7
Bo jak nie ma się co się lubi, to się lubi co się ma. Taką zasadę wyznawał Hubert, który dzisiejszego poranka oczywiście nie mógł się obudzić na swojej kochanej kanapie, bo oczywiście ktoś, a tym kimś był jego Wróg musiał ją zająć, a Hubertowi pozostał niewygodny fotel. W teorii blondyn mógłby spać na kanapie razem z Karolem, ale godność mu nie pozwala. Tego słonecznego poranka nasz kochany blondyn postanowił zacząć działać. Jego cenny plan nie może się zmarnować. To co musi zrobić w tej chwili to ustalić orientację Karola, zlikwidować możliwe przeszkody w postaci chłopaka/dziewczyny, spróbować być dla niego miłym. Pełen energii do życia chłopak zerwał się z fotela i lekko tanecznym krokiem ruszył w stronę łazienki, w której to umył ząbki, ubrał się i zmarnował z pięć litrów żelu, aby jego włosy stały na pędzla. Następnie poszedł spowrotem do salonu, gdzie na kanapie spał sobie smacznie Karol.
-Karol... wstajemy-mówił do niego przesłodzonym głosem, od którego chciało mu się rzygać.
-Jeszcze pięć minut-mruknął starszy i zakrył sobie twarz poduszką.
-DO CHOLERY WSTAWAJ TY NIEWDZIĘCZNIKU JEDEN JA CI DAJE TU MIESZKAĆ, A TY SOBIE ŚPISZ W NAJLEPSZE I NIE WIEM O CO ROBIĘ TĄ AFERĘ, ALE MASZ WSTAĆ!-krzyknął i zabrał szatynowi kołdrę na co ten skulił się lekko przez nagły spadek temperatury.
-Jezu czemu tu tak zimno?-spytał Karol.
-A od trzech miesięcy nie płacę za ogrzewanie-wzruszył ramionami młodszy.
-A w ogóle miałem z tobą iść dziś do lekarza-Karol podrapał się po karku.
Na jego słowa Hubert się lekko zdziwił.
-Po co? Czuję się dobrze-stwierdził młodszy.
-Ale temperaturę masz. Sprawdzałem w nocy, gdy spałeś-odparł szatyn.
***
-Nie chce mi się tu czekać-narzekał blondyn.
-Nie przesadzaj. Przed nami tylko parę osób-odparł Karol nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
Byli właśnie w poczekalni dla pacjentów. Przychodnia ta była blondynowi dobrze znana i często odwiedzana, ponieważ ten miał skłonności do chorowania. Niestety to miejsce nie było jego ulubionym, wręcz nienawidził tu być, a lekarzy unikał jak ognia.
***
-Następny pan...-lekarz przerwał wypowiedź by kątem oka spojrzeć na kartkę z nazwiskami- Hubert Wydra!-dokończył pozytywnie zaskoczony.
Lekarz bowiem ten miał najwięcej razy do czynienia z chorym Hubertem. Nie dość tego był sąsiadem Huberta i człowiekiem, od którego nasz kochany blondyn pożyczał najczęściej cukier. Chłopak niechętnie wstał z i tak niewygodnego krzesła i powlókł się w stronę gabinetu doktora. Ku zdziwieniu chłopaka Karol poszedł za nim.
-Karol weź poczekaj w poczekalni...-mruknął blondyn.
-Ale...-szatyn nie dokończył, bo lekarz mu przerwał z uśmiechem na ustach:
-Hubert? A czemu ty draniu jeden mi nie powiedziałeś, że masz chłopaka? Zapraszam! On też może wejść-
Po słowach lekarza blondynowi kopara opadła. Co prawda lekarz ten był jednym z nielicznych, którzy wiedzieli, że Hubert jest gejem, ale nie spodziewał się, że posądzi go o tak bliskie stosunki z tym... z tym czymś co nazywa się Wróg.
-P-przepraszam, ale...-Hubert chciał coś powiedzieć, ale szatyn wszedł mu w słowo:
-No nie przedłużajmy dłużej. Dawaj Hubiś wchodzimy. Bądź dzielny, a jak chcesz potrzymam cię za rękę-
Czy jest jeszcze dla Huberta szansa na wyjście z tego koszmaru z podniesioną głową? Nawet nie dali mu wytłumaczyć, że on wcale nie chodzi z Karolem. Naburmuszony usiadł na krześle. Lekarz go zbadał, a następnie nie odrywając wzroku od monitora, który służył mu do pracy powiedział:
-Wszystko wygląda dobrze, ale z płucami jest coś lekko nie tak. Dam ci zastrzyk i możesz iść do domu zabawić się ze swoim chłopakiem-lekarz puścił oczko blondynowi, a ten zarumienił się na wyobrażenie sobie siebie i Karola robiących... nieważne.
Następnie do blondyna dotarła druga informacja... zastrzyk. Od razu spiął się cały, a serce zaczęło mu szybciej bić. Od zawsze nienawidził zastrzyków.
-To jak... zastrzyk i po sprawie?-spytał lekarz wyciągając wielką igłę.
Hubert przełknął ślinę i...
POLSAT
Nie mam weny Moje Ludki
ktoś to jeszcze czyta?
Bye! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro