🕸38🕸
Następnego dnia, w środę, Ivy miała urwanie głowy. Jej klasa miała tego dnia duży sprawdzian z biologii, a Ivy musiała też poprawić kilka prac pisemnych, których nie zaliczyła. Nie zawsze była w stanie nauczyć się, kiedy musiała zająć się ratowaniem miasta.
Już po pierwszych dwóch lekcjach miała dosyć. Poprawa z historii okazała się być gorsza niż sam sprawdzian, a na fizyce dostali do napisania referat, tylko przez ciągłe gadanie Flasha i jego kumpli. Ivy obiecała sobie, że następnym razem skutecznie uciszy ich przed lekcją. Później jednak czekał ją ten straszny, dwugodzinny sprawdzian z biologii, na którym bardzo jej zależało.
Ledwie dostali kartki, a Ivy pojawiły się mroczki przed oczami. "Tego nie było na lekcji!": krzyczała wewnętrznie, a po chwili nabierała wątpliwości. Może to ona nie pamiętała? Nie uważała, zamyśliła się? Okazuje się, że Jones nie była w stanie nawet porządne nauczyć się na sprawdzian, bo musiała zająć się zwodzeniem Spider-mana i zbieraniem części na Bóg wie co. Była tym szczerze zmęczona, a myśl o tym, że będzie musiała oddać pustą kartkę, powodowała u niej mdłości.
Reszta lekcji minęła jej na wymyślaniu w miarę kreatywnych i chociaż, według niej, wiarygodnych odpowiedzi, ale czego mogła się domyślić, kiedy sprawdzian dotyczył metabmolizmu człowieka, gdzie wszystko było oparte na konkretach?
Zmęczenie rzeźbiło w jej twarzy niezadowoloną minę, głowa bolała ją od marszczenia czoła, a światło z okna, przy którym siedziała, uwydatniało jej podkrążone oczy. Od kiedy czuła się tak źle? Na stołówce ucięła sobie krótką drzemkę na ramieniu MJ, która co jakiś czas zmieniała się z Peterem w byciu poduszką szatynki.
Kiedy się wyspała, przywitały ją niezadowolone spojrzenia jej znajomych. Zdawały się wwiercać w jej głowę, czego w końcu nie wytrzymała:
-O co wam chodzi?! Co to za spojrzenia?- powiedziała głośno, patrząc na ich jakby skamieniałe twarze.
-Źle wyglądasz.- powiedział Ned.- Powinnaś się w końcu wyspać.
-Możesz się rozchorować.- Pete dorzucił swoje trzy grosze.- Musisz odpocząć.
"Czemu się tak uparli? Nie rozumieli? Jak mogli rozumieć, kiedy nie znali prawdy?": pomyślała, przecierając spuchnięte oczy.
-Nie mam czasu odpoczywać.- odparła z pretensją w głosie, ignorując współczucie znajomych.- Od tego jest weekend.- spotkała się z oczekującą ciszą z ich strony, co ją zdenerwowało.- Idę pod klasę.
Wstała gwałtownie i zarzuciła torbę na ramię. Do drzwi odprowadziły ją zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Gdy stanęła pod salą, westchnęła przeciągle i oparła się o ścianę. Mieli rację. Co z tego, że dawała z siebie wszystko, kiedy jej organizm nie wyrabiał i czuła się ledwo żywa? Musiała wziąć wolne, odpocząć od Roberta, Barbary i przede wszystkim, od Toxine.
Jednak nie tego dnia. Robert był nieugięty, mimo że obiecał, że da jej potem tydzień spokoju. Wieczorem niechętnie wsunęła na siebie kostium i przywiązała maskę cienkim sznureczkiem pod włosami. Wyszła na schody pożarowe i jeszcze raz przypomniała sobie rozkład budynku, w którym miały być kolejne części.
Momentami śmiała się pod nosem z ludzkiej głupoty. O transporcie i lokalizacji wiedzieli z posta na Facebooku, do którego załączone było selfie kuriera z ładną, srebrno-szarą walizką. Jak można być takim idiotą, wiedząc, że w mieście panoszy się złodziejka z supermocami?
Ivy postanowiła nie marnować czasu i biegła po dachach w stronę magazynów w centrum miasta. Na haku mogła bujać się niczym na szarfie, co było jedną z jej ulubionych dyscyplin na dodatkowych zajęciach w podstawówce. Chodziła tam z mamą, która zawsze ją wspierała, dopóki zdrowie jej pozwalało. Później szarfy odeszły w niepamięć, a Ivy musiała skupić się na górze lodowej problemów. To nie zmieniło się do dzisiaj.
Przeskoczyła niezauważona nad dwoma patrolami policji i wylądowała na oszklonym balkonie. Rozejrzała się wkoło i zeskoczyła z niego, chwytając hakiem barierki. Była jedno piętro za wysoko, więc zsunęła się po linie i rozbujała, aby wskoczyć na okienną ramę.
Było tam bardzo mało miejsca, przez co nie miała możliwości wygodnego pozbycia się szyby. Wbiła szpony w ramę i delikatnie odsunęła się od okna. Teraz tylko palce jej stóp i pazury utrzymywały ją we wnęce. Drugą dłonią delikatnie przesuwała palcami po szkle i wcierała w nie kwas, aż odgięło się jak rozgrzany plastik.
Weszła do środka i bezdźwięcznie wylądowała na marmurowej posadzce. Zajrzała przez uchylone drzwi do kilku niedużych składzików, ale nic nie przyciągnęło jej uwagi. To znaczy, może i przyciągnęło, ale nie była tam po to, aby kraść. Ona próbowała ratować Nowy Jork!
Przemiarzała wysokie korytarze, słysząc jedynie swój oddech, obijający się o ściany. Dotarła do łuku, za którym znajdowało się surowe pomieszczenie, w którym stały rusztowania. Ivy weszła między nie i rozejrzała się. Nie wiedzieć czemu, jej serce przyspieszyło, para z jej ust była gęstsza.
Na środku znajdowała się pusta przestrzeń, gdzie padało białe światło z jednej z nielicznych lamp na suficie. Wydawało jej się, że zna to miejsce...
Przypomniała sobie. Jej serce biło na alarm, krew zaszumiała w uszach! To tutaj Spider-man ją złapał! Tu ją przesłuchiwał! Chciała puścić się pędem w stronę okna, ale wtedy jej stopy zostały przyklejone do betonowej podłogi. Nie musiała się oglądać, aby rozpoznać ten denerwujący, skrzypiący dźwięk rozciągającej się pajęczyny, po której Ścianołaz opuszczał się z sufitu.
-W końcu złapałaś przynętę.- odparł, lądujac cicho.- Nie wiedziałem co zaoferować, aby przyciągnąć twoją uwagę.
-Po co ci to?- warknęła, aby chłopak stracił pewność siebie, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Oderwał jedynie fragment konstrukcji i wbił go w beton, tuż za jej plecami.- Co ty robisz?!
-To chyba normalne, że chcę unieruchomić mojego wroga.- odparł ze spokojem, jakby wyjaśniał komuś, ile to jest dwa plus dwa. Już po chwili Toxine była spętana silną, kleistą nicią Pająka.
-I jaki kryje się za tym plan?- zapytała z ironią w głosie. Nie mogła pokazać swojego niepokoju i próbowała uspokoić przynajmniej swoje serce.-Czyżby zemsta za bilboard?
Chłopak mimowolnie pomasował prawy policzek, który skrywał się pod maską. To musiało boleć! Ivy posłała mu zadziorny uśmieszek i sprawdziła, czy nici już rozmiękły. Jej stopy były całkowicie wolne, ale na ręce musiała jeszcze chwilę poczekać. Chłopak strzelił pajęczyną gdzieś między rusztowania i po chwili w jego ręce znajdowała się ta sama walizka, którą widziała na selfie kuriera.
-Chcesz?- zapytał, otwierając ją i pokazując jej paczkę chrupek ukrytych w środku. Jak mogła dać się tak oszukać? W tej chwili miała ochotę się na niego rzucić i, ku jej zadowoleniu, nic już jej nie powstrzymywało.
Dezorientacja Spider-mana była pięknym widokiem dla dziewczyny i miała nadzieję, że jeszcze nie raz będzie miała okazję ją ujrzeć. Uderzyła go kilka razy pięścią i próbowała wyprowadzić jakiś cios nogą, ale Spidey dotrzymywał jej tępa. Bała się oberwać od niego z tą jego super-siłą i skupiła się głównie na unikach. Rusztowania stworzyły w budynku żelazną dżunglę, w której dziewczyna czuła się jak dzikie zwierzę. Mogła wskoczyć na "drążek", wykonać salto i uderzyć przeciwnika z powietrza.
Po kilkunastu minutach, które dłużyły się jak godziny, zwolnili nieco, a Pająka widocznie zmęczyła ciągła obecność kilku toksyn w powietrzu. Oboje zatrzymali się po dwóch, przeciwnych końcach "areny" i oddychali głośno. Ona ścierała zimny pot z czoła, on zaciskał i rozluźniał pięści, łapiąc oddech. Tutaj Toxine miała przewagę, na nią nie działała żadna trucizna. Gdy tylko odczytała w jego ruchach ślad rozproszenia, ruszyła do ataku.
Nie miała przewagi. Usłyszała kilka metalicznych kliknięć za swoimi plecami i wystrzał...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro