7
- No wreszcie!-krzyknął opiekun, kiedy tylko zobaczył mnie i Chrisa.
- Gdzie byliście?-spytała opiekunka wyraźnie odczuwając ulge na nasz widok.
- Um, nie wiemy w sumie.-powiedziałam i spojrzałam na Chrisa, żeby dać mu znać, że ma się trzymać mojej wersji.
- Zatrzymaliśmy się przy jednym z eksponatów i jak chcieliśmy do was wrócić, to nie byliście na naszym horyzoncie.
- Trzeba się pilnować w takim muzeum. Już mieliśmy policje wzywać.-popatrzył na zegarek.- Dobra.-klasnął w dłonie.- Zbieramy się na obiad wiara, do limuzyny póki stoi.
Wedle tego planu wtarabaniliśmy się do luksusowego samochodu, a kierowca ruszył. Obiad w McDonald's minął nam szybko. Wzięłam tylko nugettsy, ale Chris zaproponował mi jeszcze shake'a i tak to było.
- Zaraz pęknę, przysięgam.-rzucił pusty karton po swoim shake'u do kosza stojącego nieopodal naszego stolika.
Siedziałam koło Chrisa, a zaraz obok mnie miejsce zajmował blondyn, Drew. Po prawej szatyna siedziała opiekunka, ale mimo to żarty i śmiech się nas trzymały.
- Diana, może jeszcze jednego?-zaśmiał się Drew, kiedy padłam prawie nietomna po zjedzeniu nugettsów.
- Ja podziękuję.-odparłam ledwo mogąc wsiąść wdech, żeby wszystkiego nie zwrócić.
Ogółem w McDonald's wydałam dwadzieścia funtów, nie licząc shake'a, którego zasponsorował mi Chris.
Apropos Chrisa... Zaczął bawić się z Drew w udawanie morsów. Wsadzili sobie rurki do ust i straszyli dzieci.
Podczas drogi do sali koncertowej odpoczywaliśmy po posiłku. Leżałam z głową na udach szatyna, podczas gdy praktycznie wszyscy spali.
- Diana.-szepnął Chris, na co otwarłam oczy.- Myślałem, że śpisz.-uśmiechnął się lekko, co odwzajemniłam, przeciągając się na jego udach.- Szczerze? Nie chcę mi się tam jechać.
- Mnie też.
- Dzisiaj też śpisz u mnie?-zaczął bawić się moimi włosami, których dzisiaj nie zdążyłam spiąć przez poranny pośpiech.
- Jak Greg nie ma nic przeciwko?
- Greg przenosi się do Silesii.
- To ta szatynka z niebieskim oczami?-dopytałam, a on skinął głową.- Parka?-poruszałam sugestywnie brwiami.
- Się tworzy.-dodał i oboje się zaśmialiśmy. Godzinę później staliśmy przed wielką sceną, czekając na dalsze instrukcje.
- Dobra wiara!-krzyknął opiekun, wspinając się na scenę, która miała z dwa metry wysokości.- Macie wolną rękę, co oznacza, że możecie łazić gdzie tylko chcecie, ale nie rozwalcie wszystkiego.
Uśmiechnęłam się pod nosem, łapiąc kontakt wzrokowy z szatynem, któremu perfidny uśmieszek również grał na ustach.
Będzie się działo...
Grupa rozeszła się w różne strony, a my poszliśmy na schody prowadzące na szczyt sceny.
- Paczaj, jestę królę!
Spojrzałam na chłopaka. Stał na krawędzi sceny z rozłożonymi rękoma i odchyloną głową w tył. Podeszłam do niego od tyłu i dźgnęłam palcem jego bok, przez co się wzdrygnął, zapiszczał jak dziewczynka.
- TO NIE BYŁO FAJNE!-wrzasnął chłopak, podczas gdy ja i kilku przechodniów śmialiśmy się do rozpuku.- A ty co się szczerzysz?-skinął do jednego z chłopaków obok mnie.- Zaraz ciebie zepchnę jak będziesz chciał.-podszedł do niego i w tamtym momencie zaczęli zapasy.
Przewróciłam oczami, bo to było takie dziecinne i tylko chłopacy mogli śmiać się, krzyczeć i popychać na środku sceny koncertowej, gdzie niegdyś występował sam Michael Jackson. Na tą myśl przypomniałam sobie o tym, co miało nastąpić wieczorem. Odcięłam się od tych myśli, odchodząc również od chłopaków uprawiających zapasy i krzyczących na całe gardło. Szłam rozglądając się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przykuć moją uwagę. I znalazło się takie coś. Mikrofon na stojaku tuż przy wejściu za kulisy. Zagryzłam wargę, bijąc się z myślami, ale ostatecznie podeszłam do niego. Chwyciłam mikrofon i stanęłam prawidłowo przed nim. Chciałam cicho zaśpiewać po tym, jak się upewniłam, że nie ma nikogo, kto mógłby mnie usłyszeć.
- I took my baby on a Saturday bang/zabrałem moją dziewczynę na sobotnią imprezę/Boy is that girl with you?/chłopaku, czy ta dziewczyna jest z tobą?-pierwsze słowa wyszły z moich ust, a ja zamknęłam oczy, wyobrażając sobie to, że jestem na scenie. Tłumy przyszły, żeby mnie zobaczyć. Błyszczałam na scenie wśród reflektorów.- Yes, we're one and the same/Tak, jesteśmy jednością/Now I believe in miracles/Teraz wierzę w cuda./And a miracle has happened tonight/I cud wydarzył się tej nocy.-śpiewałam czując się naprawdę na miejscu, ale kiedy otwarłam oczy, myślałam, że umrę.
Dosłownie idealne kółko z ludzi utworzyło się wokoło mnie. Wszyscy patrzyli na mnie z dumą, przerażeniem, niedowierzaniem, zdziwieniem, zszokowaniem i innymi uczuciami, których nie brakowało wtedy na ich twarzach. Wyszukała w tłumie Chrisa i to on pierwszy zaczął mi bić brawo. Za nim resztą, a ja czułam, że palą mi się policzki. W oczach miałam łzy, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że mikrofon był jednak podłączony.
- Brawo Diana!-krzyknął Chris, a potem zaczęli skandować moje imię. Nie mogłam tak dłużej i po prostu się rozpłakałam, ale zanim ktoś zdążył to zobaczyć, już biegłam. Nie wiem gdzie-to nie było ważne. Chciałam tylko uciec, bo nienawidziłam być w centrum uwagi, ani tym bardziej pokazywać swoich umiejętności.
Usiadłam na jakichś schodach, chyba do podziemi lub składzika podziemnego, nie wiem. Rozpłakałam się na dobre, chowając twarz w dłonie, żeby nikt nie widział moich łez. Nikogo co prawda nie było, aczkolwiek to było na wszelki wypadek.
- Diana?!
Głos Chrisa. To na pewno on, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy czy w ogóle towarzystwo kogokolwiek. Jednak on tego nie wiedział lub to zignorował i usiadł obok mnie na tym samym schodku co ja.
- Ej, mała.-objął mnie ramieniem.- Nie wiem o co płaczesz, ale już nie musisz.-próbował mnie pocieszać, jednak nie byłam pewna czy w tamtej chwili jakkolwiek dało się mnie uspokoić.
Otarłam oczy nadgarstkiem, na który wcześniej naciągnęłam rękaw bluzy, a potem pociągnęłam nosem, żeby móc normalnie coś mówić.
- Nienawidzę być w centrum uwagi.-wyszlochałam.- A oni na mnie p-patrzyli i tylko na mnie. Wiesz jak ja się czułam?-spojrzałam mu w oczy, które pilnie mi się przyglądały.
- Nie wiedziałem, że aż tak cię to rusza.-przyznał.- Ale już wiem i przepraszam, bo to ja pierwszy cię zobaczyłem, a raczej usłyszałem i zwołałem kilku ludzi, żeby też cię posłuchali. Oni zwołali swoich ludzi no i tak poszło.
- Nienawidzę cię, serio.-pacnęłam go w ramię, ale jednak potem się do niego przytuliłam. Od razu jego ramiona powędrowały, żeby mnie przytulić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro