Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Staliśmy kilka metrów za zielonym znakiem z białym napisem „Kurki". Dookoła panowała błoga cisza, a główna ulica biegnąca przez miasteczko była opustoszała. Jechało nią tylko jedno auto i minęło nas z cichym warkotem, wzbijając tumany kurzu z jezdni.

Rozejrzałam się wokół, starając się dostrzec dom ze zdjęcia i okazało się, że stoimy raptem kilkanaście metrów od niego. Charakterystyczne ogrodzenie otaczało wściekle zielony trawnik, a od furtki do drzwi wejściowych parterowego domu prowadziła ścieżka z kocich łbów.

– To chyba ten dom – powiedziałam do Gabriela, wskazując ręką w stronę wspomnianego budynku.

– To chodźmy tam – zdecydował, wzruszając ramionami.

Przeszliśmy na drugą stronę jezdni i niespiesznie szliśmy wąskim chodnikiem. Im bliżej furtki byliśmy, tym szybciej waliło mi serce. Miałam już dwie konfrontacje z Wiką, które nie były udane i nie odbyły się w miłej i przyjaznej atmosferze, więc byłam trochę zestresowana kolejną. Tym razem jednak był ze mną Gabriel, dlatego liczyłam na to, że w końcu uda nam się nawiązać jakąś nić porozumienia z jego siostrą.

Kiedy stanęliśmy przed furtką, okazało się, że jest otwarta, wiec pchnęłam ją i przemierzywszy krótką ścieżkę, zatrzymaliśmy się na betonowej wylewce pod drzwiami frontowymi.

– Dobra, to teraz chwila prawdy – mruknęłam do mojego towarzysza i wcisnęłam dzwonek.

We wnętrzu domu rozległa się melodyjka, której dźwięk dobiegał z otwartego nieopodal okna. Po chwili usłyszałam, jak zgrzytnął zamek otwieranych drzwi i serce podjechało mi prawie do gardła.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Wiktoria Zamojska-Rodak we własnej osobie. Zobaczywszy mnie w pierwszej sekundzie miała neutralny, nawet lekko znudzony wyraz twarzy, ale szybko mnie rozpoznała, bo zaraz jej czoło zmarszczyło się gniewnie, a usta rozchyliły w niemym niedowierzaniu.

– Cześć – rzuciłam.

– To znowu ty! – krzyknęła.

– Wybacz, że nawiedzamy cię bez zapowiedzi, w dodatku w niedzielę, ale tym razem naprawdę musimy porozmawiać i zrobimy to we trójkę – powiedziałam szybko.

– Kobieto! Ty jesteś jakaś nienormalna! – Na twarz Wiki wypłynęły intensywne rumieńce, a źrenice wyraźnie się powiększyły.

– Wpuścisz nas, żebyśmy mogli porozmawiać jak ludzie? – Starałam się brzmieć na pewną siebie i opanowaną, ale w środku cała się telepałam.

– Nas? – Wiktoria oderwała ode mnie spojrzenie i rozejrzała się dookoła. – Masz jakąś schizofrenię czy jak? Nie dosyć, ze stalkera to jeszcze wariatka! – zawołała.

Spojrzałam na Gabriela, a on stał obok mnie jak kamienny posąg i bez słowa wpatrywał się w swoją siostrę.

– To Gabriel, twój brat, prawda? – zapytałam Wiktorię, wskazując na stojącego obok mnie mężczyznę.

– Spadaj stąd, świrusko i przestań mnie prześladować! – krzyknęła i już zamykała drzwi, ale je przytrzymałam.

– Dlaczego po prostu normalnie z nami nie porozmawiasz?! – Też już krzyczałam. – Gabriel, no powiedz coś! To ona! To Wika, prawda? Przypomnij sobie!

– Wynocha, bo zadzwonię na policje! – pogroziła Zamojska.

Trochę mnie tym wystraszyła, co sprawiło, że przestałam napierać na drzwi i udało jej się je zamknąć. Dźwięk przekręcanego zamka uświadomił mi, że chyba nic już nie zdziałamy. Mimo wszystko znów wcisnęłam przycisk dzwonka, a następnie wściekła spojrzałam na Gabriela.

– Dlaczego się nie odezwałeś?!

Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.

– Nie wiem... – szepnął. – Czułem się, jakby mnie kompletnie zamroziło.

Wciąż trzymałam palce na dzwonku, kiedy usłyszałam pukanie w szybę okna znajdującego się tuż obok drzwi. Firanka została odsłonięta, a w oknie stała Wiktoria z wściekłą miną i pokazywała na telefon, który trzymała w dłoni, jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że nie żartowała z tą policją.

– Wiesz co, lepiej chodźmy stąd, zanim twoja stuknięta siostrzyczka naprawdę zadzwoni po bagiety – mruknęłam, złapałam Gabriela za rękaw i pociągnęłam w stronę furtki.

Nie tak wyobrażałam sobie to spotkanie.

Kiedy opuściliśmy posesję i szliśmy w stronę przystanku autobusowego, który, jak się okazało znajdował się raptem trzydzieści metrów od domu Wiktorii, Gabriel nie odezwał się ani słowem. Ręce włożył do kieszeni kurtki i zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w dal.

Gdy dotarliśmy na przystanek, sprawdziłam rozkład i usiadłam na skromnej ławeczce pod wiatą. Za dziesięć minut miał odjeżdżać stąd autobus podmiejski do Czwartynia, więc uznałam, że po prostu sobie poczekamy. Gabriel usiadł obok mnie i westchnął głęboko.

– Ona sprawiała wrażenie, jakby mnie nie widziała – rzekł w końcu.

– Cóż... – Wzruszyłam ramionami. – Pewnie wypiera twoje istnienie. Tak bardzo nie chce cię widzieć, że ignoruje twoją obecność do absurdalnego stopnia.

– Serio w to wierzysz? – zapytał z powątpiewaniem, patrząc na mnie.

– No chyba mi nie powiesz, że serio cię nie widziała? – zdziwiłam się. – Przecież nie jesteś duchem.

Na potwierdzenie swoich słów wyciągnęłam do niego ręce i dotknęłam palcami jego policzków.

– Jesteś prawdziwy, a duchy są raczej niematerialne, z tego co mi wiadomo – stwierdziłam.

Już zabierałam ręce, kiedy Gabriel złapał moją lewą dłoń i mocno ścisnął.

– Au! No co ty?! – oburzyłam się i wyrwałam rękę z jego uścisku.

– Przepraszam, ale... chciałem się upewnić.

W milczeniu czekaliśmy na autobus, a ja zaczęłam zastanawiać się nad teorią Gabriela. Właściwie moje wytłumaczenie, że po prostu wyparła jego obecność było strasznie głupie. No bo można kogoś ignorować i udawać, że się go nie widzi, ale reakcja Wiki była trochę dziwna i niezbyt pasująca do mojej teorii. Nazwała mnie wariatką, gdy powiedziałam, że jestem tu z Gabrielem.

– Rozmawiasz z kimś innym poza mną? – zapytałam.

– Właściwie to od tego wypadku, którego zresztą nie pamiętam, rozmawiałem tylko z tobą... – przyznał Gabriel.

– No ale... Minął już ponad tydzień odkąd się znamy – zauważyłam. – Na pewno wychodziłeś z domu po jakieś zakupy? Może był u ciebie listonosz z poleconym albo sąsiad chciał pożyczyć cukier?

– Emm... Nie... Chyba nie...

– Kiedy ostatnio coś jadłeś albo piłeś? – pytałam dalej.

Gabriel przeczesał ręką włosy i głośno wypuścił powietrze, starając się sobie przypomnieć tak prozaiczną rzecz, jak spożywanie posiłków.

– Hmm... – mruknął w końcu. – W sumie to nie pamiętam. Jakoś nieszczególnie zwracam uwagę na to kiedy i co jem.

– O ile coś jesz... – skwitowałam.

Sięgnęłam do torebki i przejrzałam jej wnętrze. Byłam prawie pewna, że mam tam ukrytego na czarna godzinę Snickersa.

– Zjedz to – rzekłam do Gabriela i podałam mu batona.

Wziął go ode mnie i rozwinął papierek, ale zanim ugryzł zawahał się. Przysunął batona do nosa, powąchał i skrzywił się lekko.

– Wiesz... Chyba nie jestem głodny – oznajmił i oddał mi słodycz.

Wpakowałam z powrotem batona do papierka i wrzuciłam do torebki. Normalnie pewnie bym go zjadła, ale z jakiegoś powodu żołądek mi się zacisnął. Gabriel nie je. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Może faktycznie nie miał akurat ochoty, przecież nie będę go zmuszać, żeby obalić jakąś totalnie abstrakcyjną teorię. Co za bzdura, jak w ogóle mogę brać pod uwagę opcję, że Gabriel jest duchem?! Przecież to totalny absurd.

Właśnie nadjechał autobus, więc odegnałam od siebie te myśli i wsiedliśmy. Kupiłam u kierowcy dwa normalne bilety i zajęliśmy miejsce gdzieś po środku, na poczwórnym siedzisku. Naprzeciwko nas siedział starszy pan z jamnikiem na kolanach.

Usiadłam przy oknie i obserwowałam przemykające na zewnątrz domy, drzewa i samochody. Straciłam już kompletnie nadzieję na to, że uda nam się porozmawiać z Wiktorią, a jak to się mówi do trzech razy sztuka. Została jednak jeszcze Karolina, więc spróbuję podziałać coś z tej strony.

Nagle do moich uszu dotarło piskliwie skomlenie psiaka. Oderwałam wzrok od widoku za oknem i spojrzałam na pana siedzącego naprzeciwko. Jego jamnik wpatrywał się w Gabriela i piszcząc cały się trząsł. Zerknęłam na mojego towarzysza, a ten bacznie przyglądał się zwierzęciu.

– No już, Klusek, już dobrze, spokojnie. – Starszy pan głaskał psa po grzbiecie i starał się go jakoś uspokoić.

Gabriel nawet nie zwrócił na mnie uwagi, tylko świdrował wzrokiem psa. Wyglądał na mocno zaniepokojonego i sprawiał wrażenie, jakby zaraz chciał zerwać się z miejsca i wyskoczyć z pojazdu.

– Stary, wyluzuj – mruknęłam do niego.

– Słucham?! – zawołał z wyczuwalnym oburzeniem w głosie właściciel psa.

No chyba nie myślał, że do niego mówię?

– Nie mówiłam nic do pana.

– Wydawało mi się, ze nazwała mnie panienka starym – rzekł obrażonym tonem.

– Piesek się boi? – zmieniłam temat.

– Nie wiem co się dzieje. – Mężczyzna poklepał po łebku swojego pupila. – Zwykle nie boi się jeździć autobusem, jest przyzwyczajony. Może się rozchorował.

Nie ciągnęłam dalej tej rozmowy, bo nie chciałam za chwilę usłyszeć historii życia starszego pana i jego Kluska, więc znowu zwróciłam twarz w stronę okna. Na szczęście na następnym przystanku staruszek wysiadł.

Jak tylko autobus ruszył z przystanku Gabriel wydawał się mniej spięty.

– Tylko mi nie mów, że boisz się psów – powiedziałam, nie kryjąc rozbawienia.

– Nie boję się – zaperzył się. – Po prostu ich nie lubię. Chociaż sam nie wiem czemu. Chyba kiedyś je lubiłem.

– Może akurat ten jeden nie przypadł ci do gustu – zaśmiałam się.

– Dziwne, ale miałem wrażenie, jakby chciał mnie zaatakować.

– Co ty gadasz? Ten pies był mega przerażony.

– Nieważne. Dobrze, że ten facet już wysiadł.

Niebawem dojechaliśmy do Czwartynia. Autobus zatrzymywał się zaraz przy wjeździe do miasta, industrial area, jak zawsze nazywałam ten obszar, a następnie na dworcu głównym i jechał dalej do następnego miasta. Z tej racji najwygodniej było dla nas wysiąść na dworcu. Stamtąd miałam na swoje osiedle już tylko trzy przystanki miejskim autobusem. Gabriel oznajmił, że przejdzie się pieszo, ale poczeka ze mną na przystanku na mój autobus. Stanęliśmy sobie kawałek od wiaty, bo pod nią gromadziło się mnóstwo ludzi.

– Jesteś pewien, że się nie zgubisz i trafisz sam do domu? – zapytałam.

– Daj spokój, no pewnie.

– Z twoimi problemami z pamięcią to trochę się boje, że będziesz błądził.

– W razie czego odpalę google maps i jakoś sobie poradzę.

Właśnie nadjeżdżał jakiś autobus, więc wychyliłam się nieco, żeby spojrzeć czy to mój i wtedy zobaczyłam coś, co sprawiło, że mój w miarę dobry humor runął jak domek z kart. Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam Walerię i Damiana. Obściskujących się. Wpatrzonych w siebie, jak dwa zakochane gołąbki. Z uśmiechami i wypiekami na twarzach. Cudownie...

Świdrowałam ich zagotowanym spojrzeniem, ale nie widzieli mnie, zbyt zaabsorbowani swoim własnym towarzystwem. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.

– Co jest, Nelka? Co tam zobaczyłaś?

Odwróciłam się twarzą do Gabriela, żeby już nie musieć patrzeć na tę parkę. Spojrzał w tamtą stronę ponad moim ramieniem.

– Chodzi o te parę? – zapytał. – To jacyś twoi znajomi.

– To mój były chłopak i była przyjaciółka – warknęłam. – To przez nich spotkaliśmy się na wiadukcie.

– Och – mruknął Gabriel. – To oni cię zranili.

– Nie mówmy już o tym. Nie patrz tam – rzuciłam cierpko.

Sprawa była dla mnie wciąż bardzo świeża i wciąż bolesna. Odeszłam kilka kroków i usiadłam na krawężniku za słupem z ogłoszeniami, który idealnie zasłaniał mi tę dwójkę. Chwilę później Gabriel usiadł obok mnie.

– Nie przejmuj się tym.

– Łatwo ci mówić – prychnęłam.

– Masz rację, to bezsensowne pocieszenie. Może lepiej się po prostu zamknę.

– Świetny pomysł – rzuciłam ironicznie.

Oparłam łokcie na kolanach, a na splecionych dłoniach podbródek i czytałam ogłoszenia na słupie, ale było to czytanie dla czytania, bo zupełnie nie przyswajałam treści. Waleria i Damian kompletnie wyprowadzili mnie z równowagi. Wtem poczułam, że Gabriel obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. W pierwszym momencie całkowicie zesztywniałam, bo zaskoczył mnie takim gestem, ale po chwili rozluźniłam się i trochę w niego wtuliłam.

– Co będziesz robił w domu? – zapytałam po kilku sekundach, odsuwając się delikatnie od niego.

– Nie wiem. Właściwie nie mam nic do roboty.

– A może chcesz jechać do mnie? – zaproponowałam.

Patrzył na mnie chwilę zaskoczony.

– Żeby nie siedzieć samemu. Możemy zjeść obiad, obejrzeć jakiś film, pograć w karty, cokolwiek – doprecyzowałam, bo nagle przeszło mi przez myśl, że mógł opacznie zrozumieć moją propozycję.

– Jasne, chętnie – odparł i uśmiechnął się.

Nadjechał mój autobus, wiec wsiedliśmy i pojechaliśmy do mojego mieszkania.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro