Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

Wieczorem wróciliśmy do ośrodka, gdzie wszyscy padnięcu poszli do pokoi. Jednak ja miałam inne plany. Udałam się na korytarz, gdzie musiałam być bardzo ostrożna, żeby nikogo nie obudzić, a tym bardziej nie zwrócić na siebie uwagi. Moje kroki były lekkie jak piórko, może nawet bardziej. Ciężki oddech pochodzący z moich ust odbijał się od ścian, przez co miałam wrażenie, że robi niesamowity huk.

- Wybierasz się dokądś?

Prawie podskoczyłam, słysząc czyjś głos. Spojrzałam na jego właściciela i niemal zaschło mi w gardle.

- Rachel...

- Po nocy się nie chodzi.

- Chciałam tylko... Iść do łazienki - uśmiechnęłam się lekko, starając się zgrywać taką, co wcale nie ma mini zawału, ale Rachel chyba mnie wyczuła.

- Tak? - uniosła podejrzliwie brew, po czym zmierzyła mnie wzrokiem, który palił jak ugryzienie miliona mrówek.

- Aha - pokiwałam szybko głową.

- Ale wiesz, że łazienka jest z drugiej strony?

- Jest? To znaczy-jest! Oczywiście - zaśmiałam się nerwowo.

Boże, ratuj.

- Ej - mruknął ktoś za moimi plecami, a ulga przeszła przez moje ciało, gdy zdałam sobie sprawę do kogo należy ten męski sopran. - Spać nie można, musicie gadać ze sobą o drugiej w nocy?

- Ja spałam, ale Rachel postanowiła zrobić sobie spacer i wkurwiać ludzi. 

- To ona się wybiera na jakieś tajemnicze wyprawy - Rachel założyła ręce na piersi. Pod jej osądzającym wzrokiem poczułam się mała i gdyby nie obecność Chrisa, wycofałabym się z powrotem do pokoju. 

- Nie obchodzi mnie po co tu stoicie, po prostu nie skrzeczcie na cały ośrodek, tak? - przetarł zakrwawione oko. Chyba naprawdę wyrwałyśmy go ze snu.

- Słyszysz? Możesz wracać do pokoju - dziewczyna uśmiechnęła się cwaniacko. Zazwyczaj lubię wszystkich, ale jej miałam ochotę wydłubać oczy. 

- Idę. Do. Łazienki - wysyczałam przez zęby. 

- Akurar ci u...

- Przymknij się Rachel, co ci przeszkadza, że idzie się załatwić? - odezwał się Chris, ratując moją pozycję w tej bitwie. 

Bitwie, bo coś czułam, że wojna się dopiero zaczyna. 

- Bo nie idzie wcale do łazienki, tylko pewnie na jakieś spotkanie. Upije się albo naćpa, jak to bywa na takich wyjazdach, a potem będą problemy.

- Martwisz się o mnie? - uniosłam brew, zrobiłam lekki dziubek i przechyliłam glowę w bok. 

- Jezus, pójdę z nią, jeżeli to taki problem - chłopak zniknął na sekundę w pokoju, ale zaraz wyszedł z czerwoną bluzą założoną na ciele i drugą, tym razem granatową w ręku. - Masz, nie inwestują tu majątku w ogrzewanie. 

Hah, na dworze też. 

- Ale... - Rachel chciała jeszcze wtrącić słowo, ale Chris po prostu poszedł w stronę łazienek i machnął na mnie tylko ręką. Miał rację, lepiej ignorować. 

Poszłam za nim. Rachel cały czas patrzyła na nas, czy rzeczywiście idziemy w stronę łazienek. Na szczęście znajdowały się one za zakrętem, więc zniknęliśmy jej z oczu po kilku sekundach. 

Upewniłam się tylko, że napewno za nami nie idzie i chwyciłam Chrisa za bluzę.

- Czekaj. 

- Nie mów, że ci się odechciało...

- Co? Ach, nie, nie o to chodzi - uśmiechnęłam się ze zdenerowaniem i złożyłam dłonie jak do modlitwy. - Mam do ciebie proźbę. Bardzo... Bardzo ważną proźbę. 

- No? - podrapał się w tył głowy. Jego niemrawy wyraz twarz i przekrwione oczy zdradzały, że marzył tylko o łóżku i śnie. I... Zwykle nie zwracam uwagi na takie rzeczy, ale wyglądał całkiem... Całkiem w tych dresach, z ręką w kieszeni i drugą na głowie. Jak w filmie, hah. Boże, co ja gadam?

- Potrzebuję, żebyś mnie krył - zagryzłam wargę. Nigdy nie byłam tak zestresowana. Potrzebowałam się spotkać z Michaelem. Po prostu tego cholernie potrzebowałam. 

- Co? Czemu? - zmarszczył brwi, a jego wzrok trochę przetrzeźwiał. - Przeskrobałaś coś? 

- Nie! - krzyknęłam, ale jak tylko się o tym zorientowałam, zasłoniłam usta dłonią i rozejrzałam się, czy kogoś to nie zaciekawiło. 

- To co?

- Po prostu... Egh, muszę gdzieś wyjść. Teraz.

- Ej, chyba nie jest tak jak Rachel mówi? Idziesz gdzieś?

- Tak, ale nie jest tak jak ona mówi - westchnęłam. - Słuchaj, muszę się z kimś spotkać. Muszę. I potrzebuję alibi na jakby co, więc prooooooszęęęęę - chwyciłam go za bluzę  i oparłam się na nim. - Bądź moją przykrywką - uśmiechnęłam się promiennie. 

Uchyliła usta, jednak nic nie powiedział. Rozejrzał się, zapewne myśląc. Zaraz powrócił wzorkiem do moich oczu. 

- Co miałbym powiedzieć?

O! Już się chyba zgodził!

- Nie wiem, jestem w łazience, u koleżanki w pokoju, śpię, cokolwiek - potrzepałam dłońmi. - Po prostu, żeby nie zaczęli mnie szukać.

Wypuścił powietrze, odchylając głowę. 

- Wpędzisz nas w zajebiste kłopoty, czuję to - spojrzał na mnie i po chwili się lekko uśmiechnął - Ale dobrze, moge być twoją przykrywką. 

Zapiszczałam szczęśliwa i przytuliłam się do niego tak  mocno, że jęknął. Cóż, siłę mam po tatusiu. 

- Dzięki, dzięki, dzięki - pocałowałam jego policzek. Wydawał się zszokowany moim zachowaniem. Też bym była, gdyby nie to, że tryskałam euforią. - Wrócę przed świtem, albo tuż po nim, dzięki, pa - pobiegłam korytarzem, machając mu na pozegnanie. Odmachał mi. 

Nawet nie zauważył w tym haosie, że nadal mam na sobie jego bluzę. 

✄✄✄✄✄✄✄✄

Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest, ale jeżeli tak, to ogłaszam oficjalną reaktywację opowiadania <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro