zimowe spotkania
Śmiech. Cichy, tłumiony jakby z grzeczności. Perlisty i łagodny, jak trzepot motylich skrzydeł. Czy można kochać kogoś za śmiech?
Odtwarzał nagranie kolejny raz. Dalej nie chciał wierzyć, że jej już nie ma. Nie ma?
Śnieg zasypywał chodniki.
Kim jesteś? - szept. Mimowolne oderwanie się od rzeczywistości. Chciał wrócić. Ba, oddałby wszechświat bez wahania. Żeby tylko wiedzieć. Znaleźć ją.
Jak odnaleźć kogoś, kogo nigdy nie było?
Z mdłej ciemności wyłaniały się zarysy minionego dnia. Przyglądał się im. Powoli, z namysłem. Obcy ludzie. Nikt więcej.
A jednak nie potrafił zapomnieć jednej twarzy. Jakby tamta, dawno zagubiona, ożyła.
Patrzyła na niego. Trzydzieści sekund i ani chwili dłużej. Liczył każde mgnienie oka.
Była piękna. Zupełnie zwyczajna, ale kiedy się uśmiechała...
Kosmyki ciemnych włosów uroczo wysuwały się z upiętej fryzury. Tęczówki barwy orzecha jakby płonęły od środka. Jak inna była od niego. Nieznana.
Wybiegł z klatki schodowej, nieomal wpadając przy tym na rozklekotany samochód sąsiada. Otoczyła go lodowata biel. Szalik został przed drzwiami.
Była tam. Dostrzegł jak włącza stoper. Nie dała się minąć. Spoglądała prosto w oczy.
Minuta.
Zniknęła, zostawiając go samego.
Za witryną kwiaciarni przekwitał bukiet róż.
Cześć wszystkim,
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku (wiem, spóźnione. Moje poczucie czasu diabli wzięli).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro