - starszy postąpił krok do przodu. Wygląd nawet dosyć sympatycznie, ale to prawie na pewno była jedynie gra pozorów.
- Wiedziałeś, że przyjadę. Mogłeś zaczekać w domu - stwierdził skonsternowany brunet, najprawdopodobniej nie znajdujący żadnego sensu w takim postępowaniu rodzica.
- Tak pomyślałem... Przyjeżdżasz i koleżankę przyprowadzasz... Ale przecież wpadasz tylko na chwilę, prawda? Po co od razu ciągnąć panienkę na Górę?
Kurapika poruszyła niespokojnie ręką, czując nieprzyjemnie przytłaczający dreszcz przebiegający po jej kręgosłupie. Bez wątpienia starszy Zoldyck nie chciał jej w swoim domu.
- Krótki pobyt w niczym Kurapice nie przeszkadza - zapewnił dlugowłosy.
Kurta miała ochotę dodać, że właściwie to ma nawet duża nadzieję, że te odwiedziny... Cóż, nie potrwają dłużej niż kilka godzin. Jeśli chodziło o ramy czasowe.
- No tak... Może nie. Ale po co będziesz ją tylko na chwilę wlókł? Droga jest daleka, ciężka, na szczycie ciśnienie niemiłe, powietrze rozrzedzone, a w ogóle to wydaje mi się, że mówiłeś coś ostatnio o stanie jej zdrowia. Może nie powinna aż tak ryzykować?
Blondynka miała ochotę powiedzieć na głos, że tak beznadziejnych wykrętów nie mógłby kupić nawet Illumi, ale przemilczała sprawę.
- To miłe, ale jest dosyć silna, aby dostać się na szczyt. Przebywała też na różnych wysokościach i w licznych odmiennych warunkach - odpowiedział spokojnie. - Jest łowczynią. Nie mogłaby nią być gdyby miała słabą wytrzymałość.
Silva westchnął.
- Dobrze. Powiem wprost - potarł palcami skronie. Jeśli to możliwe atmosfera jeszcze zgęstniała.
Kurapika zaczęła odczuwać lęk, ściskający nieprzyjemnie wnętrzności.
Przełknęła ciężko ślinę przekręcając nieznacznie głowę, aby spojrzeć na Illumiego. Nie wiedziała czego się spodziewać.
Był skupiony. Nie odrywał wzroku od ojca.
- Illumi - westchnął starszy. - Znasz matkę. Jak wprowadzisz koleżankę do domu dostanie histerii. Dosłownie oszaleje. Nie można z nią  porozmawiać o drobnych sprawach, a ty zamierzasz ogłosić, że dorastasz i opuszczasz rodzinne kąty na stałe dla kobiety? Matka ją zabije!
Przynajmniej w tym ostatnim zdania Kurapiki i Silvy było zbliżone.
Nieobliczalna Pani Zoldyck bez wątpienia należała do kategorii niebezpiecznych i gotowych do popełnienia morderstwa.
- Może... To dobry pomysł żebym została tutaj? - zasugerowała ostrożnie. To nie tak, że nie chciała towarzyszyć Illumiemu, jednak - Nie chce żebyś przeze mnie miał konflikt z rodziną - wyrzuciła z siebie, zaciskając dłonie.
Ręka Illumiego niespodziewanie chwyciła jej przegub. Mężczyzna przyciągnął ją bardzo blisko siebie, tak, aby móc swobodnie owinąć kończynę wokół jej talii.
Nigdy wcześniej nie robił czegoś takiego publicznie!
- Przecież już ustaliliśmy, że ze mną nic ci nie grozi - oznajmił poważnie, spoglądając na nią.
- Chodzi o twoje relacje z krewnymi, a nie moje zagrożenie - zaprotestowała.
Przez chwilę Illumi patrzył. Być może jego spojrzenie było tak samo bezdenne i ciemne jak zawsze, ale czuła jakby widziała je po raz pierwszy. Miała wrażenie, że pochłania ją całą swoim wzrokiem; w każdym skrawku, z obawami, które ukrywała nie chcąc go skrzywdzić, z uśmiechami, które już mu podarowała albo dopiero miała to zrobić i pragnęła z całego serca móc tego dokonać. Jego dłoń obejmowała ją, odrobinę być może za mocno, ale chciwie, zachłannie, dbając, aby nie mogła odsunąć się ani o cal.
Było tak jakby zaraz miała usłyszeć głos naburmuszonego dziecka.
Co rzeczone dziecko, ten stojący przy niej Illumi, mógł powiedzieć? Tysiąc rzeczy. Ale zamiast tego wpatrywał się. Mocno. Najmocniej.
Czemu zmartwienia dręczyły ją w samolocie tak bardzo?
...przecież wiedziała, że jest ważna. I chciał być przy niej z własnej woli. Inaczej niż przyjaciel - obserwował ich grupę wiele razy i wiedział jak funkcjonują!
Zależało mu.
Oczywiście, że czuła to każdego dnia gdy byli razem, ale... Ale potrzebowała tych kilku sekund tak blisko, tak nagle, aby zrozumieć...
- Tak długo jak jestem skrytobójcą nie ma żadnego problemu.
Illumi, wyraźnie zadowolony ze swojego sukcesu, jakim było ciche westchnięcie oznaczające kapitulację Kurapiki, podniósł głowę ponownie.
- Pora iść. Za chwilę autobus odjeżdża - stwierdził, ruszając do przodu.
Kurta myślała, że puści, ale nie zrobił tego. Prowadził ją tuż przy sobie nie poluźniając ani odrobinę chwytu. Czuła, że będzie mieć siniaki. Ale nie zawracała tym sobie głowy.
To był Illumi. I kiedy już rozumiała, że jemu też zależy tak bardzo... Mogła z nim iść wszędzie, gdzie nie chciał być sam.
Nawet przejście tuż obok Silvy, wbijającego w nich gniewny, ale też zmęczony, wzrok, nie było tak trudne jak wcześniej to czuła. Znaleźli w autobusie miejsca z przodu, dwa obok siebie.
Illumi wolał siedzieć przy oknie, aby mieć pod ręką możliwość stworzenia szybkiej drogi ucieczki.  
- Będzie ci przeszkadzać jeśli popracuję nad dokumentami? - zapytał.
- Ani trochę - zapewniła.
Musiała troszeczkę odetchnąć. Uspokoić swoje łomoczące serce.
Silva Zoldyck, zazwyczaj korzystający z prywatnych samochodów albo siły własnych mięśni, zajął miejsce z tyłu. Czuła jego aurę tuż za plecami.
Gdy brunet skupił uwagę na  papierach, ona wyciągnęła z torby krzyżówkę.
Myślała, że będzie w stanie przez dwie godziny skupić myśli tylko na tym.
Nie sądziła jednak jak bardzo rozpraszające może być uchylone okno wpuszczające do jadącego pojazdu chłodne powietrze. Przekonała się o tym dopiero gdy miękkie czarne kosmyki połaskotały jej policzek. Zerknęła w stronę starszego.
- Illumi?
- Hm?
- Mogę spiąć ci włosy? - zapytała, bo po kilku minutach zaczęło ją naprawdę korcić.
Zoldyck, który lubił czuć jej dotyk na swojej głowie, kiwnął lekko.
- Dobrze.
Ostatecznie coś takiego jak upinanie czupryny przecież nie było przeszkodą dla sprawdzania treści umowy, którą przysłał mu klient, a on osobiście korygował ze względu pewne warunki. Szczególnie  proponowana zapłata mu nie odpowiadała.
Kurapika odłożyła krzyżówkę i wyciągnęła ręce do jego głowy. Najpierw delikatnie przeczesywała ciemne długie pasma, aby zebrać je na boku i nie poplątać.  Ostrożnie podzieliła na trzy części. Postanowiła zapleść bujną fryzurę w luźny warkocz. Nie chciała go pociągać za mocno za włosy ani rozpraszać.
Kiedy już kończyła splatanie mogła przy okazji ocenić faktyczną długość czupryny. Końcówka warkoczyka spoczywała mniej więcej dziesięć centymetrów pod obojczykiem, gdy zawiązywała tasiemkę dla utrzymania splotów dłużej. Miała nadzieję, że niebieski kolor tasiemki go nie rozczaruje - w torbie miała tylko taką.
- Skończyłam - oznajmiła zadowolona z siebie pół godziny przed przystankiem u wrót "gościnnych" do Góry Kukuroo.
- Już? - odsyłając skorygowaną umowę klientowi sięgnął palcami do swoich włosów. Jeszcze nigdy nie miał ich w żaden sposób upiętych. - Wygląda dobrze?
- Bardzo - stwierdziła, przechylając głowę. Oparła ją na męskim ramieniu, spoglądając w miarę możliwości przez okno. - Nie przeszkadzałam ci za bardzo? - zapytała. Ponieważ to uznała za istotniejsze.
Nie chciała być ciężarem.
- Było całkiem przyjemne - stwierdził, opierając się plecami wygodniej o  i także skupiając wzrok na widokach. - Coś przykuło twoją uwagę, Kurapika?
- Lubię lasy - stwierdziła.

Silvie drgała brew.
Teoretycznie wiedział jak bardzo przyjaciółka Killui jest delikatna, cierpliwa i miła, ale oglądanie tego na ekranie, a patrzenie bezpośrednio stanowiło sporą różnicę. Poza tym przy okazji tego drugiego zaistniało więcej pytań.
Jak ktoś tak słodki i kruchy mógł zainteresować Illumiego i jeszcze zbliżyć się do niego? Dziewczyna tak bardzo na niego wpływała, że ryzykował wspólną wyprawę do rezydencji! Doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji, a jednak szedł w zaparte! I jeszcze ta podróż autobusem... Silva miał wrażenie, że oszaleje.
Siedział tuż za nimi. Pierwsze kilkadziesiąt minut widział tylko kawałek kobiecego ramienia i falujące, ciemne włosy Illumiego, a później otulone białymi rękawami ręce, którymi przy rzeczonych włosach grzebała. Warkoczyk. Zaplotła jego synowi na głowie coś takiego! A on się zgodził! Tak po prostu pozwolił ingerować w swój wizerunek. I jeszcze użyczył siebie jako poduszki!
Silva miał żonę... Ale nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek robili we dwoje tak absurdalne, niepotrzebne podchody. I miłość nie miała tu nic do rzeczy, bo Illumi był na to jeszcze za młody!
Wysiedli z autobusu. Na tym zakończyła się ich współpraca z wycieczką. Gdy autobus odjechał wystarczająco daleko, Illumi ruszył w stronę bramy. Kurapika szła z nim.
- Na razie nie możesz przemęczać rąk - przypomniał, gdy zbliżyli się do wrót.
Westchnęła.
- I nie mogę ich nawet odrobinę popchnąć? - zapytała dla pewności, mrużąc z urazą oczy.
Może i kończyny nie były w dobrym stanie, ale na pewno mogłaby  spróbować użyć nenu. Chociaż odrobinę. Pewnie nie otworzyłaby więcej niż pierwszej bramy. I nie mocniej od odrobiny... Illumi pokiwał zadowolony głową, przerywając myśli.
- Wiedziałem, że zrozumiesz - oznajmił swobodnie, nim sam otworzył wejście. Wyglądał naprawdę przyjemnie z warkoczem spływającym przez lewe ramię na pierś.
Westchnęła, wchodząc na teren posesji.
Illumi ruszył przed siebie. Zauważyła  palce zaciśnięte na swoim rękawie dopiero gdy poczuła nieznaczne pociągnięcie.
Kurapika trzymała tempo. Nogi miała zupełnie sprawne i doskonale wyćwiczone w pokonywaniu ciężkich terenów, a także wielkich dystansów. W trakcie drogi pod górę zerkała z ciekawością dookoła, bo las był naprawdę piękny. Pełen ogromnych starych drzew zapewniających przyjemny cień i chłód. Liście większości były złociste, czerwone oraz brązowe. Pokrywały w kilku miejscach ścieżkę co skłaniało dzikie zwierzęta do wchodzenia na nią gdy miały okazję.
Zoldyck zerknął z uniesioną brwią, gdy ominęła lekko szperającego w uwianym przez wiatr rudo - złotym stosiku jeżyka.
- Rozdeptywanie zwierząt nie jest nawet na najbardziej odległym miejscu listy rzeczy, które lubię - powiedziała.
Kiwnął głową.
- Nie brzmi przyjemnie - przyznał swobodnym tonem.

Kiedy dotarli w pobliże posiadłości, Illumi zaczął zdawać sobie z czegoś sprawę. Tym dobitniej im więcej gwiazdek zaczynało pokrywać  ciemniejące niebo.
- Kurapika... Jesteś głodna? - zapytał, zerkając na dziewczynę, której rękaw zdążył już puścić po to, aby w chwili wejścia do domu trzymać ją za rękę. Bardzo blisko siebie. Atak przeciwko Kurcie mógł nadejść z zaskoczenia jeszcze zanim ktokolwiek z nich powie "dobry wieczór". Matka przecież zwykle doskonale wiedziała o wszystkim, co działo się na terenie góry Kukuroo. Stanął na pierwszym kamiennym stopniu i niemal poczuł nieprzyjemne, gorące mrowienie na plecach, tam, skąd wiele tygodni wcześniej zerwano opatrunki razem ze skórą.
- Głodna? - przed oczami Kurapiki stanęło wyraźne wspomnienie Killui mówiącego o zatrutym jedzeniu mającym uodparniać jego i rodzeństwo. - Nie. Raczej nie. A ty?
Zoldyck nakierował ją odrobinę w lewo, aby nie trafiła stopą na solidne, w pogłębiającym mroku niemal niewidzialne, pęknięcie w starej, kamiennej konstrukcji schodów.
- Nie. Jadłem rano - oznajmił swobodnie. - Omlet był dobry.
Mijający ich, niespiesznie zmniejszających dystans do dużych drzwi, Silva, nie omieszkał obojgu zlustrować podejrzliwym spojrzeniem. Czekał na szczycie.
Dotarł tam i stanął, patrząc na nich. Jego oczy niemal migotały w mroku.
- Illumi. Obawiam się, że nie dasz rady dziś spakować rzeczy i wrócić do miasta.
- Czemu?
- Jest już późno. Nawet gdyby mnie nie było; wyprawa w dół i do miasta z bagażem, nawet niewielkim, w nocy i mgle to szaleństwo - wyjaśniła swój punkt widzenia, chociaż podejrzewała, że to nie byłby jego pierwszy raz.
- Chcesz tu spać?
Cóż... Akurat spanie w tym miejscu brzmiało gorzej nawet od rozdeptania tamtego biednego jeża. Ale nie powiedziała tego na głos.
- Tak będzie najbezpieczniej.
Zamrugał. Raczej bezpieczeństwo nie było zbyt często brane przez niego pod uwagę.
- Nie masz tu piżamy ani niczego - zauważył.
Też prawda. Zaczerwieniona odwróciła głowę w bok.
- M-mogę pożyczyć twoja koszulę... O ile nie będzie ci to przeszkadzać.
Na wargach Illumiego zagościł delikatny, niemal niezauważalny uśmiech, czyniący całą twarz  bardziej zadowoloną w tak niewinny sposób, że gdyby Kurapika na niego wtedy patrzyła, na pewno doceniłaby owy wyjątkowy widok. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak wielkim krokiem w sprawie lubienia się nawzajem było w głowie Illumiego pytanie partnera przez partnerkę o możliwość pożyczenia jego garderoby.
Kiedy wchodzili do budynku Kurta czuła na sobie spojrzenie kamerdynera, który otworzył drzwi w idealnym momencie, jak tylko ich trójka przed nimi stanęła.
To było niedowierzanie z powodu warkocza Illumiego czy niechęć do niej jako istoty ludzkiej, która ośmieliła się przyjść do tego miejsca i niepokoić rodzinę Zoldyck jakąkolwiek relacją z pierworodnym synem?
Illumi ruszył nie zawracając sobie głowy służącym ani niczym innym. Nawet ojcem. Zmierzał do drzwi umieszczonych mniej więcej cztery metry od schodów.
Była w domu skrytobójców. Kurapika oddychała spokojnie, aby odsunąć na bok wszystkie niepotrzebne emocje i zachować szkarłatne spojrzenie tylko dla siebie oraz Illumiego spośród wszystkich żywych istot egzystujących w promieniu mniej więcej trzech tysięcy kilometrów od niej tego wieczora. I w ciągu najbliższej doby mniej więcej. Nie zabrała soczewek.
Nie lubiła nosić ich wtedy, gdy nie miała do wykonania żadnej pracy ani innych interesów.  
- Dobry wieczór - Illumi stanął w progu jadalni. Przy dużym stole siedzieli jego krewni. Kurapika rozpoznała panią Zoldyck  i dziewczynkę z
krótko obciętymi hebanowymi włosami. Założyła, że druga dziewczynka i przerośnięty młody człowiek to pozostałe rodzeństwo Illumiego. Po drugiej stronie stołu, pustej, było miejsce starszego mężczyzny. Poznała go. Spotkali się dokładnie wtedy gdy zobaczyła po raz pierwszy ojca Killui. W Yorknowie.
Pozostała przyczajona pół kroku za brunetem, ale wyczuła na sobie uważne, szare spojrzenie. Czy on myślał o niej tak samo jak ojciec Illumiego? Jak o problemie? Kimś kto tylko rozzłości panią Zoldyck?
Nie zamierzała wysnuwać żadnych teorii w odpowiedzi na to pytanie.
- Illumi! Nareszcie raczyłeś znów wrócić do domu! - uniosła głowę, posyłając mu zadowolony uśmiech. - usiądź do stołu. Chodź, dopiero zaczęliśmy kolację.
Silva minął ich, posyłając małżonce nieznaczny usmiech, trochę blady, a potem ruszając do swojego miejsca.
- Nie jestem głodny - powiedział spokojnie długowłosy. - Zajrzałem życzyć smacznego. I powiedzieć, że jednak dopiero rano wyjadę znowu. Tak będzie łatwiej poruszać się z rzeczami.
Kobieta upuściła widelec jeszcze zanim te słowa przebrzmiały.
- Z rzeczami? - powtórzyła bardzo powoli.
- Oh? Ojciec nie powiedział, że się wyprowadzam? - zdziwiony zerknął na Silvę, ale potem wzruszył ramionami. - Do zobaczenia na śniadaniu. I jeszcze... Przyjechał ze mną gość. Będę wdzięczny jeśli nikt nie spróbuje zrobić jej krzywdy. Nie powinienem unosić ręki przeciwko wam, dlatego liczę na współpracę.
Kurapika mało nie jęknęła, mocno speszona, pozostając w bezruchu.
Na szczęście Illumi nie pomyślał o przedstawieniu jej bezpośrednio.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro