5
Gdy obudziłam się następnego dnia, za oknem padał śnieg, zwiastując, że dziś pierwszy grudnia.
Ubrałam się w czarne rurki i szarą bluzę kangurkę z logo serialu „Przyjaciele". Włosy związałam w wysokiego kucyka i wypuściłam z niego kilka pasemek z przodu.
Po odprawieniu porannej rutyny, czyli wykarmieniu taty i przygotowaniu śniadania dzieciakom sama zjadłam, a następnie obudziłam dziewczyny. I zaczęło się...
- Lana, ale ja chcę założyć sweter w renifery! – protestowała Yuri.
- Yu, ten sweter jest dla ciebie za mały, poza tym nie mamy świąt, po prostu spadł śnieg, zlituj się!
- Nie! Ja chcę sweter w renifery.
- W takim razie nie dostaniesz dzisiaj do szkoły ciasteczek!
Mała na chwilę zamilkła.
- A jakie masz te ciastka?
- Czekoladowe z pomarańczą.
- Niech ci będzie. – burknęła i wzięła ode mnie ubrania, które jej przygotowałam. Lana kontra Yuri, 1:0.
Śniadanie dziewczyny zjadły w miarę w spokoju. Założyłyśmy buty i kurtki i poszłyśmy porzucić Lin'a u pani Harper. Wsiadłyśmy do auta, przekręciłam kluczyk w stacyjce i...
Nic. Samochód wydał z siebie odgłosy godne osoby z czwartym stadium raka płuc i ani myślał uruchomić silnik.
- Cholera! – uderzyłam dłońmi w kierownicę.
Już myślałam, że będziemy musiały biec na autobus, kiedy usłyszałam, no zgadnijcie. Noah Davisa.
- Ej, Lee! Wszystko w porządku?! – krzyknął ze swojego auta.
- Chyba nie bardzo, jak widać. – odparłam, zaglądając pod maskę. – Szlag by to trafił, jakieś zwierzę przegryzło mi kabel od akumulatora!
- Podrzucić was?
- Słucham? – spytałam z niedowierzaniem. Czy Noah Davis właśnie zaproponował mi podwózkę? – Podziękuję, twoja dziewczyna i tak mnie nienawidzi, nie będę ryzykować, że poderżnie mi gardło we śnie. Pojadę autobusem.
- Tym autobusem? – wskazał na pojazd przejeżdżający sąsiednie skrzyżowanie.
- Cholera jasna!
- Nie masz wyjścia, słońce.
- Ty, nie pozwalaj sobie. Słońcem nie jestem, skarb ze mnie żaden, księżniczką się nie urodziłam, więc łaskawie pozostań przy moim imieniu. – warknęłam wyciągając Avrę z mojego auta. – Masz jechać ostrożnie, bo ich foteliki się tam nie zmieszczą.
- Ma się rozumieć. Mów gdzie mam jechać.
Odwieźliśmy Av do przedszkola i Yuri do jej szkoły.
- Zatrzymaj się. – powiedziałam parę metrów przed wjazdem na teren naszej szkoły.
- Co?
- No zatrzymaj się, wysiadam. Nie zamierzam się z tobą publicznie pokazywać.
- Jak chcesz. – westchnął i się zatrzymał. Wysiadłam z auta i resztę drogi do szkoły pokonałam pieszo.
Znalazłam moich przyjaciół.
- Lana, gdzie się podziewałaś? – spytała zdziwiona Avril.
- Nic nie mów. Jakieś cholerne zwierzątko przegryzło mi kable od akumulatora w samochodzie i nie mogłam go odpalić, odjechał mi autobus i napatoczył się Davis, z którym byłam zmuszona jechać do szkoły.
- Wyrazy współczucia. – zaśmiał się Travis.
- Słyszałaś już, że koszykarze organizują imprezę pierwszego dnia przerwy świątecznej?
- Nie i i tak tam nie pójdę, zapomnij. – zgasiłam przyjaciółkę.
- Pójdziesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Mam dla ciebie nawet fajną sukienkę.
- Boże... chodźcie na lekcję.
Tego dnia skończyliśmy dwie godziny wcześniej, bo nauczycielki od chemii i matmy pojechały na jakąś wycieczkę. Travis zaoferował, że podwiezie mnie i dziewczyny. Umówiliśmy się, że do czasu, kiedy moje auto zostanie naprawione będzie nas woził do i ze szkoły. Byłam mu za to dozgonnie wdzięczna.
Odstawiliśmy dziewczyny, dałam im obiad, poprosiłam panią Harper żeby ich popilnowała i zholowaliśmy moje auto do warsztatu. Travis podwiózł mnie z powrotem do domu.
Tata wrócił do domu o ósmej wieczorem.
- Słuchaj, bo jest sprawa... - Zaczęłam.
- Co tam?
- Bo... jakieś zwierzaki pogryzły mi kable w samochodzie.
- No nie, tyko nie to.
- Z pomocą kolegi ze szkoły odstawiłam go do warsztatu, ale wiesz... trzeba będzie za to zapłacić.
- Nie no, jasne, nic się nie stało. Tylko że będziecie musiały jeździć autobusem do szkoły.
- Mam transport. Kumpel się zaoferował, że będzie nas podwoził, więc nie ma problemu.
- Całe szczęście. Poradzicie sobie?
- Tak, tato, jestem dużą dziewczynką. – Zaśmiałam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro