2
Rozdział nie jest sprawdzony.
Przetarłam zmęczone oczy. Zegarek na biurku wskazywał dwadzieścia minut po drugiej w nocy. Ale oczywiście ja zabiłam Jacka, więc ja musiałam zrobić dokumentację o naszym ataku. Oparłam głowę o oparcie fotela i zamknęłam oczy. Byłam cholernie wymęczona. Mój dzień był męczący, a do tego miałam okres. Wodospad Lucyfera między nogami to nie jest nic przyjemnego.
Otworzyłam znowu oczy i spojrzałam w sufit. Pomalowany był na czarno, a na nim było narysowanych kilka gwiazd. Zrobiłam to dla Kinga, na jego pięćdziesiąte urodziny. Uśmiechnęłam się delikatnie. King, Melissa i reszta gangu Makt uratowała mnie. Wszyscy byliśmy wyrzutkami.
John trafił kiedyś do Makt poprzez handlowanie dragami. Handlował dla kilku mafii i gangów, aczkolwiek nie należał do żadnego. Był osobą z zewnątrz. King zobaczył raz, jak ten chłopak pobił kilku innych, którzy chcieli zabrać mu towar. Odnalazł w nim potencjał. Kazał go śledzić Mel, która wtedy miała siedemnaście lat. To było jej pierwsze stalkowanie (jak się później dowieliśmy, ostatnie). Okazalo się, że był sierotą i mieszkał z wujkiem, który go nienawidził. Jedyne, co miał to dach nad głową, posiłki i miejsce do spania. Tutaj, w naszym gangu, znalazł zrozumienie, zaufanie i miłość.
Z Aaronem wiąże się inna historia. Był czternastolatkiem, który miał wszystko - mieszkał w willi, miał dużo pieniędzy, do szkoły jeździł limuzyną, ale... nigdy nie było jego rodziców. Sam musiał się sobą zajmować, bo jego rodziciele nigdy nie mieli czasu. Wobec tego chłopak zaczął się zadawać z Johnem, który już był w gangu od jakiegoś czasu. Zaprzyjaźnili się, a potem - po uprzednich ostrzeżeniach Kinga - Aaron dołączył do nas. Nasz historia jest tandetna - on jest bad boyem, ona też. Prezkomarzają się i nie lubią, ale zostali sobie przydzieleni, więc muszą się dobrze dogadywać. Okazuje się, że oboje kochają serię "Harry Potter" i inne rzeczy. Są parą i bla, bla, bla. Nie to, że mi to nie pasuje - pasuje bardzo - aczkolwiek jest to trochę nudne. Ale przynajmniej moje życie nie jest tak wykolejone.
Uśmiechnęłam się, patrząc na fałszywe gwiazdy. Obu chłopaków kochałam na swój sposób - Johna, jak starszego brata, którego nigdy nie miałam, a Aarona, jak ukochanego, który się mną opiekuje i mnie kocha.
Westchnęłam. Trzeba coś zjeść.
Wstałam ze skórzanego, czarnego fotela (nie, nie kanapy, zboczeńcy) i po uprzednim zgaszeniu lampki na biurku, wyszłam z gabinetu. Całe szczęście, że miałam tylko skarpetki na stopach, co pozwoliło mi poruszać się niemalże bezszelestnie. Szybciutko pojawiłam się w kuchni, gdzie otworzyłam lodówkę. Jedzenia było akurat dla naszej dziesiątki. Szczęście, że jesteśmy tak małą grupą. Makt jest ogromne, ale podzielone.
Rozejrzałam się w lodówce. Sałata, pomidory, whiskey, cola... Jest! Mozzarella!
Chwyciłam plastikowe opakowane i zamknęłam drzwi od lodówki. Odsączyłam białą kulkę z wody i położyłam ją na talerzyk, po czym wyrzuciłam opakowanie. Wzięłam talerz i zaczęłam iść do swojego pokoju. Oczywiście, jestem czasami taką sierotą, że musiałam się uderzyć biodrem o kant blatu. Syknęłam cicho z bólu, i, krzywiąc się, poszłam dalej. Resztę przeszkód udało mi się zgrabnie ominąć. Weszłam w końcu do mojego pokoju aka burdelu. Serio. Nie zdziwiłabym się, gdyby zza którejś sterty ciuchów wyszła dziwka. Obok majtek i staników, walały się resztki jedzenia. Najlepsze jest to, że dwa tygodnie temu tu sprzątałam.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam pałaszować moje jedzonko. Kocham mozzarellę, ale trzeba będzie znowu trochę poćwiczyć. Ugh. Chciałabym być jedną z tych cudownych dziewczyn, które tak są lansowane w telewizji. Jednakże, jestem obżartuchem i uwielbiam słodycze. Ponadto jestem kobietą, a kobiety co miesiąc mają okres. Czyli - Ogólny Kryzysowy Ruch Efrontiery Samowolnej. Trzeba poćwiczyć. Jednakże, jestem jedną z tych kobiet, które umierają w trakcie okresu. Całe szczęście, że to tylko kilka dni.
Skończyłam jeść i odstawiłam talerz na szafkę nocną obok. Przeciągnęłam się i rozejrzałam po pokoju. Okej, trzeba tu jutro ogarnąć. Jutro.
Wstałam z łóżka i wzięłam moją piżamę. Była to koszulka Aarona, która jeszcze nawet nim pachniała. Jako iż chłopak był ode mnie wyższy i lepiej zbudowany, była na mnie o kilka rozmiarów za duża. Sięgała mi do połowy uda, a ''krótkie'' rękawy w praktyce miałam do łokci. Ale miałam takie upodobanie - zabieranie Aaronowi koszul i bluzek. Miałam chyba trzy.
Z szuflady wyciągnęłam też czarne figi. Kolejne spaczenie. Kocham ciemne kolory, więc miałam ciemne wszystko.
Poszłam do łazienki. Tutaj każdy ma swoją, żeby nie było kolejek przed i po misjach. Weszłam pod prysznic i puściłam z góry wodę. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę w tył. Po omacku sięgnęłam po żel pod prysznic o zapachu wiśniowym. Uwielbiam ten zapach.
Namydliłam całe ciało i umyłam włosy. Wyszłam spod prysznica, wycierając się puchatym, czerwonym ręcznikiem. Wysuszyłam nim włosy i ubrałam się do spania. Ogarnęłam jeszcze okres i poszłam do swojej sypialni. W środku szybko przeszłam do mojego łóżka i rzuciłam się na nie. Byłam wypompowana, ale musiałam się zmusić, żeby położyć się na plecach. Obróciłam się i spojrzałam na mój biały sufit. Fascynujące. Kurewsko fascynujące.
Przewróciłam się na drugi bok i przeciągnęłam dłonią po twarzy. Tyle do ogarnięcia jutro... Papiery do spisania do końca, skontrolowanie handlarza dragami, Harry'ego...
Zgasiłam światło, dywagując nad dobrem i złem. Dopiero po długiej chwili, która w moim odczuciu wynosiła chyba godzinę, zasnęłam.
~*~
Zostałam obudzona przez Aarona. Szturchał mnie mocno, dopóki nie spojrzałam na niego z irytacją. Od razu podniosłam się do pozycji siedzącej i chwyciłam pistolet spod poduszki.
- Co się dzieje? - zapytałam przytomnym głosem. Starałam się, w każdym razie, by był przytomny. Aaron obdarzył mnie spokojnym spojrzeniem.
- Harry przyszedł z meldunkiem.
Westchnęłam głośno i z powrotem opadłam na łóżko.
- A on nie może poczekać chwili? - mruknęłam w poduszkę, a mój chłopak się zaśmiał.
- U ciebie chwila trwa dwie godziny, a on zaraz znowu musi ruszać w miasto. - szepnął spokojnie. Nachylił się do mnie i przejechał palcem po moim kręgosłupie. Zadrżałam. - Jeśli tylko szybko się z tym uporasz, poproszę Kinga, żebyś się wyspała, kochanie. O drugiej cię słyszałem, jak szłaś do pokoju, a wstałaś wczoraj na prawdę wcześnie. Nie takie rzeczy robiłaś... - przerwałam jego litanię głośnym westchnięciem.
- No dobra, dobra, już wstaję - mruknęłam, a Aaron się odsunął, żebym mogła się podnieść. Usiadłam i przetarłam oczy, jak pięciolatka. Chłopak zabrał ręce z mojej twarzy i delikatnie mnie pocałował.
- Położę się z tobą, jak tylko skończysz. - szepnął cichutko, patrząc w moje jadeitowe oczy. Położyłam mu dłoń na policzku.
- Mam nadzieję, księciu... - zamruczałam, cmoknęłam go w nos i wstałam, nadal ściskając pistolet. Gdy szłam, poczułam się obserwowana. Obróciłam się szybko i spostrzegłam, że Aaron usiadł na moim łóżku i patrzy na moje biodra. Posłałam mu całusa i weszłam do łazienki. Szybko się umyłam, przebrałam i umalowałam, po czym wyszłam. Chłopaka już nie było.
Dobry wieczór... albo dzień dobry. Opowiadanie nie będzie się często ukazywać, bo mam wakacje. :)
Ściskam i całuję,
Tyskiie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro