🕸48🕸
"Będzie fajnie", mówili. "Supermoce, przygody, adrenalina" obiecywali. Ale tego, że jego zadaniem bojowym było zrobienie zakupów już nie podkreślali!
Nelson Rike, nie za bardzo, ale trochę znany jako Maska Gazowa, właśnie zmierzał do kiosku. Było ciemno i dość chłodno, a on wkopał się w głupie zadanie i aż miał ochotę skręcić komuś kark.
Otóż kiedy zgłosił się do doktora, nie omieszkał zaproponować mu kilku rzeczy, które może załatwić. Nie spodziewał się jednak, że zostanie potraktowany jak mały chłopczyk na posyłki. Dostał od mężczyzny pieniądze i został odesłany ze słowami: "To leć i kup mi śrubek za te pieniądze."
Żadnego "zdobądź", ani "dotrzyj do". Nelson nie miał pojęcia od kiedy jego ego tak spuchło, ale ta praca po prostu godziła w jego dumę. Do tego stopnia, że popchnął jakiegoś gostka na hydrant za słaby tekst: "Już po dobranocce, mały".
No może nie byloby to nic wielkiego, gdyby nie wziął wcześniej Battlecry w nadzieji na normalne zadanie. Sądząc, że facet będzie miał co najmniej krwiaka, Nel zwyczajnie uciekł, zbliżając się tym samym do kiosku.
Po zakupieniu przeróżnych śrubek za kwotę niemalże dwustu dolarów, chłopak był już w tak paskudnym nastroju, że postanowił odejść zanim sprzedwaca wyliczy mu resztę. Przecież to i tak pieniądze tego parszywca.
Spakował wszystko do swojego znoszonego już plecaka, na którego dnie spoczywał już dawno nie używany strój do gimnastyki. "Poczekaj jeszcze trochę." westchnął sam do siebie i ruszył w drogę powrotną, zmieniając lekko trasę, żeby nie wpaść na gościa od hydrantu.
I wtedy usłyszał krzyk. Jeden, jakby jakaś dziewczyna się czegoś przestraszyła. Potem trwała cisza, jednak jego nogi już prowadziły go do źródła dźwięku. Później usłyszał głośne "Zostawcie mnie!" i popędził w tamtym kierunku jak najprędzej.
Gdy dotarł na miejsce, dziewczyna opierała się o duży konterer na śmieci, a grupka sześciu obleśnych facetów w skórzanych kurtkach otaczała ją jak wilki. Po chwili między wilki wpadła kometa. Czerwona, która powoli podniosła się do pozycji stojącej, jakby chciała zagarnąć całe światło fleszy.
-Nieładnie tak zaczepiać bezbronne kobiety, panowie.- Spider-man łobuzersko zwrócił oprychom uwagę, poczym strzelił jednemu pajęczyną w twarz.
Kopał ich, uderzał z łokcia i z pięści. Powalał ich po kolei na ziemię. Nelson stał obok, zapatrzony na bohaterskie wyczyny chłopaka. Sam by to zrobił. Czy to czyniło ich podobnymi? Tyle, że byli wrogami. Jak karty, mające ze sobą walczyć w grze. Kimkolwiek by nie był, wprowadzał do umysłu Rike'a gniew. Ciemnoskóry mimowolnie ruszył w jego kierunku, podwijając rękaw, gotowy do znokautowania pajęczaka.
W ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie ma na twarzy maski. Nie zdążył wychamować, a Spider-man zdawał się chyba zbyt oszołomiony, aby coś zrobić. I trach.
Cel upadł na ziemię. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-To... naprawdę dobry cios.- Stwierdził zamaskowany Peter, spoglądając na ostatniego napastnika, który jeszcze chwilę temu czaił się za jego plecami.
-Tak. Sporo ćwiczę.- Nel odparł chłodno, zakrywając poprzecinane żyłami ramię.- Nie powinieneś był tego przewidzieć, czy coś?
-Taaak... chyba tak.- zakłopotanie w głosie bohatera sugerowało, że jego policzki czerwieniły się pod maską.-Powiedzmy, że twoja pięść była sporym zaskoczeniem.
Nelson pokiwał głową nieznacznie, udając swego rodzaju speszenie. W końcu normalny nastolatek jego pokroju powinien być conajmniej w szoku, że spotkał superbohatera.
-W każdym razie, dzięki, za bycie na posterunku. Im nas więcej, tym mniej będzie tych złych.- chłopak w masce zasalutował w stronę ciemnoskórego i uciekł, ciągnięty przez lśniącą pajęczynę.
Nel pokręcił głową ze zrezygnowaniem. "Tych złych"? Jakby on miał prawo tak mówić! Dziewczyna, która wcześniej była atakowana, teraz powoli dochodziła do siebie. Wydawała się zainteresowana Nelsonem, może chciała, aby odprowadził ją do domu. Zdawała się odrobinę zagubiona. Jednak Rike nie miał na to czasu. Machnął do niej ręką na pożegnanie i ruszył spowrotem do laboratorium.
-Jestem! Mam wszystko.- powiedział, wchodząc frontowymi drzwiami. Oprócz tych słów, Barbarze posłał też nienawistne spojrzenie. Ona tylko wskazała mu drzwi, prowadzące do laboratorium. Środkowym palcem... Chyba go nie lubiła.
Doktor Klain nie obdarzył Nelsona szczególnym zainteresowaniem. Wskazał mu miejsce, gdzie miał zostawić śrubki i wrócił do pracy. Wśród papierów, widział różne plany. "Rozpylacz", "Bariera". Dlaczego brzmiało to niepokojąco?
-Jeszcze tu jesteś? Zmykaj do domu, nie mam już nic dla ciebie.- stwierdził Robert, odwracając się przez ramię.
-Chcę inne zadania.
-Słucham?
-Potrafię walczyć. Jestem też gimnastykiem, jak Ivy. Używam Battlecry, aby zwiększyć swoją siłę.- powiedział, wpatrując się w okulary mężczyzny.- Nie mam zamiaru kupować Ci śrubeczek.
-Bardzo dobrze.
-Bardzo dobrze?! I co to ma niby znaczyć?!- skrzywił się ciemnoskóry, krzyżując ręce na piersi. Jego dłonie wróciły do normalności, a krew przestawała dudnić w głowie.
-Znaczy to tyle, że możesz się spodziewać wiadomości z parametrami swojego następnego celu.- powiedział, kładąc na jednym z zaśmieconych biurek kartkę w kratkę.- Napisz tu swój numer i adres mailowy.
Nel wykonał polecenie, spoglądając jednak nieufnie na Roberta. Niby chciał odciążyć Ivy, ale ten facet brzmiał i wyglądał jak zagrożenie. Czuł się zaalarmowany.
Następnego dnia chłopak zbył Ivy przez telefon. Wiedziała, że już zaczął pracę z Klainem, ale on nie miał najmniejszej ochoty dzielić się szczegółami, wedlug niego, żenującego zadania. Dziewczyna została w domu bez informacji od przyjaciela, o którego zwyczajnie się martwiła.
Jej noga nadal bardzo bolała, nie było mowy, żeby szla w tym stanie do szkoły. Jednak z pomocą przybył jej nie kto inny, jak Peter Parker, uosobienie dobra.
-W tym równaniu musisz pamiętać o minusie, który zmienia wartość delty. Dlatego nie wychodzi ujemna i masz wynik. Rozumiesz?- zapytał szatyn, rozpisując dla Ivy jedno z trudniejszych równań kwadratowych, do których wprowadzenie ją ominęło.
-Tak myślę. Gorzej jest z wielomianami.- odparła, spoglądając na drugą stronę notatek, które wcześniej od niego przepisała.
-Dzisiaj już trochę na to za późno, ale jutro Ci je wyjaśnię. Może być?
-Jeszcze jak.- zaśmiała się i oparła się na rękach.-Co ja bym bez ciebie zrobiła, co?
-Musiałabyś polegać na Michelle. Tyle że ja jestem minimalnie lepszy z fizyki, co przypomina mi, że za tydzień...
-Nieeeee...-Ivy jęknęła, zasłaniając sobie twarz poduszką.- Nienawidzę fizyki, a jeszcze bardziej sprawdzianów z niej.
-Za tydzień już będziesz w szkole?- zapytał Pete, zbierając swoje zeszyty.
-Nie mam wyboru. Będę chodzić o kulach, ale nie mogę sobie pozwolić na zbyt wiele nieobecności. I zaległości...
-Domyślam się. Sam też mam problem z obecnościami.- westchnął, sięgając po swój długopis.
-Staż u Starka, tak? Co właściwie u nich robisz? Pracujecie nad jakimiś nowymi substancjami?- zapytała, mają nadzieję na wyciągnięcieod Petera paru szczegółów. Szczególnie uniewinniających go.
Nadal nie wiedziała co myśleć. Czuła się w pewien sposób zdradzona, ale zawsze chciała wierzyć w jego niewinność. Pare dni na przemyślenia wiele jej dało. Uporządkowała swoje uczucia i domniemania.
A przy Peterze już czuła się jak przy dobrym znajomym. Takim, który może jej wbić nóż w plecy, gdyby dowiedział się kim jest.
-W sumie to tak. Głównie sztuczne poliestry i materiały budowlane. Takie o dużej wytrzymałości i małej masie.
-Takich, jak to?- zapytała, pokazując mu jego własne notatki w zeszycie od chemii.
Oczy Petera urosły do rozmiarów monet, jednak nie mógł wyrwać jej swojego zeszytu. Skąd bylo w niej tyle siły?
-To nic takiego. Miałem kilka pomysłów na udoskonalenie tego...
-To rozciągliwy materiał. Widać, że jest też bardzo wytrzymały, bo te wiązania dają niesamowitą stabilizację.- powiedziała, szokując nawet chłopaka swoją wiedzą. Gdy zauważyła jego minę, zaśmiała się.- No co? Lubię chemię. Poza tym widzę, że uwzględniłeś tu warstwę nośną dla prądu. To lina. A konkretniej pajęczyna.
-C-co? N-nie wiem o co Ci chodzi.- zająkał się, zamykając w końcu zeszyt i pakując go do tornistra.
-Zaopatrujecie Spider-mana? Rozumiem, to jeden z Avengers, tak?
Chłopak ledwie powstrzymał westchnienie ulgi, gdy znalazła sobie całkiem wygodne wyjaśnienie. Może nie było to tak dobre, jak niewiedza, ale wystarczyło, by utrzymać jego sekret wbezpieczeństwie.
-No tak... ale nie powinnaś o tym rozpowiadać.
-Żartujesz sobie? Nigdy nie zdradziłabym przyjaciela!- zaprotestowała, krzyżując ręce.- Ale to trochę dziwne. On nie wytwarza tych sieci sam? Musi je magazynować?
-No... tak.
-Pewnie pół Nowego Jorku byłoby w szoku.- zamyśliła się, tak naprawdę już kalkulując jak bardzo ta wiadomość będzie jej przydatna.-Ale nie martw się. Będę milczeć jak grób.- a uśmiech miała fałszywy, choć piękny.
-Dzięki. To na mnie już pora. Trzymaj się.- pomachał jej na pożegnanie i zniknął za drzwiami pokoju.
Ivy nie miała ani dowodów za, ani przeciw niewinności Parkera. Była więc zmuszona dalej wyszukiwać informacji, jednocześnie doatając się do wrażliwych informacji o Avengers, których mogła kiedyś potrzebować wykończyć. Jedno po drugim.
🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸
Witam kochani!
Dawno mnie nie było ale moja wena ledwo dycha
Staram się jak mogę ale cóż... mogę niewiele
Mimo wszystko chciałabym slyszeć więcej waszych opinii
Komentarze mile widziane <3
Do przeczytania 🕷
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro