🕸21🕸
-Wspaniale! Poszło ci lepiej niż się spodziewałem!- ucieszył się Robert, przeglądając zawartość worka.
-Nie było łatwo, ale myślę, że wykorzystałam dobrze swoje... zdolności.- westchnęła Ivony, ściągając zielone buty.
-Świetnie. Za trzy dni możesz wykonać kolejny skok. Potrzeba nam złota. Wiem, że kilka sztabek jest w banku kilka przecznic dalej.
-Jutro przyjdę po detale.- rzuciła i pobiegła do domu.
Doktor Klain uśmiechnął się tylko. Ale nie był to przyjazny uśmiech. Był to uśmiech kogoś, którego niekoniecznie dobry plan się powiódł.
W szkole Ivy wręcz usypiała na stojąco. Pierwszy raz odczuła skutki zarwania nocki i współczuła równie zmęczonemu Peterowi, że miał wczoraj praktyki u Starka.
Usiedli razem na hiszpańskim i co jakiś czas przysypiali. Ned ich budził, kiedy nauczycielka zaczynała coś podejrzewać.
Na stołówce omawiali sprawę.
-Peter, ja rozumiem, że jesteś zmęczony, bo masz staż u Starka, ale ty Ivy?-zapytała w końcu MJ.
-Uczyłam się, a później ćwiczyłam i zagapiłam się z czasem.- odparła zielonooka, ziewając wymownie.
-Brzmi jak ściema.-powiedziała ciemnoskóra, a Ivy przestała oddychać w napięciu.- Ale Ivy nie potrafi kłamać. Masz za dobre serduszko, mój mały kujonie.
Ivy tylko się roześmiała. W duchu miała nadzieję, że nikt z jej bliskich się nie domyśli, że znika nocami z domu, a co dopiero, że to o niej opowiadają ostatnie wiadomości w telewizji.
Nie raz słyszała, jak Ned i Peter rozmawiali o kradzieży w fabryce i znowu byli bardzo zaangażowani w odkrycie, kto był sprawcą. Jednak jeddyne co mieli, to opis niskiej, żeńskiej postaci. Ich ciekawość kipiała im uszami.
Po lekcjach spotkała się z Nelsonem i spędziła kilka godzin na ćwiczeniach, które nie szły jej najlepiej z powodu zmęczenia i roztargnienia. Chłopak zaczął się martwić.
-Co jest Ivy? Widzę, że coś jest nie tak.- stwierdził, podając jej picie.
-Zarwana nocka, trudny dzień.- odpowiedziała krótko, napiwszy się.- Wybiłam się z rytmu.
-Hej, cokolwiek się dzieje, jestem twoim przyjacielem. Jakbyś potrzebowała pomocy, to wal do mnie śmiało.- powiedział, kładąc rękę na jej ramieniu.
Te słowa wiele znaczyły dla Ivy. Nigdy nikt otwarcie nie przyznał jej, że są przyjaciółmi. Co więcej Nelson naprawdę się o nią martwił i wzbudzał w niej wielkie zaufanie. "Może powinnam mu powiedzieć.", myśl pojawiła się w jej głowie. Po chwili jednak odrzuciła ją. Nie chciała go przestraszyć, ani obarczyć takim sekretem.
-Na razie daję sobie radę. W razie czego, wiem, że mogę na tobie polegać.- uśmiechnęła się do niego szczerze.
Później ciemnoskóry odprowadził Jones do bloku. Był niesamowitym przyjacielem i zdawał się wiedzieć, że przy nim szatynka umiała się wyluzować. Była mu niezmiernie wdzięczna.
Po dobrze przespanej nocy zielonooka była gotowa na kolejne wyzwania. W szkole uważnie słuchała jak jej znajomi prowadzili dochodzenie. Zaczęło ją to z czasem bawić i nie mogła się doczekać, jakie teorie wysnują w przyszłości.
Wybrali się razem do parku i rozsiedli na ławeczce w popołudniowym słońcu, mimo że zaczynał wiać jesienny wiatr. Liście jeszcze nie zdążyły przybrać złotego koloru, ale kwiaty dawno przekwitły i ich płatki leżały wśród trawy.
-Mogłabym tak siedzieć w słońcu do końca życia.- westchnęła zielonooka.- Ten dzień jest piękny.
-Mówisz tak, bo się wyspałaś. Wczoraj było jeszcze cieplej.- MJ skwitowała jej zachwyt i sprzedała jej to jedno z tych swoich zmęczonych życiem spojrzeń.
-Ja też bym chętnie został, ale muszę zająć się paroma rzeczami.- dorzucił się szatyn i zarzucił plecak na ramiona. Słońce śmiesznie prześwitywało przez jego rozczochrane włosy, które przybrały złotawy połysk.
Reszta pożegnała Parkera, który szybko zniknął im z oczu na zatłoczonych ulicach Nowego Jorku.
Po powrocie do domu Ivy nie wiedziała co ze sobą zrobić. Niby miała lekcje i naukę i poświęcała na nie czas, ale myślami była w fabryce, skradając się i czując ekscytację i adrenalinę. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale podobało jej się działanie pod maską bohaterki i była do tego stworzona. Nie mogła się doczekać powrotu do bazy dr. Klaina i kolejnego zadania.
Jednak nie może być tak łatwo w nieskończoność...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro