Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spotkanie w piaskownicy

[Perspektywa - Shado]

Dzisiejszego poranka zbudziły mnie dziwne odgłosy dochodzące z korytarza. Przeciągnąłem się leniwie na swoim łóżku, po czym przeniosłem się do siadu i zacząłem szukać stopami swoje kapcie. Chwyciłem do rąk sweter, który leżał na krześle i założyłem go na siebie. Po chwili wyczułem na swoich łopatkach gniecące uczucie, które wywołane było przez sznurki, które definitywnie nie powinny znajdować się na tym miejscu. Ten fakt dał mi do zrozumienia, że nie dość, że ubrałem się na lewą stronę, to jeszcze tyłem na przód. Przyznam, że już dawno nie zaliczyłem takiego falstartu od rana. Postanowiłem czym prędzej to poprawić i założyć na siebie spodnie oraz bluzę, tym razem dokładnie sprawdzając, z której strony znajdują się metki. Po ubraniu skarpetek, byłem już gotowy do wyjścia na korytarz.

Kiedy tylko przekroczyłem próg swojego pokoju, na moje nogi rzuciły się dwa, małe pociski, w formie mojego przyrodniego rodzeństwa. Mój sześcioletni brat - Luca oraz pięcioletnia siostra - Starnext, posyłali czułe uściski i powitania.

—Cześć Shado.— do towarzystwa rodzinnego doszedł jeszcze pan Xcellence.

—Dzień dobry.— odpowiedziałem.

—Miałem zostawić dzieciaki Marvul'owi, ale zwiał oknem, kiedy tylko je zobaczył.— westchnął— Twój brat zgodził się, aby je popilnować. Masz coś przeciwko?

—Pewnie, że nie.— posłałem szeroki uśmiech w jego stronę.

Tata Marvul ma, że tak powiem, niską tolerancję na dzieci. Chociaż spłodził aż szóstkę. Szczerze, jestem w wielkim szoku, że postanowił zamieszkać ze mną i Pibbidy'm, zamiast zwiać od odpowiedzialności tak, jak w przypadku naszych wersji fell oraz dzieci Xcellence.

Po wyjściu ich rodzica, postanowiłem zabrać dzieciaki do kuchni, gdzie czekał już na nie mój starszy brat, który gotował nam coś dobrego na śniadanie. Okazało się, że zrobił gofry. Byłem wdzięczny dzieciakom za to, że stworzyły dobrą okazję do zrobienia ambitniejszego śniadanka, bo już dawno miałem na takie ochotę. Sam wolę nie wybrzydzać, kiedy Pibbidy robi dla nas jedzenie, bo wiem, że powinienem być mu wdzięczny. Jestem w stanie zrobić sobie kanapkę z serem i szynką, jednak przez mój stan, zdolności kulinarne ograniczają się jedynie do tego. Także nigdy nie będę mógł mu się odwdzięczyć.

—Po śniadaniu pójdziemy na plac zabaw?— Luca przerwał ciszę przy stole.

—Przykro mi, ale do południa musimy zostać w domu.— Pibbidy postanowił zepsuć entuzjazm malucha— Ktoś musi odebrać kuriera.

—Po południu zabiera nas już tata.

—Może innym razem.

—Ja mogę zostać i odebrać kuriera.— powiedziałem, po czym wgryzłem się w gofra— Albo pójść z dziećmi na plac zabaw.— dodałem po dłuższej chwili ciszy, podczas której dzieci czekały na odpowiedź, a Pibbidy zapewne wymyślał wszystkie scenariusze tego, co złego może się stać, jeśli sam odbiorę kuriera.

—Zły pomysł. To i to.— odpowiedział krótko.

—Dobrze, może kurier mógłby oszukać mnie w kwestii pieniędzy, ale co jest takiego złego w opiekowaniu się dziećmi na placu zabaw?

—Samochody na ulicy, porywacze, kontuzje na placu zabaw.— zaczął wyliczać.

—Nie wolno wchodzić na ulice, kiedy jeżdżą samochody, bo można sobie zrobić krzywdę.— Starnext wtrąciła się w rozmowę.

—Jeśli podchodzi do ciebie jakiś potwór i mówi, żebyś za nim poszedł, zaczynasz krzyczeć na cały głos.— dodał Luca.

—A na placu zabaw bawimy się grzecznie i nie biegamy za szybko.— Starnext znowu zabrała głos.

—Zadzwonię po Glooma. Jeśli będzie mógł pójść z wami, puszczę was z nim, a jeśli będzie zajęty, zostajecie w domu.— Pibbidy postanowił wysunąć ostateczny argument.

—Zgodzimy się na te warunki po rozmowie z Gloomem.— Starnext postanowiła jeszcze walczyć.

Koniec końców podporządkowaliśmy się zasadom najstarszego osobnika w domu, ale na szczęście Gloom miał trochę wolnego czasu. Nie wiem jak do końca czuję się po tej rozmowie. Z jednej strony chciałbym, aby Pibbidy miał do mnie trochę więcej zaufania, jednak z drugiej zastanawiam się, czy jestem w stanie na to zasłużyć. Jeszcze niedawno kontemplowałem na temat tego, że umiem robić jedynie kanapki, a za chwilę porywam się do opieki nad dwójką dzieci. Może mój brat ma rację? Może to właśnie jest głos zdrowego rozsądku?

Po zjedzonym posiłku Pibbidy pomógł mi ubrać buty oraz założyć bluzy dzieciakom. Mimo faktu, iż mamy środek lipca, w tym tygodniu temperatura sięga najwyżej piętnastu stopni. Tak czy siak, zapewne je zdejmą, kiedy zgrzeją się bieganiem, ale wzbudzajmy chociaż pozory.

Gloom czekał na nas przed domem. Luca i Starnext tak bardzo śpieszyli się na plac, że nawet nie dali nam się spokojnie powitać. Za to, w momencie, w którym minęliśmy budkę z lodami, magicznym sposobem czasu zrobiło się bardzo dużo.

—Prosimy braciszku, prosimy!— skakali koło mnie.

—Nie sądzicie, że jest dzisiaj za chłodno na lody?— zapytałem.

—Teoretycznie lody powinno się jeść, kiedy jest chłodno.— Gloom postanowił wytrącić się i uderzyć w mój autorytet— To zdrowsze.

—Nie wziąłem ze sobą pieniędzy.— wysunąłem kolejny argument.

—Ja mam.— Gloom znowu zabrał głos.

—Też masz ochotę na loda, prawda?— zapytałem.

—He.— zaśmiał się nerwowo.

Jako iż zostałem przegłosowany trzy do jednego, postanowiliśmy zaliczyć przystanek w drodze na plac. Mój przyjaciel zamówił nam wszystkich po jednej gałce lodów. Postanowiłem pójść w klasyk, czyli czekoladowe, Gloom wziął waniliowe, a dzieciaki o smaku smerfów. Dostałem swoją porcję jako ostatni. Winowajca tego całego zamieszania, zawiesił laskę, bez której nie ruszam się z domu, na moim nadgarstku, wziął do ręki moją drugą dłoń i nakierował nią na wafelek, tak, abym mógł go chwycić.

Reszta drogi na plac przeminęła spokojnie, bo moje rodzeństwo było zajęte. Szli grzecznie za ręce, bez żadnej dyskusji. Puściliśmy ich wolno dopiero przy wejściu na plac. Wtedy też Gloom postanowił z zaskoczenia wytrzeć moją twarz chusteczką.

—Idziemy do ludzi, musisz jakoś wyglądać.— odrzekł w odpowiedzi na mój pisk.

—Nie strasz mnie tak.

—No już, już.

Jako iż terytorium placu zabaw było dla mnie średnio znane, w ruch poszła laska, którą badałem w zasadzie całą drogę do ławki. Ślepota jest czymś naprawdę uciążliwym, jednak z biegiem czasu nauczyłem się z tym żyć. Nie rozstaję się z moją laską od szóstego roku życia, czyli już dobre dziesięć lat. Jedyną rzeczą, która jest pocieszająca, jest fakt, że dwa lata temu nauczyłem się widzieć aury. Jako syn Marvul'a, jestem w stanie odczuwać pozytywne emocje innych, a poprzez wypadek z Halluciv'em również i te negatywne. Tata pokazał mi, że te emocje składają się na aury, zaś aby je zobaczyć, nie potrzebuję do tego oczu. Widzimy je duszą. Dopiero w momencie, w którym zostałem o tym uświadomiony, zacząłem dostrzegać dziwną poświatę, która otaczała każde żywe stworzenie. W ten sposób bez wydawania przez osobę jakiegokolwiek dźwięku, mogę widzieć gdzie się znajduje. Minusem tego jest to, że przedmioty nie mają swoich aur oraz aura jest o wiele mniej kształtna niż potworza sylwetka, więc nie jestem w stanie zobaczyć większości gestów, w zasadzie to prawie żadnych gestów. Zauważę jedynie jeśli ktoś stojący do mnie bokiem, wyciągnie przed siebie ramię i na coś wskaże oraz rzeczy w podobnym stylu. Mimo iż dla niektórych może wydawać się to niewiele, ta nowa umiejętność wywołała u mnie niezwykłą falę szczęścia i przywróciła nadzieję. Jeśli jestem w stanie zobaczyć cokolwiek, kto wie, może kiedyś będę w stanie przegnać ciemność na zawsze.

—Shado, pobujasz mnie na huśtawce?— to jedno zdanie przerwało całą moją chwilę refleksji.

—Pewnie.— odrzekłem w stronę Star.

—To ja pobujam Lucę.— Gloom postanowił włączyć się do zabawy.

—Luca nie chce się bujać, siedzi w piaskownicy.

Przyznam, że bujanie Star okazało się trudniejsze niż myślałem. Ciężko było mi ocenić odległość po jej aurze, a dźwięki zagłuszone były przez inne krzyczące dzieci. Po czasie obrałem sobie strategię liczenia sekund po skrzypnięciu łańcucha, które było głośne, i to nawet wychodziło. A przynajmniej zdecydowanie lepiej niż trzymanie rąk w jednym miejscu i czekanie. Mimo iż nie poszło mi tak, źle wynająłem Glooma do tego, aby dalej bujał moją siostrę. Na pewno w ten sposób będzie miała więcej frajdy. Ja za to postanowiłem potowarzyszyć Luce w piaskownicy. Czyli w zasadzie zamieniliśmy się miejscami.

Po zajęciu miejsca na stanowisku, od razu, bez zbędnego gadania zostało mi wręczone wiaderko, łopata oraz polecenie, aby wykonać miasto przyszłości. Faky uczestniczenia w tej zabawie również nie do końca przemyślałem. Dlatego postanowiłem nie ingerować zbytnio w plan budowy, a dostarczałem jedynie materiał w wiaderkach. Oczywiście tu też musiałem uważać, aby nie narażać infrastruktury, albo nie zniszczyć pracy jakiegoś innego, biednego dziecka. Na szczęście Gloom i Starnext przyszli z pomocą po około dziesięciu minutach.

—Robi się tłoczno, wracam na ławkę.— odrzekłem po dłuższej chwili wspólnej zabawy.

—Będziesz mógł pomacać efekt końcowy, kiedy ZNISZCZYMY MIASTO!— Star zaczęła się złowieszczo śmiać.

—Nie, Star!— Luca krzyknął w przestrachu.

Zacząłem szukać dookoła siebie swojej laski, jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć.

—Widzieliście moją laskę?— zapytałem.

—Jest masztem, na którym zawiśnie flaga naszego państwa. Kiedy już zostanie skończone.— zaszeleścił w dłoniach, naprawdopodobniej, paczką po chipsach, którą ktoś tutaj zostawił.

—Luca, potrzebuję jej do chodzenia.

—Ale co będzie naszym masztem?

—Jeśli będziecie bawić się grzecznie we dwójkę, znajdę wam jakiś patyk.— Gloom zaproponował ugodę.

Po otrzymaniu zgody na skonfiskowanie masztu, wstałem z ziemi, a następnie po niego sięgnąłem. Jednak kiedy tylko posunąłem stopę do przodu, poczułem pod nią coś twardego, coś co było na kółkach. Kółkach, które ruszyły się, kiedy tylko ja wykonałem swój ruch, pociągając mnie za sobą i kradnąc moją równowagę. Wywróciłem się prosto na plecy. Upadłem na coś twardego. Posiadało swoją aurę, więc prawdopodobnie było żywe.

—Shado, wszystko w porządku?— usłyszałem zmartwiony głos Glooma.

—Tak, tak.— wymamrotałem, szukając jakiegoś stałego gruntu dla dłoni, jednak gdziekolwiek bym nie szukał, trafiałem cały czas na osobę na, którą wpadłem— Przepraszam.— powiedziałem, uświadamiając sobie, że wypadałoby to zrobić.

—Sory, ale dlaczego macasz mnie po miednicy?

Zatrzymałem swoją dłoń, a następnie szybko zabrałem ją z wcześniejszego miejsca i położyłem na klatce piersiowej. Momentalnie poczułem jak na mojej całej twarzy pojawia się fioletowo-żółty rumieniec. Przez zawstydzenie oraz fakt, że nie za bardzo wiedziałem gdzie się ruszyć, siedziałem nieruchomo, w tej samej pozycji, prawdopodobnie na jego kolanach.

—Przepraszam, nie wiedziałem.— pisnąłem.

—Nie no koleś, wpatrywałeś się w dokładnie to miejsce.— nie wiem co bardziej mnie w tamtej chwili upokorzyło. To zdanie, czy fakt, że szkielet, którego zmolestowałem lekko się zaśmiał.

—P-patrzyłem na swoją rękę, a-a w sumie to nie-e patrzyłem, bo...— zacząłem dość nieporadnie tłumaczyć się łamliwym głosem.

W końcu moje wybawienie pociągnęło mnie za ręce i pomogło mi wstać. Następnie podał mi do rąk moją laskę i poklepał po plecach. Ja za to naciągnąłem kaptur od bluzy na samą kość czołową.

—Shado nie widział, bo jest ślepy.— Gloom zaczął mnie tłumaczyć.

—Oh, sorki.— nieznajomy chłopak wydawał się lekko zakłopotany.

—Nie, to ja przepraszam.— odpowiedziałem.

—Możesz mi mówić Hun*.— zamrugałem kilkukrotnie. Nieznajomy, widząc moje zakłopotanie, ponownie się zaśmiał— Obok mnie siedzi moja młodsza siostra, Opal.

—Shado.— przedstawiłem się.

—Jeśli chcesz, dzieciaki mogą się trochę pobawić, a my, no cóż, mogę zrobić ci miejsce na moich kolanach.— zażartował. Moje kości policzkowe pochłonął czysty ogień, co na pewno nie obeszło jego uwadze, jednak tym razem postanowił tego nie komentować.

—Ale my musimy już iść pa.— odrzekłem na jednym oddechu, po złapałem Glooma za rękę i wyskoczyłem z nim z piaskownicy, kompletnie zapominając, że jest w niej moje rodzeństwo, po które będzie trzeba wrócić.


*Hun - w slangu angielskim oznacza kochanie, skarbie itp.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro