🕸24🕸
Po około pół godziny w porcie pojawił się Happy, ubrany w spodnie do garnituru i górę od piżamy.
Peter uśmiechnął się do niego i podszedł małymi kroczkami.
-Młody! Nic ci nie jest? Kto ci tak podarł kostium?!- wypytywał kierowca.
-To sprawka Toxine. Sparaliżowała mnie. Nie sądziłem, że tak też potrafi. Trudno ją rozgryźć.-westchnął chłopak.
Happy pomógł Peterowi dojść do samochodu i posadził z tyłu, by ten mógł się położyć.
-Jedziemy do siedziby Avengers. I tak Tony musi naprawić twój kostium.- zawiadomił Hogan i ruszyli w drogę.
Tymczasem Petera zaczęło puszczać jego pseudo-znieczulenie i mógł już nieco swobodniej poruszać rękoma i nogami. Cała droga minęła mu na rozmyślaniu i planowaniu jak pokonać Toxine.
Siedziba mścicieli jak zwykle robiła na młodym superbohaterze wrażenie. Będąc tam dostawał świra i od razu zapomniał, że ma zepsuty kostium, czy że nadal nie może się uśmiechać.
W jednym z licznych okien widać było gabinet pana Starka, gdzie Peter miał nadzieję trafić. Był jego wieeeeelkim fanem, a wspomniany wcześniej miliarder był patronem chłopaka. On stworzył i tylko on mógł naprawić jego kostium.
Było już późno, więc na korytarzach nikogo nie było. Happy wpuścił Parkera do świata Tony'ego i stanął przy drzwiach.
-Czyli przestałeś szanować mój kostiu?- zapytał Tony, nie patrząc nawet na gościa.
-Dobry wieczór. To nie tak Panie Stark. Ja uwielbiam pana i pański kostium. Po prostu...
-Po prostu wyglądasz, jakbyś wpadł pod kombajn.- westchnął mężczyzna i wytarł ręce ze smaru.- Masz aż takie problemy w Queens? Wysłać kogoś do pomocy? Mark 187 jest...
-Nie, nie, nie. Dziękuję Panie Stark, ale nie potrzebuję pomocy pańskiej... zbroi. Chciałbym poradzić sobie z tym sam, jeśli to panu nie przeszkadza.- odparł z zakłopotaniem, drapiąc się po karku.
-Jak chcesz dzieciaku. Dawaj ten kostium, nie mam całego wieczoru.- powiedział, odchodząc od stołu, na którym spoczywał Mark 219.
-Ale... nie mam innych ubrań. Tylko ja mam deja vu?
-Happy, daj mu... coś.- Tony machnął niedbale ręką.- Możesz coś gwizdnąć od Steve'a. Zawsze lubi się poświęcać w "szlachetnej" sprawie.
Tak oto Peter wylądował w ubraniach Kapitana Ameryki, które były na niego widocznie za duże. Tony z pomocą Jarvisa załatał ślady po szponach Toxine, wyraźnie cały czas pogrążony w myślach.
-Co tam się u was dzieje, dzieciaku? Trochę mały ten kombajn.- odezwał się w końcu geniusz do chłopaka, który siedział na krześle przy drzwiach.
-Nic wielkiego. Pewien wybryk natury, ale poradzę sobie. Z Vulture'em dałem sobie radę.- zapewniał chłopak. Właśnie dlatego Tony się martwił.
-I tak będę miał na ciebie oko. Nie waż mi się zepsuć kostiumu do reszty, rozumiemy się?- Stark rzucił szatynowi złożony kostium.- Odwieź go do domu, Happy.
Hogan wyprowadził Petera z budynku i wyruszyli w drogę powrotną do Queens. Peter z jednej strony wydawał się zadowolony ze spotkania ze swoim idolem, ale na jego twarzy malował się pewien grymas goryczy.
-Co się stało, młody? Twarzy nie czujesz, że się tak marszczysz?- zapytał Happy, chcąc rozluźnić atmosferę.
-On mi nie ufa.- odburknął, teraz już patrząc poważnie na wspólnika.- Pan Stark we mnie nie wierzy. Myśli, że nie poradzę sobie, bo miałem odrobinkę podrapany kostium.
-Odrobinkę? Pokonanie tej...
-Toxine.
-Dzięki. Toxine, to nie będzie kaszka z mleczkiem. Z tego co słyszałem ostatnio, jest naprawdę niebezpieczna i precyzyjna, jak na złodzieja.- stwierdził Happy.-Tony ci ufa, ale sam się boi. Możesz go poprosić o pomoc, żeby ulżyć jemu, a nie sobie.
Peter myślał nad tymi słowami jeszcze w swoim łóżku. Słyszał, jak ciocia May dziękuję Happy'emu za zajęcie się nim. Martwiła się, w sumie podobnie jak Tony. Może warto było skorzystać z pomocy. Chociaż dla tych, którzy naprawdę się martwią.
🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷
Przepraszam, że ten rozdział jest krótki ale ostatnio moja wena jest na zdychu
Wybaczcie
Postaram się wrzucić coś ekstra w weekend
Paaaa❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro