Sala plastyczna
[Perspektywa - Shado]
Nie wiem jakim cudem Pibbidy to robi, ale dosłownie co rok, choruje dokładnie w drugim tygodniu września. Nie powiem, że nie byłem przygotowany na taką okoliczność, ale i tak czuję się bardzo dziwnie z tym, że to ja gdzieś wychodzę, a on zostaje w domu. Zawsze, kiedy miał grypę, moja nauczycielka mogła podać mu szklankę wody lub lekarstwa, jednak dzisiaj zostawiamy go całkowicie samego. Wiem, że mało ze mnie pożytku. Nie umiem nawet sam zalać herbaty i przynieść jej do pokoju, ale zawsze jest raźniej, kiedy ktoś krząta się na dole. Zapytałem nawet Eraser'a, czy nie znalazłby chwili wolnego, ale w tym przypadku odpowiedź zawsze jest ta sama. Marvul z kolei nie wrócił na noc do domu, bo stwierdził, że nie chce się zarazić.
W momencie, w którym przekładałem z szafki do torby wszystkie potrzebne leki, usłyszałem dzwonek do drzwi. Przerwałem czytanie Braille'a z opakowań i ruszyłem w stronę korytarza.
Nie pamiętam dokładnie drogi do szkoły, więc aby obyło się bez większych problemów, a Pibbidy był spokojny, Hun zgodził się przez parę dni odgrywać rolę mojego przewodnika. Mówił, że nie robi mu to żadnej różnicy, ale jednak trochę bardziej musiał się natrudzić, żeby dotrzeć do DreamSwap szybciej, od szkolnego autobusu, który dojeżdża na maks dziesięć minut przed pierwszym dzwonkiem. Tak czy siak to bardzo miłe z jego strony.
—Cześć.— przywitał się, kiedy otworzyłem drzwi i pojawiłem się w zasięgu jego wzroku. Ja dostrzegłem go jeszcze będąc w kuchni, ale tak już jest kiedy „widzi" się przez ściany.
—Cześć!— odpowiedziałem tym samym— Ile wydałeś na autobus?— zapytałem na przywitanie.
—Daj spokój, to tylko parę golda.— odpowiedział w ten sposób, odczytując moje intencje spłacenia długu.
—Parę golda razy prawdopodobnie trzy dni.
—Możesz mi za to dać coś do jedzenia.
—Okej. To chyba kwita. Zajrzyj do lodówki, a ja zaniosę Pib'owi wszystko, co potrzebne.
Powróciłem do czytania nazw wszystkich gripeksów, holineksów i innych ów. W tym czasie po kuchni rozległ się dźwięk szperania w lodówce. Po odgłosie szeleszczenia wieczka, wywnioskowałem, że zdecydował się na jeden z jogurtów Pibbidy'ego.
—Hej, pomógłbyś mi w czymś?— zwróciłem się do Hun'a.
—Pewnie.
—Zalejesz wrzątkiem herbatę?
—Okej.
Przyłożyłem dzióbek elektrycznego czajnika do zlewu i trzymałem pod strumieniem wody mniej więcej dwadzieścia sekund. Tak całkiem szczerze, robiłem to pierwszy raz w życiu. Zazwyczaj Pib mnie w tym wyręcza i w sumie mógłbym poprosić o to Hun'a, ale, nie wiem dlaczego, jakoś głupio mi było przyznać, że nie umiem wykonać tak prostej czynności. Nigdy nie miałem większych oporów przed tym, aby prosić o pomoc, jednak w jego przypadku jest inaczej. Nigdy nie odmówił mi pomocy, ani nic w tym stylu. Wręcz przeciwnie. Powód tkwi gdzieś indziej. Może to dlatego, że wiele razy udowodnił mi, że jednak jestem w stanie coś zrobić.
—Dlaczego sam nie zalejesz herbaty?— zapytał, w momencie, w którym zauważył, że po odstawieniu czajnika na podstawce zacząłem szukać, na szczęście jedynego, przycisku.
—Nie wiem do którego momentu mam lać. A wolę nie bawić się wrzątkiem.
—A no, w sumie racja.— przyznał.
Czekaliśmy obydwoje na to, aż czajnik wyda z siebie charakterystyczny dźwięk pikania. Kiedy to się stało, Hun spełnił swoją obietnicę. Postanowiłem wykorzystać czas, w którym parzyła się herbata na powrót do mojego pokoju po plecak i kota, których zapomniałem wziąć wcześniej. Mój kompan, który zdążył opróżnić całe opakowanie jogurtu, wyrzucić je do kosza, a nawet zmyć po sobie łyżeczkę, postanowił mi potowarzyszyć.
Nie miałem w planach zaprowadzać Hun'a do swojego pokoju, dlatego panował w nim lekki bałagan w formie leżących na podłodze zeszytów i książek, które nie były mi dzisiaj potrzebne, wczorajszej koszulki, którą rzuciłem na krzesło i pewnie czegoś jeszcze, o czym już nie pamiętałem, ale przypomnę sobie kiedy w to wlezę, albo zwalę to na podłogę. Na szczęście Hun'owi jakoś za bardzo to nie przeszkadzało. A przynajmniej tak mi powiedział.
Założyłem na ramię swój plecak, po czym podszedłem do szafy, aby wyjąć z niej kota. Nie wiem dlaczego, ale Szlamuś kocha spać w tym miejscu tak mocno, że jedną półkę przeznaczyłam na jego legowisko. Położyłem mu tam długą, płaską poduszkę i miskę z wodą, a sam przytachał sobie swoją ulubioną, pluszową myszkę. Jednak muszę go stąd zabrać na czas, kiedy nie będzie mnie w domu, bo woli przebywać na dworze, kiedy jest sam i nawet jeśli dzisiaj teoretycznie nie jest sam, Pibbidy go nie wypuści.
—Hop.— wystawiłem ręce w jego stronę, aby w nie wskoczył, a kiedy już to zrobił delikatnie go przytuliłem— Poznałeś już Szlamusia?— zapytałem Hun'a.
—Nie. Na imprezie schował się w twoim pokoju.— podszedł bliżej, po czym zaczął głaskać kotka. Szlamusiowi się to spodobało, zaczął mruczeć— Dlaczego Szlamuś?— zapytał.
—Tajemnica.— odpowiedziałem wymijająco.
—Jak zwykle.— Hun prychnął pod nosem— O masz nawet obraz swojego kota.— zwrócił uwagę na fakt, o którym zdążyłem już zapomnieć.
—Faktycznie.— przyznałem.
—Nawet dwukolorowe oczy się zgadzają. Ktoś go dla ciebie namalował?
—Ja go namalowałem.
—Serio? Ile miałeś wtedy lat? Znaczy... ym... nie musisz odpowiadać.— trochę się speszył.
—To była ostatnia praca, którą namalowałem przed wypadkiem. Czyli tak około sześciu.
—Nie wierzę. Wygląda za dobrze jak na sześciolatka.
—To komplement?
—Zapomnieliśmy o herbacie.
—No tak!
Dzisiaj w szkole było trochę dziwnie. Mimo, że Pibbidy już uspokoił się z tym ciągłym patrzeniem na mnie na lekcjach, daje mi trochę więcej swobody na przerwach i nie chodzi za mną krok w krok, czułem jakby brakowało mi czegoś. Z resztą nie tylko mnie. Gloom jest bez Pib'a kompletnie zagubiony i w zasadzie nie wie co ma ze sobą zrobić. Na przerwach głównie siedział z nosem w telefonie i wysyłał mojemu bratu spam wiadomości, które odczyta, kiedy przestanie boleć go głowa.
—Gloom, twoja kolej.— Rage ponaglił Gloom'a, który znowu stracił kontakt z rzeczywistością.
—Hm no tak, UNO.
—Że jak?! Jakim cudem miałeś cztery takie same karty?!— Rage się oburzył.
—Nie chcesz wiedzieć jaka jest ta ostatnia.
—Zgaduję, że plus cztery.— Blot się wtrącił.
—He he.
—Cholera, nie gram z nim!— Rage uderzył o stół, prawdopodobnie talią kart.
Jako iż skończyliśmy jeść dziesięć minut przed czasem, chłopaki stwierdzili, że to dobry moment, żeby Gloom wyciągnął talię kart do UNO, którą zawsze nosi przy sobie. Ja oczywiście tylko im się przysłuchiwałem, ale to też było zabawne. Rage się denerwował, Gloom czerpał ze swojego szczęścia pełnymi garściami, a Blot i Fancy przepraszali się nawzajem przed rzuceniem plus dwa lub plus cztery. Dobrze się z nimi bawię. Czasami spędzam czas z ich paczką, a czasami z przyjaciółmi Hun'a. Tak czy siak w obydwu przypadkach jestem miłe widziany.
A pro po Hun'a, właśnie poczułem jak ktoś próbuje się do mnie podkraść i mnie zaskoczyć, dlatego odwróciłem się w jego stronę i udaremniłem jego zamiary.
—No nie da się ciebie podejść.
—Chyba, że jesteś meblem.— prychnąłem w odpowiedzi na swój własny, kiepski dowcip. Hun zrobił to samo.
—Masz dzisiaj jakąś wolną lekcję?— zapytał— Mam dla ciebie niespodziankę
—Teoretycznie WF, ale nauczyciel każe mi siedzieć na ławce i słuchać.
—Po szkole raczej też nie, bo pewnie chcesz wrócić jak najszybciej do Pib'a.
—Jeśli nie możesz, ja pójdę do Pib'a!— Gloom wtrącił się w rozmowę, zanim zdążyłem potwierdzić chociażby skinieniem czaszki.
—Nie boisz się, że się zarazisz?— zapytałem.
—Wezmę maskę. I zero przytulania. Chyba. Za to jak wrócę do domu to się wykąpie.
—Ty jesteś gościu poważnie zdesperowany.— Rage podsumował.
Reszta pobytu w stołówce minęła dosyć spokojnie, reszta pobytu w szkole również. Z wyjątkiem kartkówki z historii nie przydarzyło się nic ciekawego. Nawet wf wyglądał zupełnie tak samo, jak za każdym razem, chociaż nauczyciel ostrzegał mnie przed tym, że „w końcu się za mnie weźmie". Nie wiem o co może mu chodzić. Nie potrafię używać magicznych ataków, nie umiem też unikać takowych. Nie widzę piłki, ani lotki, nie mogę robić okrążeń wokół boiska, bo nie wiem kiedy skręcić. W zasadzie mogę wykonywać jedynie pompki, przysiady i tym podobne, ale robienie tego niepełną godzinę od poniedziałku, do piątku, przez dziesięć miesięcy nie brzmi ciekawie. Z tego powodu rodzice załatwili mi zwolnienie z wf-u.
Hun powiedział, że mam czekać na niego pod swoją klasą, więc tak zrobiłem. Nie miałem pojęcia jaką niespodziankę mógł przygotować, ale byłem podekscytowany. On zawsze wpada na kreatywne pomysły. Trzymał mnie w niepewności, aż do momentu, w którym znaleźliśmy się u celu, a ja poczułem znajomy zapach farby olejnej.
—Gdzie jesteśmy?— zapytałem aby się upewnić.
—Pracownia plastyczna. W poniedziałki i czwartki, po lekcjach stacjonuje tu kółko plastyczne, ale dzisiaj mamy salę tylko dla nas. Pan Stain powiedział, że możemy być tu ile chcemy, jeśli niczego nie zepsujemy.
—I jesteś pewny, że powinienem tu być?
—A zaliczyłeś dzisiaj swoją dzienną wpadkę?
—Jeszcze nie.
—Będziemy ostrożni. Chodź.— złapał mnie za dłoń i zaczął gdzieś prowadzić— Przygotowałem dla ciebie wcześniej stanowisko.
—Dla mnie?
—Lubisz malować, prawda?
—Lubiłem.— przyznałem lekko smętnym tonem— Ale od kiedy nic nie widzę, mam to utrudnione.
—Ale nie niemożliwe.— wsunął mi w dłoń jakiś patyczek, po zbadaniu nowego kształtu, okazało się, że to pędzel— Spróbuj. Pomogę ci.
Wystawiłem dłonie przed siebie i przy ich pomocy, starałem się przekonać na czym i jak dużym formacie będę malować. Okazało się, że miałem przed sobą płótno na sztaludze, średnich rozmiarów, około trzydzieści na pięćdziesiąt. Szczerze, miałem lekką tremę, a do czaszki nie napływały mi żadne pomysły tego, co mógłbym namalować. Jednak w momencie, w którym poczułem dotyk na swoim ramieniu, te dwa zmartwienia odeszły na dalszy plan. Na twarzy pojawił mi się lekki rumieniec, ale też lekki uśmiech. Hun zorganizował dla mnie to wszystko przez jedną, najzwyklejszą rozmowę. Chciał sprawić mi radość. I udało mu się. Kiedy byłem dzieckiem, tworzenie było dla mnie jedynie zabawą, dziś jest cząstką beztroskiej przeszłości, do której tak chętnie bym wrócił. Może nie powinienem przejmować się tym, że to co zrobię będzie szpetne, może powinienem skupić się właśnie na tym co czuję, na tej dziecinnej radości, na tym, że właśnie trzymam w swoich dłoniach magiczne narzędzie, które będzie w stanie przenieść to co chcę, do rzeczywistego świata. Nawet coś co nie istnieje. Coś, czego inni nigdy nie widzieli... Już wiem, co chcę namalować.
Poprosiłem Hun'a, aby stanął za sztalugą. Trochę go to zdziwiło. Zapewne myślał, że będę chciał mieć go blisko siebie, aby podpowiadał mi, w którym miejscu wcześniej trzymałem pędzel, albo chociażby mówił mi jaki kolor farby biorę do rąk, jednak z tymi dwoma aspektami postanowiłem poradzić sobie prawie sam. W pierwszym przypadku po prostu zaufałem swojej intuicji, a w drugim ułożyłem obok siebie farby w odpowiedniej kolejności (przy czym pomógł mi Hun), jednak jeśli nie byłem w stu procentach pewny, podnosiłem tubkę do góry i pytałem czy to na pewno ta.
Z każdym pociągnięciem pędzlem, czułem się coraz pewniej z tym co robię, chociaż najprawdopodobniej tworzyłem coraz większy bałagan. Nie wiedziałem do końca w jaki sposób mokre farby mieszały się ze sobą na płótnie. Nie pamiętałem już jak robiłem to kiedyś, więc po prostu szedłem na żywioł. Mimo tego, było to dość interesujące doświadczenie. Bardzo żałowałem tego, że nie byłem w stanie zobaczyć co finalnie z tego wyszło.
—Skończyłem.— odpowiedziałem, na co Hun zerwał się z miejsca.
—Szybko.— przyznał— A co to?— zapytał po tym, jak dźwięk kroków ustał.
—To ty.— odpowiedziałem, co trochę go zdziwiło. Na chwilę zaniemówił— To jest właśnie sposób w jaki cię widzę.— zacząłem dość nieśmiało, w międzyczasie bawiąc się swoimi ubrudzonymi palcami— Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale to nie do końca jest tak, że ja nic nie widzę. Widzę aury innych potworów. Nie wiem na ile byłem w stanie to odzwierciedlić, ale wyglądają jak coś w tym stylu. Pozytywne emocje mają złoty kolor, a negatywne czarne, jest jeszcze biały, który jest balansem, ale widuję go bardzo rzadko.
—To dlatego jesteś w stanie zauważyć kogoś w tłumie, ale wpadasz na różne przedmioty.— przyznał dość zamyślonym tonem— To niesamowite.— kolory w jego aurze zaczęły się mieszać i na wierzch zaczęło wychodzić coraz więcej złotego— A twój obraz jest wspaniały.
—U-uh.— wydałem z siebie jakieś dziwne dźwięki, które były reakcją na niespodziewany komplement— Mówisz to naprawdę, czy dlatego że się przyjaźnimy? Na pewno jest krzywy.
—Może. Nie mam zamiaru czepiać się strony technicznej, bo totalnie się na tym nie znam. Pokazałeś coś, czego nigdy nawet sobie nie wyobrażałem, coś o czego istnieniu nie wie bardzo wiele osób. Nie jestem jakimś wielkim znawcą sztuki, ale rusza mnie to. Nie umiem opisać tego innymi słowami. To jest wspaniałe. Wszystko czego się od ciebie dowiaduje, jest jak nie z tej Ziemii. Naprawdę jesteś wyjątkowy.
Poczułem kolejną falę gorąca uderzającą prosto na moją twarz. Powinienem powiedzieć coś w stylu „ty też jesteś wyjątkowy", albo przynajmniej podziękować za tak wielki komplement, jednak zamiast tego złamałem pędzel w dłoni. I ja nawet nie wiem dlaczego! A kiedy to do mnie doszło, przestraszyłem się, po czym wyrzuciłem go na podłogę. Jak można się spodziewać, nie zwróciło mu to życia. Co ja w ogóle odwalam? Miłość odbiera mi rozum, a magia gromadząca się w kościach policzkowych odcina dopływ do mózgu. Jedyne logiczne wytłumaczenie.
—Co ty robisz?— Hun zapytał, nie powstrzymując śmiechu.
—Nie mam pojęcia.
Nie wiem, może tak instynktownie chciałem odwrócić uwagę od mojej żółto-fioletowej twarzy, ale zrobiłem to w bardzo durny sposób.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro