Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 2.

   Tak, poniedziałki bez zwątpienia potrafią być naprawdę piękne. Spokojne, i dające czas na wszystko. W poniedziałki zawsze witają nas typowo poniedziałkowo — poranne twarze, zapadnięte, zmęczone, i zrezygnowane. A to wszystko dlatego, że piątku nie ma ani dzisiaj, ani jutro, ani nawet pojutrze. Za to dzisiaj jest tak wiele pracy, którą można było zrobić w weekend. Ale przecież kim byłby człowiek, gdyby pracował bez żadnego odpoczynku. Nawet nie robotem. Przecież akurat robotom rozładowuje się bateria, pokazując dobitnie, że potrzebują odpoczynku.

    A jak z poniedziałkami radzą sobie ludzie? Cóż, różnie. Pesymiści myślą ileż to będą dziś musieli zrobić. Optymiści rozmyślają o tym jak wielkie możliwości stoją przed nimi otworem. Realiści idą do kuchni zrobić sobie porządną kawę, by z energią zabrać się do pracy, która ich czeka.

    Za to Weronika Edison najczęściej radośnie lata po pokoju wiedząc, iż to dzisiaj, nie jutro, nie pojutrze, jest jej ukochany poniedziałek! Ale ,,najczęściej'' to zdecydowanie nie to samo co ,,zawsze''.

   Bo dzisiaj zdecydowanie tak nie było. Dzisiaj szatynka wstała lekko mówiąc ciężko. Obstawiam, iż łatwiej byłoby jej w tamtej chwili zmartwychwstać, niż wstać ze swojego tak nieziemsko miękkiego łóżka.

   Zwykle wstawanie było dla niej pewnego rodzaju przyjemnością. Lubiła wstawać czując na swojej oliwkowej skórze pierwsze promienie porannego słońca. Weronika miała również w zwyczaju kłaść się w miarę wcześnie, tak by równie wcześnie wstawać. Jednak wczoraj tak szybko nie zasnęła.

   Nauka była dla niej od zawsze jasnym powodem do radości, ale wtedy wszystko było inaczej niż zwykle. Cały czas starała się przyswoić do siebie wiedzę na jutrzejszy sprawdzian z geografii. Te wszystkie gleby, sfery, opisy — to nie było takie łatwe. Zaraz po odebraniu wiadomości od Konrada, która — nie oszukujmy się — zapaliła święcę nadziei w jej zmęczonym nauką sercu, pogrążyła się na powrót w masie swoich notatek oprawionych kolorowymi zakreślaczami wybijającymi się na tle lekko szarawych kartek z granatowym tuszem. Starała się zrozumieć każde przeczytane i przepisane na swe kartki słowo. Chciała paradoksalnie wyrobić się z całym materiałem, bo przecież ten kto rano wstaje ma w kieszeni sukces.

   Próbowała wszystko pojąć tak, by dostać z tej jednej geografii dobrą ocenę, na którą przecież stać ją było, jednak cały czas męczyły ją słowa młodszego brata.

   Jasne, to było tylko dziecko. Dzieci na całym świecie słynęły z niepojętej dla dorosłych wyobraźni. Jednak rodzina Weroniki, z nią na czele, cała była religijna. Dziwne to było tym bardziej, że raczej u tak małych dzieci wiara od zawsze była najmocniejsza. A nagle mówi swojej starszej siostrze, iż Boga po prostu nie ma. Nie istnieje, nie istniał, i istnieć nie będzie.

  W jej głowie pojawiło się jedno wytłumaczenie. Malec był młodziutki i często przysłuchiwał się rozmowom dorosłych, wraz z Weroniką. Musiał chyba pojąć coś inaczej, niż miał. Ale to wszystko przez wiek. Bo jak wytłumaczyć dziecku w co tak naprawdę wierzyła jego rodzina? Bo nie był to znany wszystkim starzec z długą siwą brodą wyglądający jak jeden z Gandalfów. Dla rodziny Edison Bóg po prostu był. Wierzyli, że istnieje ktoś, kto czuwa nad wszystkimi swymi dziećmi. I jeżeli będziesz naprawdę potrzebował wsparcia, ten duch da ci go bez zbędnego gadania, a ty za to zabierzesz ze sobą cząstkę jego duszy. Siłę.

  Oto w co wierzyli.

  Szatynka próbując nie myśleć więcej o tym, co powiedział jej Kamil, tłumacząc sobie to dziecięcą wyobraźnią, w końcu zasnęła.

  Ale ten poniedziałkowy poranek zdecydowanie nie był ani trochę spokojny, beztroski lub bezproblemowy.

— Jest o wiele za wcześnie, żeby było już wcześnie... — wymamrotała Weronika zasłaniając tył swojej głowy grubą poduszką.

Jednak nie, to na pewno nie był jeden z jej snów. Bo po mniej niż dwóch sekundach znów usłyszała ten dźwięk, który w topce najgorszych dźwięków maluje się na pierwszym miejscu.

— Bu... dzik. — burknęła szatynka starając się wolną ręką wyłączyć to dzwoniące ustrojstwo.

Zdenerwowana niepowodzeniem w końcu ociężale podniosła się do pozycji prostej i wyłączyła powód jej szybkiej pobudki. Powolnym ruchem zgarnęła wszystkie swoje włosy opadające jej na twarz, do tyłu, i zamglonym od snu wzrokiem rozejrzała się po pokoju. Wydobyła z siebie ciche westchnięcie i wstała, nakładając na stopy swoje kapcie. Złapała za swój telefon i prędko weszła w powiadomienie, które dostała. Wiadomość od Konrada.

,,I co? Czy tym razem twój umysł może uwierzyć w niespodziewane?''

Edison prychnęła prosto do ekranu telefonu.

,,Nie, a spodziewam się tego, że obleję.''

I odłożyła telefon z powrotem na szafkę nocną. Podeptała na korytarz, jednak słysząc, że z pokoju jej rodziców nie dobiegają żadne odgłosy, a przecież normalnie o tej godzinie trwałyby już przygotowania do pięknego początku dnia, postanowiła z obawą tam zajrzeć. Nie było jej tam, a stan pokoju mówił, że w ogóle jej tam nie było. Na początku zmartwiła się niemiłosiernie, jednak po chwili przypomniała sobie o szkoleniu, na które pojechała dzień wcześniej. Odetchnęła z ulgą. Wiedziała, iż jej mama ostatnio pracowała coraz więcej. Zawsze była typem raczej perfekcyjnej pani dom, ale teraz już naprawdę bardzo przesadzała.

Praca w biurze nigdy nie należała do najłatwiejszej, to prawda, ale matka Weroniki zdecydowanie brała na siebie za dużo. Przez to coraz częściej zapominała o innych rzeczach. Dla przykładu zapomniała powiedzieć swojej córce, że życzy jej powodzenia.

Szatynka zerknęła jeszcze do pokoju braci. Tak, by nie hałasować uchyliła drzwi. Jej oczy zastał miły dla wzroku widok. Leoś spał spokojnie w swoim łóżeczku, delikatnie się uśmiechając. Za to Kamil wydawał się odrzucić od siebie myśl o szybkim wstaniu zakrywając się swoją błękitną kołderką w delikatne dinozaury po samą szyję. W każdy inny dzień Weronika obudziłaby sześciolatka, jednak dzisiaj, kiedy ona wstawała najszybciej z całej rodziny, ten obowiązek przypadał jej tacie. Dlatego właśnie w niemej odpowiedzi uśmiechnęła się lekko i zamknęła drzwi z cichym skrzypnięciem.

Podreptała tym razem w stronę łazienki. Jej prawie że bose stopy spotkał chłód szarych łazienkowych kafelków. Podeszła do prysznica i sprawdzając godzinę na zegarku znajdującego się na parapecie, weszła powoli do kabiny.

Gdy wodne kaskady zaczęły spływać po jej ciele poczuła znajome odprężenie. Przymknęła oczy czując jak chłodna woda w jednej chwili oplata każdy zakamarek jej ciała. Normalnie relaksowałaby się tak godzinami, a może nawet więcej, ale nie dziś. Dzisiaj zdecydowała się na szybki prysznic, w obawie, że spóźni się do szkoły, przez dzisiejszą nieuwagę wywołaną zdecydowanie myślami krążącymi o sprawdzianie.

Zakręciła wodę i wyszła wprost (teraz już zupełnie) gołymi stopami na chłód, tak jakby spacerowała w samych skarpetkach po kilometrowym śniegu.

Owinęła się swoim dużym szlafrokiem i ruszyła wprost przed lustro. Westchnęła widząc swoje odbicie w delikatnie ubrudzonym lustrze. Nie była jedną z osób, które stale narzekają na swój wygląd. Ale nie zaliczała się również do tych, którzy jakoś specjalnie się nim zachwycają.

Według siebie była zwykła. I nie interesowało jej to, że jej skóra wyglądała jak zmielone migdały lśniące niemalże słonecznymi promieniami. Nie myślała o swoich włosach wyglądających jak ciepła kawa z mlekiem. Nie zachwycała się swymi głęboko szmaragdowymi oczyma tak, jakby były co najmniej dziesiątym cudem świata. Jako jedyna z rodzeństwa nie odziedziczyła oczu po ojcu, a po matce.

Wzdychnęła i nawet nie zauważyła gdy znalazła się w pokoju. A dokładniej przed szafą próbując zdecydować co ma ubrać. W końcu wybór padł na delikatną białą sukienkę.

Edison zdecydowanie nie była fanką strojenia się jak na największy bal. Wolała wyglądać skromnie, ale może właśnie taki był jej styl?

W myśli pójścia na dół, zrobienia sobie kawy i szybkiego śniadania, tak by mieć energię na ten wiszący pod wielkim znakiem zapytania test, złapała szybko za telefon i niemal zbiegła po schodach. Na wyświetlaczu pojawiła się kolejna wiadomość, tym razem od Emilii — jej przyjaciółki.

,,Oblejemy razem, czy masz inne plany?''

Zielonooka uśmiechnęła się leniwie i wzięła się za odpisywanie, równocześnie czekając, aż woda w czajniku się zagotuje.

,,Zależy od tego czy ty oblejesz. Bo jeżeli tak, to będziemy w tym razem.''

Nie musiała czekać długo na odpowiedź. Zdążyła jedynie nalać sobie wrzątku do kubka z ,,Pięknej i Bestii'', a ta już nadeszła.

,,Co ja słyszę? Nie mów mi, że się nie uczyłaś. Ty się zawsze uczysz.''

Weronika przewróciła oczyma, jednak na jej usta wpełzł niekontrolowany uśmiech kiedy popijała ciepły napar. Emilia wręcz uwielbiała wypominać przyjaciółce, iż ta uczy się za dużo, i w końcu nad tymi wszystkimi kolorowymi notatkami umrze z przemęczenia. Dodatkowo podkreślała, że bardziej zdziwiłoby ją to, jakby pewnego dnia świnie zaczęły latać pod jej oknem, nauczycielka od chemii stała się miła, a jej mała siostra w końcu przestała śpiewać piosenki Lany Del Rey pod prysznicem, niż to iż Weronika Edison w końcu miałaby choć na jeden dzień przestać się uczyć.

,,Uczyłam, uczyłam. Świat się nie wali. Po prostu nie mogłam się skupić.''

Odpowiedziała jej w wiadomości, odkładając komórkę na stół, usłyszała jak melodyjny głos jej ojca wita się z braćmi, i stara się jednocześnie podnieść z łóżka sześciolatka.

Westchnęła z uśmieszkiem, wyciągając z lodówki jabłko.

Uwielbiała jabłka. Zawsze dla niej były słodkie i pełne smaku, jak to które jadła akurat ostatnio. W dodatku były soczyste i miękkie. Lepsze niż jakiekolwiek słodycze. A słodycze Weronika kochała co najmniej 1/4 swojego serca. Szczególnie te z orzechami. Orzechy też kochała. Szczególnie laskowelub włoskie —takie które najczęściej dodaje się do czekolady. Jednak myślę, że to jabłka i tak zajmowały specjalne miejsce w jej sercu. Tak samo jak myślę, że ludzie dzielą się tylko na tych, którzy jabłka kochają, i tych którzy ich nie znoszą.

Bez zbędnych ceregieli wbiła rząd swoich prawie że śnieżnobiałych zębów, zatapiając swoje podniebienie w soku wypływającym z tak niesamowicie soczystego owocu.

,,A co ci tak mocno przeszkadzało?''

Dźwięk powiadomienia wytrącił ją z zachwytu smakiem jej pysznego ,,śniadania''. Dziewczyna wzięła łyk napoju i otworzyła wiadomość.

Szmaragdowooka przez chwilę myślała, czy napisać Emilii o incydencie z Bogiem, ale stwierdziła finalnie, że ograniczy tę wiadomość. Panience Wojtysiak powiedziałaby wszystko, jednak nie chciała mówić jej o tak błahej sprawie jak wyobraźnia sześciolatka.

,,Wiesz, mama znowu wyjechała na to swoje ,,dwudniowe szkolenie'', musiałam zająć się braciszkami. A uwierz mi, że nauka geografii przy akompaniamencie płaczu i krzyków, nie przychodzi tak prosto.''

Weronika uśmiechnęła się sama do siebie, słysząc wesoły tupot małych stópek zbiegających szczęśliwie po schodkach.

— Werka! — powiedział sześcioletni malec z białą kartką w lewej dłoni.

Edison odłożyła telefon na szafkę zaraz obok jabłka, tak by wolnymi rękami podnieść brata.

— Hejka! — odpowiedziała promiennie się uśmiechając.

— Nisia, pamiętasz jak kazałaś mi narysować Boga? — zapytał nieśmiało chłopiec, gdy siostra odłożyła już go na krzesło.

— Tak, udało ci się? — spytała radośnie dosiadając się do stołu, kładąc ciepłą jeszcze kawę przed sobą.

Błękitnooki sześciolatek nie odpowiedział, a jedynie podsunął pod nos wymięty rysunek, siostrze, która jak zwykle musiała robić za jury, i oceniać tyle dzieł ile tylko da radę.

Nastolatka posłusznie próbowała odwinąć rysunek, jednak dokładnie w tym momencie zadzwonił jej telefon. Szatynka wstała i podeszła do szafki. Na wyświetlaczu zobaczyła uśmiechniętego Konrada.

— Cześć, Kondziu! — wesoło przywitała się Weronika, czekając aż przyjaciel ją upomni.

— Ile razy mówiłem ci już żebyś mnie tak nie nazywała? To prawdziwe pytanie. Bo ja nie wiem. Po dwudziestu razach przestałem liczyć.

— Dobrze, dobrze... — wymamrotała upijając łyk kawy.

— Ale ja, Żarówka, w innej sprawie.

— Mhm... — powiedziała zachęcając go by mógł kontynuować.

— Możemy iść razem do szkoły? — zapytał jakby z nadzieją w głosie.

— No niby — zrobiła przerwę na to by rozważyć wszelkie ,,za i przeciw''. Zauważając czego jest więcej postanowiła kontynuować. — możemy.

Usłyszała oddech ulgi.

— To dobrze. Byłby problem gdybyś odmówiła.

— To znaczy?

— Bo tak jakby stoję już pod twoim domem. — powiedział rozłączając się.

Weronika uśmiechnęła się wywracając oczyma. Powróciła do chłopca i pocałowała go w skroń.

— Przepraszam szkrabie, ale muszę lecieć. Mam ten test. Obiecuję, że zobaczę jak fajnie narysowałeś Pana Boga, jak tylko wrócę. Dobrze? — odezwała się łagodnym i lekkim jak piórko tonem.

Malec wydawał się delikatnie zawiedziony, jednak w końcu pokiwał swoją czupryną.

— Dobrze, Nisia.

Nastolatka uśmiechnęła się i pognała w kierunku wyjścia.

*

Szatynka siedziała jak na szpilkach, przed oczyma miała dwie białe kartki spięte agrafką. Ten jeden sprawdzian z geografii, którego tak bardzo się obawiała. Uczyła się, ale ile finalnie się nauczyła to już inna sprawa. Kiedy nauczycielka rozdała całej klasie puste kartki z zadaniami, i zarządziła stanowczym, ale i spokojnym tonem iż można zaczynać, zielonooka drżącymi rękoma zaczęła wypełniać zadania.

Zawiesiła się już na czwartym, a sama myśl, że zostało jej trochę ponad dwa razy więcej, ją przerażała.

W końcu jednak pominęła to jedno zadanie. Jednak nie to było najdziwniejsze. Bo w klasie gdzie połowa starała się dyskretnie ściągać.

Połowa drugiej połowy już poddała się, i mentalnie myślała nad tym jak wytłumaczyć niezaprzeczalną jedynkę w dzienniku rodzicom.

Ale nich wszystkich łączył jeden mianownik.

Zainteresowanie Weroniką, która wykonywała polecenia z zabójczą prędkością.

— Udało mi się! — pisnęła w kierunku Konrada wychodząc z klasy, czując niewyobrażalną ulgę.

— A nie mówiłem żebyś spodziewała się niespodziewanego?

Rozdział autorstwa xxMadame_xx

n|a od xxMadame_xx

Hejka! no więc tak...

Drugi rozdział należał do mnie, i ten no. Mam nadzieję, że się podoba!

Starałam się tak jak tylko mogłam, żeby nie zwalić całej tej książki już teraz, na samym starcie, ale no...

Na pewno nie dorównałam Olciakowi w jej wspaniałym stylu, ale nie będę się porównywać bo jak sama powiedziała - ma być różnorodnie.
Jak zwykle przesadziłam z opisami, wiadomo. To już pewnego rodzaju tradycja, haha

xoxo, Madi

n|a ode mnie

kochani, powiem tyle, że jestem tym rozdziałem totalnie zauroczona... Oliwka, ukłony dla Ciebie.
jest ktoś chętny do pisania następnej części? naprawdę, jeśli czujecie się na siłach i macie chęć to napiszcie mi o tym, bo chciałabym jakoś sprawiedliwie to podzielić, a może ktoś z was ma jakiś pomysł na kontynuację. także kto jest chętny aby przejąć stery w trzecim rozdziale?
i co myślicie o tym?
spodziewajcie się niespodziewanego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro