9
Zignorowała kłębiącą się w jej organizmie ochotę na skulenie się w sobie, nie chciała przebywać w obecności tej kupy głazów, ledwo widocznie wzdrygnęła się gdy dłonią dotknęła pyłu potworzycy który tylko przez sakralne znaczenie tego miejsca nie znajdował się jeszcze w Tartarze, czując obezwładniający zapach siarki przyzwała swój miecz, nie była już taka bezbronna.
Czuła się żałośnie, mocniej bała się szczątek potwora niż zbliżającego się jak najbardziej żywego zagrożenia.
"Uspokój się, Kampe jest martwa."
"Pod głazami o które się teraz opierasz."
"Cisza!"
"Pamiętasz ten ból"
"Nie!"
Jej własny umysł nie potrafił się zdecydować. Część jej panikowała przez sam znajomy zapach. Część starała się skupić na tym co istotne. Czując rozpierający ból w prawym barku i uczucie trucizny wędrującej w krwioobiegu zacisnęła zęby na wardze, nowy ból rozchodzący się powoli po układzie nerwowym zdominował widmowe wspomnienie i umożliwił trzeźwe myślenie.
Obróciła miecz sprawiając że w wypolerowanym ostrzu zalśnił obraz odbicia polany za nimi.
W jej uszach zaskowytał irytująco-przerażający chichot.
W odbiciu dojrzała grupę dziewcząt a w jej umyśle pojawił się chaos. Jak powstrzymać je jeśli nie można ich zabić? Brat opowiadał jej o tych paskudach. Ani trochę się nie zmieniły przez te sto sześćdziesiąt lat, są najwyraźniej o wiele bardziej staroświeckie niż ona. Nawet Chejron łatwo się przystosowuje do czasów w których obecnie żyje. Wiedziała o nich tylko tyle, że są to święte towarzyszki Dionizosa, jego psychopatyczne fanki których nie cierpi ale i tak nie ma zamiaru się ich pozbyć. Zabicie ich wiążę się z klątwą, nie wiedziała jaką i nie chciała tego zmieniać.
Bosonogie dziewczyny o rozwianych włosach poprzeplatanych liśćmi i w czerwonych i fioletowych sukniach z wężami wplecionymi we włosy wyglądającymi jak kwietne korony, gdyby nie dokładny opis jej brata uznałaby że to zwykłe wianki, dzierżące w dłoniach puchary wypełnione jakimś mocnym alkoholem i małe repliki Dionizosowego tyrsu. Zaśmiewały się, tarzały po trawie i tańczyły. Ten trunek musiał być mocniejszy niż przypuszczała.
-Leo, to tylko nimfy.- mruknęła Piper.
Już chciała zaprzeczyć ale Valdez widocznie nie dał się zwieść, machnął na nią ręką by nie wychylała się z ukrycia i wyszeptał.
-Zwariowane krewniaczki- nie wiedziała o co mu chodziło ale widocznie dało to córce afrodyty do myślenia, ponieważ z lekko rozszerzonymi oczami pozostała w miejscu.
Menady kontynuowały swoje dzikie harce, śpiewały po grecku i upijały ciecz o zdecydowanie zbyt wielkiej na ich głowy ilości promili. Ich głosy były niezwykle drapieżne wręcz zwierzęce.
-Upiły się czy co?- zapytał blondyn.
-To dla nich typowe.- mruknęła jednak mniej świadomi półbogowie wciąż skupieni byli na potworzycach zapewne starając się przetłumaczyć tekst ich piosenki.
Sytuacja zaczęła się jeszcze bardziej komplikować. Z prawej, z głębi lasu, dobiegł głuchy ryk. Przez ich obecne położenie lekko wzdrygnęła się. Drzewa zaszeleściły a na polanę wpadł smok. Wyglądał jakby dzikie śpiewy wariatek wybudziły go ze snu a on sam przybył odebrać swoją zemstę za przerwaną sjestę. Nie miał skrzydeł ale wielkością dorównywał wagonowi kolejki a kolekcja zębów bardziej była imponująca i ostra niż cała zbrojownia obozu półkrwi. Jego naprawdę piękne srebrne łuski połyskiwały w świetle słońca. Współczuła mu. Jeśli uda mu się zabić Menady dopadnie go klątwa której nie życzyła nikomu, no chyba że Kampe, jej życzyła jak najgorzej, ale jeśli nie uda mu się i tak skończy marnie, zamordowany z zimną krwią przez psychiczne nastolatki
Nastolatki bezczelnie go ignorowały, albo w pijackim szale rzeczywiście nie zarejestrowały jego przybycia i ciągle kontynuowały swoje zabawy.
-Musimy im pomóc- szepneła Piper- On je pozabija!
-El es el que esta en peligro aqui.(To on jest tutaj w niebezpieczeństwie.)- mruknęła dość smutna, naprawdę mu współczuła. Valdez który jako jedyny ją zrozumiał kiwnął głową w potaknięciu.
-Leo, przecież jesteśmy herosami-przypomniał mu Jason.- Nie możemy pozwolić, by niewinne dziewczyny...
-Ani mru-mru!-ostatecznie uciszył ich Hiszpan.
Wydawał się podejrzliwy ale jednocześnie niepewny co do niebezpieczeństwa, więc bardzo właściwie postąpił nie wychylając się z ukrycia i obserwując potencjalne zagrożenie. Niestety właściwość i logika poszła się przejść bo gdy już wszyscy byli pewni czym jest zagrożenie a to przyszło do nich pytając czy są Dionizosem Leo zrobił coś głupiego.
-Tak-krzyknął Leo.- Oczywiście. Jestem Dionizosem.
***
Zmieniłam to trochę, w tej wersji tylko część pyłu potworów wróciła do Tartaru, niby się tam odradza ale część jej zwłok pozostała na powierzchni, przez "sakralne znaczenie tego miejsca", jako grupowa mogiła wielu potworów i półbogów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro