Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🕸23🕸

-Tylko nie daj się wykryć. Jest tam więcej kamer niż ochrony.- upominał ją doktor Klain już chyba setny raz.

-Wiem. Najpierw zajmę się kamerami, a później jak zwykle. Niech się pan nie martwi.- Ivy uspokajała mężczyznę, podczas dopinania zielonego paska z zapasowych hakami do wspinaczki.

Wyleciała przez okno, ciągnięta przez linkę wyrzutni i szybko zmierzała do portu, skacząc po dachach. Sprawiało jej to zawsze mnóstwo zabawy. Wiatr w spiętych w wysokiego kucyka włosach był przyjemny, choć chłodny. W miarę jak jesień opanowywała Nowy Jork, po niebie szybowało nieco więcej suchych liści niż zwykle.

Od jej ostatniego zadania minął ponad tydzień, bo o Toxine zrobiło się dość głośno. Robert również nie był z tego powodu zadowolony, bo dopiero po kilku dniach dowiedział się o konfrontacji Ivy ze Spider-manem. Może lepiej było mu powiedzieć?

Ivy miała jednak czas, aby skupić się na tym drugim życiu. A może to było to pierwsze? Nie była do końca pewna. W końcu napisała swoje zaległe wypracowanie, wyspała się, nauczyła się dobrze na sprawdzian. Wróciła do zwyczajności. Jedyne co ściągało ją do myśli o Toxine, to toksyny, których musiała się pozbywać z organizmu. Dlatego wieczorami siadywała na schodach za oknem i rozprzestrzenia w Queens niezidentyfikowaną mgłę.

Nad portem zatrzymała się gwałtownie, zawisając wysoko na swego rodzaju wieżyczce. Myślami wróciła do teraźniejszości. Rozejrzała się w poszukiwaniu kamer. Zeskoczyła na ogrodzenie i szła po nim, balansując z gracją godną profesjonalnej gimnastyczki. Kiedy doszła do kamery, jedynie położyła na niej rękę, a po chwili zmieniała się w galaretkę, która spadała cicho na ziemię. Załatwiwszy już wszystkie, zeszła na ziemię i rozpoczęła poszukiwania.

Co było jej celem? Sama nie umiała tego nazwać. Miało to być źródło energii dla detoksyfikatora. Powinno być dość duże, może namagnetyzowane albo... świecące. Bingo!

Ivy znalazła walizkę, w której leżał fioletowy kamień, emitujący jasne światło. Był niezwykle piękny. Ivy najchętniej odwróciłaby się na pięcie i czmychnęła od razu do laboratorium Roberta, ale usłyszała za plecami prychnięcie.

Jej oczom ukazał się chłopak w czerwonej piżamie. Na myśl, że jej piżama też ma na sobie jego wizerunek, sama się uśmiechnęła.

-Nie słyszałam, żeby ktoś tu urządzał piżama party.- powiedziała z pewnością siebie.

-Może ciebie nie zaprosili, Toxine.- odpowiedział jej pajączek.- Ale jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Widziałem wszystko, co zrobiłaś.

Wzrokiem wskazał na czarną galaretkę z kamery. Zapewne też dzięki jego obecności nie było tam strażników. Ivy była zadowolona. Uważała, że z jednym przeciwnikiem będzie miała mniej problemów. Niestety dla niej, tutaj bardziej chodziło o jakość, a nie o ilość.

Na dzień dobry nastąpiła krótka wymiana ciosów. Ivy nie była mistrzem walki wręcz, ale pomagała sobie tą samą sztuczką, co ostatnio. Chciała poczekać, aż bohaterowi zabraknie powietrza, ale ta chwila najwyraźniej nie nadchodziła.

Spider-man wyraźnie się zaśmiał, kiedy zauważył grymas rozczarowania na jej twarzy.

-Twoje toksyny na mnie nie działają.-powiedział jej, sprzedając jej silny cios w brzuch.

Toxine potoczyła się po ziemi i chwilkę jej zajęło zebranie się do kupy. Podniosła się, nadal trzymając się za brzuch, który w jej odczuciu był dziurawy. Spojrzała na chłopaka z nienawiścią, ale on nie mógł tego zobaczyć zza jej maski. Miała serdecznie dosyć jego uśmiechu, który niewątpliwie widniał za maską.

Ivy zebrała w sobie wszystkie swoje siły i jeszcze raz natarła na przeciwnika. Peter wykonał kilka zgrabnych uników, ale tam, gdzie miał poczuć słabą, małą piąstkę dziewczyny, rozszedł się szczypiący ból, który wyprowadził go z równowagi.

Potknął się, ciągnąc za sobą Toxine. Pazury jej rękawic były teraz wbite w oba jego ramiona. Pająk wytrzeszczył oczy. Po jego rękach spływała nie tylko krew, ale też jakiś wodnisty płyn. Nie miał pojęcia co się dzieje, ale gdy tylko wyszedł z szoku, zauważył, że nie może się ruszyć. Nie tylko jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa, ale też stawało się wiotkie i już po chwili opadł bezwładnie w ręce dziewczyny.

-Moje toksyny na ciebie nie działają, tak? Musisz się jeszcze wiele nauczyć pajączku.- westchnęła tryumfalnie dziewczyna.

Toxine położyła chłopaka na ziemi i, korzystając z jego odrętwienia, przymknęła palcami jego powieki, aby nic nie widział.

-To ja sobie teraz wezmę tę radioaktywną błyskotkę i pomogę uratować miasto przed tobą i twoimi kumplami.- powiedziała, przechodząc z walizką obok głowy chłopaka.- Bo to wy jesteście tu najgorszą trucizną.

Peter nie mógł pojąć jej słów. Z jednej strony brzmiała jak typowy złoczyńca, a z drugiej, jej głos wypełniała gorycz, jakiej nigdy wcześniej nie słyszał. Może Avengers coś jej nienaumyślnie zrobili? Może to tylko jakieś nieporozumienie? Pete chciał pomóc jej, ale na razie nie był w stanie, bo dziewczyna miała więcej asów w rękawie niż sądził.

Gdy chłopakowi powoli zaczęło wracać czucie, wydał szybkie polecenie Karen. Kostium samodzielnie zatamował krwawienie i otoczył rany materiałem. Spider-man powoli się podniósł i, czując się jeszcze odrętwiały, zadzwonił do Happy'ego.

-Halo?

-Cześć Happy. Mam do ciebie sprawę. Mógłbyś po mnie podjechać? Mam mały problem z powrotem do domu.

-Sieci ci się skończyły?- zapytał Hogan nieco zaspanym głosem.

-Nie. Jestem... odrobinkę sparaliżowany.-przyznał Sipder-man.

-Jesteś co?! Gdzie?! Kto?!- widocznie mężczyzna poderwał się gwałtownie i już leciał, na łeb na szyję, do swojego podopiecznego.

-Wyjaśnię ci na miejscu. Czekam na ciebie.- westchnął chłopak i rozłączył się.

Usiadł na ziemi i myślał. Myślał jak pomóc dziewczynie, która mogła mieć do niego uraz.

🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷🕸🕷
Nie mam zielonego pojęcia jak się robi dedykacje na Wattpadzie, ale ten rozdział jest dedykowany KrolowaKornikow za miłe i ciepłe komentarze
Od razu lepiej się pisze
Pozdrawiam!😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro