a r t e f a k t
Płomienie buchające z samego środka anomali przypaliły mój kombinezon. Mała strata jeśli wziąć pod uwagę fakt, że udało mi się, naleźć w niej artefakt. Wyglądał dziwnie, zupełnie inaczej, niż to, co dotychczas znajdowałem, detektor wskazywał, że podnosi promieniowanie, którego w Zonie i tak nie brakowało. Niemniej podejrzewałem, że dostanę za niego jakieś cztery tysiące rubli, dziwni ludzie szukali dziwnych rzeczy.
Przeładowałem karabin ruszając w stronę widocznej z daleka barki, którą anomalie wyrzuciły daleko poza obszary, które mogły nazywać siebie kiedyś jeziorami. Teraz największymi skupiskami wody były naładowane pierwiastkami promieniotwórczymi kałuże nie większe niż na dwadzieścia metrów.
Chciałem jak najszybciej pozbyć się tego artefaktu, nie byłem pewien co do jego działania i emitował promieniowanie, a poza tym potrzebowałem pieniędzy na naprawę kombinezonu. Im szybciej obchnę go barmanowi, tym lepiej.
Uniósłem broń przyglądając się okolicy przez celownik optyczny. Daleko ode mnie biegało parę zmutowanych psów, ale poza nimi okolica zdawała się być pusta. Zdawała - to dobre słowo, jeśli o Zonę chodzi. Nigdy nie mogłem mieć całkowitej pewności, czy nie wpadnę na wrogo nastawionych stalkerów, bandytów albo zmutowanych zwierząt.
Opuściłem karabin przyspieszając kroku. Szukanie artefaktu zaburzyło moje poczucie czasu. Miałem nadzieję, że uda mi się wrócić na barkę przed południem, a teraz zaczynało się ściemniać. Oby to było warte mojego czasu.
Zdecydowałem się iść wydeptaną ścieżką. Co nie było zbyt częstym widokiem w Zonie. Podobnie jak nieczęsto zachodzono mnie od tyłu, żeby rzucić się że mną ze słowami:
- Siemanko, Pętla!
- Wrona - wydusiłem próbując wydostać się z uścisku przyjaciela. - Co ty tu robisz?
- No, jak to co? Szukam artefaktów, próbuję przeżyć, jem te obrzydliwe konserwy. Typowy dzień w Zonie - odpowiedział ze śmiechem. - No i atakuję nieuważnych stalkerów. Takich, jak ty.
- Jasne - mruknąłem odsuwając się od niego. Zapytałbym czy to promieniowanie wyżarło ci mózg, ale przecież ty zawsze byłeś głupi.
Mężczyzna przewrócił oczami i jestem pewien, że gdyby nie miał na sobie maski przeciwgazowej zobaczyłbym na jego twarzy kpiący uśmiech.
- Powiesz mi w końcu co tak naprawdę tutaj robisz? - zapytałem, kiedy po paru minutach marszu nie odezwał się ani słowem. Napewno nie obraził się o ten dziecinny żart - nigdy tak nie robił. Milczenie także nie leżało w jego naturze.
Wrona odwrócił głowę w moją stronę.
- Szukałem artefaktu - powiedział po dłuższej chwili. - Słyszałem, że jest tutaj jeden, chroniący przed promieniowaniem - wytłumaczył. - Chciałbym go pochować.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Brat Wrony podczas jednej z ich wspólnych wypraw w głąb Zony wypadł przez okno jednego z budynków prosto do wysoko napromieniowanej studni. Wrona próbował go stamtąd wyciągnąć ale promieniowanie prawie go zabiło. Byli zbyt daleko, żeby wezwać pomoc, Wrona musiał pozwolić mu umrzeć.
- Słuchaj, ja... - zacząłem zdejmując plecak. - Znalazłem ten artefakt i... mogę ci go sprzedać. Jesteś moim przyjacielem, więc daj mi tylko dwieście rubli, żebym mógł kupić parę nabójów.
Wyciągnąłem z plecaka czerwoną kulę, która okazała się być chroniący przed promieniowaniem artefaktem.
- To jak? Kupujesz ją? - zapytałem podnosząc wzrok. - Po co odbezpieczyłeś broń? Są tu jakieś mutanty? - zdziwiony podniosłem się do góry wciąż trzymając w dłoni artefakt.
- Daj mi to - powiedział Wrona unosząc karabin. Lufą celował prosto w moją głowę.
Wiedziałem, że żartuje, ale i tak oblała mnie fala gorąca.
- Nie żartuj - wydusiłem przełykając ślinę. - To ty tylko dwieście rubli - dodałem widząc, jak kładzie palec na spuście.
Wrona pokręcił głową.
- Ty naprawdę nie wiesz ile jest wart?
- Nie - odpowiedziałem. - Ale rozumiem, że szacunek do ciała twojego brata jest bezcen...
- Jebać mojego brata - prychnął przewracając oczami. - Artefaktem mu życia nie zwrócę. Oddaj mi to - powtórzył robiąc krok w moją stronę.
- Nigdy - warknąłem próbując sięgnąć po mój karabin, ale Wrona okazał się być szybszy. Przestrzelił na wylot rękę, w której trzymałem artefakt.
Wydałem z siebie zduszony okrzyk.
- Wrona, ty k... - przerwał mi kolejny strzał. Tym razem w głowę.
Zamknąłem oczy czując, że krew zalewa mi twarz. Nie mogłem się poruszyć, ból był tak silny, że przestałem go czuć. Nikt nie mógł mi już pomóc.
Oprócz ciebie.
Podniosłem się patrząc na dłoń. Nie było widać na niej śladu po kuli. Nie miałem też rany w głowie. Mogłem zemścić się na Wronie i odebrać mu to, co mi ukradł.
A to wszystko dzięki tobie. Wiedziałeś, kiedy wcisnąć F1 i dać mi apteczkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro