Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

Nigdy nie zemdlałam, więc uczucie ponownego otworzenia oczu po takim czymś, było po prostu dziwne. 

Głowa mnie bolała, czułam nudności, a w uszach mi dzwoniło, piszczało, łomotało. Czułam się jak na placu budowy.

Chwilę mi zajęło, żeby zorientować się gdzie jestem i czy w ogóle żyję. Byłam w białym pokoju. Szpital, to zdążyłam szybko ogarnąć. 

Pamiętałam też bójkę Chrisa z Leonem i chyba to od któregoś z nich dostałam w głowę. Nie jest tak źle, skoro wiem jak mam na imię.

Ale głowa nadal mnie bolała jakby milion os urządzało sobie w niej imprezę. Nie wiem który z nich ma taką siłę w rękach, ale mam szczęście, że żyję. Pamiętam jak w podstawówce biłam się z koleżanką, która miała gips na ręce. Zamachnęła się i uderzyła mnie nim w głowę. Nawet to nie bolało tak jak teraz. Tata mi wtedy powiedział, że dobrze, że żyję, bo mogła mnie zabić. 

A wcale nie miała tyle siły ile chłopaki. 

Zastanawiało mnie który mnie trafił. Jeżeli Chris, pewnie bójka się skończyła zaraz po tym jak zaliczyłam podłogę. Jeżeli jego przeciwnik, Chris go zabił. Daję za to moją sponiewieraną głowę. 

Nikogo przy mnie nie było, w pokoju było pusto. Słyszałam tylko klikanie kroplówki, która co i rusz wtłaczała przezroczysty płyn do moich żył. Oby to był środek przeciwbólowy. Zostało go jeszcze pół opakowania. 

Gdy chciałam spojrzeć w okno, żeby zobaczyć jaka jest pogoda i czy trwa noc czy dzień, odkryłam, że kark niesamowicie mnie bolał. Zaczęłam się poważnie bać. 

Mam nadzieję, że mogę się normalnie poruszać. 

Nogi miałam sprawne, chociaż zastane. 

Mimo wszystko czułam się całkiem dobrze. 

- Wpuść mnie do cholery, przecież jej nie zabiję poduszką.

Usłyszałam zza drzwi znajomy głos. Prawdopodobnie jeden z opiekunów. 

Nagle dostałam zawału. 

Będę musiała opuścić obóz... 

- O, nie śpi przecież - usłyszałam zaraz po tym jak drzwi się uchyliły, a zza nich wyłoniła się głowa pana Josepha, jednego z naczelnych opiekunów obozu. Nie miałam okazji jeszcze go spotkać, bo dojechał do nas dopiero wczoraj. Chyba wczoraj, zależy ile już leżę na tej sali. 

Następnie pielęgniarka zerknęła na mnie, pewnie żeby się upewnić czy opiekun mówi prawdę. Uśmiechnęłam się w jej stronę, chociaż nie wiem czy powinnam.

Co się robi, gdy budzisz się po pobiciu?

- Faktycznie. Proszę chwilkę zaczekać, pójdę po lekarza - nie wiedziałam czy powiedziała to do mnie czy do opiekuna, ale ten zaraz chciał wchodzić do mojej sali. Pielęgniarka od razu zareagowała, łapiąc go za rękaw białej koszuli. - Nie, nie, nie. Pan nie wchodzi.

- Ale przecież ona oddycha! - wskazał na mnie dłonią. 

- Lekarz ją musi obejrzeć. No niech pan nie robi wstydu, dziewczyna dopiero co się obudziła. Dalej - kobieta pchnęła go delikatnie w stronę korytarza, a do mnie się uśmiechnęła i również zniknęła za drzwiami. 

A ja dalej leżałam i liczyłam, że może zaraz wstanę i stąd pójdę. 

Nie było to tak szybko, bo prawie ponownie usnęłam zanim lekarz faktycznie przyszedł mnie obejrzeć. Nie był też szczególnie delikatny, więc gdy oglądał moją głowę, przy okazji kręcąc nią na wszystkie strony, musiałam zaciskać zęby. 

Myślałam, że mu coś powiem. 

Wizyta była szybka, tak samo jak badanie i wyjście lekarza. Przynajmniej dowiedziałam się, że żyję i będę żyła dalej. 

Jednak nie wiedziałam co z obozem. Będę musiała wyjechać? 

Bardzo tego nie chciałam. Głównie z powodu Jacksona. Miałam mu tyle do powiedzenia i jeszcze więcej do zapytania. 

Zebrało mi się na płacz, kiedy pomyślałam, że nigdy więcej nie będę miała okazji go spotkać. A może to przez leki? Nie wiem, ale kilka łez spłynęło po moim policzku. Nawet nie nazwałabym tego płaczem. 

Łzy nie zdążyły zaschnąć na moim policzku, gdy drzwi ponownie uchyliły się. Miałam tylko nadzieję, że to nie ten lekarz na ponowną kontrolę. 

Chwała ci panie, że to był ktoś inny. 

Zmarszczyłam brwi widząc wysoką postać, lekko zgarbioną, z czarną chustą na głowie. 

Jezus Maria, śmierć po mnie przyszła. 

Albo morderca. 

Słyszałam swój oddech w uszach, serce mi biło jakbym miała zaraz dostać zawału. Co się dziwić? Czarna postać do mnie przyszła. 

Wybałuszyłam oczy na niego... ją, czy cokolwiek to było. Raczej mężczyzna, widziałam po posturze. 

- Cicho... Ćśiii... - przyłożył sobie palec... Chyba do ust, nie wiem, ale nie pisnęłam ani słowa. Chociaż powinna zacząć się drżeć. Czasami nie wierzę w to ile razy mogłam zginąć w swoim życiu i to przez swoją głupotę. 

Postać zamknęła za sobą powoli drzwi, zaglądając za nie, czy nikt nie idzie. Ból głowy nie miał już żadnego znaczenia. Przysięgam, że miałam już wstać i wybiec. 

Mężczyzna sięgnął do materiału na głowie i ściągnął go powoli, odsłaniając twarz. 

Oczy prawie wyszły mi z orbit, a ja pisnęłam z zamkniętymi ustami. Gdybym miała je otwarte, niesamowity krzyk wydostałby się z nich i postawił na nogi cały szpital. 

Podszedł do mnie z lekkim, czułym uśmiechem, a gdy pochylił się do mnie, prawdopodobnie chcąc dać mi całusa w policzek lub czoło, złapałam go za kark, a później oplotłam swoimi ramionami, żeby mieć go blisko siebie. 

Nie wiem co ze mną było, ale strach i sam fakt wypadku wzięły górę i zaczęłam płakać jak powalona. Wstyd mi było za siebie, jednak nic nie mogłam z tym zrobić. 

Michael zaśmiał się lekko.

- Jest okej, nie płacz - miał delikatny ton głosu. Trochę mnie to uspokajało. Miałam szczęście, że nie odepchnął mnie od siebie. Widocznie nie przeszkadzało mu, że masakrowałam mu koszulę swoimi łzami. - Nie płacz już, podobno masz uraz głowy. Będzie cię jeszcze bardziej boleć. 

Miał rację. Uspokoiłam się już po chwili, ale nadal nie chciałam go puścić. 

- Um, wybacz, ale cię nie puszczę  - wymamrotałam w jego ramię. Mokre ramię. Tak, zrujnowałam mu koszulę, która pewnie była warta kilka dobrych tysięcy. 

Zaśmiał się na moje słowa i powiedział ze śmiechem, że jest okej. 

Pozwolił mi jeszcze chwilę się przytulać, a potem sama się odsunęłam i otarłam łzy. Przyglądał mi się uważnie. 

- Niezły bandaż - wskazał na moją głowę. 

Parsknęłam śmiechem. 

- Wygodny - dodałam. Przez chwilę panowała między nami cisza, która dla mnie była niezręczna, ale on chyba tylko czekał aż będę gotowa na kolejne pytanie. 

- Podobno dostałaś w głowę - pokiwałam nią na potwierdzenie. Mogłam ruszać karkiem, ale dalej sprawiało mi to ból. Już nie taki jak przy badaniu. Widocznie lekarz wiedział co robi i mi ją trochę rozruszał.

- Nie wiem od kogo. 

- Jakiś chłopak stoi przed salą i rozmawia ze starszym mężczyzną. Strasznie się użala, że to on cię tak załatwił. 

Spojrzałam na Michaela z zaskoczeniem. 

- Jak wygląda?

- Czarne włosy, niebieskie oczy, czerwona koszulka. 

Chris. 

- Czyli dostałam od swojego przyjaciela - uśmiechnęłam się żartobliwie, ale Michael się przeraził. 

- Jak to ''od przyjaciela''?

- Długa historia - machnęłam lekceważąco ręką. - Tak w skrócie, to... Pobili się, a ja jestem głupiutka i podeszłam. 

- Po co? - zrobił zmarnowaną minę. Pewnie sam nie wierzył w to jaka głupia potrafię być. 

- Chyba chciałam ich rozdzielić. 

- Masz szczęście, że żyjesz... Mogli cię zmieść z tej planety. 

- Wiem, wiem... Ale lekarz mówi, że jest w porządku, więc nie jest tak źle. 

- Co dokładnie powiedział?

- Że mam szczęście, że mogłam być kaleką, bo uszkodziłam sobie kark, ale ostatecznie skończyło się na wstrząsie mózgu i guzie na czole - wskazałam na wypukły punkt na czole. 

- Ałć... - skrzywił się. 

- Nie boli aż tak. Może to przez leki. 

- A co z obozem?

Zmarkotniałam, gdy mnie o to zapytał. Skąd mogę wiedzieć? 

- Pewnie wylecę - wzruszyłam ramionami. 

- Co ty... Przez takie coś? Przecież nic nie zrobiłaś. 

- Jestem w szpitalu, Michael, nikt mnie nie będzie tutaj trzymał. Opiekun tutaj przed chwila był i pchał się do mojej sali jak na strach. Pewnie chciał się szybko pozbyć problemu. 

- Nie wylecisz - powiedział z niesamowitą pewnością siebie. Takiej jeszcze u niego nie widziałam. Raczej słynął ze swojej niepewności, więc tym bardziej byłam skłonna w to wierzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro